We wtorek państwo prawa wygrało z państwem PiS: po nieco ponad dobie policja zatrzymała skazanych prawomocnie byłych posłów PiS, którzy schronili się… w Pałacu Prezydenckim.

– Z roku na rok moja krytyka pana prezydenta narastała, bo widziałem, że łamie konstytucję i podejmuje kroki, które nie przystoją doktorowi prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dzisiaj byłem kompletnie wstrząśnięty, bo pan prezydent zrobił coś, co umyka jakiemukolwiek racjonalnemu rozumowaniu – mówił we wtorek wieczorem w TVN24 wyraźnie poruszony prof. Jan Zimmermann, promotor pracy doktorskiej Andrzeja Dudy na UJ.

– Pan prezydent przechował w swoim pałacu przestępców, którzy zostali skazani prawomocnym wyrokiem karnym. Przechował ich do wieczora, udzielił im pewnego azylu w swoim pałacu. Mówi się, że to mój uczeń, ale ja go tego nie uczyłem. On mówi, że ciągle się uczy, więc widocznie ktoś go nauczył później tego, jak omijać Konstytucję, ale jak omijać także prawo karne – wyjaśnił.

Szanowany profesor prawa z krakowskiej uczelni nie był na pewno jedynym Polakiem, który przez ostatnie 24 godziny otwierał oczy coraz szerzej, nie mogąc uwierzyć czy ogląda wydarzenia z jakiejś republiki bananowej, czy z Polski.

Sprawa Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika – byłych posłów PiS i byłych ministrów w resorcie spraw wewnętrznych – ciągnie się od 2007 r., czyli od pierwszego rządu PiS (w koalicji z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną). Kamiński był wtedy szefem CBA, a Wąsik jego zastępcą. W połowie 2007 r. CBA przygotowało operację, która miała udowodnić, że Andrzej Lepper, szef Samoobrony i minister rolnictwa w rządzie PiS, jest gotów przyjąć łapówkę za odrolnienie gruntu na Mazurach. Lepperowi niczego nie udowodniono, za to w trakcie operacji Kamiński i Wąsik nadużyli swoich uprawnień i nakazali sfałszować dokumenty, za co w marcu 2015 r. dostali nieprawomocny wyrok skazujący w I instancji. Jesienią tego samego roku świeżo upieczony prezydent Andrzej Duda wykonał coś, co nie śniło się nie tylko zwykłym ludziom, ale i profesorom prawa: postanowił ułaskawić Kamińskiego i Wąsika, choć formalnie nie byli jeszcze skazani. Co więcej, Duda powiedział, że chce w ten sposób „wyręczyć” sąd. Chodziło o to, by Wąsik i Kamiński mogli objąć ministerialne stanowiska i nadzór nad służbami w nowym rządzie PiS.

Sprawa ich wyroku i spornego aktu łaski Dudy oparła się o Sąd Najwyższy, a nawet Trybunał Konstytucyjny. I choć Trybunał Julii Przyłębskiej uznał, że łaska prezydencka nie ma żadnych granic, to Sąd Najwyższy stał twardo na ziemi i uznał, że spadkobiercy Leppera (były minister popełnił samobójstwo w 2011 r.) mają prawo do ostatecznego rozstrzygnięcia tego procesu. Wyrok w II instancji zapadł 20 grudnia tego roku: Kamiński i Wąsik zostali uznani za winnych i skazani na dwa lata więzienia bez zawieszenia i utratę praw publicznych na pięć lat. Pozostało tylko wykonać wyrok sądu i wybrać dwójkę nowych posłów na ich miejsce. I tu zaczyna się polityczna operetka rodem z republiki bananowej, której tymczasowy finał obejrzeliśmy we wtorek wieczorem.

Co mówi kodeks wyborczy w rozdziale 9? Że nie może być posłem osoba skazana prawomocnym wyrokiem karnym ściganym z oskarżenia publicznego. Jeśli wyrok zapadnie w trakcie kadencji – mandat automatycznie wygasa. I to wygasa już w momencie wydania wyroku. Tak twierdzą wszyscy prawnicy. Tzn. prawie wszyscy – poza prawnikami związanymi z PiS i prezydentem Dudą.

Marszałek Sejmu Szymon Hołownia bezpośrednio po otrzymaniu informacji o wyroku Kamińskiego i Wąsika zaczął procedurę potwierdzającą wygaszanie ich mandatów: poinformował Kamińskiego i Wąsika, że nie są już posłami, i żeby wstrzymali się od poselskich czynności. 23 grudnia obaj byli posłowie spektakularnie zlekceważyli Hołownię, pojawili się na sali plenarnej i wzięli nawet udział w głosowaniu, a Kamiński wręcz pokazał tam publicznie „wała”. Komu? Polskiemu państwu. I państwu, którzy to czytacie.

Ponieważ byłym posłom przysługuje procedura odwoławcza do Sądu Najwyższego, Hołownia przesłał tam odpowiednie dokumenty. I po drodze polecił wyłączyć elektroniczne karty obu panów, by nie mogli więcej głosować. Pojawiły się jednak kolejne dwa problemy: i PiS, i obaj byli posłowie twardo zapowiadali, że pojawią się w Sejmie na najbliższym posiedzeniu (10 stycznia). Teoretycznie nie da się ich nie wpuścić, bo wszyscy byli posłowie mają wstęp na teren Sejmu. A od sali plenarnej mogłaby ich odgrodzić tylko straż marszałkowska. PiS twardo dawał do zrozumienia, że nie zawaha się doprowadzić do burd z udziałem obu skazanych. Na dodatek na czwartek 11 stycznia zwołał manifestację „Wolnych Polaków” (pierwotnie miał to być protest w obronie przejętej TVP, ale hasła zmieniły się, kiedy wyciekły informacje o horrendalnych zarobkach byłych „gwiazd” propagandowej telewizji). Marszałek Hołownia postanowił na wszelki wypadek… przenieść posiedzenie Sejmu na kolejny tydzień, by nie eskalować sporu.

Spór, owszem jest, ale tylko pozorny. Zdaniem prezydenta Dudy i PiS, a zwłaszcza obu skazanych, wyroku sądu w II instancji w ogóle nie było. Dlaczego? Bo Kamińskiego i Wąsika rzekomo wciąż chroni prezydencki akt łaski z 2015 r. Prawdziwi prawnicy stukają się w głowę, ale PiS mówi swoje. To samo wciąż powtarza oczywiście prezydent – w środę na konferencji wymknęło mu się nawet przejęzyczenie, że obu panów wręcz UNIEWINNIŁ. Zupełnie jak monarcha z bożej łaski, a nie demokratycznie wybrany prezydent świeckiego państwa. Gorzej, że część związanego z nimi środowiska sędziowskiego potwierdza te absurdy: oto w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego pod koniec zeszłego tygodnia zapadły decyzje: mandaty Kamińskiego i Wąsika nie zostały wygaszone. Właśnie ze względu na ów akt łaski.

Problem w tym, że IKNiSP nie jest sądem w rozumieniu prawa europejskiego (tak orzekł TSUE pod koniec grudnia; wcześniej były trzy podobne wyroki TSUE i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka). Co gorsza, to nie IKNiSP miała rozpatrywać odwołanie obu posłów – marszałek Hołownia, biorąc pod uwagę orzeczenie TSUE – złożył dokumenty do Izby Pracy i Spraw Społecznych, która jest prawowitym sądem. Posiedzenie składów sędziowskich Izby Pracy wyznaczono na środę 10 stycznia, ale wcześniej swoje „orzeczenia” wydała IKNiSP, na podstawie kopii dokumentów wysłanych przez Marszałka Sejmu wysłane przez jednego z „neosędziów”. Co więcej, zupełnie nie przeszkadzało to I prezes SN Małgorzacie Manowskiej, mianowanej na to stanowisko przez Dudę. Nie przeszkadzało jej też, że w składzie orzekającym o mandatach Kamińskiego i Wąsika był neosędzia Aleksander Stępkowski, były podsekretarz stanu w resorcie spraw wewnętrznych, czyli dawny podwładny Kamińskiego i Wąsika.

Na szczęście w środę Izba Pracy Sądu Najwyższego wyjaśniła sytuację Kamińskiego: odrzuciła jego odwołanie i tym samym potwierdziła, że jego mandat został wygaszony. Przy okazji w orzeczeniu zaznaczyła, że IKNiSP nie jest sądem w rozumieniu prawa europejskiego. Co z mandatem Wąsika? Jego dokumenty jeden z neosędziów z Izby Pracy odesłał do IKNiSP. Ale w orzeczeniu Izby Pracy znalazło się stwierdzenie, że jej decyzje należy uznać za nieistniejące, więc Marszałek Sejmu powinien ponownie przekazać odwołanie Wąsika do Izby Pracy (znów: do rąk wlasnych prezesa Piotra Prusinowskiego, który publicznie mówi, że woli omijać biuro podawcze SN, z którego dokumenty są dystrybuowane „po uważaniu” przez prezes Manowską. Już to samo w sobie jest skandalem. Ale zachowanie prezes Manowskiej nie dziwi od wtorku, kiedy dowiedzieliśmy się, że na potajemne konsultacje udał się do niej nie kto inny tylko sam prezydent Duda. Ktoś mógłby pomyśleć, że jesteśmy w Bantustanie: prezes Sądu Najwyższego przyjmuje prezydenta po nocy na potajemnej naradzie. Ale dopiero we wtorek jako państwo przebiliśmy na długo skalę żenady.

W poniedziałek wieczorem warszawski sąd rejonowy wydał w końcu długo oczekiwane postanowienie o niezwłocznym doprowadzeniu Kamińskiego i Wąsika do zakładu karnego. Ich kara orzeczona prawomocnym wyrokiem jest w końcu bez „zawiasów”, więc albo muszą sami czym prędzej udać się do więzienia, albo doprowadzi ich tam policja. Policja dostała odpowiednie dokumenty we wtorek rano i zaczęła poszukiwania skazanych Kamińskiego i Wąsika.

Poszukiwania to termin dość groteskowy, bo doskonale wiadomo było, gdzie będą obaj skazani o godz. 11.: na tę godzinę dostali zaproszenie do Pałacu Prezydenckiego, oficjalnie na uroczystość powitania nowych doradców prezydenta (obaj to byli podwładni Kamińskiego i Wąsika). Ok. 10. policja zgłosiła się do domu Macieja Wąsika, ale już go tam nie zastała – wyjechał do pałacu. Kamińskiego na Krakowskie Przedmieście podwiózł wręcz samochód z pałacu. Choć we wtorek zaczęły się zeznania Jarosława Gowina przed pierwszą komisją śledczą, to w centrum wydarzeń znalazł się Pałac Prezydencki. To tam przez pół dnia koczowali na mrozie dziennikarze, to tam przez cały dzień było aż niebiesko od policyjnych „kogutów”.

Prawnicy, ale i zwykli ludzie łapali się za głowy: dwaj skazani jak gdyby nigdy nic weszli do Pałacu Prezydenckiego, prezydent nie czuł najmniejszego obciachu, żeby pokazać się w ich towarzystwie na zdjęciu. Wszyscy razem pokazywali wirtualnie środkowy palec sądowi, który wydał wyrok i nakazał ich doprowadzenie do więzienia oraz policji, która ten nakaz miała wykonać. Mało tego, ok. godz. 15. Kamiński i Wąsik wyszli jak gdyby nic do dziennikarzy na dziedzińcu przed Pałacem i oznajmili, że nie czują się skazani, są prześladowanymi posłami. I że 11 stycznia pojawią się na manifestacji PiS pod Sejmem. Nie odpowiedzieli na żadne pytanie i… uciekli do pałacu. Najwyraźniej zamierzali tam pomieszkać co najmniej do czwartku. Pojawiły się nawet pogłoski, że policja analizuje możliwość wywiezienia obu skazanych panów z Pałacu Prezydenckiego śmigłowcem, wprost do prezydenckiej rezydencji w Juracie. Wszystko to ośmieszało polskie państwo i jego służby. Na szczęście tylko do wieczora, po tuż przed godz. 20. policja po prostu wkroczyła do Pałacu Prezydenckiego i odstawiła obu skazanych na komendę policji przy ul. Grenadierów, skąd mieli trafić do zakładu karnego.

Więzienie mogliby opuścić, gdyby tylko prezydent połknął własną dumę i ułaskawił ich ponownie. Na to się nie zanosi, bo prezydent w swoim emocjonalnym oświadczeniu w środę wielokrotnie powtarzał że jest „wstrząśnięty” i że „nie spocznie” dopóki Kamiński i Wąsik nie wyjdą na wolność. Jeśli nie zdecyduje się na ponowne prawo łaski, to obaj wyjdą zapewne tuż po zakończeniu kadencji Dudy. Na razie PiS próbuje wykreować ich na męczenników reżimu Tuska. Poseł Czarnek od wtorku wieczorem opowiada bzdury o „zbrodni sądowej” i „porwaniu posłów”. Wzywa też do zrzutki na biedne dziatki i rozmodlone żony obu panów (przypomnijmy, że obaj byli ministrowie nie należą do najbiedniejszych, niedawno pobrali też odprawy za pracę w rządzie; dodatkowo syn pana Kamińskiego dopiero co wrócił z Waszyngtonu, z posady w Banku Światowym, którą zapewnił mu jakiś czas temu prezes NBP Adam Glapiński, z rocznym wynagrodzeniem na poziomie 500 tys. zł. Kto nie uwierzy w biedę obu osadzonych, może nabierze się na bajkę o „więźniach politycznych”, którą Duda zamierza kolportować także na szczeblu międzynarodowym. Według słów Błażeja Pobożego, dziś doradcy prezydenta, a wcześniej wiceministra spraw wewnętrznych, Kamiński, czyli jego były szef, miał rozpocząć głódówkę protestacyjną. Ukonstytuował się nawet Komitet Obrony Więźniów Politycznych – i to tak spontanicznie, że jego konto na Twitterze było gotowe już… w grudniu.

Jedno jest pewne: zgodnie z prawem panowie Kamiński i Wąsik mandaty stracili – i to już w momencie wydania przez Sąd Rejonowy prawomocnego wyroku skazującego. W przypadku Kamińskiego, Marszałek Sejmu przeszedł całą ścieżkę formalną, pozostało tylko ogłosić to wygaśnięcie w Monitorze Polskim. Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że marszałek Hołownia będzie chciał wyjaśnić do końca także status byłego posła Wąsika – i ponownie skieruje jego dokumenty do Izby Pracy. Ale mandaty poselskie obu panom „nie odrosną”. Nawet jeśli doczekają prezydenckiej łaski i wyjdą z więzienia.

Prezydent swoim wątpliwym aktem łaski wydanym na polityczne zamówienie, sam zapędził się w kozi róg. Wciąż idzie w zaparte, że tamta decyzja działa. Być może nikt z PiS nie naciska za bardzo na ponowny akt łaski, bo status „więźniów politycznych” to nadzieja na polityczne paliwo dla PiS. Ale jeśli to nie chwyci? Wtedy być może zaczną się inne naciski i prezydent będzie musiał schować dumę do kieszeni i jednak wydać drugi akt łaski, żeby partyjni towarzysze nie cierpieli na więziennej pryczy. Ale to raczej nie przywróci mu resztek społecznego szacunku. Choć ma plus należy zaliczyć mu środowy apel, żeby czwartkowe demonstracje odbywały się pokojowo. Pytanie czy zmobilizowani przez PiS demonstranci posłuchają prezydenta, który dopuścił do „porwania” dwóch „rycerzy walki z korupcją”, a teraz już „więżniów politycznych”?

Jest za to nadzieja dla polskiego państwa, które z pewnym opóźnieniem, ale pokazało, że wobec prawa nie ma równych i równiejszych. Wyrok sądu dotyczy tak samo każdego skazanego Kowalskiego, jak skazanych Kamińskiego, i Wąsika.

Zobacz także

Podcasty

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version