Drobny szlachcic Michał Matkowski znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Skończył uznany przez chłopów za upiora i spalony na stosie.

Niedziela, 5 października 1738 r. Nad wsią Przewrocie w pobliżu Kamieńca Podolskiego właśnie zapadał zmierzch, gdy szlachcic Michał Matkowski zorientował się, że z jego zagrody uciekły dwa konie. To ważny składnik majątku i główne narzędzie pracy. Bo Matkowski, choć formalnie szlachcic, był typowym przedstawicielem podolskiej szlachty zubożałej. Razem z żoną Katarzyną mieszkał w skromnej, chłopskiej chacie.

Nie tracąc czasu i chcąc zdążyć przed zmrokiem, Matkowski wziął uzdę i ruszył na poszukiwania zwierząt. Kierując się na południe, wzdłuż rzeki Muksza, wypatrywał i nawoływał zbiegłych koni. Po jakimś czasie dotarł w pobliże wsi Humińce, gdzie natknął się na prowadzoną przez diaka „morową” procesję. Być może chciał zapytać zgromadzonych o los swoich zwierząt. To był błąd, który miał kosztować go życie.

Tu potrzebne jest kilka słów o sytuacji w okolicy, w której mieszkał Matkowski. Na Podolu w 1738 r. szalała epidemia. Zaraza dotarła do Humińców, pustoszyła też okoliczne wioski. Ludzie padali jak muchy, a choroba zabijała także bydło. Miejscowe władze rozpaczliwie poszukiwały środków zaradczych, uciekając się do wszelkich znanych wówczas metod.

Należało do nich wietrzenie domostw, okadzenie, mycie bądź palenie „skażonych” przedmiotów. To była paleta rozwiązań „ziemskich” – niektórych bardziej, innych mniej sensownych. Plagi takie łączono jednak często z karą za grzechy zesłaną na daną społeczność bądź z działaniem sił nadprzyrodzonych. I tu w grę wchodziły inne środki zaradcze. W takich sytuacjach wyorywano np. bruzdę wokół wsi, która miała być swoistą barierą ochronną przed działaniem zarazy. Gdy również to nie pomagało, nie pozostało nic innego jak zwrócenie się do Boga i świętych, których wstawiennictwo i modlitwa miały odpędzić zło. Obchodzono wieś w ramach przebłagalnej procesji, której najczęściej przewodniczył miejscowy duchowny. Modlono się o zdrowie i wypędzenie zarazy.

To właśnie taką procesję zobaczył Matkowski. I sam też został dostrzeżony. Idącego przez pola mężczyznę zauważyła grupa parobków. Zabobonni chłopi uznali, że nikt przy zdrowych zmysłach nie błąka się w czasie zarazy samotnie. Do tego o zmierzchu i w czasie przebłagalnej procesji. Mało tego, Matkowski miał w ręku uzdę – wedle wierzeń ludowych atrybut osób parających się czarostwem. Przy jej pomocy wędrujący po polach i łąkach czarownicy mieli odbierać krowom mleko. Samotna postać w jesiennej szarówce pasowała też do wyobrażeń o upiorach. A przecież to właśnie te przewrotne, złe istoty szkodziły chłopom, sprowadzały na nich zarazę i śmierć.

Przerażeni uczestnicy procesji, widząc w zmierzającą do wsi podejrzaną postać, postanowili działać. Być może pojawienie się szlachetki w czasie przebłagalnej procesji uznali za znak. Wiadomo za to na pewno, co zrobili. Otóż dopadli „upiora” i bili go tak długo, aż uznali za umarłego. Skatowanego Matkowskiego zostawili tam, gdzie upadł, po czym – uznając zapewne problem za rozwiązany – wrócili do domów. Tyle że szlachcic, choć wyglądał na martwego, jednak przeżył. Gdy odzyskał przytomność, resztkami sił wrócił do swej chałupy. Myślał zapewne, że najgorsze już za nim…

Kilka dni później do humińskich chłopów dotarła zatrważająca informacja. „Upiora” widziano żywego w Przewrocie! Był to kolejny dowód na to, że Matkowski nie jest zwykłym człowiekiem, skoro pomimo śmiertelnego (w ich mniemaniu) pobicia chadzał po wsi cały, dalej roznosząc zarazę i śmierć.

Wieść o nękającym okolicę upiorze-szlachcicu szybko rozeszła się po sąsiednich wsiach. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków, „gromada bez woli dworskiey zmówiwszy [się], mając porozumienie, że Matkowski upier, poszly wraz, z czym kto miał […]”. Dotarłszy do Przewrotu, uzbrojeni w strzelby, kosy, spisy, cepy i drągi chłopi otoczyli zabudowania Michała Matkowskiego i jego żony. Nie odważyli się jednak na frontalny atak. Bądź co bądź, domniemany upiór choć ubogi, mimo wszystko był stanu szlacheckiego. Oznaczało to, że sądzony i karany mógł być jedynie przez sądy właściwe dla jego stanu, a rozkaz do schwytania mógł wydać jedynie przedstawiciel szlachty.

Do obleganych zabudowań zjechało też kilku okolicznych „panów braci”. Przerażony Matkowski miał ich prosić o wstawiennictwo u miejscowego dziedzica, pana Makowieckiego. Jego głos był decydującym we wszelkich okolicznych sporach. Wśród tłumu chłopów znajdowali się również inni przedstawiciele szlachty. Zależało im na pozbyciu się Matkowskiego równie mocno, co zabobonnym chłopom. Pytanie, czy ich też ogarnęła psychoza i uwierzyli w upiora, czy może mieli w tym jakiś interes własny?

To właśnie jeden z zebranych szlachciców o nazwisku Brzozowski miał skłamać, że dziedzic dał pozwolenie na schwytanie Matkowskiego. Na ten sygnał czekali zebrani chłopi. Wdarli się do obleganej chaty i brutalnie pojmali podejrzanego, nie szczędząc przy tym kopniaków i uderzeń.

Schwytanego Matkowskiego zawleczono do Humińców, gdzie przy zabudowaniach kolejnego szlachcica – Kaczkowskiego odbył się „sąd” nad oskarżonym. Miejscowy diak, Andruszka Szafranczuk miał zapytać: „Coś ty za człowiek?”, na co Matkowski odparł, że jedynie szukał koni. Ponieważ nie przyznawał się do „winy”, próbowano wymusić na nim zeznanie. Chłosta nie przyniosła oczekiwanego rezultatu, zakuto go więc w drewniane dyby i dalej maltretowano poprzez ściskanie przyłożonych do uszu kamieni rzemiennym pasem czy wciskaniem odchodów w usta „upiora”.

Jeden z zebranych, szlachcic Wypszyński, co prawda miał zauważyć, że jako przedstawiciel warstwy uprzywilejowanej Matkowski powinien być sądzony przez sąd magistracki w Kamieńcu. Zapytano go wtedy, czy weźmie wtedy odpowiedzialność za wszelkie przyszłe nieszczęścia sprowadzone przez upiora. I Wypszyński odpuścił. Na dodatek kolejny lokalny szlachetka – Skulski zapewnił, że wypłaci 100 złotych każdemu, kto miałby zostać skazany za bezprawne spalenie szlachcica, popędzając jednocześnie zebranych: „Palcie, nim areszt zajdzie, a ja dam na to sto złotych”.

Biorą trupy ludzi umarłych z grobu i nimi – jako nadgniłymi, smrodliwymi – zarażają to ludzi, to konie, to bydło, to wieprze

Zapewnienia te wystarczyły zebranym jako gwarancja bezkarności. Diak, pośpiesznie wyspowiadawszy Matkowskiego, zawiązał mu na oczach szmatę namoczoną w dziegciu, po czym rzekł do tłumu: „Ja do duszy, a wy do ciała, palcie jak najraźniej”. Naprędce przygotowano stos, podpalono i umęczonego, ale wciąż żywego Matkowskiego wrzucono w jego środek. Na sam koniec „gromada Romana, mielnika Hrynka syna, posłała po suknie Matkowskiego do dworu, y te suknie Roman jak przywiózł, spalili”. Dokonał się wiejski samosąd.

Osiem lat po tych wydarzeniach przed sądem grodzkim w Kamieńcu Podolskim wdowa po Michale, Katarzyna Matkowska oskarżyła – wraz z właścicielami tamtejszych ziem, Makowieckimi – mieszkańców i dziedziców ze wsi Humińce o napaść, pobicie, porwanie, samosąd, tortury i morderstwo jej męża, niesłusznie oskarżonego o upioryzm. Niestety nie wiadomo, czy winni samosądu zostali ukarani przez kamienicki sąd.

Upiory, zwane również (w zależności od regionu) upyrami, wąpierzami, wampirami czy strzygoniami, są znanymi na całej słowiańszczyźnie istotami demonicznymi. Choć w zmienionej postaci znane są na całym świecie głównie za sprawą „Draculi” Brama Stokera, swój pierwowzór wywodzą z demonologii słowiańskiej i bałkańskiej. Jak wskazywał Kazimierz Moszyński, upiór mógł mieć dwojaką postać: albo ducha człowieka zmarłego, albo żywego trupa. Możliwe było też połączenie tych dwóch typów: trup (zwłoki) ożywiony przez własnego ducha.

Głównym „zajęciem” tych istot miało być pastwienie się nad żywymi, co zwykle kończyło się śmiercią. Upiory dręczyć miały swe ofiary głównie poprzez wypijanie czy wysysanie krwi z serca i żył ofiar, zjadanie ich mięsa czy duszenie. Obok ludzi ofiarami miały padać również zwierzęta. Upiory miały też najczęściej za cel obierać sobie członków własnej rodziny bądź bliskich znajomych.

Choć wierzenia te znane były w całym słowiańskim kręgu kulturowym, znaczna część wzmianek o nich pochodzi z jego części wschodniej i południowo-wschodniej. Wywodzący się z ziem ruskich „upyr” dominował tu nad pozostałymi formami szkodzących ludziom istot nadprzyrodzonych. Dobrze ilustruje to przypadek Matkowskiego. Tymczasem w tym samym okresie (pierwsza połowa XVIII w.) na zachodnich krańcach Rzeczpospolitej też miały miejsce głośne procesy ze zjawiskami nadprzyrodzonymi w tle – tyle że przed sądami stawały rzekome czarownice. Takich spraw było w tej części Polski zdecydowanie więcej niż na pozostałym obszarze kraju.

Obie kwestie próbował połączyć poczytny w owym czasie ks. Benedykt Chmielowski. W swojej encyklopedii, wydanej w połowie XVIII w. pt. „Nowe Ateny albo akademija wszelkiej sciencyi pełna”, zawarł swego rodzaju zbiór wszelkich wiadomości i wskazówek niezbędnych dla każdego wiejskiego proboszcza. Tak pisał o upiorach: „I ta materyja do czarownic należy, ich to dzieło niezbożne […] Przez tych to upiorów nie co innego rozumieją tylko czarowników albo czarownice z diabłem narabiające, [z] którego pomocą biorą trupy ludzi umarłych z grobu i nimi – jako nadgniłymi, smrodliwymi – zarażają to ludzi, to konie, to bydło, to wieprze, gęsi, kury, etc.”.

Jeżeli w danej rodzinie bądź wsi w krótkim czasie dochodziło do śmierci kilku osób, wiązano je najczęściej ze zjawiskami nadprzyrodzonymi. W rzeczywistości głównym winowajcą była zwykle zaraza, jednak źródła nieszczęścia szukano albo w osobie, która pierwsza umarła (i ciągnęła za sobą innych), albo w takiej, którą z jakowyś powodów brano za upiora. A do takich oskarżeń mógł skłaniać cały wachlarz nietypowych cech. Wedle przekazywanych z pokolenia na pokolenie wierzeń, wąpierzami mogły stać się więc dzieci, które urodziły się z zębami, bądź ludzie z podwójnym rzędem zębów. Często podejrzanie patrzono również na osoby o sinej cerze czy nierównym i głośnym oddechu. Wszelkie przypadki braku rozkładu ciała po śmierci również brano za zły znak. Upiory miały rodzić się z dwoma duszami albo dwoma sercami. Przez to możliwe było ich wstawanie z grobu, pomimo pozornej śmierci pierwszego serca. Wyznawana religia nie miała mieć natomiast wpływu na to, czy dana osoba zostanie po śmierci upiorem.

Sposobów na zneutralizowanie domniemanego upiora znano kilka. Praktyki te mogły mieć charakter prewencyjny, zabezpieczając lokalną społeczność przed pojawieniem się takich istot w przyszłości. Gdy jednak uznano, że w okolicy grasuje już upiór, należało działać jak najszybciej. Śmierć podejrzewanych o upioryzm – czy to naturalna, czy to w wyniku egzekucji – nie była oczywiście wystarczającym zabezpieczeniem przed ich powrotem. Poza spaleniem szczątków „upiora” często stosowanymi środkami zaradczymi było porzucenie ciała na bagnach, grzebanie go na rozstaju dróg i/albo przysypywanie mogiły głazami. Oprócz tego nieboszczyka można było ułożyć twarzą do dołu (aby wgryzał się w ziemię, a nie ludzi), wrzucić do trumny mak (miał go liczyć w nieskończoność), na kark położyć kosę bądź sierp (aby ucięło mu głowę, gdyby miał zamiar wstać z grobu), wiązać mu ręce, przeciąć ścięgna na nogach (aby nie mógł chodzić). Do bardziej brutalnych praktyk należało odcięcie zmarłemu głowy i ułożenie jej w nogach czy najbardziej znane przebijanie serca bądź czaszki żelaznymi gwoździami bądź drewnianymi kołkami (ukazane choćby w „Ogniem i Mieczem” Henryka Sienkiewicza, kiedy to Rzędzian przebija serce Horpyny, aby zapobiec jej powrotowi z zaświatów). Dowodów na tego typu praktyki dostarczają zresztą nie tylko źródła etnograficzne i pisane, ale i archeologiczne, czego przykładem mogą być pochówki spod Piotrkowa, Wrocławia, Sandomierza, Pnia koło Bydgoszczy czy wsi Jawornik w Bieszczadach.

Przykładem świadczącym o wiekowej tradycji wiary w upiory, wąpierze czy strzygonie są również nazwy miejscowości takie jak Wąpiersk (woj. kujawsko-pomorskiej) albo Wąpielsk (woj. warmińsko-mazurskie) czy Strzygi (woj. lubelskie).

O tym, jak silna była wiara w upiory w niektórych regionach kraju, niech świadczy historia, która wydarzyła się w Brzezinach (woj. łódzkie) krótko po bitwie z listopada 1914 r. Zaraz po starciu poległych żołnierzy niemieckich pochowano w okolicy Brzezin, lecz po kilkunastu dniach nakazano przeniesienie zwłok na pobliski cmentarz. Pracujący przy ekshumacji miejscowi chłopi stwierdzili, że ciało jednego z poległych podoficerów wyróżniało się nienaturalnie świeżym wyglądem. Było przy tym bardzo opuchnięte. Miejscowi zaczęli tłumaczyć tym, że podoficer stał się upiorem, a spuchł od nadmiaru wypitej krwi. Wśród chłopów pojawiła się obawa, aby strzygoń nie wychodził więcej z grobu i nie posilał się krwią żyjących. W związku z tym chciano go zlikwidować wedle starych obyczajów. Oczywiście władze niemieckie nie zgodziły się na takie rozwiązanie. Efekt? Jeszcze kilka lat później we wsi plotkowano, że niemiecki upiór chodzi po wsi w poszukiwaniu nowych ofiar.

Korzystałem z: Łukasz Kozak, „Upiór. Historia naturalna”, Warszawa 2020; V.B. Antonowicz, „Czary. Dokumenty, procesy, badania”, Petersburg 1877; Kazimierz Moszyński, „Kultura Ludowa Słowian, cz.II. Kultura duchowa”, Kraków 1934; Bohdan Baranowski, „W kręgu upiorów i wilkołaków”, Poznań 2019

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version