Na najbliższą środę, 20 marca rolnicy zapowiadają kolejny już ogólnopolski protest. Mają być blokowane drogi lokalne i krajowe, skrzyżowania, a także pikiety przed budynkami administracji państwowej w różnych rejonach kraju.
Wiele miast ma być całkowicie odciętych od reszty kraju traktorami – to ma czekać np. Warszawę i Poznań. Do prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego rolnicy mają wielkie pretensje za to, że 6 marca w czasie poprzedniego protestu nie dał zgody na wjazd traktorów do miasta.
Teraz niektórzy chcą się wyraźnie odegrać i zapowiadają totalną blokadę miasta, nie tylko nie będzie do niego można wjechać, ale też w mieście będą swobodnie mogły się poruszać tylko pojazdy komunikacji miejskiej. Jak żali się w Wirtualnej Polsce rolnik spod Pułtuska Mateusz Żurawski: chcieliśmy 6 marca spokojnie przejechać przez miasto, a przypięto nam łatkę chuliganów, a kolegów zagazowano.
Nie wspomina o rannych kilkunastu policjantach. Środowy protest ma się odbyć mimo ogłoszonej już gotowości Komisji Europejskiej i polskiego rządu do spełnienia części postulatów rolników. Ale jak mówią organizatorzy: chcemy konkretów, a tych ciągle nie ma, jest tylko obietnica. Urszula Suchocka, jedna z organizatorek blokad w warmińsko-mazurskim ostrzega nawet, że jeśli nie będzie postępów i konkrety szybko się nie pojawią, to protesty jeszcze się zaostrzą.
Artur Balazs – główny negocjator
Na dzień przed zapowiadaną na środę akcją w podrzeszowskiej Jasionce (tej samej, w której cztery lata temu Jarosław Kaczyński z hukiem ogłaszał program rolny PiS i gdzie rok temu rolnicy jajkami obrzucili komisarza Janusza Wojciechowskiego, kiedy zachwalał Zielony Ład) ma dojść do spotkania ministra rolnictwa Czesława Siekierskiego z przedstawicielami niemal wszystkich organizacji rolniczych.
Moderatorem, a właściwie głównym negocjatorem w tych rozmowach będzie Artur Balazs. Kiedyś minister rolnictwa w rządzie Jerzego Buzka, także kiedyś bliski znajomy braci Kaczyńskich, dziś jeden z największych krytyków PiS i ich polityki rolnej. To założona przez Balazsza Fundacja Europejski Fundusz Rozwoju Wsi Polskiej jest organizatorem wtorkowego spotkania. Pytany przez „Newsweek”, dlaczego podjął się roli negocjatora Balazsz powiedział, że sytuacja jest tak trudna, że musiał się zaangażować.
— To spadek po poprzednikach, po tym, co zrobił Janusz Wojciechowski jako komisarz do spraw rolnych. Zielony Ład, za który on odpowiada, to nie jest program na obecne czasy, nie w takiej skali, w jakiej został zaprezentowany. A otwarcie granicy z Ukrainą w 2022 r. zostało wprowadzone w sposób skrajnie nieodpowiedzialny i beztroski. Z godziny na godzinę nagle Ukraina stała się członkiem Unii. Dziś nie ma na naszym rynku produktu rolnego, którego produkcja by się opłacała – mówi Balazsz.
Nawet jeśli we wtorek uda się dojść do jakiegoś porozumienia, to nie ma co liczyć na odwołanie środowych blokad. Nie wszyscy bowiem organizatorzy protestów są zainteresowani ich zakończeniem. Jak mówi jeden z rolników z Dolnego Śląska, który zastrzega sobie anonimowość: — Tu u nas Konfederacja i Solidarność Rolników Indywidualnych tak podbijają ludziom bębenki, tak mącą im w głowach, że to się szybko nie skończy. Jak ktoś zorganizuje ze trzy blokady w okolicy, to ma zapewniony mandat na radnego w najbliższych wyborach. Widać jak niektórzy pasą się tymi awanturami. Moim zdaniem dopiero po wyborach samorządowych i kiedy społeczeństwo zacznie się od nas odwracać i rolnicy odczują na sobie niechęć ludzi, to zacznie się na wsi uspakajać.
Doszło do eskalacji konfliktu
— Na przykład podobno rząd chce dać po 1000 zł do hektara tym, którzy produkują zboże. Chodzi o to, by zaczęli sprzedawać i można było te 4-5 mln ton nadwyżki co zalega w magazynach wywieźć przed nowymi żniwami. Bo teraz jest tak, że statki czekają puste w portach, a rolnicy nie sprzedają, bo cena za niska. No to różni chodzą po tych blokadach i tłumaczą chłopom, że 1000 zł to za mało, trzeba żądać po 3 tys. zł do hektara. I forsę mają dostać wszyscy, nawet jak dawno temu sprzedali ziarno. Tak to się nigdy nie dogadamy.
Jacek Zarzecki, hodowca bydła z warmińsko-mazurskiego, wybiera się na debatę w Jasionce, ma nadzieję na dogadanie się.
— Teraz trzeba ostudzić emocje, bo doszło do eskalacji konfliktu. Trzeba poszukać rozwiązania przy stole. Nie wolno mówić ogólnikami typu „Zielony Ład do kosza”. Trzeba zgłaszać realne postulaty, takie, które są możliwe do zrealizowania, a nie oderwane od rzeczywistości.
Które postulaty są oderwane od rzeczywistości? – pytam.
— Na przykład żądanie 15 mld euro od Komisji Europejskiej jako rekompensaty za straty poniesione w wyniku otwarcia granicy z Ukrainą, tego chce Solidarność RI. Siądźmy do stołu i wreszcie spokojnie pogadajmy o tym, co chcemy i co możemy uzyskać.
Minister Czesław Siekierski nie spodziewa się przełomu po spotkaniu z rolnikami w Jasionce. – Liczę na merytoryczną rozmowę. Chcę im przekazać, co do tej pory zrobiliśmy, na jakim etapie są dalsze sprawy, na jakie rolnicy mogą liczyć rekompensaty, ale mam świadomość, że nie wszystkich to usatysfakcjonuje. Nie odwołają tego protestu także dlatego, że tu nie ma jednego organizatora, są różne grupy interesów. Ja bym bardzo chciał, żebyśmy mogli zabrać się pełną parą za rozwiązania przyszłościowe – budowę magistrali kolejowej, silosów, rozbudowę agroportu, mamy pieniądze z KPO, traćmy za dużo czasu na mówienie o Zielonym Ładzie – mówi „Newsweekowi”.
W skrócie sytuacja wygląda tak: Kiedy w styczniu rolnicy ruszyli z ogólnokrajowymi protestami, to mieli dwa główne postulaty: domagali się zmian w Zielonym Ładzie i zablokowania importu żywności z Ukrainy. To Zielony Ład i napływ żywności z Ukrainy po wybuchu wojny w lutym 2022 r. oskarżali o spadek swoich dochodów.
Zielony Ład to proekologiczne wymogi wobec rolników, ale to także ocieplenia budynków, walka z marnotrawstwem żywności, transport, ograniczenia używania samochodów spalinowych itd. Krótko mówiąc: eliminowanie przyczyn, które prowadzą do ocieplenia klimatu, tak by do 2050 roku osiągnąć w Europie neutralność klimatyczną.
Rolnikom w tym Zielonym Ładzie najbardziej przeszkadzało przymusowe ugorowanie 4 proc. ziemi, drastyczne obowiązkowe zmniejszenie zużycia środków ochrony roślin i wzrost biurokracji. Za nieprzestrzeganie wymagań zapisanych w Zielonym Ładzie rolnikom groziły kary – głównie cięcia w dopłatach lub w ogóle ich brak. W miarę rozkręcania się protestów rolnicy coraz bardziej się radykalizowali w swoich żądaniach – coraz częściej wielu z nich mówiło „Zielony Ład do kosza”, czyli że już nie chcą go zmieniać, chcą, by KE z niego zrezygnowała. Protesty od tygodni są w niemal całej Unii. Ale choć w różnych krajach iskra zapalna była różna (np. we Francji sprawy podatkowe, w Rumunii brak wypłat za szkody suszowe, a w Niemczech wzrost cen paliwa rolniczego) to ostatecznie skończyło się wszędzie na atakowaniu Zielonego Ładu. W połowie marca KE pod wpływem tych wszystkich protestów ogłosiła swoją propozycję zmian w części dotyczącej rolnictwa. Najogólniej mówiąc, zmieniła podejście z karania za łamanie zapisów Zielonego Ładu na nagrody za jego wprowadzanie, czyli zamiast kar dała zachęty. Można ugorować i za to będą dopłaty dodatkowe, ale jeśli ktoś nie chce, to nie będzie karany za brak ugorowania. Można, ale nie trzeba ograniczać ilość używanych środków chemicznych do ochrony roślin. Komisja Europejska nie będzie ustalała terminów, kiedy w danym kraju można orać – sceduje tę decyzję teraz na kraj członkowski. No i gospodarstwa mające mniej niż 10 hektarów w ogóle mogą się niczym nie przejmować, bo ich zapisy ZŁ nie dotyczą. Tych do 10 ha jest w Polsce ponad 950 tys. na 1,3 mln gospodarstw, które biorą dopłaty, co oznacza, że dla ok. 75 proc. rolników Zielony Ład praktycznie nie istnieje.
Zmiany mają wejść od 2025 r., ale już w tym roku nie będzie kar za nie przestrzeganie zapisów. To wszystko z dumą ogłosił komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski, który jeszcze nie dawno był wielkim zwolennikiem Zielonego Ładu i zapewniał rolników, że to dla ich dobra wszystko, a wszystko to powstało w Polsce w ramach programu rolnego PiS. Teraz chwali się, że to pod jego wpływem Komisji zmienia w tej sprawie zdanie i wycofuje się z pewnych zapisów.
Zmiany musi jeszcze zatwierdzić Parlament Europejski i Rada Europejska, czyli państwa członkowskie. I choć wydaje się, że nie będzie z tym żadnego problemu, to rolników ustępstwa KE wcale nie zadowalają, chcą „Zielony Ład do kosza”, a nie łagodzenia jego zapisów. Ciągle cieszą się poparciem ok. 82 proc. społeczeństwa, co wyraźnie sprzyja ich aktywności protestowej.
„Protestujemy i będziemy protestować”
Janusz Gajewski rolnik z zachodnio-pomorskiego: – Protestujemy i będziemy protestować, bo nie jesteśmy poważnie traktowani przez ten rząd, który ciągle coś obiecuje, ale nic z tego nie wychodzi. My walczymy o przeżycie, ale też o konsumentów by mieli dobrą, zdrową, polską żywność. I widzę, że ludzie to rozumieją. To nas podtrzymuje na duchu. Co jest dziś najważniejsze?
Zablokowanie napływu żywności z Ukrainy, bo my z nimi nie wygramy. Nie chodzi tylko o dziś, Ukraina nie może szybko wejść do Unii, bo nasze rolnictwo przepadnie, oni nas zaorzą.
Rolnicy ciągle domagają się zablokowani granicy dla ukraińskiego zboża, choć od kwietnia zeszłego roku granica jest zamknięta. Zboże przez Polskę może przejeżdżać tylko tranzytem. Mimo to w styczniu tego roku w porównaniu ze styczniem roku 2023 cena pszenicy w kraju była o 36 proc. niższa. Eksperci tłumaczą, że to dowód, iż to nie Ukraina spowodowała spadek cen, a Rosja, która zalewa świat swoim tanim ziarnem i zbija jego ceny na rynkach światowych. Ale rolników to nie przekonuje, uważają, że nasza granica jest nieszczelna, a cena spada, bo mimo formalnej blokady ukraińska pszenica nadal do nas wjeżdża.