Jedni mówią wprost: nie kocham mojej żony, partnerki. Inni: kocham, ale mnie nie kręci, nie rozumie, nudzi. Dlaczego mimo to trwają w takich związkach?

Gdyby Marek (41 lat) nie podsłuchał swoich znajomych wtedy, na parapetówce, pewnie dalej udawałby sam przed sobą, że problemu nie ma. A przecież jest. Od dawna żona nie budzi w nim żadnych emocji. Ani pozytywnych, ani negatywnych. No, może czasami go irytuje swoim zachowaniem. I tyle. – Jest mi obojętna – przyznaje Marek. Nie ma ochoty jej objąć, pocałować. Przestała mu się nawet podobać. Nie chodzi o zmianę wyglądu, utratę urody – Marek uważa, że wygląda całkiem dobrze. Po prostu miłość, która połączyła ich 16 lat temu, z jego strony dawno gdzieś wyparowała. „Co Marek w niej widzi? Widać, że ona go nudzi!”, „Przestań! Co ona z nim robi? Przecież oni się nawet nie lubią”, „Gadają ze sobą jak dalecy znajomi”… Na parapetówce u znajomych Marka było dużo piwa i whisky. Towarzystwo chętnie wyskakiwało na papierosa, na wielki taras z marokańskimi dywanami i bujnymi jukami. Wiadomo, że po alkoholu mało kto się kontroluje. Marek już miał wejść na taras, gdy zatrzymały go te głosy.

Ukrył się za aksamitną zasłoną i słuchał, z bijącym sercem, rozmów znajomych. Przyjechał tu razem z żoną, ale ona po godzinie uciekła, tłumacząc się, jak zwykle, migreną. Przeszło mu przez myśl, że ona wychodzi często, bo może kogoś ma. Ta myśl jednak wcale go nie zakłuła, nie zabolała.

Zabolały go za to słowa znajomych, bo obnażyły istotę małżeństwa, w którym od dawna czuje się fatalnie. Ale nic z tym nie robi. Dlaczego? Marek nie wie, jak odpowiedzieć na to pytanie. Ich syn, 15-latek, ma swój świat i zespół gitarowy, a dwa koty głównie jedzą i śpią. Kredyt za segment pod miastem dawno spłacony. Rozstanie nie byłoby może nawet technicznie trudne. Ale Marek na samą myśl o tym wzdraga się. Lubi wracać do domu, w którym ktoś już jest. Choćby znudzona żona, zajęty nastolatek i przejedzone koty. Czuje, że samotność mogłaby go zniszczyć. Kiedy pomyśli, że miałby zostać singlem z odzysku i szukać nowej partnerki, czuje stres. Woli już to, co ma. – W sumie nie jest przecież źle – usprawiedliwia się Marek sam przed sobą.

O samotności w związkach mówi się głównie w kontekście kobiet. Prawie w ogóle nie uznaje się „męskiej” samotności, która ma nieco inną twarz. Często nieuświadomioną, sekretną. O ile kobiety z natury (choć oczywiście bywa różnie) mają własne „plemię” w postaci przyjaciółek, matek, sióstr, sąsiadek, z którymi przegadują trudności, o tyle mężczyźni niechętnie zwierzają się komukolwiek. A jeśli już, to nierzadko mówią chętniej komuś obcemu niż bliskim. – Oczywiście, że takie osoby pojawiają się w gabinetach – kwitują terapeuci i psycholodzy Agata Wilska oraz Robert Milczarek. Przychodzą solo albo w parze. Jeśli chodzi o terapię par, często inicjuje ją jedna ze stron: kobieta.

– Dzieje się tak wtedy, gdy rutyna czy niezadowalająca jakość związku przestaje komuś wystarczać. Czasem pojawia się ktoś nowy: w grę wchodzi zdrada, romans. Albo kobieta komunikuje mężczyźnie, że usycha w małżeństwie. I chce sprawdzić, wspólnie z partnerem, przy obecności terapeuty, czy ten związek można jakoś ożywić na nowo – tłumaczy Robert Milczarek.

Mężczyźni inicjujący terapię to wciąż rzadkość. Wielu cierpi w samotności.

– Tutaj pewnie wychodzą jednak na jaw różnice pomiędzy kobietami i mężczyznami, choć to oczywiście pewne uogólnienie, bo każdy posiada indywidualne uwarunkowania – zastrzega Robert Milczarek. – Ale myślę o tendencji, w której generalnie to kobiety mają lepszy kontakt z tym, co przeżywają. I ze swoimi emocjami. Mężczyźni nierzadko wchodzą w tryb „autopilota”. W ten sposób mija im kolejny tydzień, miesiąc, kwartał, rok, dekada. Mam wrażenie, że właśnie mężczyznom pasuje to częściej – dodaje terapeuta.

Choć na pewno nie pomagają stereotypowe poglądy w stylu: „Tak już musi być, takie jest życie”, „Nie ma co narzekać, tak bywa w długich związkach”.

Łukasz (33 lata): – Niby wszystko u nas działa. Niby jesteśmy zgodni, kochamy się i wspieramy. Bliscy wiecznie podkreślają, jak ładnie ze sobą wyglądamy: oboje wysocy, szczupli, kochający sport i nowe wyzwania. Niby mamy o czym rozmawiać. Niby jest idealnie. Narzeczona mnie wspiera, nie ma nałogów, nie jest zazdrosna, nie podnosi głosu. Ale ja codziennie specjalnie opóźniam powrót z pracy do domu. Robię długo zakupy, biorę nadgodziny albo idę na dwie godziny na tenisa, choć już po godzinie mam dość wysiłku – wylicza.

Kiedy 41-letni Marek pomyśli, że miałby zostać singlem z odzysku i szukać nowej partnerki, czuje stres. Woli już to, co ma

Czasami Łukasz siedzi długo w samochodzie pod domem. I myśli, że nie ma ochoty grać w grę pod tytułem „ale mamy fajny związek”. Słucha muzyki, scrolluje media społecznościowe. Czasami wchodzi na Tindera i sprawdza, kto nowy się pojawił. Ma anonimowy profil, bez zdjęcia, nigdy z nikim się nie spotkał. Bywa, że koresponduje z jakąś kobietą, a kiedy robi się ciekawie, znika. Często bez pożegnania.

– Czuję jakąś taką rezygnację, kiedy spędzam czas z narzeczoną – wyznaje Łukasz. Jego matka uważa, że ten związek jest „przechodzony”, bo zaręczyli się dziewięć lat temu. – Nie umiem tego wyjaśnić, ale boję się ślubu i tego, że będziemy musieli być razem przez całe życie – podkreśla mężczyzna. Ta myśl go dołuje, męczy. Nie umie porozmawiać o tym z kolegami. Ojciec dawno nie żyje, a brata nie ma, choć zawsze o nim marzył.

Kiedyś jeden starszy kolega, dobry mąż i ojciec, powiedział: „Małżeństwo to kupa syfu, ale zdarzają się też śliczne chwile i dla nich warto je ciągnąć”. Te słowa zdołowały Łukasza jeszcze bardziej. – Męczy mnie narzeczeństwo, więc co dopiero będzie po ślubie? Nie wiem nawet, czy dobrze się dobraliśmy z narzeczoną. Dla wielu ona jest ideałem kobiety, i z wyglądu, i z zachowania, ale mnie jakoś męczy nawet dłuższa rozmowa. Może to ze mną jest coś nie tak? – zastanawia się Łukasz.

Agata Wilska myśli o takich parach zawsze na dwóch poziomach. – Pierwszy to ten bardziej powierzchowny, a kolejny dotyczy głębszych, psychologicznych potrzeb. Bo cała masa ludzi deklaruje, że im jest w związkach źle. Ba, chętnie narzekają na siebie nawzajem. Wtedy nam, osobom z boku, może nasunąć się pytanie: „Skoro jest tak źle, po co ze sobą jesteście?”. I tutaj myślę o głębszych mechanizmach psychologicznych czy realizacji nieuświadomionych potrzeb, które wynikają z przymusu odtwarzania traumy lub też ponawiania pewnych schematów czy atmosfery emocjonalnej z relacji z matką, ojcem, opiekunami. Bo z tego punktu widzenia pewne zachowania wydają się bardziej zrozumiałe. Taka postawa może wynikać także z określonej konstrukcji osobowości, np. jeżeli ktoś ma rys masochistyczny, to dla niego „im gorzej, tym lepiej” – podkreśla psycholożka.

Bywa, że jedyną osobą, która zna problem mężczyzny z „niskiej jakości związkiem”, jest terapeuta.

Zdaniem Roberta Milczarka mężczyźni, którzy sami zgłaszają się na terapię, robią tak z dwóch powodów. – Zwykle nieświadomie podjęli już decyzję, że ich w tym związku nie ma. A proces pracy terapeutycznej pomaga im się w tym poglądzie urealnić. Oto pierwszy powód: związek już umarł. Zaś drugi dotyczy i kobiet, i mężczyzn, którzy na terapię przychodzą solo. Pozostają w zamrożeniu, więc bardzo trudno skonfrontować im się z tym, że nad związkiem trzeba pracować – przypomina psycholog.

Milczarek mówi, że wielu osobom nawet nie chodzi o to, aby małżeństwo przetrwało. Chcą, aby coś się zmieniło. – A to jest bardzo trudne, bo trzeba wyjść z własnego lub wspólnego zaprzeczenia i wyparcia. Uruchomić u siebie nowe emocje, aby się z tym wszystkim zmierzyć – podkreśla.

Część mężczyzn, nawet mimo pewności, że ich związki nie są satysfakcjonujące lub po prostu brakuje w nich miłości, nie zmienia niczego. Albo nie chcą, albo nie mają gotowości, by zmierzyć się z problemami i wyzwaniami, które może przynieść zmiana. I nie zawsze chodzi tutaj o odejście, ale właśnie o pracę nad relacją. Pracę obu stron.

Zdecydowana większość mężczyzn odczuwających samotność w relacji (w tym brak miłości) nigdy nie pojawi się na terapii. Ta bowiem pozostaje (w skali kraju) zjawiskiem, które jest dostępne dla wąskiej grupy społecznej (głównie ze względów ekonomicznych czy światopoglądowych).

– Nie rozwiodę się, bo zbyt mocno kocham moje dzieci, żeby widzieć je tylko w weekendy. Nie rozwiodę się, bo nie mam ochoty na walki z żoną i jej rodzinką w sądzie. Teściowie na pewno oczernialiby mnie godzinami, to ich jedyna, ukochana córeczka. Nie rozwiodę się, bo jak miałem sześć lat, mój tata porzucił rodzinę i zniknął; nie zgotuję takiego losu moim dzieciom. Nie rozwiodę się, bo moja żona jest OK, a z każdą inną kobietą i tak pożądanie w końcu minie – recytuje Darek (50 lat). Próbuje ironizować, ale wychodzi to smutno.

Jego dwóch przyjaciół kilka lat temu rzuciło żony dla nowych partnerek. Potem wyszło na jaw, że jedna jest alkoholiczką i seksoholiczką, posiadającą wielu partnerów seksualnych. Wybranka drugiego okazała się nudziarą, kiedy minął element ryzyka związany z sekretnymi randkami. Darek nie kryje, że uważa się za mądrzejszego od przyjaciół. Nie zamierza popełnić ich błędów. – Moje małżeństwo? Pewnie nie jest zbyt fajnie, ale za to normalnie. A może my wszyscy za dużo oczekujemy od miłości? – wzrusza ramionami.

– Jeżeli myślimy o niektórych związkach, że trwają ze sobą tylko ze względu na dzieci lub wspólny kredyt czy wspólne mieszkanie, to powierzchowne widzenie – zauważa psycholożka Agata Wilska. – Bo oczywiście to też ludzi przy sobie trzyma, natomiast istnieją znacznie głębsze mechanizmy, które nas spajają czy utrudniają odejście.

To mogą być powody, które wymienił Dariusz, ale też mnóstwo innych, jak lękowy styl przywiązania albo doświadczenia z przeszłości.

– Wiele decyzji, także tych niepodjętych, wynika ze schematu przywiązania – relacjonuje psycholog Robert Milczarek. – Wtedy mężczyzna często toczy wewnętrzną walkę pomiędzy tym, na ile poczucie odpowiedzialności za rodzinę i wspólne życie wygrywa z chęcią bycia spełnionym także na polu emocjonalnym. Takie zachowanie wpływa na budowanie schematu przywiązania u kolejnego pokolenia i przekazywania go dalej. W moim gabinecie dostrzegam takie przykłady. Np. przychodzi 30-letnia kobieta, wściekła na facetów. Potem okazuje się, że jest wściekła na swoją matkę, że ta nigdy od męża nie odeszła. Teraz córka ma trudności w budowaniu relacji, przenosząc na innych mężczyzn wściekłość, której nigdy nie wyraziła w stronę matki.

Takie historie mają na koncie także mężczyźni. Wkurzeni na kobiety z powodu dawnych traum rodzinnych, przenoszonych z pokolenia na pokolenie. Albo mężczyźni obawiający się odejścia, albo ci nieuznający życia solo, albo… wygodni. Tak po prostu.

A w jaki sposób komunikują usychanie czy zamrożenie relacji?

– Kiedy pomyślę o mężczyznach z mojego gabinetu, oni rzadko mówią, że „żona mnie nie podnieca”. Jeśli już, to raczej wyznają, że żona odmawia seksu. Najczęściej skupiają się na ogólnie niskiej jakości swoich związków. Sporo mężczyzn stawia w małżeństwie na jakości związane z przyjaźnią, szacunkiem i głębokim porozumieniem. Marzą, aby w relacji było coś więcej niż suche komunikaty, sprawy dzieci czy kredytu – podkreśla Agata Wilska.

Problematyczne stają się także różnice w libido, o czym słyszą w gabinetach terapeuci. Podobnie jak o deficycie bliskości emocjonalnej. – Bywa, że mężczyźni szukają wtedy bliskości albo seksu poza związkiem – mówią Wilska i Milczarek. To jednak wciąż nie zmienia faktu, że w małżeństwie nadal rządzą nuda, irytacja, chłód.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version