Raczej nie rozmawia się o pieniądzach. A ubóstwo jest tu jeszcze silniejszym tabu niż bogactwo – mówi Agnieszka Kamińska, która od dekady żyje w Szwajcarii.

Agnieszka Kamińska: Żyję tu od 10 lat i staram się urealniać różne mity, ale zgadzam się, że trudno o Szwajcarii mówić w innym kontekście niż kraju idealnego. Zresztą Szwajcarzy bardzo dbają o taki wizerunek. Głosy, które w jakiś sposób burzą ten obraz, np. o seksizmie, nierównym traktowaniu kobiet, bywają odbierane jako forma niewdzięczności i arogancji przyjezdnych.

Kiedy pisałam książkę „Złota klatka”, też zdarzało mi się słyszeć: tutaj jest inaczej niż w innych krajach, nie można nas porównywać. Zgadzam się, że to kraj pod wieloma względami odrębny. Zresztą nie tylko Szwajcarzy są zakładnikami idealnego wizerunku swojej ojczyzny. Nieraz słyszałam od przyjezdnych, że wiele sytuacji im nie pasowało, nie mogli się zaaklimatyzować i jednocześnie trudno było się im do tego przyznać. Bo skoro trafili do raju i coś ich tu uwiera, to znaczy, że to z nimi jest coś nie tak.

– Dostęp do pięknej natury, czyste powietrze, jeziora i rzeki, pitna woda w fontannach, świetna baza wypadowa do podróży po całej Europie, dobre zarobki, wysoka kultura pracy, genialna kolej. Panuje tu atmosfera spokoju i ciszy, jakby ludzie na wszystko mieli czas.

– Pod wieloma względami jest to kraj bardzo postępowy, a pod innymi – niezwykle konserwatywny. Szwajcarki jako jedne z ostatnich kobiet w Europie zdobyły prawa wyborcze. Tu zmiany społeczne następują dość powoli, ponieważ w demokracji bezpośredniej to obywatele mają ostatnie słowo. Wiele moich bohaterek, matek, było zaskoczonych tym, jak wygląda organizacja opieki nad dziećmi czy lekcji w szkołach. Inne doświadczyły trudności czy wręcz dyskryminacji na rynku pracy. Urlop macierzyński w Szwajcarii trwa tylko 14 tygodni, ojcowski pojawił się niedawno i wynosi dwa tygodnie. Rodzice żonglują czasem i pieniędzmi. Wielokrotnie słyszałam, że świat jest tu tak urządzony, że osobie zarabiającej mniej, czyli kobiecie, nie opłacało się pracować na pełen etat.

– Dodatek na dziecko w Zurychu wynosi miesięcznie 200 franków. W najdroższych miejscach dzień w żłobku potrafi kosztować nawet 130 franków. Są subwencje, ale dostęp do nich zależy od dochodów, a warunki ich przyznawania różnią się w zależności od gminy. W przedszkolu, do którego obowiązkowo idą czterolatki, w pierwszym roku zajęcia kończą się w południe. W szkołach 1,5-2 godziny przerwy południowej to wciąż standard. Jest ustalana z założeniem, że dziecko wraca na obiad do domu. W miastach nie brakuje płatnych świetlic, zapewniających opiekę w tym czasie, ale od moich rozmówczyń z mniejszych miejscowości wiem, że nie wszędzie tak jest. Oprócz tego dochodzi kilkanaście dni ferii szkolnych, przy standardowych czterech tygodniach urlopu dla osób pracujących na pełen etat. W raporcie UNICEF zatytułowanym „Opieka nad dziećmi w zamożnych krajach”, analizującym długość urlopów rodzicielskich, dostępność, jakość i koszty pozaszkolnych placówek opieki, Szwajcaria zajęła 38. miejsce. Gorzej wypadły tylko Cypr, Stany Zjednoczone i Słowacja. Przyjeżdżające tutaj matki ekspatki mówią o szoku kulturowym, a niektóre wprost, że to usadzanie kobiet w domach.

– Podejście do pracy kobiet jest m.in. wynikiem długiej tradycji ich wykluczenia ze sfery publicznej. Pierwsze referendum dotyczące praw wyborczych kobiet na poziomie federalnym odbyło się w 1959 r. Wtedy w Szwajcarii uważano, że praca zarobkowa i macierzyństwo są nie do pogodzenia. Gospodyni domowa była synonimem kobiety dobrze sytuowanej, dowodem na dobrą zawodową pozycję męża. Role w rodzinie określało prawo. Dzisiaj aktywność zawodowa kobiet jest jedną z najwyższych w Europie.

– Większość kobiet pracuje na część etatu. Taki model jest popularny zwłaszcza wśród matek małych dzieci, żeby właśnie łączyć pracę zawodową z opiekuńczą. Na pierwszy rzut oka może to wyglądać dobrze, ale jak się zacznie zagłębiać w szczegóły, to okazuje się, że taki model, jako swego rodzaju strategia przetrwania na rynku pracy, utarł się jako jedyny właściwy. Kobiety, które go realizować nie chcą bądź nie mogą, wzbudzają zdziwienie, a bywa, że są uznawane za złe matki. Zresztą określenie „gospodyni domowa” też stało się oceną. Wychodzi na to, że aby być akceptowaną społecznie, musisz plasować się w złotym środku: pracować na część etatu, posyłać dziecko na dwa dni w tygodniu do żłobka. Szwajcaria w ogóle jest krajem konsensusu i złotego środka. Decyzje podejmuje się kolektywnie, nie ma tu miejsca na polityczne radykalizmy, co jest dobre, ale także w życiu zawodowym i prywatnym lepiej nie odstawać od średniej.

– Tutaj dochodzimy do istoty sprawy: skoro zarabiamy wystarczająco dobrze, płacimy niskie podatki, to nie mamy prawa oczekiwać od państwa wiele w zamian. Rodzina i koszty z nią związane są sprawą prywatną. Kiedy pojawiają się w debacie publicznej propozycje bardziej prorodzinnej polityki socjalnej, włącza się straszak, używany chętnie przez partie wolnorynkowe – podwyżka podatków. Tego Szwajcarzy boją się jak ognia, co jest po części zrozumiałe, bo obciążenie kosztami choćby obowiązkowych ubezpieczeń zdrowotnych jest dla wielu rodzin dotkliwe.

– Raczej nie rozmawia się o pieniądzach. Zarówno o tym, że się je ma, jak i o tym, że ich się nie ma. Mówi się tu, że pieniądze lubią ciszę. Szwajcarzy wyspecjalizowali się w dyskretnym luksusie. Choć mam wrażenie, że ubóstwo jest jeszcze silniejszym tabu niż bogactwo.

– … ale też przez pieniądze kobiety tkwią w nieszczęśliwych małżeństwach. Wciąż bardzo mało się mówi o przemocy ekonomicznej, która bywa subtelna, tak naprawdę jej nie widać, bo jest ukryta w domu. To chyba najbardziej smutne oblicze tej „złotej klatki” i bardzo powszechne, bo luka płacowa i model pracy na część etatu zakłada, że w większości domów to mężczyzna zarabia zdecydowanie więcej. A w kraju, gdzie koszty życia są tak wysokie, władzę ma ten, kto trzyma portfel. Są badania, które mówią, że co druga kobieta w niemieckojęzycznej części kraju nie byłaby w stanie utrzymać się z własnych zarobków. To może być pożywką dla sytuacji przemocowych. Przez lata taki model był wręcz zapisany w prawie. Żeby kobieta mogła pracować, musiała prosić o zgodę męża.

W Szwajcarii decyzja o małżeństwie często przypomina wejście w spółkę. System podatkowy nakłada obowiązek wspólnego rozliczania dochodów, a to sprawia, że trzeba najpierw dokładnie przeliczyć, czy taki układ się w ogóle opłaca. Ale dla kobiet, które nie pracują zawodowo albo mają niższe dochody choćby ze względu na opiekę nad dzieckiem, małżeństwo to forma finansowego zabezpieczenia.

– Składki emerytalne, które zostały wypracowane podczas małżeństwa, przysługują obu stronom. W trwających długo małżeństwach, jeśli kobieta nie pracowała, w przypadku rozwodu sąd przyznawał alimenty nie tylko na dzieci, ale i na utrzymanie jej poziomu życia. Jednak ta praktyka zaczęła się zmieniać. Seria orzeczeń sądowych, które zyskały miano „wyroków na panie domu”, pokazuje, że niezależność finansowa kobiet ma coraz większe znaczenie. Tylko że osiągnąć ją można poprzez równość płac i zbalansowany podział obowiązków opiekuńczych w rodzinie. I tu koło się zamyka.

– Tak, ale pewnie tak jak w innych bogatych krajach istnieje ideał imigranta. Takiego, który pracuje, płaci podatki, zna lokalny język, ale nie będzie zbyt głośno wyrażał swojego zdania i zbyt nachalnie prezentował swojej odmienności. Najliczniejszymi grupami obcokrajowców są tu osoby z krajów ościennych, bliskich kulturowo, które zapełniają deficyty personelu na rynku pracy. Od przybyłych wymaga się integracji, a jednocześnie nie zapewnia im głosu w debacie publicznej. Bez szwajcarskiego paszportu, który nie jest łatwy do zdobycia, z reguły nie można brać udziału w referendach, które są istotą tutejszej demokracji.

– Przede wszystkim pracowników służby zdrowia, osób do opieki nad seniorami, fizjoterapeutów, ale i kadry menedżerskiej w korporacjach, inżynierów czy pracowników branży IT. Ostatnio głośno było o brakach w kadrze nauczycielskiej w szkołach, a nawet personelu w pociągach czy tramwajach. Obcokrajowcy pracują tu właściwie wszędzie.

– Jesteśmy grupą nieliczną, ale dynamicznie rosnącą. Jest nas tu już ponad 40 tys. Przyjeżdżają naukowczynie, pracownicy banków, prawniczki, architekci, opiekunki, pracownicy sezonowi, pielęgniarki. Mam też wrażenie, że od czasu wojny w Ukrainie (Szwajcaria przyjęła też osoby uchodźcze, zapewniając im status ochronny) zwiększyła się świadomość i wiedza Szwajcarów o Polsce i Polakach. Zasadniczo przylgnął do nas stereotyp dość pozytywny – Polacy są wykształceni, dobrze pracują, znają języki, świetnie się integrują i nie sprawiają kłopotu. Mamy też opinię zaradnych, elastycznych i myślących nieszablonowo. Szwajcar powie, że się nie da, a Polak zrobi. Jestem też pod wrażeniem tego, jak aktywni są Polki i Polacy, organizują wydarzenia kulturalne, edukacyjne, integracyjne. Jesteśmy głodni działania.

– Ten kraj wymaga od człowieka dużej cierpliwości. Potrzeba czasu, żeby go rozgryźć, dowiedzieć się, jak segregować śmieci, gdzie zapisać dziecko do żłobka i w jakich godzinach kosić trawnik, żeby nie narazić się sąsiadom. Takiej znajomości zasad i kodów kulturowych raczej nikt nie poda nam tu na tacy, a jednocześnie oczekuje się, że szybko wpiszemy się w obowiązujący system zasad.

– Rzadko w postaci bezpośredniej rozmowy czy konfrontacji. Nawet między sąsiadami zdarza się, że jeden drugiego informuje listem o panujących zasadach albo zastrzeżeniach. Jeżeli się pan przeprowadzi do Zurychu i nie wie, że tutaj trzeba na odpady zmieszane kupować specjalne worki od miasta i wyrzuci pan śmieci w innym, albo pozbędzie się pan butelek w niedzielę, co jest zabronione, bo robi za dużo hałasu, to sąsiad raczej nie zwróci panu uwagi.

– Poinformuje policję, administrację lub uruchomi odpowiedni urząd.

– To drugie. Sąsiad zadzwoni w dobrej wierze: ktoś nie dostosował się do panujących reguł, więc trzeba to zgłosić. Dla porządku. Może to sprawiać wrażenie wzajemnej kontroli, ale w kraju tak niewielkim przestrzennie jak Szwajcaria, gdzie ludzie żyją blisko siebie, przestrzeganie reguł ma ułatwiać życie.

– Na pewno jest pełna wyzwań. Jest to społeczeństwo wielokulturowe i silnie broniące swojej tożsamości. Choć Szwajcaria zbudowała pozycję gospodarczą w dużej mierze dzięki wysiłkom imigrantów, panuje przekonanie, że to goście i ich obowiązkiem jest się dostosować. Najsilniejsza partia w parlamencie często straszy obywateli „złym obcym”, co nie pozostaje bez wpływu na klimat społeczny. Jednocześnie współistnienie ludzi o tak różnym pochodzeniu odbywa się tu bez większych tarć.

Agnieszka Kamińska jest dziennikarką, socjolożką, mieszka w Szwajcarii niemieckojęzycznej. Autorka bloga „I’m not Swiss” i książek „Szwajcaria. Podróż przez raj wymyślony” oraz „Złota klatka? O kobietach w Szwajcarii”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version