Zadania powierzane dziecku muszą być adekwatne do jego możliwości i fazy rozwoju – nie za łatwe, ponieważ powinny stanowić wyzwanie, ale też niezbyt trudne, bo dziecko, które nie doskoczy do zawieszonej zbyt wysoko poprzeczki, będzie się coraz bardziej frustrować. O tym, co to oznacza dla dziecka, kiedy nie uczy się odpowiedzialności albo jest ona zbyt silna i zbyt szeroka – mówi psycholożka kliniczna dr Jagoda Sikora.
„Newsweek”: Odpowiedzialność to jedna z najbardziej pożądanych ludzkich cech. Dlaczego?
Jagoda Sikora: Ponieważ to bardzo przydatna cecha. Szczególnie w relacjach. Sprzyja wzajemnemu zaufaniu i zacieśnianiu więzi. To także cecha, która nam ułatwia życie w coraz bardziej nieprzewidywalnym świecie. Jeśli jesteśmy odpowiedzialni, to łatwiej nam jest pewne rzeczy zaplanować i zrealizować. Nieodpowiedzialność może oznaczać niestabilność, nieprzewidywalność i życie w chaosie, a tego raczej przecież nie lubimy.
Wielu rodziców chciałoby wpoić swoim dzieciom odpowiedzialność, ale nie wszystkim to się udaje. Jaki najczęściej popełniają błąd?
– Żyjemy w zabójczym tempie. Wiele spraw wymaga od nas błyskawicznej reakcji, więc wolimy szybko załatwić je sami, niż czekać, aż dziecko samodzielnie się z nimi upora. Na przykład gdy rano wychodzimy do przedszkola, powinniśmy pozwolić córce czy synowi w swoim tempie włożyć buty i bluzę. Dziecko musi mieć naturalną przestrzeń do kształtowania odpowiedzialności. To malutka cegiełka, która przyczynia się do budowania poczucia odpowiedzialności. Jeżeli od najmłodszych lat będzie miało okazję mierzyć się z różnymi zadaniami na swoją miarę, to zbuduje w sobie poczucie odpowiedzialności i sprawczości. Tymczasem my te przykładowe buty czy bluzę wkładamy córce czy synowi sami. Tak jest szybciej, ale tym samym zabieramy dziecku okazję do wykazania się sprawczością przed sobą samym i przed nami.
Foto: Materiały wydawcy
Jaką mu przy tym wysyłamy informację?
– Że się nie nadaje, czegoś nie potrafi, nie nadąża. W świadomości dziecka zamiast poczucia sprawstwa kształtuje się przekonanie, że samo nic nie jest w stanie zrobić.
W jakim wieku warto już przyuczać dzieci do odpowiedzialności?
– Nie stawiałabym tu żadnej wyraźnej granicy wiekowej. Psychologowie twierdzą, że dobrym okresem jest czas przedszkolny i szkolny, ale nauka odpowiedzialności to jest długi proces i powinien trwać od wczesnego dzieciństwa. Przecież już nawet dwulatek może być w domu za coś odpowiedzialny. Oczywiście to będą małe rzeczy, jak na przykład współpraca z mamą w układaniu talerzy w zmywarce czy segregacja śmieci. To są drobne czynności, ale stwarzają już malutką przestrzeń na kształtowanie odpowiedzialności. Z każdym kolejnym rokiem przydzielamy jej dziecku coraz więcej, podobnie jak wolności na jej realizację. Dzięki temu córka czy syn będą także czasami konfrontować się z przykrymi konsekwencjami, ale musimy się z tym pogodzić – nie da się nauczyć dziecka odpowiedzialności bez dawania mu przestrzeni na własne doświadczenia i błędy.
Ile tej przestrzeni potrzebuje?
– To jest bardzo ważne pytanie. Chodzi przecież o to, by te kawałki odpowiedzialności były dla dziecka adekwatne – nie za łatwe, ponieważ powinny stanowić wyzwanie, ale też niezbyt trudne, bo dziecko, które nie doskoczy do zawieszonej zbyt wysoko poprzeczki, będzie się tylko coraz bardziej frustrować. Musimy więc uwzględnić wiek rozwojowy i wiedzę o możliwościach malucha. Trzeba przy tym uważać, by nie przesadzić i zbyt dużą odpowiedzialnością go nie przytłoczyć.
Czy powinniśmy wyjaśniać, czym jest odpowiedzialność? Warto takie pojęcie wprowadzać do dziecięcego słownika?
– Badania wskazują, że połowa dzieci w wieku wczesnoszkolnym potrafi zdefiniować swoimi słowami, czym jest odpowiedzialność. To jednocześnie oznacza, że drugiej połowie jeszcze trudno to pojęcie zrozumieć i wytłumaczyć. Kiedy jednak je zilustrujemy, choćby na przykładzie zajmowania się w domu chomikiem, będą ten konstrukt rozumieć. Najlepiej więc pojęcie odpowiedzialności wprowadzić w codzienne sytuacje życiowe, na przykład za pomocą wspomnianej tu opieki nad domowym zwierzęciem czy ustawianiem butów w przedpokoju codziennie wieczorem.
Warto za to dziecko nagradzać czy raczej uczyć, że to naturalne konsekwencje wynikające z relacji społecznych i ułatwiające nam życie?
– Ja jestem raczej fanką tego, żeby od początku kształtować w dziecku poczucie, że za dom odpowiadamy solidarnie: jeden wkłada talerze do zmywarki, inny układa buty, a jeszcze inna osoba segreguje śmieci i nikt nie otrzymuje za to jakiejś specjalnej nagrody, bo jesteśmy jedną drużyną i gramy do jednej bramki. Przecież wszystkim nam zależy na tym, żeby w domu było czysto i przyjemnie. Nagrody mogą sprawić, że dzieci, zamiast czuć się częścią domowej społeczności z określonymi prawami i obowiązkami, będą traktować takie zadania jako coś specjalnego. Natomiast to, co możemy zrobić, co będzie gratyfikujące bez znamion typowej nagrody, to dostrzec wysiłek dziecka. Warto pochwalić je, że coś wykonało, chociaż wymagało to na przykład oderwania się od zabawy.
Jakimi narzędziami dysponujemy jako opiekunowie, żeby uczyć dziecko odpowiedzialności?
– Przede wszystkim mamy o nim wiedzę, znamy je. Orientujemy się, jakie ma preferencje, co mu dobrze idzie, z czym ma trudności. Te informacje mogą być bardzo pomocne do wyznaczania wyzwań i „krojenia” kawałków odpowiedzialności na miarę jego możliwości. Żeby rozumieć, jakie zadania rozwojowe stoją przed dzieckiem w danym wieku, można także zasięgnąć specjalistycznej informacji u ekspertów rozwojowych. Dowiemy się od nich na przykład, że człowiek w wieku 7-12 lat powinien się zmierzyć z własnym poczuciem kompetencji i poczuć, że jest to element jego rozwoju. Poza tym warto wykorzystać wiedzę o swojej rodzinie – co jest w niej możliwe, co się sprawdza i jak jesteśmy w stanie dopasować to do dziecka. Zawsze też powinniśmy rozmawiać, cierpliwie wyjaśniać, dlaczego pewne rzeczy są dla nas ważne i nam na nich zależy. Zaufanie i dobry klimat rozmowy z dzieckiem to jest potężne narzędzie. Niestety, często go nie doceniamy, a warto z niego korzystać w całym procesie wychowawczym, nie tylko przy uczeniu odpowiedzialności.
Czy w nauce odpowiedzialności taka sama jest rola matki i ojca, czy jednak opiekunowie mają tu różne zadania?
– Różnice między mamą a tatą będą tu bardzo płynne w zależności od rodziny. Badania potwierdzają, że jeżeli opiekunowie mają pewien kawałek odpowiedzialności i ją w domu realizują, ale też o tym rozmawiają, to dzieci w naturalny sposób czują, że to jest standard: każdy jest jakoś zaangażowany w domowe obowiązki. W tym procesie kluczowe jest modelowanie i tzw. mindset, czyli sposób patrzenia opiekunów na obowiązki. Jeżeli dziecko widzi, że rodzic postrzega pewne sytuacje nie jako karę, ale jako element rozwojowy, to łatwiej mu będzie potraktować domowe obowiązki jako ważny wkład do życia w rodzinie, a nie jako karę. Nikt z nas przecież nie lubi realizować kary.
Jak mądrze stopniować odpowiedzialność i nie obarczać nią dziecka nadmiernie?
– To jest bardzo trudne, ale też bardzo ważne. Wcześniejsze pokolenia często podlegały procesowi parentyfikacji, czyli bycia niemal rodzicem dla młodszego rodzeństwa. Czasami już dziewięciolatki odprowadzały rodzeństwo do przedszkola i były za nie w pełni odpowiedzialne. W tym wieku to zdecydowanie za wysokie wymaganie. Powinniśmy wiedzieć, że jeśli w dzieciństwie obarczymy dziecko nadmierną odpowiedzialnością, to ono ten bagaż będzie potem niosło ze sobą przez całe życie. Dlatego to szalenie istotne, żeby zastanowić się i pilnować, aby odpowiedzialność, jaką na dziecko nakładamy, zawsze była adekwatna do jego fazy rozwoju.
Wyjaśni to pani na przykładzie?
– Czasami prosimy starsze dziecko, żeby przez chwilę popilnowało młodsze. To jest absolutnie w porządku, pod warunkiem, że nie prosimy o to zbyt często. Pamiętajmy też, że dziecko, choć wykonuje naszą prośbę, nie ponosi pełnej odpowiedzialności za pilnowanego. Jeżeli zlecamy dziesięciolatkowi opiekę nad dwulatkiem, to musimy sobie zdawać sprawę, że to jest ciągle dziesięciolatek i odpowiedzialność nadal spoczywa po naszej stronie. Niestety bardzo łatwo wpaść tu w pułapkę. Tym łatwiej, im bardziej dziesięciolatek zachowuje się jak dorosły. Kiedy więc na przykład dwulatek się skaleczy, reagujemy z dużym napięciem, czasami nawet krzykiem na małego opiekuna: „Jak mogłeś tego nie zauważyć?”. A to jest przecież ciągle tylko dziesięciolatek.
Co się dzieje, kiedy obarczamy dziecko nadmierną odpowiedzialnością?
– Dzieci najczęściej zarzucają ten plecak na swoje barki i wpadają w poczucie winy, kiedy wydarzy się coś, czego nie przewidziały. A przecież nawet nie mogły tego przewidzieć właśnie dlatego, że są jeszcze dziećmi. Kiedy wyrobiona wcześnie odpowiedzialność jest zbyt silna i zbyt szeroka, dziecko z nią rośnie i przekłada na dorosłe relacje. Taki człowiek czuje się odpowiedzialny za emocje innych osób i gdy wydarza się coś trudnego, ma tendencję do obwiniania siebie.
To znaczy, że ucząc odpowiedzialności, sami musimy być odpowiedzialni?
– Zdecydowanie tak. Stale powinna nam towarzyszyć refleksja nad tym, gdzie kończy się odpowiedzialność dziecka, a gdzie zaczyna się nasza. Warto to starannie przemyśleć, ustalić sobie taką granicę i spróbować jej przestrzegać. Będzie bardzo pomocna, szczególnie w sytuacji pobudzenia emocjonalnego, kiedy poczujemy złość. Wtedy zatrzymajmy się na chwilę i przypomnijmy sobie, że nawet nasze najstarsze, mądre dziecko pozostaje dzieckiem i jako dorośli powinniśmy dać mu do tego przestrzeń.
Jak złapać równowagę między dawaniem przestrzeni a dyscypliną i kontrolą?
– Jestem całym sercem za tym, żeby dzieci uczyły się odpowiedzialności, a przez to nabywały poczucie sprawstwa. Ale żeby tak się działo, potrzebują przestrzeni do tego, żeby się buntować, pokazywać, że chcą mieć swoją autonomię. Jestem matką trzech synów i zawsze mam z tyłu głowy myśl, czy daję im dość wolności. Jednocześnie zastanawiam się, ile z mojej strony powinno być kontroli. To też jest ważny aspekt w uczeniu odpowiedzialności, ale takiej zdrowej.
Pytanie tylko, czym jest ta „zdrowa kontrola”.
– Dla mnie oznacza ona, żeby zawsze stać dwa kroki za dzieckiem. To da mu przestrzeń do kształtowania się jako odpowiedzialna osoba, ale też przekonanie, że jak przytrafią mu się różne nieprzyjemne sytuacje i będzie mu trudno, to ja, rodzic, jestem z nim. To jest moim zdaniem zdrowa kontrola. Jeżeli z niej rezygnujemy i zostawiamy dziecko samo sobie na zasadzie: chcesz być odpowiedzialny, to radź sobie sam, jako rodzice tracimy kontakt z dzieckiem i możemy nie dostrzec, że dzieje się z nim coś niedobrego. Dziecko tymczasem czuje się osamotnione w trudnych chwilach, z którymi się zmaga. Metafora bycia dwa kroki za dzieckiem dla mnie jako rodzica jest bardzo pomocna, bo pokazuje granice kontroli: jestem obok, ale nie osaczam, daję wolność na autonomię, jednak gdy wydarza się coś złego, przejmuję odpowiedzialność. Obserwuję dziecko jakby z lotu ptaka, jestem trochę z boku, ale zawsze w gotowości do wsparcia. Wiem, że dla rodziców to trudne, bo wymaga czasem powstrzymania naturalnych odruchów opiekuńczych. Trzeba się też pilnować, by nie przegiąć z kontrolą, ze sprawdzaniem uwag i ocen – szczególnie w czasach dzienników elektronicznych, a z drugiej strony czuwać, kiedy nadchodzi ten moment, że dziecko przychodzi i mówi: „Mamo, tato, pomóż, jest mi ciężko, nie ogarniam”. To spore wyzwanie dla rodzica.
Czy jest jakiś katalog zasad, których bezwzględnie należy przestrzegać przy uczeniu dzieci odpowiedzialności?
– Jeśli jest, to go nie znam. Ja w ogóle nie lubię jakichś bezwzględnych katalogów i sztywnych zasad, jak w Dekalogu. Zawsze bardziej do mnie przemawia idea wykorzystywania drogowskazów i pytań, które pomagają pewne rzeczy poddać refleksji. W rodzicielstwie bardzo często zadaję sobie pytanie: „Jagoda, po co ty to robisz?”. Gwarantuję, że jeżeli będziemy zadawać sobie pytania, po co pewne rzeczy robimy i jak się z tym czujemy, to okaże się, że dużo spraw będzie nam łatwiej poukładać. Może też odkryjemy, że pod naszymi, czasami automatycznymi działaniami kryją się różne emocje, myśli, doświadczenia, które nas kiedyś naznaczyły. Warto się nad nimi zastanowić, zamiast uciekać do ustalonego przez innych systemu zasad. Polecam taki kierunek rozwoju. Może się okazać wspierający i dla dziecka, i dla całej rodziny.
Dr Jagoda Sikora — specjalistka psychologii klinicznej dzieci i młodzieży, psychoterapeutka rodzinna w trakcie szkolenia, wspierająca rodziców i dzieci w radzeniu sobie ze stresem. Certyfikowana ekspertka kanadyjskiej metody self-reg, nauczycielka akademicka, trenerka. Doświadczenie praktyczne zdobywała w placówkach wsparcia dziennego dla dzieci i młodzieży oraz w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Absolwentka Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego, obecnie adiunkt w Katedrze i Klinice Pediatrii i Endokrynologii Dziecięcej na Wydziale Nauk Medycznych w Katowicach Śląskiego Uniwersytetu Medycznego