Wojna w Ukrainie dawała nadzieję, że pomimo silnych politycznych podziałów w niektórych obszarach nastąpi narodowa zgoda. Jednym z nich są sprawy obronności. Oddanie przez premiera Donalda Tuska MON we władanie koncyliacyjnemu Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi, któremu bliżej do prawej strony sceny politycznej niż innym politykom koalicji wskazywało, że przynajmniej w relacjach z prezydentem Andrzejem Dudą, jeśli chodzi o sprawy obronności, będzie spokój. Manewr ten faktycznie przyniósł oczekiwany skutek i wydaje się, że nie ma większych tarć między tymi dwoma ośrodkami władzy nad armią.
Władysław Kosiniak-Kamysz zaczął od rozliczeń w MON
Oczywiście Władysław Kosiniak-Kamysz musi rozliczyć rządy ministra Mariusza Błaszczaka w Ministerstwie Obrony Narodowej. Obecnie trwają audyty dotyczące zakupów uzbrojenia. Kosiniak-Kamysz wraz z ministrem Bejdą uzgadniają szczegóły zawarte w kontraktach zbrojeniowych, takie jak na przykład dalsza polonizacja sprzętu wojskowego, polska produkcja armatohaubic Krab czy też zamówienia czołgów K2 i armatohaubic K9 z Korei Południowej. Nie są to sprawy, które mogłyby doprowadzić do konfrontacji z Andrzejem Dudą z uwagi na to, że obu panom zależy na dozbrojeniu i doposażeniu polskiej armii, jak i polskim przemyśle zbrojeniowym.
Nie ma również specjalnych tarć jeśli chodzi o obsadę najważniejszych stanowisk w strukturach polskich sił zbrojnych. Osoby obecnie zarządzające MON mają też zdawać sobie sprawę z przedwyborczych mrzonek Mariusza Błaszczaka o 300-tysięcznej armii. Braki kadrowe widać wszędzie, ponadto demografia także tej wizji nie sprzyja. Oprócz kwestii ilościowych pojawia się kwestia jakościowa i specjalistów.
Od lat w resorcie obrony mówi się o powołaniu wojsk medycznych, tylko, jak przekazuje nasz informator, który prosił o anonimowość, w tej kwestii panuje wielka niemoc. Sprawa ani za PiS-u, ani za nowej koalicji rządzącej nie posuwa się do przodu. Można podejrzewać kwestie braków kadrowych. Ale czy na pewno o to chodzi?