Każdy u nas ma swój spis rzeczy, których nie wybaczymy tej wojnie ani okupantom. Moją listę otwiera rozmowa z mamą. Tamtego pierwszego ranka.

Na początku marca 2022 r. w Kijowie miał zostać otwarty Teatr Dramaturgów. Wydarzenie bez precedensu – teatr, w którym wszystkim kierowaliby pisarze dramatyczni. Na godzinę 23:59 dwudziestego piątego lutego wyznaczono ostateczny termin konkursu, a sztuki jego laureatów miały zainaugurować działalność teatru. Temat: „Alarm”. W ogłoszeniu o konkursie zaznaczono, że oczywiście wszyscy rozumiemy, o jaki alarm chodzi i kto jest jego sprawcą.

Chciałem wziąć udział w konkursie і napisać pierwszą w życiu sztukę. Opisać odczucia, utrwalić chwilę. W mojej świadomości pulsował obraz: potężna, niezmierzona czarna chmura chaosu, która krąży nad nami. Macka lovecraftowskiego Cthulu, a w gęstym mroku migają skrzydła kruków.

Pod koniec sztuki miała się pojawić scena, która wywołuje w myślach typowo hollywoodzki obraz: mocny promień światła przebija ciemność. Tyle że w odróżnieniu od hollywoodzkiej sztampy w mojej ciemności miała być tylko pustka. Chaos, który żywi się chaosem. Takie absolutne nic.

Nie zdążyłem napisać ani jednej linijki dramatu, zbudziła mnie wojna. Zbudził mnie chaos. I huk rosyjskich śmigłowców.

Ja i moja żona Ołena mieszkamy w Hostomlu. To osiedle pod Kijowem. Drugiego dnia wojny grupa rosyjskich okupantów, specnazowców, wchodzi do naszych domów. Wyprowadzają ludzi na ulicę i pod lufami automatów każą wszystkim uklęknąć. Tak jak latem 2014 r. w obwodach donieckim i ługańskim Rosjanie zatrzymują się na osiedlu, biorąc za osłonę życie cywilów. Zajmują pozycje i przez kilka godzin strzelają do wszystkich pojazdów przejeżdżających trasą Warszawską wzdłuż naszych budynków.

Teraz w lesie gniją szczątki ludzi zabitych przez Rosjan.

Las rosnący koło naszego domu to dla nas szczególne miejsce. Kilka lat temu, niedługo po tym, jak się tu sprowadziliśmy, wspólnie z sąsiadami walczyliśmy z próbą bezprawnej zabudowy na tym terenie. Przegraliśmy wtedy walkę z tutejszym kacykiem i jego „tituszkami”.

W tym właśnie lesie, za bezprawnie zbudowanym supermarketem, stacjonują Rosjanie. Tyle że nie rozumieją jednej sprawy: jakkolwiek Ukraińcy kłóciliby się między sobą, przeciwko wrogowi się połączą. I aktywista, który bronił lasu, i „tituszko”, który bronił kacyka, będą wspólnie zabijać okupantów. Tak jak bywało przed kilkuset laty.

Każdy u nas ma swój spis rzeczy, których nie wybaczymy tej wojnie ani okupantom. Moją listę otwiera rozmowa z mamą. Tamtego pierwszego ranka.

Latem 2021 roku moi rodzice, profesorowie literaturoznawstwa, przenieśli się do nowego mieszkania w Buczy. Okna ich budynku wychodzą na hostomelski port lotniczy. Po pierwszym ataku Rosjan na lotnisko rozmawialiśmy z mamą przez telefon. I głos, który śpiewał mi, kiedy byłem niemowlęciem, wylicza przez słuchawkę: „Synu, pierwszy helikopter, drugi, czwarty, siódmy, dziesiąty, trzynasty. O, Boże!”.

Potem mówi, że widzi scenę przypominającą lot śmigłowców z Czasu Apokalipsy Francisa Forda Coppoli przy dźwiękach Wagnerowskiego Cwałowania Walkirii – na żywo, na własne oczy. I tego im nigdy nie wybaczę. A lista każdego z nas nie ma końca.

To jest wojna. Podła, brudna wojna bez żadnych zasad. Rosja nie tylko wywołała pełnoskalowy chaos, zarzuciła też sieć dywersantów w cywilnych ubraniach. Dywersanci żyli pośród nas. Teraz kryją się w tłumie.

Tyle że część z nich można szybko wykryć: mało że nie znają miejscowości, nie znają nawet ukraińskiego i nie zdaliby podstawowego egzaminu z wymowy czysto ukraińskich słów. Język staje się bronią, skutecznym narzędziem obrony.

Obecnie cały kraj stanowi jeden zgodny organizm, którego serce wypełniają miłość do ziemi ojczystej i nienawiść do okupantów. Uprzejmość widać na każdym kroku. Nie ma awantur na stacjach benzynowych. Nie ma naruszeń zasad ruchu drogowego.

W całym kraju ten pierwszy dzień mija bez szabrowników. Drogi są jednak usiane rozbitymi samochodami. Ludzie jadą z rodzinami, małymi dziećmi, zwierzętami domowymi, wyczerpani niekończącą się ewakuacją do bezpiecznych miejsc. Nie zatrzymują się ani na chwilę.

Jak długo może trwać pierwszy dzień inwazji? Mój i Ołeny – trzydzieści cztery godziny.

Rosja zakazuje swoim mediom nazywać wojnę wojną, inwazję – inwazją. Jak zazwyczaj w ich historii rosyjscy „obrońcy pokoju” stają się anonimowymi kawałami mięsa. Już nie musimy tłumaczyć, dlaczego Kyiv not Kiev i dlaczego to jest wojna rosyjsko-ukraińska, a nie „kryzys ukraiński”.

Algorytm podsuwa mi newsa z wypowiedzią znanej rosyjskiej intelektualistki, krytyczki literackiej. Czego dotyczą jej uwagi pisane po inwazji? Książek, które pozwalają uciec od rzeczywistości. Natychmiast dostaje ode mnie bana.

Rosjanie powinni nareszcie zrozumieć, że ta wojna jest też ich wojną, więc kultura rosyjska bezpośrednio się z nią łączy. Powinni zrozumieć, że dopóki trwa wojna, żaden ich film nie może być pokazany na żadnym festiwalu. Żaden przekład książki nie może być opublikowany. Żadna retrospektywna wystawa twórcy rosyjskiego nie zostanie otwarta w żadnym muzeum na świecie. Żadne nowe wydanie Dostojewskiego nie pojawi się na rynku. Żaden film nakręcony z udziałem rosyjskiego sponsora nie wejdzie na ekrany. Żaden rosyjski twórca, jakikolwiek byłby jego antywojenny patos, nie zostanie dopuszczony do głosu. Żaden serial nie trafi na platformy streamingowe. Nie pora na rozróżnianie: „ale to jest dysydent”, „a to jest głos sumienia”. To, co rosyjskie, musi zamilknąć.

Dyrektor Ermitażu oświadczy później: „Przed operacją specjalną w Ukrainie wszędzie organizowaliśmy wystawy rosyjskich zasobów muzealnych. To właśnie była nasza, że tak powiem, operacja specjalna, wielka ofensywa kulturalna”.

Nikomu nie jest potrzebna wasza soft power, niepotrzebne są wasze „Nie dla wojny”, „Myśmy na niego nie głosowali”, „Not in my name”, „Putin to jedno, a naród rosyjski to drugie”, „Nie mieszajmy kultury z polityką”.

To nie jest potrzebne nikomu, dopóki Ukraińcy i Ukrainki, choć nie mają doświadczenia wojskowego, chwytają za oręż, żeby bronić kraju, a twórcy schodzą do schronów w swoich placówkach kulturalnych.

Wasze czarne kwadraty na awatarach nie obalą dyktatury. Potrzebna jest wasza obecność na placach i ulicach rosyjskich miast. Potrzebne są wasze pieniądze na armię ukraińską, żeby powstrzymała chaos, który wywołaliście.

Zrozumcie, dlaczego w Ukrainie nazwę „Rosja” coraz częściej piszemy małą literą: rosja. I dlaczego nazwisko zbrodniarza, który rozpętał wojnę, też piszemy małą literą, tak jak nazwę choroby.

Fragment książki „Kryptonim dla Hioba. Kroniki inwazji” Ołeksandra Mycheda wydanej przez Wydawnictwo Czarne. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version