Doprawdy trzeba wydać 127 tys. zł na badania opinii publicznej, by dowiedzieć się, że temat Kościoła już ludzi nie interesuje, a co najwyżej grzeje się tym tylko twardy elektorat PiS?
Tak zrobił sztab Rafała Trzaskowskiego – zlecił za tę kwotę badania, ponieważ dziś kandydaci oraz ich sztaby nie mają własnych wizji, a chyba nawet poglądów, ale muszą się dowiedzieć, czego pragną, a czego nie chcą Polacy, by na tym budować swój przekaz.
Z badań wyszło, że naród ma w pompie Kościół, więc nie będziemy się już zajmować Kościołem; naród zaczyna mieć dość Ukraińców, więc uderzymy w antyukraińskie tony; ludzie chcą bezpieczeństwa, więc będziemy trąbić o bezpieczeństwie. Przecież sami byśmy nie wpadli na to, że nie Kościół, tylko bezpieczeństwo dziś interesuje Polaków, ponieważ intelektualnie jesteśmy słabi, a samodzielne myślenie to cecha, której musimy się wyzbyć, żeby coś osiągnąć w polityce.
Nie ma już natchnionych indywidualistów, którzy porwaliby naród swoją wizją, są tylko ludzie bez właściwości, z badań opinii publicznej dowiadujący się, co w Polsce piszczy. Przyszłość zatem należy do tych, którzy za nic będą mieli badania opinii publicznej, mają za to własne oryginalne poglądy, choćby najohydniejsze. „Kościół nie interesuje absolutnie nikogo. To znaczy ludzie, którzy zagłosują na nas albo się wahają, na kogo w wyborach postawić, chodzą na mszę dwa razy w roku: na pasterkę i ze święconką” – mówi „Gazecie Wyborczej” poseł Platformy Obywatelskiej, bo dowiedział się o tym z badań. To jeden z tych ludzi, którzy nawet o tym, że w dzień jest jasno, w nocy ciemno, a życie człowieka kończy się śmiercią, dowiadują się z wykupionych za grube pieniądze badań, bo sami by na to nie wpadli.
Otóż społeczeństwo zmęczyło się tematem Kościoła, ale nade wszystko Kościół dziś nie ma żadnego wpływu na rzeczywistość, tak jak miał jeszcze niedawno, gdy wybuchały kolejne afery w polskim klerze i gdy na „Kler” Smarzowskiego szło 5 mln widzów. Problemem jest tchórzostwo polityków, którym wydaje się, że Kościół wciąż coś znaczy i ma siłę. Czy wiecie, kto jest biskupem waszej diecezji, a w ogóle, do jakiej diecezji należycie? Bo należycie, skoro zostaliście ochrzczeni, a nie przeprowadziliście procesu apostazji. Czy wiecie, jak nazywa się prymas Polski i kto zasiada w episkopacie? Oczywiście, że nie macie pojęcia, i nie mam o to pretensji. Przecież nawet arcybiskup Marek Jędraszewski już nikogo nie ciekawi, a kiedyś medialnie był sławniejszy niż Doda i Nergal razem wzięci. Nie było w prasie dnia bez Jędraszewskiego i jego bredni, którymi nas ubogacał bez opamiętania.
Ostatnie informacje o Kościele, jakie podgrzały pożeraczy mediów, to więzienne perypetie egzorcysty Michała Olszewskiego oraz orgie seksualne w Dąbrowie Górniczej z udziałem księży z diecezji sosnowieckiej. Już tylko niedobitki lewicowej inteligencji śledzą w gorączce przepychanki w episkopacie, ale lewicowa inteligencja też już nikogo nie obchodzi. Zważmy, że dziś informacje o ciężkiej chorobie papieża Franciszka mało kogo zmuszają do poświęcenia temu uwagi, a nawet zapowiedzi, że Franciszek może abdykować, niespecjalnie nas wzruszają, tak jak kiedyś w ekstazie śledziliśmy abdykację Benedykta XVI.
Pamiętacie porażającą książkę „Sodoma” Frédérica Martela o mafijno-seksualnych związkach w Stolicy Piotrowej? Jeśli nawet pamiętacie, to watykańska mafia też was już nie obchodzi. Obawiam się, że nawet fenomenalny serial „Młody papież” i jego kontynuacja „Nowy papież” dzisiaj by nie wznieciły takiego podniecenia jak kilka lat temu, gdy rozkoszowaliśmy się wizją, jak Jude Law jako ultranowoczesny turbokonserwatysta rozwala te złogi watykańskie. Nam się nawet podobało, że kardynałowie palą tam namiętnie papierosy, jakby to miało być dowodem posiadania przez nich ludzkiego wymiaru.
W filmie „Konklawe” Edwarda Bergera, reżysera, który zrobił powalające „Na Zachodzie bez zmian”, kardynałowie jarają szlugi nie mniej niż w serialu Paolo Sorrentino, a kadry są równie oszałamiające jak w dziełach wielkiego Włocha. „Konklawe” ma osiem nominacji do Oscarów, a gdy Państwo czytają ten tekst, już wiadomo, ile z nich zamieniło się w statuetki – oby jak najwięcej, bo to doskonały film o konającym monstrum. „Konklawe” pokazuje, jak mało ważny jest dziś polski Kościół w Watykanie. Żaden polski kardynał nie uczestniczy w wyborze nowego papieża, choć są tam nawet kardynałowie francuscy i angielscy, mimo że w ich krajach katolicyzm jest religią pełzającą w katakumbach. Polaków wśród kardynałów wybierających papieża jednak nie ma.
Jest w „Konklawe” jeden polski biskup Janusz Woźniak, rozdygotany emocjonalnie alkoholik, zagrany przez Jacka Komana, który posiada cenną wiedzę na temat kardynała Tremblaya, za wszelką cenę pragnącego zostać papieżem. Wszyscy oni zresztą za wszelką cenę chcą zostać papieżami, a najbardziej papieżami chcą zostać ci, którzy przysięgają na wszystkie świętości, że za nic na świecie nie chcieliby zostać papieżami. Nawet poczciwy kardynał Lawrence, dziekan Kolegium Kardynalskiego prowadzący konklawe, a zagrany przez Ralpha Fiennesa – znanego młodzieży jako Lord Voldemort – tak bardzo nie chce być papieżem, że aż sam na siebie głosuje. Woźniak był najbliższym powiernikiem zmarłego papieża i najbardziej rozpacza po jego śmierci, zatem nie możemy wykluczyć, że zmarły był papieżem Polakiem.
Przyjemnie pomyśleć, że ten rozpaczający histeryk Woźniak był inspirowany postacią Stanisława Dziwisza. Jest fundamentalistyczny kardynał Tedesco, niemal wrzeszczący, że musi zostać wybrany, jest liberalny kardynał Bellini, wściekający się, że ma za małe poparcie, jest nigeryjski kardynał Adeyemi, za którym ciągnie się sprawa dawnego romansu i nielegalnego dziecka, a wszyscy oni są siebie warci. Mamy też znienacka pojawiającego się kardynała in pectore, czyli mianowanego przez papieża w ścisłej tajemnicy, a który okazuje się biskupem Kabulu, wcześniej był biskupem Bagdadu, a w ogóle to jest Meksykaninem, o którym nikt wcześniej nie słyszał. I w tej pięknej filmowej wizji papieżem zostaje jedyny, który papieżem być naprawdę nie chce, który tłumaczy zakutym łbom watykańskim, że papiestwo dzisiaj nic nie znaczy, że Kościół, matka nasza, nic nie znaczy, że owi nadęci purpuraci nic nie znaczą, że świat ma ważniejsze sprawy na głowie niż wybór papieża, bo prawdziwe życie jest gdzie indziej. I który nawet okazuje się kimś, kogo dawniej zwano hermafrodytą, a dziś mówi się o osobie interpłciowej.
Ktokolwiek zostanie następnym papieżem, nie będzie to już miało znaczenia dla świata, a sam Watykan stanie się wyłącznie skansenem zaludnionym przez dziwnych facetów w śmiesznych sukienkach. Nawet prawicowi fundamentaliści, którzy wzrosną w siłę, nie na Kościele będą budować swoją potęgę. Tym dziwniejsze jest, że nasza władza wciąż boi się Kościoła i wciąż nie likwiduje Funduszu Kościelnego. Fundusz Kościelny w tym roku wyniesie 275 mln zł, za co można byłoby zrobić dużo dobrego, a tymczasem wrzuci się te pieniądze do paszczy Lewiatana. Tyle że ten Lewiatan dziś jest bezzębny, wyleniały, sklerotyczny i jeśli ktoś się go boi, to niech przestanie udawać odważnego polityka.