W ocenie ludzi z kręgów polskiej dyplomacji istnieje poważne ryzyko, że Władimir Putin uzna, iż dalsze prowadzenia działań wojennych bardziej opłaca mu się niż ewentualny pokój. Wyhamowanie machiny wojennej może mieć bowiem poważne konsekwencje społeczne, może doprowadzić do radykalizacji nastrojów czy wręcz fali demonstracji w Rosji.
— Nie zamierzamy zmienić polityki wobec Stanów Zjednoczonych — zadeklarował w środę minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Zapytany przez „Newsweeka”, czy nie rozważa rewizji polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, zważywszy na sprzeczne sygnały płynące z Waszyngtonu w sprawie dalszego zaangażowania USA w Europie, odpowiedział, że wszystko zostaje po staremu: — Pierwszym jej filarem jest nadal transatlantyckie NATO, a drugim Unia Europejska. Nie chcemy wybierać między mamą a tatą.
Zdaniem ministra do takiego wyboru chce zmusić rząd Prawo i Sprawiedliwość, ale w interesie Polski jest „utrzymanie obu polis ubezpieczeniowych, amerykańskiej i europejskiej”.
Kryzys w relacjach USA-UE, który jest pokłosiem rosyjskiej wolty Trumpa, wpływa na postrzeganie USA w Polsce. Polacy byli do niedawna jednym z najbardziej proamerykańskich społeczeństw w Europie, ale teraz nastroje antyamerykańskie rosną, co widać choćby z wpisów na mediach społecznościowych odnoszących się do twitterowej awantury. Tusk, Sikorski i Kosiniak Kamysz studzą emocję, powtarzając jak mantrę, że dobre relacje polsko-amerykańskie są potrzebne dla bezpieczeństwa Europy i świata. — Nie ma alternatywy dla dobrych relacji europejsko-transatlantyckich i to jest gwarancja też polskiego bezpieczeństwa — mówił niedawno szef MON.
Polska wciąż w grze
Jeśli chodzi o osobiste urazy, Sikorski jest zbyt doświadczony, by dać ponieść się emocjom. I choć słowa Elona Muska, który nazwał go „małym człowieczkiem”, zapewne go dotknęły, podobie jak i uwagi sekretarza Rubio, sprawia wrażenie, jakby nic się nie stało. W dyplomacji nie ma miejsce na obrażanie się, jest za to konieczność prowadzenia twardej gry. Szef polskiego MSZ hołduje od lat zasadzie boksowania powyżej wagi i możliwości kraju, który reprezentuje. Choć potrafi zadać cios, nie wchodzi w niebezpieczne zwarcia z graczami wagi ciężkiej.
Między innymi dlatego Polska wciąż jest w grze o przyszłość Ukrainy. Sikorski był pierwszym szefem dyplomacji w Europie, z którym w środę rano po maratonie negocjacji w saudyjskiej Dżuddzie rozmawiał minister spraw zagranicznych Ukrainy. W drodze do Kijowa Andrij Sybiha zatrzymał się w gmachu MSZ na Szucha, by z pierwszej ręki zdać relacje Sikorskiemu z przebiegu 9-godzinnych rozmów.
— Jesteśmy usatysfakcjonowani tymi nowymi propozycjami i nowymi pomysłami zażegnania agresji rosyjskiej na Ukrainę — mówił po rozmowie z Sybihą Sikorski. Stojąc u boku ukraińskiego ministra, nawiązał sprytnie do weekendowego starcia na X. — Rozumiem, że Starlinki działają — zwrócił się do niego z szelmowskim uśmiechem. Sybiha odpowiedział, że działają i podziękował za to, że Polska je finansuje.
Odnosząc się do rozmów w Arabii Saudyjskiej, mówił: — Ukraina jest tym państwem, które najbardziej chce zakończenia tej wojny i zawarcia sprawiedliwego, stałego pokoju. Jest to bardzo ważne, chcę jeszcze raz podziękować stronie polskiej, narodowi polskiemu za poparcie, które otrzymaliśmy i otrzymujemy”.
„To wszystko wygląda zbyt pięknie”
Porozumienie ukraińsko-amerykańskie uznawane jest za przełom, choćby dlatego, że zażegnany został potężny kryzys w relacjach między Ukrainą a USA. Po kłótni Zełenski-Trump-Vence, do której doszło dwa tygodnie temu w Białym Domu, wydawało się, że o zbliżenie będzie znacznie trudniej.
Tym razem Wołodymyr Zełenski wykazał się daleko idącym pragmatyzmem i przystał na warunki Trumpa, przy okazji dziękując mu za zaangażowanie na rzecz „pokoju”. Ludzie z kręgów polskiej dyplomacji podchodzą do ewentualnego rozejmu z lekkim sceptycyzmem. — To wszystko wygląda zbyt pięknie, aby było prawdziwe. Najważniejsze, że Ukraińcy i Amerykanie wyjaśnili sobie swoje stanowiska. Dobrze, że Waszyngton upewnił się, że Ukraina chce pokoju, bo do tej pory administracja Trumpa była przekonana, że Kijów pokoju nie chce – mówi „Newsweekowi” jeden z rozmówców.
Szef MSZ potwierdził, że amerykańska pomoc wojskowa płynie już z magazynów w Jasionce na wschód. Amerykanie zaczęli znów dzielić się z Siłami Zbrojnymi Ukrainy informacjami wywiadowczymi, co ma kolosalne znaczenie dla obrony kraju. Pewnym sukcesem delegacji ukraińskiej jest to, że w porozumieniu nie ma mowy o wyborach prezydenckich w Ukrainie, jako warunku porozumienia pokojowego. Ukraińcom udało się też doprecyzować długość ewentualnego rozejmu – w tekście z Dżuddy jest mowa o 30 dniach, a wcześniej strona amerykańska obstawała przy bezterminowym rozejmie, co byłoby korzystniejsze dla Rosji.
„Rosjanie zawsze eskalują żądania”
Co będzie dalej, jest jedną wielką niewiadomą. W polskim MSZ można usłyszeć, że choć piłka jest teraz po stronie Rosji, to sygnały, jakie płyną z Moskwy, nie są optymistyczne.
— Nikt nie wie, na co zgodzi się Putin. Problem w tym, że nie wiemy nawet, czy ma pełny dostęp do wszystkich informacji, co pozwalałoby mu na racjonalną ocenę, czy też otoczenie przedstawia mu zupełnie inną wersję wydarzeń. Rosjanie zawsze eskalują żądania, ale potem zgadzają się na mniej, niż się domagali – mówi „Newsweekowi” jeden z rozmówców.
Co gorsze Amerykanie, którzy nie wiedzieć czemu, sami sobie wyznaczyli deadline „porozumienia pokojowego” do 9 maja (największe święto putinowskiej Rosji), nie mają zbyt wielu instrumentów nacisków na Rosję. O ile Trump był w stanie bezpardonowo przycisnąć do muru Zełenskiego, wymuszając od niego ustępstwa, w przypadku Putina będzie to raczej niemożliwe.
W MSZ przestrzegają przed optymizmem
Jedyną w miarę mocną kartą prezydenta USA jest nałożenie dodatkowych sankcji na Rosję (co już zasygnalizował) przy jednoczesnym mocniejszym wyegzekwowaniu tych, co już obowiązują. Z naszych informacji wynika, że zdaniem specjalnego wysłannika Trumpa ds. Ukrainy i Rosji Keitha Kellogga licząc surowość sankcji, w skali od jednego do dziesięciu, te obecne są na poziomie „sześć”, ale ich egzekwowanie na poziomie „trzy”. Jest więc pole do manewru.
Innym instrumentem nacisku na Moskwę może być zwiększenie pomocy wojskowej dla Ukrainy, choć to wydaje się trudne, zważywszy, że Trump krytykuje Bidena za finansowanie wojny w Ukrainie. Rozwiązaniem mogłaby być np. zgoda USA na wykorzystywanie amerykańskiego uzbrojenia do uderzania w cele w głębi Rosji – np. w Moskwę. Nawet jeśliby Putin przystał na rozejm, co wydaje się wątpliwe, pozostaje kwestia sił rozjemczych.
Rosja absolutnie nie godzi się, by rozejm na obecnej „linii rozgraniczenia” pilnowali żołnierze z krajów NATO. Z kolei ani Europa, ani USA nie zaakceptuje rosyjskiego pomysłu, aby rolę tę odegrał kontyngent z krajów BRICS – Chin, Indii czy Brazylii. Wiele zależy od tego, co ustalą w zapowiadanej rozmowie telefonicznej Trump z Putinem, ale ludzie z kręgów polskiej dyplomacji przestrzegają przed optymizmem.