Karol Nawrocki mówi o budowie trzystutysięcznej armii. Ten postulat jest wciąż taką samą mrzonką, jak wówczas, kiedy propozycję ogłaszał Mariusz Błaszczak. Powodów jest wiele.

Nie są to nowe propozycje, ale utrwalanie przekazu, który PiS powtarza od połowy 2022 r., kiedy ówczesny minister obrony Mariusz Błaszczak ruszył na ogromne i chaotyczne zakupy w Korei Północnej i Stanach Zjednoczonych.

W grudniu Nawrocki, tuż przed ogłoszeniem swoich założeń, spotkał się w towarzystwie Błaszczaka z oficerami Sił Zbrojnych RP, Państwowej Straży Pożarnej oraz naukowcami, aby przeprowadzić konsultacje dotyczących bezpieczeństwa narodowego. Od tego momentu mówi w sprawie bezpieczeństwa i wojskowości jednym głosem z PiS.

Budowa trzystutysięcznej armii to jeden ze sztandarowych projektów PiS i Błaszczaka. Zapowiadał też, że planuje kupić 1000 czołgów, 500 HIMARS-ów i 1400 nowych bojowych wozów piechoty. W zasadzie Nawrocki jako prezydent nie miałby czego pilnować, bo wszystkie umowy wykonawcze właśnie są wykonywane, a inne, jak na bojowe wozy piechoty właśnie podpisywane. Można jedynie mieć obiekcje co do skali zamówień i tempa podpisywania umów.

Problemem jest sensowność niektórych zakupów, jak choćby koreańskich lekkich myśliwców FA-50, czy haubic samobieżnych K9, które są bezpośrednią konkurencją dla polskich Krabów i niewielkim wsparciem dla polskiego przemysłu obronnego ze strony PiS. O tym jednak Nawrocki nie wspomina, choć rozwój przemysłu obronnego jest niezwykle istotny.

Sama budowa trzystutysięcznej armii wciąż jest taką samą mrzonką, jak wówczas, kiedy propozycję ogłaszał Błaszczak. Powodów jest wiele: od braku chętnych do służby wojskowej, przez brak zaplecza, aż po brak funduszy na utrzymywanie tak wielkiej armii.

Wciąż brakuje ludzi, a wolnych jest ok. 20 tys. etatów. Młodzi z kolei nie walą drzwiami i oknami do wojskowych centrów rekrutacji. Brakuje również szkoleniowców i oficerów. Mimo to awanse oficerskie dla najbardziej doświadczonych podoficerów są niemal zamknięte, co żołnierze uważają za absurd. Zwłaszcza w sytuacji, gdy awans oficerski znacznie łatwiej uzyskać poprzez służbę w Wojskach Obrony Terytorialnej czy Legię Akademicką. Problem w tym, że tacy oficerowie potrafią mniej niż doświadczeni podoficerowie, którzy mają za sobą wiele lat służby.

Duża armia to też duże koszty. Przy powiększeniu do 250 tys. ludzi, będzie potrzebne minimum 30 mld zł. tylko na koszty wynagrodzeń, przy założeniu, że nie wzrosną uposażenia. A muszą, ponieważ armia nie jest konkurencyjnym pracodawcą na rynku pracy. Do tego MON planuje utworzenie nowych jednostek. W przypadku 18 Dywizji Zmechanizowanej resort oszacował, że całkowity koszt utworzenia jednostki będzie wynosił 27 mld zł w perspektywie 10 lat. A mowa tutaj o jednostce, która nie jest budowana od zera, a w 80 proc. składa się z już istniejących batalionów!

Tymczasem żołnierzom nadal brakuje sprzętu. Począwszy od umundurowania, a na bojowych wozach piechoty skończywszy.

Karol Nawrocki zapowiedział, że doprowadzi „do tego, że budżet na obronność przekroczy 200 mld zł już w 2026 r.”. Z tym żaden z kandydatów nie będzie miał problemu i może się śmiało pod ten postulat podpiąć, ponieważ po pierwsze: nie zależy od stanowiska prezydenta, a po drugie został już przyjęty w planie rządu.

Zgodnie z zapowiedziami rządu i przedstawicieli resortu obrony w budżecie na przyszły rok na wydatki obronne zostanie przeznaczone 5 proc. PKB, czyli właśnie 200 mld zł. Dokładnie tyle, ile chce zagwarantować Nawrocki. Być może sztabowcy PiS sądzą, że wyborcy nie znają tych planów. Jest to całkiem prawdopodobne.

Problem znalezienia funduszy na rozbudowę armii spędza sen z powiek wielu osobom. Od polityków, przez biznes, aż po analityków. Jednym ze sposobów miało być zorganizowanie Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych, który m.in. przez sprzedaż akcji dłużnych ma zasilić budżet resortu obrony. Niestety nie idzie to tak, jak twórcy zakładali i wpływy są mniejsze. W 2024 r. było to 30 mld zł. W tym roku ma być lepiej i w budżecie zaplanowano wydatki z Funduszu na poziomie 65,4 mld zł. Kolejne 123 mld zł są zapisane wprost w budżecie MON.

Jedną z ciekawszych propozycji Nawrockiego jest doprowadzenie „do tego, że będziemy mieli w najbliższych latach milion przeszkolonych rezerwistów”. Tutaj należy przyklasnąć, ponieważ w Siłach Zbrojnych RP rezerw w zasadzie nie ma.

Mówienie o budowie trzystutysięcznej armii, kiedy równocześnie zapomina się o budowaniu sprawnie działających rezerw, jest jak budowanie domu pozbawionego fundamentów. W Ukrainie po obu stronach konfliktu walczą już głównie rezerwiści, którzy byli szkoleni przed wojną i przed nią przechodzili ćwiczenia przypominające. Polska w tej chwili takich rezerw w zasadzie nie posiada i gdyby przyszło bronić polskich granic, rekrutów trzeba byłoby szkolić od podstaw.

W Polsce od zawieszenia Zasadniczej Służby Wojskowej rezerwy praktycznie zanikają z roku na rok. Prowadzone są jedynie szkolenia przypominające, a nowych rezerwistów do 2022 r. praktycznie nie szkolono. Po wejściu w życie Ustawy o obronie ojczyzny wprowadzono Dobrowolną Zasadniczą Służbę Wojskową.

W 2024 r. do służby wstąpiło ponad 32 tys. osób. W tym samym roku do zawodowej służby przeszło niemal 4,5 tys. osób. Służba „dobrowolna” trwa do 12 miesięcy, w tym podstawowe szkolenie trwa 28 dni. Kurs podstawowy kończy się przysięgą, a po urlopie żołnierze rozpoczynają szkolenie specjalistyczne. Jednak jest to tylko podstawa, a brak regularnych szkoleń przypominających znacznie ogranicza możliwości wykorzystania rezerwistów.

System szkolenia oparty o Dobrowolną Zasadniczą Służbę Wojskową mógłby zapewnić odpowiednie rezerwy. Brak jest jednak infrastruktury koszarowej, aby zapewnić kwatery dla dużej grupy szkolonych żołnierzy. Do tego dochodzą kwestie finansowe. Utrzymanie dużej grupy skoszarowanych żołnierzy generuje olbrzymie koszty. To też był jeden z powodów zawieszenia „zety”.

Karol Nawrocki o obronności mówi niewiele, a jeśli już to powtarza narrację Prawa i Sprawiedliwości. Niestety przekaz jest równie niespójny i obliczony na doraźny wynik polityczny, jak w przypadku postulatów podnoszonych przez partię podczas wyborów parlamentarnych.

Jednak o ile wybory parlamentarne mają rzeczywisty wpływ na postulaty, jakie podnosi kandydat wspierany przez PiS, tak pełniący stanowisko prezydenta nie może ich zrealizować, ponieważ zwierzchnik Sił Zbrojnych nie ma takich prerogatyw. Ani nie może doprowadzić do posiadania przez Polskę miliona rezerwistów, ani nie może doprowadzić do tego, że budżet MON będzie liczył 300 mld zł, ponieważ są to decyzje podejmowane przez rząd i właściwe ministerstwo.

W propozycjach Nawrockiego brak także konkretów, choć na te pewnie przyjdzie poczekać. Konwencje są zwykle po to, aby wskazać ogólny kierunek rozwoju. Patrząc jednak na dotychczasową politykę bezpieczeństwa PiS, partia nie przygotowała planów, które w jasny sposób pokazują, jak planuje zbudować trzystutysięczną armię, czy jakikolwiek system budowy i utrzymania rezerw. Być może taki plan powstaje.

Na razie jednak Nawrocki rzucił jedynie kilkoma populistycznymi hasłami, które, prócz propozycji budowania miliona rezerw, nie są niczym nowym, a politycy PiS powtarzają je pod trzech lat. Równie dobrze na miejscu Nawrockiego mógłby stanąć Mariusz Błaszczak, czy jakikolwiek inny polityk PiS. Na jedno by wyszło.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version