Byle kawalerka w Warszawie kosztuje 3 tys. zł. Pokój we wspólnym mieszkaniu 1500 zł i wzwyż. Kuchenka gazowa w korytarzu, jedna łazienka na kilka pokoi.

Z Kubą rozmawiam też dopiero po godz. 21. O tej porze wraca z 12-godzinnej zmiany w kawiarni. Pochodzi z niewielkiego miasta na Mazurach, studiuje na Wydziale Nauk Społecznych UAM w Poznaniu. Pokój w mieszkaniu studenckim kosztuje go miesięcznie 900 zł, w sezonie grzewczym — 1200 zł. Mieszka prawie na wylocie z miasta.

Kuba dostał minimalne stypendium w kwocie ok. 400 zł, dostał też 500 zł dodatku mieszkaniowego. Prawie wystarcza na ten pokój. — Rodzice obiecali, że w kryzysie pomogą, ale nie chcę tego od nich wymagać, bo w domu raczej nie ma nadwyżek kasy — mówi chłopak.

Ostatnie dni wakacji oznaczały dla Kuby również ostatnie dni pracy w wymiarze pełnego etatu. Wyciąga wtedy ok. 4 tys. zł miesięcznie. W ciągu roku jest w stanie poświęcić pracy głównie weekendy, bierze wtedy po dwie 12-godzinne zmiany, za które wpada mu ok. 1,3 tys. zł w miesiącu. Najtrudniej było mu w tym roku w lipcu.

— Wiadomo, że dla studenta wakacje to czas, żeby sobie zarobić. A mi w lipcu wypadły praktyki studenckie. Za darmo, a w wymiarze niemal całego etatu. Mogłem dorobić tylko w weekendy, wpadło mi raptem tysiąc złotych. Stypendium nie miałem, bo to były już wakacje i uczelnia wtedy nie wypłaca w wakacje. Nie wiem, dlaczego uczelnia nie pomyśli, że my się nie mamy jak utrzymać podczas takich praktyk? — mówi. We wrześniu chciał jechać na winobranie do Francji, ale zrezygnował. — Gdybym rzucił pracę w kawiarni dla tego winobrania, w październiku musiałbym szukać nowej pracy, w międzyczasie przejadłbym tę zarobioną w euro nadwyżkę — mówi.

— Poniedziałki i piątki mam wolne od zajęć, będę sobie brała „dwunastki”, no i całe soboty w kawiarni, a w niedzielę będę dawać lekcje muzyki — planuje 23-letnia Ewelina. Piąty rok studiuje psychologię na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Pochodzi z małej miejscowości w Beskidach. Jej mama jest nauczycielką, na swoim wyłącznym utrzymaniu ma jeszcze dwójkę młodszych dzieci. Ewelina pracuje od początku studiów. Jako kelnerka, ale również udziela lekcji gry na gitarze, bo szczęśliwie dla siebie, skończyła wcześniej szkołę muzyczną.

Podczas wakacji pracowała codziennie, zmiany brała też w dni wolne, wyciągała więc po 5 tys. zł miesięcznie. Udało się jej trochę odłożyć, by zrobić sobie poduszkę finansową. Na zamianę wynajmowanego mieszkania. Zaplanowała, żeby z początkiem ostatniego roku studiów zamienić pokój za 800 zł w mieszkaniu w odległej dzielnicy na pokój za 1 tys. zł w centrum. — Dojeżdżanie na uczelnię i do pracy przez Kraków z przesiadkami i w nieobliczalnych korkach, gdy nigdy nie wiesz, czy zdążysz gdzieś, czy nie, dało mi się we znaki — mówi mi. Czas na rozmowę ma dopiero po 22, po jednej ze swoich „dwunastek”.

Ewelinę pytam, ile osób na jej roku pracuje?

— Jest nas ponad 80, pracuje każdy. I każdy narzeka na grafik zajęć, bo zazwyczaj koliduje z godzinami pracy. Chociaż to studia powinny być dla studenta priorytetem — przyznaje Ewelina.

Według raportu projektu Eurostudent, w którym wzięło udział 25 europejskich państw (Social and Economic Conditions of Student Life in Europe 2018-2021), aż 80 proc. polskich studentów łączy naukę z pracą. Byłoby to bliskie europejskiej średniej, która wynosi 78 proc. Dane dotyczą czasu sprzed pandemii. W nowszym raporcie ministerialnego systemu ELA (Ogólnopolski system monitorowania Ekonomicznych Losów Absolwentów szkół wyższych), widnieją nieco inne dane. Wynika z nich, że niespełna 36 proc. studentów dziennych studiów I stopnia oraz ponad 63 proc. studentów studiów II stopnia równocześnie z nauką idzie do pracy. Z kolei wg danych opublikowanych Polskiego Instytutu Ekonomicznego, dorabia ok. 27 proc. studentów studiów licencjackich i inżynieryjnych i tylko 39 proc. studiów magisterskich.

— Myślałem, że na studiach będę czytał książki i do nocy o nich dyskutował na uczelni. A nie mam na to czasu, bo po zajęciach muszę harować — mówi Kuba. Rozczarowany. — Po godz. 16 wydział pustoszeje. Na propozycję zajęć po południu studenci reagują niemal agresją. Każdy tylko patrzy, kiedy będzie mógł się urwać, żeby coś zarobić. Jakieś życie uniwersyteckie? Zapomnij! — mówi.

Popyt na pracę zarobkową wśród studentów jest duży. Niestety, kurczy się dla nich rynek pracy.

— Szukam czegoś od czterech miesięcy, w magazynach, sklepach, knajpach. Nic nie ma — przyznaje Weronika, studentka planowania i organizacji przestrzeni z Łodzi. Na razie ma zajęcia dorywcze: w bibliotece, jako opiekunka niepełnosprawnych, udziela też korepetycji z matematyki. — To jest wieczne balansowanie na krawędzi. Marzę o normalnej, stałej pracy. — mówi Weronika.

Według danych GUS jednak, w drugim kwartale tego roku wolnych miejsc pracy było o ponad 113 tys., czyli o jedną czwartą mniej niż rok wcześniej. Wszystko z powodu recesji, zwłaszcza w tych zajęciach, które nie wymagają wysokich kwalifikacji. A studenci w większości biorą prace dorywcze, jako: kelnerzy, sprzedawcy, pracownicy magazynu czy telemarketerzy. – Co roku publikujemy listę zawodów, w których studenci mogą znaleźć pracę. W tym roku, po raz pierwszy, zamiast wskazywać konkretne branże, ostrzegamy, że z zatrudnieniem może nie być kolorowo — ostrzega Krzysztof Inglot, ekspert rynku pracy z agencji Personnel Service.

Jako główną przyczynę podejmowania pracy zarobkowej w czasie studiów, młodzi ludzie podali w programie Eurostudent, że chcą zarobić na coś ekstra, na co nie byłoby ich stać wyłącznie na podstawie rodzicielskich funduszy. To jednak ci, którzy podczas studiów mogli zostać w domu rodzinnym, ponieważ mieszkają w miastach akademickich lub bardzo blisko takich ośrodków. Ci natomiast, którzy na studia wyjeżdżają z miasta rodzinnego, przyznają, że muszą pracować, aby pokryć koszty utrzymania. A te dramatycznie wzrosły.

Według najnowszego raportu „Portfel Studenta 2023” przygotowanego przez Warszawski Instytut Bankowości (WIB) i Związek Banków Polskich w rozpoczynającym się właśnie roku akademickim polski student będzie potrzebował na swoje utrzymanie dwa razy więcej pieniędzy niż pięć lat temu. W 2018 r. statystycznie student wydawał na utrzymanie 1904 zł, przy płacy minimalnej 2100 tys. zł a przeciętnej na poziomie 4585 tys. zł. Dzisiaj płaca minimalna wynosi 3600 tys. zł, przeciętna płaca krajowa 7005 tys. zł a student musi przygotować się na wydatki w wysokości 3867 tys. zł miesięcznie. To wzrost o 22 proc. w stosunku do ubiegłego roku (rok wcześniej średnie wydatki wzrosły o 16 proc.).

Aż co piąty student przyznał badaczom, że myśli o rzuceniu studiów z przyczyn ekonomicznych.

— Wielu kolegów rezygnuje ze studiów po to, aby pracować — zauważa Kuba. Sam zakłada, że wytrwa przynajmniej do licencjatu.

Weronika już raz wypadła z systemu — po trzech lata zrezygnowała z informatyki. Mieszkali w trudnych warunkach: z matką, młodszym bratem, babcią i dorosłą niepełnosprawną ciotką w jednopokojowym, komunalnym mieszkaniu. — Pierwszy rok był horrorem, w domu nie było się jak uczyć — mówi dziewczyna. W dziekanacie wypłakała sobie więc akademik. Choć formalnie jej się nie należał, bo była miejscowa. Wreszcie odetchnęła. Miała własny kąt — za jedyne 400 zł. Fakt, że jedzenie kisło na parapecie, bo nie stać jej było na kupno lodówki, a wspólnej nie było.

I tak nie utrzymała się na studiach. Oczywiście, z powodu pracy, za którą się musiała uganiać, zamiast siedzieć karnie na zajęciach. — Zajęć było dużo, od rana czasem do godz. 20. I trudne. Trzeba się było skupić, a potem jeszcze uczyć. Jak to miałam robić, kiedy musiałam dorabiać jak nie korepetycjami to w knajpie? — pyta dziewczyna. Po roku przerwy być może uda się jej wrócić na inny kierunek. — Muszę iść na studia, na których będę miała czas, żeby zarabiać — zastrzega.

Na przykład Gaba, która z małego śląskiego miasta przyjechała do Warszawy studiować psychologię. Miała być pierwszą w rodzinie z wykształceniem wyższym. — Ojciec jest na górniczej rencie, mama pracuje na poczcie. Wiedziałam, że będę musiała sama się utrzymywać — mówi. Nie sądziła jednak, że wyprowadzka do miasta uniwersyteckiego a w jej przypadku do najdroższego w kraju, będzie aż tak dużym wyzwaniem. — Szukałam pracy w usługach i gastronomii, trafiłam w zamieszanie związane z Covid-19. Zdarzało się, że zatrudniali mnie na dwa dni, a potem zamykali knajpę. Albo przechodziłam kilku etapową rekrutację do jakiegoś call center — mówi Gaba. Po drugim roku zrezygnowała ze studiów, zajęła się na stałe zleceniami w marketingu. Powrót na psychologię pozostał na razie w sferze jej marzeń.

W tym roku zdrożało jeszcze bardziej czesne w akademikach, najem na rynku komercyjnym, podrożała żywność. W raporcie „Portfel studenta 2023” eksperci podkreślają, że wydatki studenckie rosną niezmiennie od ośmiu lat. Wciąż najwyższym kosztem jest w nich dach nad głową.

Gaba: — Byle kawalerka w Warszawie kosztuje 3 tys. zł. Pokój we wspólnym mieszkaniu 1500 zł i wzwyż. Kuchenka gazowa w korytarzu, jedna łazienka na kilka pokoi. Dostajesz kilka metrów kwadratowych, raz mieszkałam w pokoiku, w którym nie zmieściła się szafa. Jak jest balkon, dopłacasz jeszcze stówę albo dwie. Ludzie wynajmują pomieszczenia bez okien i biorą za nie pełną opłatę. Normalnie, chów klatkowy studentów — mówi.

Kłopot polega na tym, że nawet w tej cenie często nie sposób znaleźć pokoju czy mieszkania na wynajem.

— Rynek nieruchomości oszalał z powodu rządowych kredytów dla młodych, wcześniej ożywili go imigranci. Studentom na takim rynku jest wyjątkowo trudno — przyznaje Dawid Dziadkowiec, współwłaściciel pricemap.pl, wyszukiwarki ofert mieszkaniowych, nastawionej na pomoc studentom. — Student jedzie trzy godziny autobusem ze swojego miasta, w połowie drogi dostaje SMS-a, że mieszkanie już zarezerwowane. Albo na miejscu okazuje się, że mieszkanie, które miał oglądać ,już zostało wynajęte. Zdarza się ciągle, że zanim zadzwoni nawet, mieszkanie już mu sprzątnie jakieś agent. Trudno winić studenta, że nie może płacić agencjom za pośrednictwo w najmie pokoju, który już i tak jest drogi — mówi.

Z wyliczeń „Portfela studenta” wynika, że średnio za pokój lub mieszkanie trzeba dziś zapłacić 1350 zł miesięcznie. Czesne w akademikach jest średnio o połowę niższe — na poziomie 600 zł. Ale miejsc w akademikach jest za mało. Według raportu — co dziesiąty student w Polsce ma szansę na akademik. Aktywiści ze Studenckiej Inicjatywy Mieszkaniowej wyliczyli jednak, że zaledwie 5 proc. studentów może liczyć na dach nad głową w uczelnianych kampusach. Do tego, o przydziale miejsca decyduje niskie kryterium dochodowe — na tyle niskie, że np. w Poznaniu, gdzie jest największa liczba studentów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców w kraju, po miejsce w akademiku zgłasza się rzeczywiście tylko te 5 proc.

Z tego powodu na poniedziałek, w pierwszym dniu nowego roku akademickiego, studenci Uniwersytetu Warszawskiego zwołują protest. O godz. 14 pod Auditorium Maximum UW staną pod hasłem „Studia nie tylko dla bogatych!” aktywiści i działacze z Warszawskiego Koła Młodych Inicjatywy Pracowniczej i Studenckiej Inicjatywy Mieszkaniowej.

„Zaistniała sytuacja jest wynikiem dekad zaniedbań, których dopuściły się władze publicznych uczelni w całym kraju (…), którzy traktują edukację jako dobro luksusowe, a szkolnictwo wyższe jak biznes” — tłumaczą decyzję o proteście.

Problem zbyt drogich mieszkań i braku socjalnej opieki dla studentów nie jest wyłącznie lokalny. Tuż przed wakacjami zbuntowali się studenci włoskich uczelni. Protest rozpoczęła Ilaria Lamera, studentka inżynierii na Politechnice Mediolańskiej. Musiała dojeżdżać na zajęcia z rodzinnego Bergamo, ok. 60 km. Inaczej musiałabym płacić minimum 600 euro za pokój. Wreszcie rozbiła pod uczelnią namiot. Obok niej studenci stawali kolejne namioty, w końcu protest rozprzestrzenił się na Rzym i inne ośrodki akademickie: Florencję, Bolonię, Padwę i Cagliari. Według danych Eurostatu niemal 70 proc. studentów włoskich uniwersytetów mieszka z rodzicami, gdy unijna średnia to 17 proc. Miejsc w akademikach włoskich dramatycznie brakuje, studenci zdani są sami na siebie. Po proteście, premier Giorgia Meloni zapowiedziała inwestycje w infrastrukturę mieszkaniową dla studentów.

— Zaczęło się we Włoszech, dojdzie i do nas. Ludzi coraz mniej stać na studiowanie. Powoli stanie się to zajęciem dla bogatych, stracimy szanse na awans społeczny — mówi Magdalena Kalbarczyk ze Studenckiej Inicjatywy Mieszkaniowej w Poznaniu.

Damian z małego miasteczka w Zachodniopomorskiem miał w tej kwestii jednak trochę szczęścia. Kiedy rozmawiamy, siedzi właśnie na świeżo zdobytym łóżku w dwuosobowym pokoju akademika Uniwersytetu Łódzkiego. Jak na polskie warunki jest ekskluzywny — łazienka i kuchenka gazowa są do wyłącznej dyspozycji lokatorów dwupokojowego modułu. Nie na całe piętro, czego doświadczał Damian w internecie liceum. Szkoda zk olei, że inaczej niż w tamtym internacie, w akademiku nie ma taniej stołówki. Podstawą utrzymania Damiana na studiach w Łodzi będzie fundusz alimentacyjny w wys. 500 zł. Mama wesprze go jedzeniem w słoikach. Jest rencistką a w domu ma jeszcze troje młodszych dzieci na utrzymaniu, pieniędzy więc nie znajdzie. Babcia z dziadkiem obiecali za to wysupłać po 300 zł miesięcznie, a ciocia gwarantuje ewentualne dodatkowe wsparcie kryzysowe.

Damian liczy jeszcze na stypendium socjalne, jeśli uzyska, będzie miał na miesięczne utrzymanie ok. 700 zł. Tym zamierza pokryć koszty posiłków. Jeśli wierzyć autorom raportu „portfel studenta” — powinno mu to wystarczyć. Oczywiście, gdybyśmy założyli, że ceny żywności nie wzrosną, a to chyba byłoby naiwne założenie.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version