Naprawdę trudno namawiać na ofensywne działania kogoś, kto ich nie chce. W przypadku sztabu Rafała Trzaskowskiego to nie jest żadne lenistwo, ale ostrożność, a potem trochę też zmęczenie – mówi Michał Nowosielski, człowiek reklamy, który współpracował kiedyś z PO.

Michał Nowosielski: Nie wydaje mi się. W drugiej turze głosy kandydatów prawicy się zsumują, więc byłbym ostrożny.

– Wtedy nie bardzo wierzyłem, że Rafał może wygrać – co nie znaczy, że mu tego nie życzyłem. Ale na samym końcu pomyślałem: kurczę, naprawdę może. Jak dostał prezent od prezesa TVP Jacka Kurskiego w postaci zaproszenia na debatę. Byłem przekonany, że dotrze do Końskich i będzie ogromna niespodzianka. Gdyby zdecydował się na taką szarżę, to mógłby od pięciu lat urzędować w pałacu prezydenckim.

Platforma od dawna ma taki „lekarski” styl prowadzenia kampanii: po pierwsze nie szkodzić. Ale taka strategia – jak uczy np. historia futbolu – jest równie ryzykowna jak podejmowanie ofensywy. Kiedyś, pracując dla PO, miałem taką sytuację, że w ostatniej chwili wycofali się z produkcji filmu. Scenariusz był klepnięty, gotowe kostiumy, rekwizyty. A oni w przeddzień zdjęć się wycofali, bo uznali, że jest na tyle dobrze, że nie trzeba. Akurat faktycznie było dobrze, bo to był 2011 r. i udało się wygrać.

– Ale różnica między PiS a PO w czasie kampanii wciąż jest taka sama. Dla środowiska Platformy czas kampanii jest najtrudniejszy, najbardziej niebezpieczny. A PiS to jest fighterska partia. Oni uwielbiają czas kampanii.

Rafał Trzaskowski jeździ po Polsce i wrzuca materiały do socjali, ale – przepraszam, że to powiem – dla mnie to nie jest kampania. To jest turystyka wyborcza. Ile osób może spotkać taki kandydat osobiście, tak żeby chociaż odpowiedzieć na jedno krótkie pytanie albo przybić piątkę? 100 tys.? A do zwycięstwa potrzebne jest 8, a może i ponad 10 mln. Może w samorządowych wyborach to ma sens, ale w parlamentarnych czy prezydenckich to są działania markowane. Nikt mi nie odpowiedział na pytanie, dlaczego te wycieczki nazywane są kampanią. Bo jeśli kandydat nie zna problemów ludzi w różnych regionach Polski, to przez trzy miesiące kampanii tego nie nadrobi. A jeśli zna problemy i chce zaproponować swoje pomysły, to mamy dziś efektywniejsze zasięgowo narzędzia do komunikacji niż spotkania twarzą w twarz. Choć, oczywiście, jak Rafał Trzaskowski spotyka się z Zenkiem Martyniukiem, to taki news zasięgi robi.

– Tylko że to są himalaje nieprawdy. Trzaskowski jest synem jazzmana.

– Nie każda sława jest dobra. Krzysztof Kononowicz – świętej pamięci – obiecując, że nie będzie złodziejstwa, bandyctwa ani w ogóle niczego, był tak samo wiarygodny jak Rafał fotografujący się z Zenkiem.

– PO zawsze woli czekać na błędy przeciwników. Im się zawsze wydaje, że jak się dobrze policzy, to „ludzi dobrej woli” musi być przecież więcej. W 2020 r. też im się tak wydawało.

– Jej w ogóle może nie być – przynajmniej zgodnej z moją definicją kampanii. Dla mnie prawdziwa kampania zaczyna się od tzw. big idei.

– Jaka?

– Widziałem taki filmik na YouTubie. Wiec Trzaskowskiego. Przyjechał jakiś koleś na rowerze. Dziennikarz pyta, czy zagłosuje na Trzaskowskiego, a ten odpowiedział, że jak ktoś nie umie rządzić Warszawą, nie radzi sobie z Czajką, to nie będzie umiał z Polską. Wiele osób się oburzy, że to nieprawda. Tylko tu nie o to chodzi.

Dla zwykłych wyborców jedno proste zdanie definiuje polityka. Jak spytać zwykłego wyborcę o kogoś z polityki, to powie jedno zdanie – wartościujące. Ten jest złodziejem, tamten – komuchem, inny – nieudacznikiem. Ludzie mają ważniejsze sprawy na głowie niż polityka. Polityk jest jak samochód. Ludzie mówią np.: mercedes jest elegancki, toyota – niezawodna, a volvo – bezpieczne. Tak samo myślą o politykach.

– W 2010 r. napisałem dla Bronisława Komorowskiego hasło „Zgoda buduje”. Wtedy wygrał, bo był w tym wiarygodny. Z Trzaskowskim to się nie klei. On musi wymyślić coś swojego.

– Dzisiejszy copywriting polityczny uważam za słaby, ale hasło Trzaskowskiego jest stosunkowo niezłe.

– Dobre hasło to nie tylko treść, ale także forma. Wszystkie te hasła ze słowami „razem”, „wszyscy” może 20 lat temu działały, ale są kompletnie przezroczyste. Nikt ich nie zauważa.

– Napisałem je wraz z jednym z najlepszych polskich strategów reklamowych. Za tym hasłem szła cała strategia komunikacyjna.

– Nie bawi, raczej smuci. Tak jak powiedziałem, tu akurat nie chodzi o treść – semantycznie to hasło nie jest złe. Chodzi o formę. Jest takie powiedzenie, że pierwszy mężczyzna, który porównał kobietę do kwiatu, był geniuszem. Ale następny był idiotą.

– Aż tak to nie działa z hasłami w polityce jak z porównaniami do kwiatów. Hasła przestały być znaczące.

– Ja mówię o big idei, czyli o pewnej wizji. W tym chyba, niestety, Trzaskowski posłuchał wskazań Tuska.

Przykro mi to mówić, ale uważam, że Tusk, który jest jednym z najinteligentniejszych i najbardziej błyskotliwych polityków w historii tego kraju, jest jednocześnie autorem najgłupszego zdania w polskiej polityce po 1989 r., czyli tego, że „jak polityk ma wizję, to niech idzie do lekarza”.

– Ale chyba wciąż tak sądzi. Ktoś napisał, że Donald Tusk przeszedł taką metamorfozę, że teraz już nie ma poglądów politycznych. Nie wiem, czy to prawda – mam nadzieję, że nie.

Premier miał wizję: pokonać PiS. Nazywał to najbardziej pozytywnym programem dla Polski i go wykonał.

– Jeżeli ktoś jest w polityce, to powinien chcieć zrobić dla kraju coś więcej niż pokonanie zła. Koalicja Obywatelska w tamtej kampanii oprócz rozliczenia PiS tak naprawdę nic nie obiecywała. Najważniejsze w 100 konkretach było to, że one były, choć mało kto jakieś w ogóle zna. Obietnicą KO w kampanii 2023 r. było to, że jak rozliczymy PiS, to już będzie przepięknie. Byłem tym mocno zdegustowany, bo uważam, że to za mało.

– Czy to jest wielka idea?

– Ideą było 500+. A właściwie nie tyle ta kwota, ile udział każdego człowieka w sukcesie państwa. PiS zbudowało swoją kampanię w 2015 r. na takiej narracji, że Polska co prawda się rozwija, ale zwykły człowiek nic z tego nie ma. I odpowiedzią na to było m.in. 500+.

– Dla mnie to było za mało już trzy lata temu.

– Nie bardzo widzę. Ale nie wykluczam, że o czymś nie wiem.

– Nie jestem pewien, czy to mu dodaje wyborców, ale z pewnością odbiera mu to sporo wiarygodności. I sympatii w pewnych kręgach, bo nie wiem, czy taka Agnieszka Holland, która kiedyś bardzo go popierała, nie jest tym trochę rozczarowana.

– A co ma mówić? Jest to pomysł narracyjny, że Trzaskowski kieruje się zdrowym rozsądkiem. Ale nie ma to nic wspólnego z ­wiarygodnością.

– Nie zgadzam się. Ważni są i kandydat, i kampania. Kandydat reprezentuje pewne wartości, ale kampanią można też wiele zmienić, zbudować pewną nadzieję. Kampania prezydencka jest jak rozmowa o pracę: kandydat pokazuje swoje CV, ale także list motywacyjny i mówi, jak sobie wyobraża swoją pracę. A to CV jest dowodem na to, że można mu wierzyć. Albo nie.

W 2007 r. Platforma jechała po równi pochyłej. Nie wiedzieli, co robić. Wtedy cały pomysł, aby zrobić kampanię „polityką miłości” – czyli wspólnego budowania przyszłości – odwrócił losy wyborów. Tusk mówił, że będziemy się zajmować ludźmi tak troskliwie, że nie będą wyjeżdżać za granicę, a nauczyciele i pielęgniarki będą godnie zarabiać.

– Tak naprawdę to kandydat (każdy) w niewielkim stopniu jest autorem swojej kampanii. Pracowałem przy pierwszej kampanii samorządowej Trzaskowskiego. Sztabowcy mówili mu: spotkaj się z kibicami Legii. On nie bardzo chciał, bo chyba nie bardzo wiedział, o czym z nimi gadać, ale się spotkał. Myślę, że dziś w jeszcze większym stopniu to słupki i sztabowcy decydują.

– Naprawdę trudno namawiać na ofensywne działania kogoś, kto ich nie chce. W przypadku sztabu Rafała Trzaskowskiego to nie jest żadne lenistwo, ale ostrożność, a potem trochę też zmęczenie.

– Akio Morita, współzałożyciel Sony, wypuścił na rynek walkmana, choć w badaniach wychodziło, że ludzie nie chcą takiego sprzętu. Ale, gdy już był, to zaczęli go kupować i był hit. Nie można pytać ludzi, czy oni chcą, bo często nie mają wyobraźni, co jest możliwe.

– Choć znam i lubię Rafała, i dobrze mu życzę, to powiem tak: pewnie Rafał będzie dobrym prezydentem, ale kampania z Sikorskim byłaby inna. Na pewno więcej by się w niej działo. Sikorski ma opinię człowieka nieepatującego jakimś nadmiernym urokiem osobistym, ale kampania z nim jako kandydatem byłaby ciekawsza.

– Nie mam kompetencji, żeby oceniać, czy Warszawa jest dobrze zarządzana, choć na pewno ma mnóstwo sukcesów. Np. mimo uciążliwej budowy tramwaju na Wilanów ma świetną komunikację miejską. I na pewno część rzeczy się nie udała. Ja od kilku lat sam pracuję dla ratusza, więc mogę powiedzieć szczerze, że moim zdaniem komunikujemy się zbyt ostrożnie.

– Sam przy niej pracowałem.

– Nie. Absolutnie się z tym nie zgadzam! W ten sposób wszystko, co mówi miasto, mogłoby być uznane za kampanię. Jeśli tak do tego podchodzić, to notka biograficzna Rafała w Wikipedii też jest kampanią. Każda stolica powinna się komunikować z mieszkańcami i chwalić tym, co dla nich robi. Choćby dla komfortu mieszkańców, którzy mają prawo wiedzieć, za co płacą podatki. A obowiązkiem urzędującego prezydenta jest uczestniczyć w tych działaniach.

– Strasznie mi przykro, ale wydaje mi się, że spasował. On nigdy nie będzie miał lepszej okazji niż teraz, a właśnie ją marnuje.

W PO czy w KO było zawsze silne lobby, które uważało, że trzeba iść w polaryzację. PiS, oczywiście, też gra w tę grę. A Szymon Hołownia pięć lat temu dostał prawie 14 proc. głosów, apelując do ludzi, dla których spór polityczny jest sztuczny, męczący i zły. Polityka wcale nie przenika głęboko do codziennego życia większości ludzi. A my przy każdych wyborach wciskamy ich w jakiś spór, którego oni w swoim życiu nie chcą. Szymon mówił właśnie do nich.

– Tak, choć ja wciąż wierzę w siłę komunikacji. Może się jeszcze podniesie, choć zmarnował mnóstwo czasu. I znów to hasło: „To ludzie są najważniejsi”. Znaczeniowo niby OK, ale totalnie przezroczyste. A poza tym, jeśli na plakacie z tym hasłem widzimy tylko portret kandydata, to żartobliwie powiem, że trochę mi to przypomina odcinek serialu o psie Huckleberrym, w którym był on Robin Hoodem i miał taką dewizę: „Zabieram bogatym i oddaję biednym, czyli sobie”. Skoro to ludzie są najważniejsi, to dlaczego na plakacie nie ma ludzi? Ale, już na poważnie, to ktoś mi powiedział, że oni powinni wyjść z koalicji, żeby być wiarygodni w kampanii.

– Moim zdaniem to bzdura. Nic by im to nie dało, a jeszcze naruszyłoby i tak już topniejące zaufanie do obecnej władzy. Niemniej sądzę, że jest – a może był – potencjał w projekcie: kandydat, który chce być prezydentem zwykłego człowieka.

– Gdyby w 2020 r. w drugiej turze to Hołownia walczył z Andrzejem Dudą, toby wygrał.

– Zacznę od tego, że nie lubię Jarosława Kaczyńskiego – jest to jedna z bardzo wąskiej grupy osób na tym świecie, w której przypadku mam problem z chrześcijańskim obowiązkiem miłości bliźniego. Ale trzeba mu przyznać, że on ma czucie polityki i spryt. Wymyślił Karola Nawrockiego. Sam się w pierwszej chwili zdziwiłem, ale tylko w pierwszej chwili.

– Nawrocki w założeniach miał zneutralizować kandydata Konfederacji, przejąć jego głosy. Jest trochę narodowcem, takim niby silnym facetem, jest trochę anty­ukraiński i nie ma na barkach win PiS. Najgorsze, co mogło spotkać PiS w tych wyborach, to gdyby kandydat Konfederacji wyprzedził ich kandydata, a takie widmo zajrzało w twarz Jarosławowi K. Natomiast Nawrocki okazał się strasznie mizerny.

– Ja widzę regres. Jako model kandydata był o wiele lepszy niż jako człowiek w roli kandydata. On jest strasznie… mało bystry. Niemniej jeśli patrzeć na sumę głosów Nawrockiego i Mentzena, to wygląda to już coraz bardziej ryzykownie dla ­Trzaskowskiego.

– Jest spryciarzem. Rozdmuchał swój target, pytanie, czy już do maksimum. On jest atrakcyjny, szczególnie dla młodych ludzi, przez swoją niepoprawność, brak gryzienia się w język, on ma przez to wiarygodność jak nikt inny. Jest młody, biega, jeździ na hulajnodze, walczy z poprawnością polityczną i obiecuje, że będzie rządził rządem, bo inaczej wszystko będzie wetował, choć akurat w tym pomyśle wykazał się straszną naiwnością. Założył bowiem, że jak będzie wetował ustawy przygotowane przez rząd, to ten rząd się jakoś bardzo z tego powodu zmartwi. I to jest jednak dowód jego młodzieńczej naiwności.

Michał Nowosielski od ponad 30 lat jest w reklamie, był dyrektorem kreatywnym polskich oddziałów kilku międzynarodowych agencji reklamowych. Od kilku lat pracuje dla Urzędu Miasta Warszawy, a także dla agencji komunikacyjnych Brain. Od 2006 r. pracował dla PO jako współtwórca strategii, haseł i scenariuszy kampanii wyborczych. Jak sam mówi, po 2015 r. z troską krytykował działania PO w obszarze komunikacji, „co spowodowało, że politycy tej formacji obrazili się na niego i zakończyli współpracę”

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version