Mijający tydzień obfitował w kontrolowane przecieki oraz ostrzeżenia polityków i wysokich rangą wojskowych w sprawie możliwej wojny NATO z Rosją. Wygląda to na skoordynowaną akcję mającą wyrwać zachodnią opinię publiczną z letargu. Niemal dwa lata od rosyjskiej inwazji na Ukrainę temat wojny zszedł w mediach na dalszy plan.
Społeczeństwa krajów NATO przestały traktować poważnie zagrożenie ze strony Rosji, co z kolei zmniejsza presję na polityków, aby pomagać Ukrainie i przygotowywać własne siły zbrojne na wypadek konfrontacji. Istnieje też inne wytłumaczenie tego wzmożenia – wywiad amerykański (NATO-wski) dysponuje wiarygodnymi informacjami na temat agresywnych planów Putina i chce nas na to przygotować. Jeśli tak jest, to „medialną ofensywę” należy traktować jako dzwonek alarmowy.
Bałtycka Linia Maginota
Ku tej drugiej interpretacji skłania mnie ogłoszona 19 stycznia decyzja władz Litwy, Łotwy i Estonii o utworzeniu tzw. bałtyckiej strefy obronnej. Chodzi o budowę systemu fizycznych zabezpieczeń – zasieków, bunkrów (Estonia ma zbudować ich aż 600), zapór przeciwczołgowych na granicy z Rosją, które utrudniłyby wojskom rosyjskim ewentualne prowokacje graniczne czy też inwazję. Plany stworzenia wspólnej bałtyckiej linii obrony uzgodniono wstępnie na szczycie NATO w Madrycie latem 2022 r., ale z jakiegoś powodu Bałtowie zdecydowali się opowiedzieć o nich właśnie teraz. Tego samego dnia ministrowie obrony Litwy, Łotwy i Estonii podpisali w Rydze memorandum ws. wspólnego wykorzystania pocisków HIMARS i łotewskich baz lotniczych na potrzeby wspólnej obrony powietrznej.
Portal najpoczytniejszej estońskiej gazety „Postimees” pisze, że Rosja jest w stanie przygotować się do ataku na kraje wschodniej flanki sojuszu w ciągu 2-3 lat. Kraje bałtyckie muszą być na to gotowe. — Bałtycka strefa obronna to dobrze przemyślany projekt, którego potrzeba wynika ze stanu bezpieczeństwa. Wojna w Ukrainie uzmysłowiła nam, że oprócz sprzętu wojskowego, amunicji i siły roboczej, potrzebujemy także fizycznej infrastruktury obronnej na granicy, aby chronić Estonię już od pierwszego metra naszego terytorium – tłumaczy estoński minister obrony Hanno Pevkur.
Wojna w 2025 r., czyli przeciek „Bilda”
Nie bez powodu skoordynowana ofensywa medialna w sprawie groźby wojny z Rosją zaczęła się od kontrolowanego przecieku medialnego w Niemczech, a więc w kraju, którego społeczeństwo z powodów historycznych jest najbardziej sceptyczne wobec przygotowywania się wojny i gdzie rośnie w siłę prorosyjska skrajna prawica domagająca się zaprzestania wysyłania pomocy wojskowej Kijowowi. Kilka dni temu najpoczytniejszy niemiecki dziennik „Bild” opisał przygotowany przez Bundeswehrę scenariusz na wypadek wojny z Rosją. W największym skrócie zakłada on, że po pokonaniu Ukrainy latem 2024 r. Putin rozpocznie koncentrację wojsk, a następnie manewry na granicy z krajami bałtyckimi. Towarzyszyć temu będą różnego rodzaju prowokacje i operacje pod fałszywą flagą – naruszenia granicy, cyberataki, wykorzystywanie „piątej kolumny”, czyli licznej w państwach bałtyckich mniejszości rosyjskojęzycznej.
Scenariusz ewentualnościowy Bundeswehry przewiduje, że w październiku br. Rosja rozmieści swoje wojska i pociski rakietowe średniego zasięgu w swej enklawie w UE – w obwodzie królewieckim. Niemcy zakładają, że Putin wykorzysta sprzyjający różnym prowokacjom okres wyborów prezydenckich w USA, kiedy Ameryka będzie zajęta sama sobą, a Europa zdana tylko na siebie. I tak „Bild” pisze, że w grudniu „w przesmyku suwalskim doszłoby do sztucznie wywołanego konfliktu granicznego i starć z licznymi ofiarami śmiertelnymi”. W odpowiedzi wiosną 2025 r., w „dniu X”, jak ujmują to planiści, NATO decyduje się na odstraszenie Rosji i wysyła do krajów wschodniej flanki 300 tys. żołnierzy, w tym. 30 tys. Niemców. Scenariusz „Bundeswehry” kończy się miesiąc po dniu „X”, kiedy na przesmyku suwalskim stacjonuje już pół miliona żołnierzy NATO.
Dowództwo „Bundeswehry” nie skomentowało rewelacji „Bilda”, ale uwiarygodnił je niemiecki minister obrony Boris Pistorius. W piątkowym wywiadzie dla dziennika „Tagesspiegel” polityk SPD ostrzegł przed możliwym atakiem Rosji na Litwę, Łotwę i Estonię: — Prawie codziennie słyszymy groźby ze strony Kremla — ostatnio znowu przeciwko naszym przyjaciołom w krajach bałtyckich […] Musimy zatem wziąć pod uwagę, że Władimir Putin może pewnego dnia zaatakować nawet kraj NATO.
Pistorius zaznaczył, że niemieccy eksperci przewidują, że Rosja może być gotowa do wojny w okresie od pięciu do ośmiu lat. Przyznał jednak, że mówiąc to wszystko, chce wstrząsnąć niemieckim społeczeństwem i przygotować je na niezbędne reformy Bundeswehry. Od wielu miesięcy w Niemczech toczy się bowiem dyskusja o przywróceniu obowiązkowej służby wojskowej, czemu sprzeciwia się większość społeczeństwa i spora część klasy politycznej.
Szef Komitetu Wojskowego NATO: oczekujmy nieoczekiwanego
O tym, że wojna z Rosją przestała być już tylko hipotezą mówił w czwartek w Kwaterze Głównej NATO przewodniczący Komitetu Wojskowego Sojuszu. – Trzeba oczekiwać nieoczekiwanego i być gotowym na wszystko. Płyty tektoniczne władzy przesuwają się. Aby być skutecznymi, potrzebujemy transformacji NATO w zakresie prowadzenia działań wojennych. Potrzebny jest system, który pozwoli znaleźć więcej ludzi, jeśli dojdzie do wojny — tłumaczył przewodniczący Komitetu Wojskowego admirał Rob Bauer, zastrzegając, że sojusznicy powinni zacząć myśleć o usprawnieniu procesu mobilizacji, o ćwiczeniu rezerwistów czy poborze wojskowym.
Według holenderskiego admirała na ewentualność wojny z Rosją w perspektywie 20 lat powinni być przygotowani także cywile, bo, jak podkreślił, pokój w Europie nie jest czymś danym na zawsze. Najwyższy rangą wojskowy w Kwaterze Głównej zwrócił też uwagę na konieczność zmiany myślenia o zagrożeniu. — Musisz mieć wodę, musisz mieć radio na baterie i mieć latarkę na baterie, aby upewnić się, że możesz przetrwać pierwsze 36 godzin [po ataku — red.]. To w sumie proste rzeczy, ale zaczyna się od uświadomienia sobie, że nie wszystko da się zaplanować, nie wszystko będzie takie fajne w ciągu najbliższych 20 lat – mówił.
Przecieki „Bilda”, wypowiedzi ministra Pistoriusa i admirała Bauera oraz decyzja państw bałtyckich o tworzeniu wspólnej linii obrony układają się w pełną logiczną całość. W państwach NATO zwycięża realistyczne podejście do zagrożenia ze strony Rosji, zaś wojskowi i politycy doszli do wniosku, że trzeba do tego wszystkiego przygotować społeczeństwa.
Nie bez powodu o możliwej wojnie zaczęto mówić i pisać dosłownie w przededniu największych od czasów zakończenia zimnej wojny manewrów NATO. W rozpoczynających się 22 stycznia ćwiczeniach „Steadfast Defender 2024” („Niezłomny Obrońca 2024”) weźmie udział 90 tys. żołnierzy z NATO i Szwecji, która czeka na formalne wejście do paktu, 50 różnego rodzaju okrętów – od niszczycieli po lotniskowce, 80 samolotów bojowych, śmigłowce, 133 czołgi i 533 bojowe wozy piechoty. Ćwiczenia będą odbywać się na terytorium różnych państw członkowskich NATO, także w Polsce, a potrwają do 22 maja. „Steadfast Defender 2024 zademonstruje zdolność NATO do szybkiego rozmieszczenia sił z Ameryki Północnej i innych części sojuszu w celu wzmocnienia obronności Europy” — czytamy w komunikacie NATO. W drugiej części manewrów żołnierze Sojuszu będą ćwiczyli rozmieszczenie sił szybkiego reagowania NATO na wschodniej flance sojuszu.
Sojusz ćwiczy wzmocnienie wschodniej flanki
Nie jest chyba przypadkiem, że założenia „Niezłomnego Obrońcy 2024” do złudzenia przypominają scenariusz Bundeswhery opisany przez „Bild”. Oczywiście plany ćwiczeń nakreślono wiele miesięcy temu, a Rosja jako nazwa kraju, do odparcia agresji, którego szykują się sojusznicy, nie pada w opisie manewrów ani razu. Wygląda jednak na to, że manewry to jasny sygnał, iż NATO nie blefuje w sprawie obrony całego swego terytorium. To dobra wiadomość dla państw bałtyckich i Polski, bo to na wschodniej flance zacznie się ewentualna wojna z Rosją.
O tym, że prezydent Rosji, przy pomocy różnych prowokacji na obrzeżach NATO, będzie chciał sprawdzić, ile warte jest NATO, historycy i eksperci wojskowi ostrzegają przynajmniej od aneksji Krymu w 2014 r. W przeprowadzonej rok temu rozmowie Jurij Felsztinski, mieszkający w USA rosyjski historyk i badacz imperium FSB, mówił, że Ukraińcy pomagają NATO, dając sojuszowi dodatkowy czas na przygotowanie się do wojny: — Zachód gra na czas, by móc lepiej przygotować się do ostatecznej konfrontacji. Sięgając po analogię z II wojny światowej, brytyjski generał Patrick Sanders mówi, że jesteśmy w 1937 r. A to znaczy, że właściwa wojna dopiero przed nami. Zgadzam się z generałem Sandersem. Co więcej, uważam, że pierwszy krok ku wojnie z NATO zrobi Putin…
O kremlowskiej strategii „testowania” NATO mówił mi też w grudniu zeszłego roku były szef wywiadu wojskowego Finlandii, emerytowany gen. Pekka Toveri.
— Zagrożenie ze strony Rosji nie minie, nawet jeśliby prezydent Putin wypadł nagle z okna swojego kremlowskiego gabinetu. Jego następca na pewno nie będzie liberalnym demokratą. Rosja pozostanie groźna dla krajów NATO, w szczególności, jeśli uda jej się zmusić Ukrainę do zawarcia pokoju, w ramach którego zatrzyma 20 proc. ukraińskiego terytorium. Takie „porozumienie pokojowe”, przypominające nasze podpisane ze Związkiem Sowieckim po wojnie zimowej 1939-1940 r., wzmocni reżim i sprawi, że Rosja będzie jeszcze bardziej agresywna […] Nie boję się zaryzykować stwierdzenia, że Rosja pozostanie wielkim wyzwaniem dla Zachodu jeszcze przez najbliższe dekady. Co więcej, przewiduję, że w przeciągu najbliższych 10 lat będzie nadal krajem autorytarnym, odbuduje swoje siły zbrojne i będzie lepiej przygotowana do nowej wojny. Jako Zachód musimy więc być gotowi na wszystko. Rosja może zaatakować jakiś mały kraj należący do NATO, by przetestować artykuł V Traktatu Północnoatlantyckiego. Będzie zapewne przy tym grozić Sojuszowi użyciem broni nuklearnej. Jeśli Rosji uda się zastraszyć sojuszników, nagroda będzie wielka, bo udowodni, iż NATO nie działa.