Dla nikogo, kto uważnie przyglądał się sprawie ministra Dariusza Wieczorka, jego dymisja nie mogła być zaskoczeniem. Odkąd w poniedziałek premier Tusk na portalu X napisał, że „pora na decyzję w tej sprawie” wiadomo było, że nad ministrem zbierają się czarne chmury i jego własna formacja, Nowa Lewica, może go po prostu nie wybronić.
Ostatnie kontrowersje wokół Wieczorka – ujawnienie danych sygnalistki z Uniwersytetu Szczecińskiego, błędy w oświadczeniu majątkowym – dołożone do całej serii wpadek i wątpliwych decyzji polityka wytworzyły tak złą atmosferę wokół Ministerstwa Nauki, że trudno było sobie wyobrazić jego dalsze funkcjonowanie pod obecnym kierownictwem. Jednocześnie sprawa Wieczorka pokazuje, że w polityce czasem kluczowe jest to, by działać szybko. Zanim bowiem Wieczorek odszedł, zdążył wyrządzić całkiem pokaźne szkody swojej formacji – bo to lewica, a nie cała koalicja czy Tusk, niemal wyłącznie zapłaci za Wieczorka polityczny rachunek.
Wieczorek przesłonił Biejat
Już zresztą zaczęła płacić – sprawa Wieczorka całkowicie przesłoniła ogłoszenie Magdaleny Biejat jako kandydatki lewicy na prezydentkę. Jak pokazywały choćby analizy Polityki w Sieci, Wieczorek przebił się poza bańki osób zainteresowanych lewicą czy ministerstwem nauki, można nawet zaryzykować tezę, że na kilka dni stał się najbardziej znanym lewicowym politykiem w Polsce. Niestety, z najgorszych możliwych powodów. Komentarze towarzyszące w sieci sprawie ministra nauki były niemal wyłącznie negatywne, poza niektórymi politykami lewicy trudno było znaleźć w ostatnich dniach w Polsce kogoś, kto by Wieczorka bronił.
Media, zamiast analizować pierwsze wystąpienie Biejat jako kandydatki, jeśli w ogóle zajmowały się lewicą, to głównie w kontekście Wieczorka. Pytanie „czy minister nauki poleci czy nie” było dla dziennikarzy o wiele ciekawsze niż to, jakie właściwie szanse w prezydenckim wyścigu ma wicemarszałkini Senatu. Politycy lewicy w telewizyjnych i radiowych audycjach musieli się głównie tłumaczyć ze sprawy kolegi z rządu.
Jednocześnie, biorąc pod uwagę czego dotyczy kontrowersja, wyjątkowo trudno było go bronić właśnie politykom lewicy. Minister ujawnił bowiem dane sygnalistki – a wcześniej to lewica walczyła o ochronę sygnalistów w miejscu pracy, nieustannie podkreślała też swoje przywiązania do praw pracowniczych.
Minister z lewicy naruszający zaufanie sygnalistki jest jak minister z zielonych dający zielone światło na otwarcie dewastującej środowisko inwestycji albo katolicki minister rodziny, który przyjął dotację od producenta filmów dla dorosłych.
Bezskuteczna determinacja w obronie kolegi
Mimo to część polityków lewicy – Robert Biedroń, Tomasz Trela – dzielnie przekonywało w mediach, że nie stało się nic złego i powodów do dymisji nie ma. Lewica ma wyraźny problem wśród swojego elektoratu z wizerunkiem partii mało sprawczej, niezdolnej, a często wręcz niechętnej do tego, by zdecydowanie walczyć w rządzie o realizację bliskich sobie wartości i postulatów programowych. Wyborcy postrzegający to jako problem łatwo mogą zinterpretować wydarzenia z ostatnich dni jako dowód, że lewica potrafi być zdeterminowana – ale nie tam, gdzie chodzi o program, ale o posadę kolegi.
A Dariusz Wieczorek nie był pierwszym lepszym „kolegą” z lewicy. To jeden z najbliższych współpracowników przewodniczącego Czarzastego, jego stary towarzysz ze Stowarzyszenia Ordynacka – skupiającego byłych działaczy studenckich z czasów PRL – uważany za najbliższą osobę przewodniczącego Nowej Lewicy w rządzie.
Jak się jednak ostatecznie okazało, pokazywana przez kilka dni determinacja w sprawie Wieczorka nie wystarczyła – musiał odejść. Zmęczony lewicą jej wyborca może więc pomyśleć: „mobilizują się tylko w obronie kolegów, a i to bezskutecznie”.
Na tarczy wychodzi tylko Tusk
Cała ta sprawa przypomina wszystkim, że lewica jest młodszym partnerem w rządzie i w sytuacji, gdy jej partyjny interes jest sprzeczny z interesem koalicji – tak jak definiuje go Tusk – musi ustąpić. Takie a nie inne zakończenie sprawy Wieczorka, osłabia lewicę, a zwłaszcza jednego z jej przewodniczących, Włodzimierza Czarzastego.
Media – np. Dominika Sitnicka i Agata Szczęśniak w Oko.press – spekulują, że fakt dymisji Wieczorka może świadczyć o słabnięciu pozycji Czarzastego w partii. Gdyby bowiem wicemarszałek Sejmu zdołał zjednoczyć całą partię wokół siebie i ministra w kłopotach, to być może dałoby się obronić szefa resortu nauki. Tymczasem część kluczowych polityków lewicy wymownie milczała w sprawie Wieczorka, a jego koleżanka z rządu, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, po ujawnieniu przez WP danych sygnalistki napisała tylko „nie do obrony”. Nie podała żadnego nazwiska — nie musiała, każdy wiedział o kogo chodzi.
Jeśli ktoś z tej całej sytuacji wyłania się zwycięski, to Donald Tusk. Premier raz jeszcze pokazuje, że to on rządzi w koalicji i w dodatku stoi na straży standardów, o których zapominają czasem koalicjanci. Bo opinia publiczna całą sytuację zinterpretuje w ten sposób, że lewica chciała zostawić na stanowisku postrzeganego jako skompromitowanego ministra, ale „Donald się wściekł” i przypomniał lewicy, że ludzie nie na to głosowali 15 października.
Nie wystarczyło nie być Czarnkiem
Gdy rok temu Wieczorek obejmował stanowisko ministra nauki nie brakowało krytycznych głosów. Zarzucano mu, że nie ma żadnego doświadczenia w akademii, że nie posiada koniecznej na tym stanowisku wiedzy na temat świata nauki i wyzwań przed jakimi ten staje. Nikt chyba jednak nie spodziewał, że po 12 miesiącach minister odejdzie w taki sposób. Przy wszystkich problemach nauki wydawało się bowiem, że przynajmniej na początku w resorcie wystarczy nie być Czarnkiem by cieszyć się dobrą prasą. Nie wystarczyło.
Naukę od dawna dzieli spór dwóch wielkich obozów, „globalistycznego” i „lokalistycznego”. Maksymalnie upraszczając „globaliści” chcą maksymalnego umiędzynarodowienia polskiej nauki, obiektywnych kryteriów oceny, finansowania na badania przyznawanego w zewnętrznych konkursach, nacisku na budowanie kilku wiodących ośrodków naukowych, zdolnych zaistnieć w świecie. „Lokaliści” odpowiadają na to, że polska nauka nie może być oddziałem anglosaskiej, że musi odpowiadać na nasze, lokalne potrzeby, wskazują na rolę mniejszych, peryferyjnych ośrodków akademickich dla lokalnych społeczności, kładą nacisk na autonomię uczelni, przeciwstawiają się biurokratyzacji i parametryzacji oceny dorobku naukowego.
Reforma Gowina wychyliła wahadło w stronę „globalistów”. Czarnek – w duchu narodowo-katolickim – dokonał korekty „lokalistycznej”. Ani minister Wieczorek, ani jego resort nie przedstawił w ciągu roku wizji tego, w jakim kierunku ma pójść polska nauka po Czarnku i Gowinie.
Sukcesy ministerstwa – 30 proc. podwyżki dla nauczycieli akademickich, 2,8 mld zł na infrastrukturę badawczą, środki na akademiki – przesłoniły kontrowersje wokół resortu, takie jak odwołanie, a potem przywrócenie prof. Piotra Stanowskiego do kierowania projektem wspierania rozwoju sztucznej inteligencji w Polsce realizowanym przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Mimo dodatkowych środków przeznaczonych w 2024 r. na naukę poziom wydatków na badania i rozwój pozostaje bardzo niski.
Biorąc to wszystko pod uwagę, nawet bez wpadek Wieczorka trudno byłoby uznać jego rok w resorcie za sukces. W połączeniu z nimi trzeba go uznać za największe obciążenie na koncie lewicy w rządzie. Jedyne pocieszenie jest takie, że następczyni Wieczorka będzie zaczynała w miejscu, gdzie może być tylko lepiej. Ale tak samo wydawało się, gdy Wieczorek zastępował Czarnka.