Ostatni tydzień obfitował w wydarzenia, które w dłuższej perspektywie mogą poważnie zaszkodzić Ukrainie. Na razie haniebne decyzje Donalda Trumpa nie wpłynęły na sytuację ukraińskich wojsk na froncie. Ukraińcy mają zapasy, które pozwolą na kilkanaście tygodni utrzymywania podobnej intensywności działań.
Duży problem stanowi odcięcie Kijowa od informacji wywiadowczych, które pozwalały na skuteczne atakowanie celów na zapleczu frontu i dalekich tyłach. Kreml może z tego skrzętnie skorzystać. Kijów nie będzie w stanie nie tylko zaatakować magazynów i punktów rozśrodkowania, ale także utrudnione będzie określanie tras, jakimi przelatują rosyjskie bezzałogowce.
Będzie to spory problem dla Ukraińców, ponieważ Rosja znacznie zwiększyła zdolności produkcyjne bezzałogowców uderzeniowych, które stały się głównym narzędziem rosyjskich powietrznych ataków terrorystycznych na ukraińskie miasta.
Skala uderzeń przy ich wykorzystaniu cały czas rośnie. O ile w czerwcu 2024 r. ukraińską granicę przekroczyło 426 dronów, we wrześniu 2024 r. już 1338, w styczniu 2025 r. 2599 sztuk, a w lutym aż 3902. Decyzja Trumpa znacznie ułatwiła Rosjanom prowadzenie ataków terrorystycznych przeciwko ukraińskim cywilom. Dotyczy to także ataków przy użyciu bomb szybujących, których Rosjanie coraz częściej używają na froncie. Rosjanom udało się stworzyć wersję pocisku, która ma zasięg ok. 170 km. Dzięki temu mogą razić cele na ukraińskim zapleczu bez wlatywania w zasięg ukraińskich systemów przeciwlotniczych.
Na lądzie spokój
Zwiększenie częstotliwości ataków lotniczych, podobnie, jak w wielu poprzednich przypadkach jest spowodowane stagnacją na froncie lądowym. Przerwa operacyjna trwa już kolejny tydzień i z każdym z nich spada częstotliwość kontaktów bojowych na froncie. Jeszcze miesiąc temu oscylowały w okolicach 200. W zeszłym tygodniu było ich około setki. Do rosyjskich ataków dochodziło ok. 60 razy i były prowadzone przy użyciu ograniczonych sił i środków. Rosjanie wysyłają grupy liczące do siedmiu osób przy wsparciu artylerii i dronów. Jedynie pod Wełyką Nowosiłką i Pokrowskiem używają nieco większych sił. W obu tych miejscach chcą wykorzystać dotychczasowe sukcesy i utrzymać nacisk na zmęczone ukraińskie oddziały. Pod Wełyką Nowosiłką Rosjanie przekroczyli rzekę Mokre Jały i oskrzydlili ukraińskie oddziały.
Te jednak odparły atak przeciwnika i wróciły na pozycje. Teren, na którym przyszło walczyć, jest dość płaski, a jedyną przeszkodą terenową jest rzeka, co znacznie utrudnia Ukraińcom prowadzenie działań obronnych. Wciąż główny ciężar walk spoczywa na odcinku pokrowskim, gdzie Rosjanie rzucili dobrze wyposażoną i nieźle wyszkoloną 90. Dywizję Pancerną Gwardii. Skupili się głównie na działaniach na południowy zachód od miasta na drodze T0504, na odcinku od Udacznego do Pokrowska.
Na południowy zachód od Piszczanego
Rosjanie próbują przebić się przez Wołczane do Kotłynego, które znów przechodziło z rąk do rąk. W programie „Jednolite Wiadomości” Orest Drymalowski, oficer prasowy 79. Samodzielnej Brygady Powietrzno-Desantowej „Tawria”, stwierdził, że Rosjanie działają w małych grupach składających się z czterech do pięciu żołnierzy, a transportery opancerzone nie zbliżają się do linii frontu. Wysadzają piechotę kilka kilometrów od linii frontu, aby chronić pojazdy opancerzone przed atakami ukraińskich dronów. Piechurzy pozostały dystans do linii styku pokonują pieszo. Generuje to jednak duże straty osobowe, a nawet Rosjanom powoli kończą się dostępne zasoby ludzkie. W lutym z powodu braku chętnych ponownie podniesiono premię za podpisanie kontraktu z armią i wzmocniono agitację w koloniach karnych i więzieniach. Kreml traci miesięcznie ok. 80 proc. zmobilizowanych w tym czasie sił. To z kolei powoduje, że prowadzi operacje tylko na bardzo wąskim odcinku frontu.
Na froncie cisza przed burzą
Walki o większym natężeniu toczą się jedynie w sześciu punktach linii frontu liczącej ponad 1,5 tys. km. Od miesięcy ze sporą intensywnością prowadzone są działania na wybrzuszeniu kurskim, pod Pokrowskiem, Wełyką Nowosiłką, Kupiańskiem i Kurachowym, a ostatnio pod Toreckiem i Czasiw Jarem. Na pozostałych odcinkach – zwłaszcza wzdłuż północnej granicy – panuje spokój. Nieliczne starcia mają miejsce w obwodzie zaporoskim i charkowskim. Wynika to z dużego deficytu sił i środków, jakimi dysponuje Kreml. Dlatego armia skupiła się głównie na celach, które są istotne z propagandowego punktu widzenia – zdobyciu obwodów ługańskiego i donieckiego, które przez Moskwę są uważane za terytoria Federacji Rosyjskiej. Można przypuszczać, że wkrótce na front trafią świeże siły wyposażone niedawno wyprodukowane pojazdy.
Rosjanie w ostatnich dwóch miesiącach ograniczyli użycie czołgów i bojowych wozów piechoty na pierwszej linii, a także zmniejszyli dostawy tego typu sprzętu, kumulując go zapewne do użycia podczas wiosennej ofensywy, kiedy poprawią się warunki pogodowe. Zapewne teraz poszczególne pododdziały intensywnie ćwiczą. Niestety Ukraińcy tego już nie sprawdzą. Trump wybrał idealny dla Kremla moment, by odciąć Kijów od dostaw zaopatrzenia i informacji wywiadowczych. Dzięki temu Rosjanie będą mogli spokojnie przygotować się do ofensywy na osłabione brakiem dostaw ukraińskie oddziały.
Nie jest to żadna tajemnica. Kreml wprost ogłosił zamiar wykorzystania zawieszenia amerykańskiej pomocy wojskowej i wymiany informacji wywiadowczych do uzyskania dodatkowych korzyści na polu walki. Wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Rosji Dmitrij Miedwiediew oświadczył 5 marca, że dostawy broni ze Stanów Zjednoczonych na Ukrainę „najpewniej zostaną wznowione”, ale „głównym celem” Rosji pozostaje „zadanie maksymalnych szkód” Ukrainie nim to nastąpi. Już w 2024 r. Rosjanie próbowali wykorzystać zablokowanie przez Republikanów dostaw. W maju tamtego roku uderzyli na obwód charkowski. Na pewno tym razem również nie będą zasypiać gruszek w popiele. Tym bardziej że amerykański szantaż dziwnym trafem zbiegł się z przygotowaniami do wiosennej kampanii.