– Wie pan, kiedy najłatwiej mówić, co powinno dziecko? Gdy nie jest nasze. Bardzo szybko podważamy wtedy wszelkie zasady jego wychowania. „Przecież tym rodzicom odbija” – myślimy – o tym, jak ważne i trudne jest wprowadzanie zasad w wychowaniu dziecka, mówi psycholożka i psychoterapeutka Marta Cieśla.
„Newsweek”: Ostatnio moi znajomi zastrzegli, że w ich domu nikt nie napije się alkoholu przy ich sześciolatku.
Marta Cieśla: Zdziwiło to pana?
Może trochę? Innych gości wręcz to oburzyło.
– A gdyby usłyszeli, że mają nie wchodzić w butach? Dlaczego jedna zasada tej rodziny miałaby być gorsza od innej? Wolnoć, Tomku, w swoim domku. Mamy pełne prawo ustalać w nim własne reguły. Jedną z nich może być właśnie to, aby do pewnego wieku dziecko nie widziało alkoholu.
Ale on istnieje.
– Tak samo jak seks i narkotyki. Natomiast w tej sytuacji mniej zastanawiają mnie rodzice. Bardziej – ich goście. Dlaczego czyjaś zasada tak ich zadziwia, a nawet oburza? Może żyją wspomnieniami, w których co sobota chodzili z tą parą na piwo i teraz nie podoba im się, że świeżo upieczeni rodzice zgrywają świętoszków? A co, jeśli ci goście czują żal z powodu utraconej relacji? Albo sami mają dziecko i nie przeszkadza im, gdy ktoś spożywa przy nim alkohol? Łatwo wtedy dojść do wniosku, że własne zasady są lepsze od pozostałych.
A może po prostu ci rodzice przeginają?
– Jakiś czas temu wyjechałam z bliskimi na Maltę. Był z nami wujek. Uwielbiały go wszystkie dzieci, choć sam ich nie ma. Pewnego dnia postanowił skakać do wody z różnych miejsc na wyspie. Między innymi ze skał, gdzie wbito znak: „Skok grozi śmiercią”. Przyglądał się temu mój ośmioletni syn. Na pewno imponowały mu wyczyny wujka, bo od zawsze go podziwiał. A skoro znał już trochę angielski, przetłumaczył napis z tablicy, po czym zapytał mnie: „Czy tam nie jest napisane, że nie wolno?”. „Jest”. „Ale wujek skacze”. „Bo najprawdopodobniej uznał, że skok jest ważniejszy niż mandat czy ryzyko śmierci”. Powiem panu – bardzo trudna sytuacja dla rodzica. Musiałam zmierzyć się w niej z lękiem, że moje dziecko zobaczy, jak głupio postępują czasem dorośli. I że z racji podziwu wobec nich będzie chciało ich papugować.
Pewnie znalazłby się ktoś, kto uznałby pani reakcję za przesadę.
– Wie pan, kiedy najłatwiej mówić, co powinno dziecko? Gdy nie jest nasze. Bardzo szybko podważamy wtedy wszelkie zasady jego wychowania. „Przecież tym rodzicom odbija” – myślimy. Następnie przypinamy im jeszcze łatkę zbyt lękliwych. Według nas tak bardzo trzęsą się nad dziećmi, że przypominają helikoptery. Nic, tylko krążą nad ich głowami. W rzeczywistości takie teoretyzowanie tylko pięknie brzmi. Bo gdy przychodzi do praktyki, nic nie jest już takie proste. Bywa, że ulubiona ciocia naszego dziecka każe mu myć ręce. Ale sama tego nie robi, gdy kończy papierosa. Mało tego, jeszcze tłumaczy mu, że palenie jest niezdrowe. Młodemu człowiekowi trudno pojąć tę logikę dorosłych. Podobnie jak rodzicowi, który musi ją potem odkręcać.
Foto: Newsweek
Czyli lepiej wstrzymać się od komentowania?
– Zalecałabym tu ostrożność. Oburzamy się na rodziców, którzy zabraniają alkoholu we własnym domu. Ale nie wiemy, czy w dzieciństwie nie cierpieli przez niego. Mogą być przecież dorosłymi dziećmi alkoholików. Widzimy zatem czubek góry lodowej. W dodatku oglądamy go przez własne okulary. Jak w sytuacji, która jakiś czas temu pojawiła się w mediach społecznościowych. Jedna z influencerek rodzicielskich oburzyła się, bo spotkała matkę ciągnącą swojego czterolatka za rękę i podnoszącą na niego głos. Influencerka grzmiała, że nie ma miejsca na przemoc. Zareagowała. Wielu internautów pochwaliło jej interwencję. Wydawałoby się, że lepiej zrobić nie mogła. Ale czy wiemy, co zdarzyło się chwilę wcześniej? Być może dla tej matki to był duży krok, bo zamiast jak zwykle dać dziecku klapsa, pracowała nad sobą i „tylko” krzyczała. Nie da się więc obiektywnie powiedzieć, co było tu dobre bądź złe. Nie widzieliśmy całej historii, a tylko jej wycinek. Nie widzieliśmy też ewidentnego przekroczenia – bicia, wyzywania, potrząsania.
To jak moglibyśmy zareagować?
– Czasem wystarczy się tylko uśmiechnąć. I powiedzieć: „Widzę, że jest pani trudno. Mogę jakoś pomóc?”. W ten sposób okazujemy wsparcie. Tej mamie nie była potrzebna ocena. Im bardziej czujemy się oceniani, tym trudniej o regulację emocji. A właśnie regulacji i ochłonięcia potrzebowała najbardziej.
Piękne. Ale nierealne.
– Dlatego, że zbyt łatwo przychodzi nam ocena. Dobry! Zły! Przemocowy! Nieprzemocowy! Patrzcie na tę matkę wariatkę! A tamta olewa własne dzieci! W podobnym duchu wypowiadamy się o dzieciach, które chodzą na dużo dodatkowych zajęć. „Brakuje jeszcze tylko lekcji chińskiego” – komentujemy. Mamy jednak pewność, czy to dziecko nie ma obecnie etapu, w którym chciałoby wszystkiego próbować? Być może za miesiąc rzuci wszystko i zajmie się wyłącznie budowaniem z klocków. Wtedy z kolei jego rodzice usłyszą pewnie, że je zaniedbują.
Idzie się pogubić.
– Na szczęście istnieją uniwersalne zasady wychowania: mamy zadbać o bezpieczeństwo dziecka, opiekować się nim i troszczyć o jego potrzeby. Jednak to, czy we wtorek wyjątkowo nie umyje zębów po kolacji, jest już indywidualną preferencją rodziców. A także to, jak sztywne są zasady w ich domu.
Gdy byłam w szkole psychoterapii, uczyłam się o zaburzeniach psychicznych. Na zajęciach z profesorem Eduardo Keeganem z Buenos Aires grupa zapytała o kształtowanie się części z nich: „Ale skąd mamy wiedzieć, jak wychowywać dzieci? Z każdej strony słychać, że możemy popełnić błąd”. Profesor spojrzał na nas i rzekł: „Mam taką zasadę, aby nie stwarzać swojej córce warunków do zaburzeń osobowości. Bo z depresją czy zaburzeniami lękowymi jakoś sobie poradzę”. Jakież to było dla nas uwalniające! Przecież profesor chciał nam tylko powiedzieć: szanujmy dzieci, bierzmy ich zdanie pod uwagę, nie przekraczajmy granic, które wyznaczają. Jeśli więc potrafimy dostrzec młodego człowieka, nie ma znaczenia, czy jesteśmy mniej albo bardziej lękliwi. To samo powtarzam rodzicom, z którymi pracuję i którzy chcieliby ode mnie zapewnienia, czy nie przeginają.
Co odpowiada im pani?
– Że nie wiem. Moim zadaniem nie jest wychowywanie dzieci, tylko leczenie ich. Bywają rodzice, którzy boją się nawet tego, że każą dzieciom myć zęby rano i wieczorem. Chcąc uatrakcyjnić im tę czynność, wprowadzają nieraz metodę żetonową. Czyli przyznają nagrody za trzymanie się wcześniej ustalonych zasad. Ktoś powie: „Czego się tu obawiać?!”. W takim razie co ma zrobić rodzina, która wraca z imprezy o północy i której dzieci posnęły w samochodzie? Mają je wnieść do łazienki, po czym gonić do mycia zębów? Badacze snu ostrzegliby, że lepiej tego nie robić. Z kolei inni rodzice grzmieliby: „Chcieliście zasad? To się ich trzymajcie!”. Proszę zobaczyć, ile wyobrażeń, w dodatku przeciwstawnych, na temat jednej sytuacji. Rodzice muszą sobie z nimi radzić. Nic dziwnego, że się gubią.
A jeśli to najbliżsi podważają ich zasady?
– Im bliżej kogoś jesteśmy, tym lepszego świata byśmy dla niego chcieli. Gdy dziecko moich krewnych odwiedza mój dom, dostaje zapewnienie, że „u cioci nie musi” się tak super starać, siedzieć prosto, pilnować na każdym kroku. Chcę w ten sposób pokazać mu inną przestrzeń niż ta, w której się wychowuje. Jednocześnie staram się, by nie naruszać zasad wypracowanych przez jego rodziców. Takie wejście między nich a dziecko nie jest najlepszym rozwiązaniem. Powiedziałabym nawet, że może osłabiać ich relację. Nam wydaje się czasem, że jesteśmy rycerzami na białym koniu, którzy wiedzą, co będzie dla młodego człowieka najlepsze. Z tego powodu pozwalamy mu do rana grać na konsoli Nintendo. Ale potem to rodzice będą musieli radzić sobie ze wszystkimi dramatami niewyspanego dziecka. Niby więc pomagamy, a tak naprawdę szkodzimy. Serwujemy mu wizję niespójnego świata. Bo u dziadków można wszystko, a w domu nic. Wpędzamy go jeszcze w konflikt lojalności, dodając: „Tylko nie mów rodzicom”. Zamiast pouczania rodziców i próby wpłynięcia na ich sposoby wychowawcze, lepiej budować relacje równorzędne. Widzimy, że mama i tata Bartka są zmęczeni? Zaproponujmy im: „Weźmiemy waszego syna do zoo, a wy odpocznijcie”.
Ale nie demonizowałabym wszystkich naszych bliskich i ich porad. Moim zdaniem bezdzietni wujkowie i ciocie to najlepsze, co może przytrafić się dziecku. Oni mają dużo przestrzeni, by widzieć rzeczy inaczej niż my, rodzice. I nawet, jeśli przychodzą do nas na dwie godziny w miesiącu, zawsze są niesamowicie zaangażowani w bycie z dzieckiem. Zajmują nas też innymi sprawami niż te okołodziecięce, co daje głowie odpocząć.
Gdyby się jednak narzucali, nie moglibyśmy powiedzieć: „Chwila, to nasze dziecko”?
– Łatwo mówić. Gdy mój syn był mały, wróciłam do pracy. Teściowa ubolewała, że taki malutki i już bez matki. Moja mama zaś utyskiwała, że z mężem przesadzamy, bo cały nasz świat kręci się wokół dziecka. Jak pogodziłam te dwie opinie? Chyba nijak. Żyłam z tym konfliktem. Raz było mi bliżej do poglądu teściowej, raz do własnej mamy.
A jak wytłumaczyć dziecku, że nie dostanie telefonu? Przecież wszyscy w klasie go mają.
– Oho, telefon, mój ulubiony przykład, jak można spalić rodziców na stosie za jakąkolwiek decyzję. Ograniczanie? Złe. Dawanie na godzinę? Też. A ja mam na to proste rozwiązanie. Wystarczy wytłumaczyć dziecku, że każda rodzina ma swoje zasady. Oczywiście, jeśli w naszym domu panują bardziej restrykcyjne, wiemy, jak zareaguje. Wkurzy się na tę niesprawiedliwość. Ale to bardzo ważny moment w jego rozwoju. Bo zaczyna dostrzegać, jak działa świat dorosłych. Że obowiązują w nim reguły, które mogą być różne i w różnych kontekstach. Że mimo to nie można ich łamać. Nawet jeśli wydają się głupotą.
Tylko po co nam one?
– A po co są znaki drogowe? Bez nich panowałby chaos na drodze. Nie wiedzielibyśmy, gdzie jechać szybciej, wolniej. Które skrzyżowanie jest równorzędne i na którym mamy pierwszeństwo. Dzięki temu czujemy się bezpieczniej. Świat jest bardziej przewidywalny. Ale trzeba być czujnym i nie jeździć na pamięć. Bo znaki mają to do siebie, że się zmieniają. We wtorek mógł pan jechać gdzieś siedemdziesiąt na godzinę. Ale już w środę – tylko pięćdziesiąt. Wtedy narzekamy, podobnie jak dziecko, które nie może dostać telefonu, że kto to widział taką przesadę! Podobnie jest z zasadami w naszym domu. Nie muszą być zabetonowane. Nawet lepiej, gdybyśmy z nimi eksperymentowali. Być może nasze dziecko jest już na takim etapie rozwoju, że potrafiłoby lepiej kontrolować swój kontakt z telefonem.
A jeśli popełnimy błąd i zdarzy nam się kraksa na tej drodze?
– Jedno jest pewne – rodzicielstwo to ciągła zmiana. Dlatego jeśli przydarzy nam się pomyłka, warto powiedzieć dziecku: „Sorry, akurat z tą zasadą przesadziłam. Wiesz, dlaczego? Bo wtedy wydawała mi się jedynym słusznym rozwiązaniem”.