Polska stałaby się zdecydowanie lepszym miejscem do życia, gdyby organy ścigania częściej zaglądały do internetu.

YouTube to dobro. Koniec kropka. Nie ma drugiego miejsca, w którym można znaleźć tyle treści tak wysokiej jakości, podanych w tak przystępnej formie.

Jednocześnie jest to miejsce pełne płaskoziemców, testerów pizz mrożonych i uczestników wyzwań (czelendży znaczy, pardon), które łączy to, że nie wiadomo właściwie, po co powstają. Czyli: jest jak w telewizji i każdym innym medium, może z tą tylko różnicą, że kanały w telewizji sami zmieniamy, a na YouTube musimy wytrenować algorytm. Chcesz patrzeć na kotki, dostaniesz kotki.

Dzięki YouTube kariery robią też takie indywidua, jak zatrzymany kilka dni temu Budda czy –jak kto woli – Kamil L. Budda. Rozkręcił kanał, który obserwuje 2,44 mln użytkowników, a jego filmy wyświetlono prawie 300 mln razy. Dziś prokurator zarzuca mu wyłudzanie podatku VAT i organizowanie nielegalnych gier hazardowych.

Na kanale Buddy znalazłem dużo treści, które zamknąłbym w określeniu „pornografia bogactwa” („Kupiliśmy bugatti veyron…”, „Kupiłem drugie lamborghini!…”), doczytałem o transmisjach z loterii na żywo oglądanych przez 700 tys. osób, w których główną nagrodą były willa w Zakopanem (Budda twierdzi, że warta ponad 2 mln zł) oraz porsche 911 (podobno za 1,6 mln zł). I zacząłem się zastanawiać, dlaczego nikt wcześniej nie powiedział: „sprawdzam”. Rozumiem, że państwo polskie może nie wiedzieć, jak dojechać na tego całego jutuba, ale z drugiej strony: co trzeba jeszcze zrobić, by zasłużyć na zainteresowanie tych czy innych organów utrzymywanych z naszych podatków?

Odpowiedź przyszła błyskawicznie, była tak oczywista, że aż mi się zrobiło wstyd. Wystarczyło bowiem zagłębić się w działalność Buddy, by zrozumieć, że był cwany. Dbał o to, by najgłośniej było o tym, jak rozdaje pieniądze. Pod domem dziecka zostawił skrzynkę wypełnioną słodyczami i 100 tys. zł, na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy wpłacił 100 tys. zł, 50 tys. zł przeznaczył dla schroniska dla psów. W końcu: w trakcie powodzi błyskawicznie zbudował dla poszkodowanych zastępcze domy, w których mogło zamieszkać 20 osób.

Przykładów takich karier jest więcej, o beneficjentach tej metody nie wspominając (jeszcze raz pozdrawiam i kibicuję organom ścigania, dużo roboty przed wami). Nie ma lepszego sposobu, by mieć spokój, doskonałą opinię oraz tłuc kasę, reklamując bukmacherów, alkohol oraz inne uzależniające i niszczące życia świństwa. Nie ma w tym zresztą nic odkrywczego, „charity washing” to zjawisko znane pod każdą szerokością geograficzną. Korzystają z tego i rządy (wystarczy rzucić okiem na charytatywną działalność Arabii Saudyjskiej, której zdarza się ćwiartować nieprzychylnych dziennikarzy), i kibolskie gangi (chętnie organizujące zrzutki w przerwach między ustawkami na autostradach).

Żeby było jasne: nie przeczę, że Budda realnie pomagał, że dzięki jego pieniądzom los jakiejś grupy ludzi się zmienił. To nie jest o tym. To jest o tym, że pomaganie było narzędziem, dzięki któremu przykrywał niejasne interesy, że owa pomoc była tak naprawdę efektem ubocznym, a nie celem samym w sobie.

Za każdym razem, gdy widzę kariery podobnych Buddzie, uczestników freak fightów, paradziennikarzy i innych, zastanawiam się, czy polska szkoła zrobiła wszystko, by jej absolwenci potrafili wyżej wymienione zjawiska krytycznie ocenić. Czy wyposażyła przyszłych wyborców i wyborczynie w narzędzia, nauczyła myśleć. Nie chodzi tylko o umiejętność oceny wiarygodności źródeł, odróżnienia informacji od fake newsa. O Buddzie trzeba rozmawiać, jego kanał to gotowy materiał nie na jedną lekcję, ale na cykl pogadanek. Mówimy o kimś, o kim nakręcono film, który w kinach obejrzało ponad 600 tys. widzów, co jak na dokument jest fantastycznym wynikiem. Można zamknąć oczy i udawać, że tego zjawiska nie ma, ale gdy je otworzymy, wciąż będziemy żyć w tym samym świecie.

Obawiam się, niestety, że odpowiedź znów jest oczywista – nasza szkoła zajmuje się zupełnie czymś innym. Wciąż jesteśmy na etapie, gdy na kongresie największej partii opozycyjnej zarzutem w stosunku do ministry edukacji jest mała patriotyczność szkół. A rzeczona ministra toczy boje o listę lektur i prace domowe. I nawet trudno mieć o to do niej pretensje, przecież naród chce wstawać z kolan, sprzeciwiać się Niemcom, budować CPK. Naród ma aspiracje, reszta może poczekać.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version