Nie sposób nie dostrzec, że mimo miałkości prezydentury Andrzeja Dudy, fortuna sprzyja obecnemu prezydentowi, a los otwiera przed nim kolejne szanse.
Szczęście w polityce jest wartością nie do przecenienia. Można być pechowcem, jak Bronisław Komorowski, który przegrał drugą kadencję na stanowisku prezydenta, choć sondaże wskazywały, że prolongatę ma niemal w kieszeni. Można być też w czepku urodzonym, jak Andrzej Duda.
Bo czyż nie trzeba być szczęściarzem, by będąc politykiem z czwartego, a nawet piątego szeregu PiS, dostać szansę walki o najważniejszy urząd w państwie — przynajmniej nominalnie, bo w polskim systemie władza jest w rękach premiera. Prezydentura to — jak powiedział w 2010 r. Donald Tusk — prestiż, żyrandol i weto. Wiele w tym szczerym stwierdzeniu było racji, jednak ostatnie dziewięć lat pokazało, że nawet siedząc pod najbardziej prestiżowym kryształem w kraju i mając za oręż prezydenckie weto, można sporo namieszać.
Wracając do głównego wątku, Andrzej Duda miał sporo szczęścia, że prezesowski palec wskazał akurat na niego. Duża w tym była zasługa Marcina Mastalerka, który słysząc, że Kaczyński chce wystawić któregoś z afiliowanych przy PiS profesorów, co było receptą na katastrofę, podsunął mu europosła z Krakowa. I znowu los się do Andrzeja Sebastiana uśmiechnął, wszak urzędujący wtedy prezydent okazał się leniwy i zupełnie nieodporny na trudy kampanii.
Poszusować na nartach
W ten oto sposób młody krakus wylądował w pałacu, gdzie szybko się zorientował, czymże jest ów prestiż, o którym nieco pogardliwie mówił Tusk. To nie tylko zagraniczne podróże, najlepsze hotele i garnitury na koszt podatnika, ale szereg rezydencji i pałace, które głowa państwa ma do dyspozycji. Nasze dobro narodowe i zapalony narciarz szczególnie ukochał zameczek w Wiśle, w którym zimą może poszusować na nartach. Nie wzgardził też letnią rezydencją w Juracie, gdzie latem są idealne warunki do weekendowego relaksu. A tuż pod Warszawą jest willa Promnik, położona w środku lasu w Rudzie Tarnowskiej, z własnym lądowiskiem dla helikopterów. Wszędzie całodobowa obsługa kelnerska. Żyć nie umierać!
Są oczywiście i trudy prezydentury, gdy nagle okazuje się, że własny obóz próbuje głowę państwa zredukować do trzymanego w dłoni długopisu, a twórcy kabaretów kpią z Adriana, który godzinami wysiaduje przed gabinetem prezesa. Ale i tu los do naszego Andrzeja uśmiechał się nader często.
Gdy wydawało się, że jego prezydentura leży i nic już jej nie poderwie do lotu, zjawiał się ktoś, kto nadawał jej nowy impet. Politycznym złotem okazała się wojna w Ukrainie, a także obecność w pałacu Jakuba Kumocha, który miał świetne kontakty na Wschodzie. Dzięki niemu Duda tuż przed wybuchem pełnoskalowej inwazji rosyjskiej zaprosił do Wisły prezydenta Zełenskiego. Panowie — jak to chłop z chłopem — sobie pogadali, wypili trochę wysokoprocentowych trunków, co sprawiło, że gdy tylko Rosja najechała Ukrainę, Andrzej Duda był wśród polityków, z którymi konsultował się prezydent USA Joe Biden.
Znów miał szczęście
Jednak tę szansę Duda zmarnotrawił. Gdy u progu kampanii parlamentarnej PiS zaczęło grać na antyukraińskiej nucie, prezydent nie postawił temu tamy, ale sam zaczął śpiewać w tym chórze. To pogrzebało jego szanse na eksponowane stanowisko po zakończeniu kadencji, związane z odbudową Ukrainy.
Kiedy znowu wydawało się, że tej prezydentury już nic nie uratuje, w pałacu zawitał na stałe Mastalerek, dzięki któremu Andrzej Duda — polityczny lunatyk — zaczął nieco więcej rozumieć z polityki. Choć wielu w kraju się śmiało, gdy Duda przed wyborami w USA Duda peregrynował do Donalda Trumpa, skompromitowanego sądowymi wyrokami, w tym za płacenie kampanijnymi pieniędzmi aktorce porno Stormy Daniels, Duda nic sobie z tego nie robił. Zainwestował w Trumpa i znowu miał szczęście. Po wygranej kandydata Republikanów polityczne akcje Dudy poszybowały. Dziś politycy rządzącej koalicji nie odliczają już publicznie dni do końca jego kadencji, ale wyrażają nadzieję, że Duda może być dla nich pomostem w relacjach z Trumpem. Za to w prezydencie odżyły nadzieje na międzynarodowe stanowisko po zakończeniu drugiej kadencji.
Czyż on nie jest prawdziwym szczęściarzem? Złośliwcy powiedzą, że głupi ma zawsze szczęście. Ale kto by się tym przejmował, gdy Trump dzwoni z życzeniami z okazji Święta Niepodległości.