„To żadna wybitna rosyjska innowacyjność, a trafna ocena NATO”. Jak Moskwa poczyna sobie z Zachodem

– Rosyjska wojna niekonwencjonalna sprawdza się nie dlatego, że jest nowa, lecz dlatego, że wykorzystuje brak zdecydowania Zachodu w jej zwalczaniu – mówi „Newsweekowi” Oscar Jonsson, starszy ekspert w NATO Defense College.

Więcej ciekawych historii przeczytasz na stronie głównej „Newsweeka”

Kolejny rozdział konfliktu z Rosją będzie dla Europy prawdopodobnie daleki od stabilności i spokoju, a zdominuje go najpewniej nowy rodzaj walki. Już teraz zresztą rozgrywa się ona na kilku niekonwencjonalnych frontach – od nieoznakowanych dronów i trudnych do wykrycia cyberataków przebijających się przez linie obronne NATO po rosnącą popularność partii politycznych sympatyzujących z Moskwą. Częściowo napędza je niezadowolenie z masowej migracji, która pochodzi m.in z granicy z Białorusią.

W każdym z tych przypadków europejscy przywódcy wykryli skoordynowaną kampanię prowadzoną przez Rosję i jej sojuszników mającą na celu wywieranie presji na blok transatlantycki od wewnątrz. Jednak eksperci NATO i UE twierdzą również, że w każdym z obszarów nowo narastającego konfliktu zbiorowa obrona NATO oparta na art. 5 wykazała poważne luki, które mogą bardziej zachęcać niż powstrzymywać przeciwnika.

– Obecnie podejmowane są działania, by odpowiedzieć na wojnę hybrydową, zwłaszcza rozwijając zdolności w zakresie cyberbezpieczeństwa, dronów i ochrony infrastruktury krytycznej – mówi „Newsweekowi” Nathalie Tocci, była doradczyni unijnych wysokich przedstawicieli, a obecnie dyrektorka włoskiego think tanku Istituto Affari Internazionali w Rzymie. – Jednak główny problem polega na przejściu od zasady odstraszania, która najlepiej sprawdza się w sferze militarnej, do zasady odporności, która uwzględnia fakt, że ataki hybrydowe mają miejsce każdego dnia, a żeby się przed nimi chronić, musimy skupić się także na bardziej ofensywnych postawach.

– Reagowanie na ataki hybrydowe wymaga dyskusji i podjęcia decyzji, kiedy odpowiadać, skoro są one podawane w wątpliwość, a podchodzą pod art. 5 – dodaje Tocci. – Na razie Rosja nie widzi żadnej reakcji i po prostu testuje oraz przesuwa granice coraz dalej.

Po poważnych błędach w początkowej fazie rosyjskiej inwazji jednym z najbardziej skutecznych sukcesów Rosji na polu bitwy stało się wdrożenie strategii „potrójnego duszenia”.

Łącząc ataki piechoty i zmechanizowanych oddziałów lądowych z uderzeniami dronów wspieranymi salwami uderzeń artyleryjskich i precyzyjnymi bombami szybującymi dalekiego zasięgu, rosyjska armia zdołała w ostatnim roku znacząco osłabić – już i tak niedostatecznie liczebne – linie obrony ukraińskiej oraz osiągnąć istotne zdobycze.

A jeśli chodzi o to, co wielu uważa za szarą strefę, a więc działania mające na celu podważenie jedności europejskiej w obronie Kijowa, Tocci wskazuje, że Moskwa realizuje tu inną „trójtorową strategię” obejmującą działania „militarne, hybrydowe i polityczne”.

– Wymiar militarny na tę chwilę ogranicza się do Ukrainy – tłumaczy Tocci. – Póki Ukraina się opiera, stanowi główną zaporę przed rozszerzeniem się wojny na inne obszary. Ale Rosja prowadzi też działania hybrydowe, w tym cyberataki, ataki na infrastrukturę krytyczną, sabotaż, loty dronów w przestrzeni powietrznej NATO itd. Te ataki koncentrują się przede wszystkim na Europie Wschodniej i Północnej, choć nie ograniczają się tylko do nich.

– Wreszcie, Rosja realizuje strategię polityczną opartą na dezinformacji i ingerencji politycznej, mającą na celu wsparcie sił skrajnie prawicowych i narodowych, które są albo wyraźnie prorosyjskie, albo „jedynie” eurosceptyczne – tłumaczy Tocci. – Wzmacniając je w całej Europie i USA, Rosja dąży do osłabienia Europy i zmniejszenia jej determinacji w odstraszaniu Rosji i wspieraniu Ukrainy. Ten ostatni element wydaje się jak dotąd najskuteczniejszą częścią tej strategii.

Niezależnie od tego, czy źródłem sił prawicowych jest wsparcie z Moskwy, czy czynniki wewnętrzne napędzające frustrację wobec partii establishmentowych, wzrost znaczenia prawicy w Europie przyniósł historyczne zwycięstwa wyborcze wielu ruchom o zabarwieniu nacjonalistycznym i populistycznym.

Ten trend podoba się niektórym członkom NATO i UE, jak Węgry, których konserwatywny rząd prowadzi własny ideologiczny spór z przeważająco liberalnymi władzami państw unijnych, dla których to zjawisko stanowi potencjalne zagrożenie egzystencjalne.

Wiele z tych partii otwarcie kwestionuje sens dalszego udzielania bezterminowej pomocy Ukrainie czy utrzymywania sankcji wobec Rosji, uznając sprawy krajowe za pilniejsze.

Oprócz sfery politycznej niepokój budzą także gwałtowne incydenty – zwłaszcza masowe wtargnięcie dronów powiązanych z Rosją w polską przestrzeń powietrzną we wrześniu, a także pojawienie się dronów ww Danii, Francji, Niemczech, Włoszech, Holandii, Norwegii i Szwecji. Często z tego powodu zamykane były lotniska i odwoływano loty.

Jamie Shea, były zastępca sekretarza generalnego NATO ds. nowych zagrożeń bezpieczeństwa, wskazuje trzy towarzyszące tego typu działaniom cele. Pierwszym jest „zakłócenie spokoju”.

– Rosja chętnie sieje chaos i sprawia, że rządy europejskie wyglądają, jakby traciły kontrolę nad normalnym funkcjonowaniem społeczeństw – mówi „Newsweekowi” Shea, obecnie ekspert w programie bezpieczeństwa międzynarodowego Chatham House i profesor w College of Europe Natolin. – Jeden dron w pobliżu lotniska może sparaliżować działalność portów lotniczych w Brukseli czy Monachium na kilka dni, unieruchamiając dziesiątki tysięcy pasażerów i generując milionowe straty dla linii lotniczych.

– To niewielki koszt i duży efekt, bo Rosja może zaprzeczać swojemu udziałowi i obarczać winą inne podmioty, np. Ukrainę czy krajowe grupy protestacyjne w Europie – tłumaczy Shea. – Celem jest zachwianie zaufania obywateli do rządów i jeszcze większa polaryzacja społeczeństw europejskich.

Takie działania przynoszą również korzyści militarne. Shea zwraca uwagę, że „Moskwa wyciąga wiele cennych lekcji” dotyczących tego, „jak reagowały te organizacje, gdzie pojawiły się podziały i różnice interpretacyjne, jakie były opóźnienia i luki w odpowiedzi wojskowej NATO oraz jakie dokładnie procedury i taktyki stosowało NATO”.

Wreszcie, trzecim celem jest „odwrócenie uwagi państw europejskich od wspierania Ukrainy”, zmuszając je do stawiania wyzwań wewnętrznych ponad pomocą zagraniczną. Dodatkowo, jak zauważa Shea, „można argumentować, że to sposób Rosji na odwet za wsparcie Europy dla Ukrainy”. – Jeśli więc przestaniemy wspierać Ukrainę, Putin będzie mniej zły i da nam spokój. Nie prowokujmy go dalej przez wykorzystanie zamrożonych w Europie aktywów na rzecz Ukrainy. Taką narrację stara się stworzyć Rosja – tłumaczy Shea. I widać już pierwsze efekty w najnowszych sondażach opinii publicznej we Francji, Niemczech i Włoszech, które pokazują, że coraz więcej respondentów opowiada się za ograniczaniem wsparcia dla Ukrainy niż za jego zwiększaniem.

„Newsweek” zwrócił się o komentarz do NATO i rosyjskiego MSZ.

Wysoka częstotliwość incydentów przypisywanych Moskwie skłoniła europejskich urzędników do podjęcia bezpośrednich działań. Przykładem jest ogłoszenie w poniedziałek przez Radę Europejską nowych sankcji wobec kilkunastu osób – w tym dziewięciu rosyjskich analityków, oficerów wywiadu i urzędników oraz jednego obywatela Francji, jednego obywatela posiadającego obywatelstwo amerykańsko-rosyjskie oraz jednego obywatela Ukrainy i Rosji – oraz dwóch podmiotów: Międzynarodowego Ruchu Rusofilskiego i 142. Samodzielnego Batalionu Walki Radioelektronicznej rosyjskich sił zbrojnych.

Wskazane osoby i podmioty brały udział w realizacji „hybrydowych zagrożeń ze strony Rosji”, w tym w „manipulacjach i ingerencjach informacyjnych” oraz „złośliwej działalności cybernetycznej”.

Obrona przed wrogimi operacjami w cyberprzestrzeni od dawna jest wpisana w doktryny i szkolenia NATO, czego przejawem było powołanie w 2008 r. w Estonii Centrum Doskonalenia ds. Obrony Cybernetycznej. Cyberbezpieczeństwo oraz przeciwdziałanie innym „taktykom hybrydowym”, w tym ingerencji w wybory, zostały ujęte w najnowszej koncepcji strategicznej Sojuszu przyjętej w czerwcu 2022 r., a więc już po rozpoczęciu wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Jednak charakter tych ukrytych walk uwypuklił również wyzwania w budowaniu skutecznego i zjednoczonego frontu w ramach dwóch wiodących instytucji wielostronnych Europy – NATO i UE, które mają 23 wspólnych członków. Jeśli chodzi o NATO, Shea zauważa, że główny nacisk Sojuszu „spoczywa na działaniach zbrojnych wysokiej intensywności, zwłaszcza w odpowiedzi zbiorowej na konwencjonalny atak rosyjski, podczas gdy wiele odpowiedzi na działania hybrydowe należy do sfery cywilnej, w której Sojusz ma mniejsze możliwości”.

Dotyczy to m.in. ochrony granic, którymi zarządza przede wszystkim unijna agencja Frontex. Jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie, bo już od sierpnia 2021 r. Polska zarzucała sąsiedniej Białorusi, sojuszniczce Rosji, prowadzenie skutecznej „wojny hybrydowej” polegającej na przepuszczaniu masowej migracji przez granicę polsko-białoruską.

Instytucje UE wiodą także prym w działaniach mających na celu zarządzanie przestrzenią informacyjną, co samo w sobie budzi kontrowersje wśród wielu obywateli, a także w finansowaniu działań wzmacniających odporność infrastruktury fizycznej i cybernetycznej. NATO również zaangażowało się w te działania, współpracując z UE w zakresie ochrony infrastruktury krytycznej i realizując misję Baltic Sentry mającą zapobiegać sabotażom podwodnych rurociągów i kabli.

– Zadaniem jest więc wypracowanie efektywnego i komplementarnego podziału pracy między NATO a UE oraz zapewnienie optymalnej koordynacji tam, gdzie prowadzą podobne programy (zwalczanie dronów, obrona cybernetyczna), aby unikać dublowania i efektywnie wykorzystywać zasoby – wyjaśnia Shea.

– Problemem dla NATO nie jest lepsza obrona czy większa ochrona – wszyscy się z tym zgadzają – ale to, jak zdecydowanie odpowiadać Rosji – zauważa Shea. – Przykładowo, czy zestrzeliwać rosyjskie samoloty naruszające przestrzeń powietrzną NATO, prowadzić ofensywne operacje cybernetyczne, wprowadzać kolejne sankcje wobec Rosji, zamrażać więcej aktywów, organizować większe ćwiczenia przy granicach NATO itd. Niektórzy sojusznicy chcą twardszych reakcji, by przywrócić odstraszanie, inni obawiają się skutków eskalacji.

Oscar Jonsson, starszy ekspert w NATO Defense College i adiunkt na Szwedzkim Uniwersytecie Obrony, uważa, że te obawy wpisują się w jedne z kluczowych celów rosyjskiej strategii wobec szerszego napięcia z NATO.

– Wszystkie te niekonwencjonalne metody łączy jeden cel – podważanie i odstraszanie – mówi Jonsson „Newsweekowi”. – Efekt podważania to gra długoterminowa, kropla drąży skałę, a jej celem są spójność i zdolności Zachodu. Odstraszanie polega na, jak sama nazwa wskazuje, wywoływaniu strachu i grozy.

– Rosjanie uważają, że im bardziej zachodni przywódcy obawiają się „eskalacji” ze strony Rosji, tym bardziej będą powściągliwi w nakładaniu kolejnych sankcji, zajmowaniu rosyjskich aktywów czy wysyłaniu wojsk na Ukrainę – zauważa Jonsson. – Wszystko to z każdym dniem staje się coraz bardziej istotne.

Moskwa traktuje kontrolowanie eskalacji jako jeden z kluczowych celów. Od pierwszych dni wojny Putin i inni czołowi rosyjscy urzędnicy wielokrotnie ostrzegali przed wysoką stawką, jaką byłaby bezpośrednia konfrontacja pomiędzy Rosją a NATO, szczególnie wskazując na ryzyko użycia broni jądrowej.

Członkowie NATO stopniowo zwiększali zakres pomocy wojskowej dla Ukrainy, przekazując m.in. systemy rakietowe dalekiego zasięgu, czołgi, a nawet myśliwce, ale tylko nieliczni otwarcie grozili wysłaniem wojsk..

Rosyjska koncepcja wykorzystywania technik niekonwencjonalnych w realizacji celów wojskowych bywa przypisywana szefowi Sztabu Generalnego generałowi Walerijowi Gierasimowowi i określana jest przez analityków mianem „doktryny Gierasimowa” lub „wojny nowej generacji”.

Jednak Jonsson uważa, że sukcesy Moskwy na tym polu nie wynikały z jakiejś wybitnej innowacyjności, lecz z trafnej oceny ograniczeń zbiorowej determinacji NATO do użycia siły.

– Rosyjska wojna niekonwencjonalna sprawdza się nie dlatego, że jest nowa, lecz dlatego, że wykorzystuje brak zdecydowania Zachodu w jej zwalczaniu – uważa Jonsson.

Przywołuje przykład z 2014 r., kiedy to w Ukrainie doszło do obalenia prorosyjskiego rządu na rzecz nowej, prozachodniej władzy. Wtedy w Donbasie wybuchła wspierana przez Moskwę rebelia, a na Krymie pojawiły się nieoznakowane rosyjskie oddziały wojskowe, popularnie zwane „zielonymi ludzikami”.

Relatywnie bezkrwawe przejęcie Krymu przez te jednostki będące w rzeczywistości mieszanką oddziałów sił specjalnych i elitarnych komandosów GRU przyniosło im kolejną ksywkę – „grzeczni ludzie”.

Te posunięcia wywołały masową mobilizację wojsk NATO na wschodniej flance oraz nowe sankcje wobec Moskwy, ale Kreml trafnie obliczył, że zajęcie i aneksja Krymu w kontrowersyjnym referendum nie wywołają bezpośredniej interwencji Zachodu.

Osiem lat później, już w trakcie pełnoskalowej wojny, Rosja powtórzyła strategię organizowania referendów w celu zmiany statusu kolejnych czterech – całkowicie lub częściowo okupowanych – ukraińskich obwodów: donieckiego, ługańskiego, chersońskiego i zaporskiego, dążąc do ich aneksji w ramach negocjowanego porozumienia.

Rosja utrwaliła swoje panowanie nad Krymem, a los czterech anektowanych regionów, w których wciąż trwają walki, stał się głównym punktem spornym w prowadzonych przez prezydenta USA Donalda Trumpa rozmowach pokojowych.

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski nie wycofał się publicznie ze swojego stanowiska, by odzyskać całe terytorium Ukrainy, co znajduje szerokie poparcie w Europie. Jednak Biały Dom konsekwentnie naciska na kompromisy, o czym świadczy choćby opublikowany w zeszłym miesiącu 28-punktowy plan pokojowy.

Jak wskazuje Jonsson, w tej debacie – i wobec kolejnych prowokacji – niechęć NATO do przekładania słów na czyny znowu rzuca się w oczy.

– Nieoznakowani żołnierze na Krymie nie byli innowacją militarną, lecz politycznym wyzwaniem: „Wiemy, że wiecie, że to my, ale nic z tym nie zrobicie, więc macie możliwość nazywania ich »niezidentyfikowanymi żołnierzami«”, co działało przez kilka dni, aż Krym został zajęty – podkreślił Jonsson.

– To samo dotyczy innych form podważania – dodał. – Istnieją jasne podstawy prawne w prawie międzynarodowym i krajowym, by im przeciwdziałać, ale w wielu przypadkach brakowało woli działania.

Ta chęć reakcji okazała się nierówna wśród państw członkowskich NATO, obnażając znane linie podziału, które ujawniły się również w kontekście żądań USA dotyczących zwiększenia wydatków na obronę.

Douglas Lute – emerytowany generał broni armii USA, były ambasador USA przy NATO i główny doradca Białego Domu – zauważa, że geografia i niedawne doświadczenia z bezpośrednią bądź pośrednią dominacją Moskwy skłoniły frontowe państwa NATO, takie jak Polska i kraje bałtyckie, do stania się jednymi z najgłośniejszych orędowników wzmacniania odstraszania wobec zagrożeń hybrydowych.

Takie podziały mogą okazać się druzgocące dla szeroko demokratycznego sojuszu, takiego jak NATO, który zazwyczaj wymaga przytłaczającej zgody państw członkowskich, aby podjąć zdecydowane działania.

Służą też celom Moskwy, argumentuje Lute, bo taktyka wojny hybrydowej Rosji „nie ma na celu rozbicia sojuszu, lecz wprowadzenie zamętu, wywołanie debat w politycznym ciele sojuszu Radzie Północnoatlantyckiej, wzbudzenie niepokoju w stolicach państw członkowskich, by skupiały się na sobie, a nie na sprawach NATO, i, co ciekawe, bo zarówno NATO, jak i Unia Europejska podejmują niemal wszystkie kluczowe decyzje w drodze konsensusu”.

– Zasada konsensusu NATO, czyli głosowanie wymagające wyniku 32:0 w sprawie rozpoczęcia operacji wojskowej faktycznie działa na korzyść Rosji. To zaleta stosowania przez nią taktyki hybrydowej. Ponieważ nie musi ona zrywać sojuszu, wystarczy, że odłączy jednego lub dwóch członków, co może w zasadzie zablokować proces decyzyjny.

A podziały w NATO nie kończą się na Europie.

Co więcej, dla tych w Europie, którzy chcieliby zwiększyć środki zaradcze wobec Moskwy, kolejnym wyzwaniem staje się obserwowany w USA zwrot w kierunku ograniczania operacji „miękkiej siły” na Starym Kontynencie, na przykład przez zamykanie takich instytucji jak Voice of America, oraz szereg krytycznych uwag wobec europejskich sojuszników zawartych w najnowszej strategii bezpieczeństwa narodowego Białego Domu, co de facto otwiera nowy front dla bloku.

– Teraz odczuwają to także na drugim froncie – mówi Lute. – Odczuwają to także ze strony USA – poprzez wypowiedzi prezydenta, publikację nowej strategii bezpieczeństwa narodowego i trudności, jakie widzą Europejczycy w zrozumieniu podejścia administracji Trumpa do Ukrainy.

– W pewnym sensie Europejczycy walczą dziś z tym, czego zawsze chcieli uniknąć, czyli wojną na dwa fronty – podsumował. – To nie jest wojna z Waszyngtonem, ale nie ma wątpliwości, że czują się przygnieceni zarówno przez to, co dzieje się na wschodzie, jak i przez to, co dzieje się na zachodzie.

Tekst opublikowany w amerykańskim „Newsweeku”. Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji „Newsweek Polska”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version