Powody wejścia we współuzależnienie są różne. Jako dziecko taka osoba mogła być zawstydzana albo pozostawiana samej sobie z doświadczeniami nie na jej miarę. Wszystkie te przyczyny łączy jednak pragnienie, żeby nie czuć tego stale obecnego dyskomfortu, dlatego bezpieczniej jest zaprosić na scenę innego, zająć się jego pustką, problemami, zalać go sobą, oczekując też od niego określonej reakcji. Taka osoba tworzy sztukę, w której jest aktorką, a wydaje jej się, że także scenarzystką, reżyserką i producentką. Publikujemy fragment książki „Zacznij mówić własnym głosem i odbuduj siebie” Małgorzaty Majewskiej.
Ewa Woydyłło wychodzi od dość kontrowersyjnej tezy, że „współuzależniony jest każdy, kto kocha. Natomiast czasem można wejść w fazę patologii i wtedy będziemy rozmawiać o patologii”. Celowo rozpoczynam ten rozdział, nie wprowadzając pijących na scenę zdarzeń, bo język potwierdza tezę psychologii, że uzależnienie to pewien schemat myślenia i działania, który pociąga za sobą to, że osoba współuzależniona nigdy nie stoi na scenie sama.
Zawsze towarzyszy jej alkoholik/alkoholiczka i często jest tak, że cokolwiek ta osoba mówi o sobie, i tak punktem odniesienia jest cudze uzależnienie. Chciałam zatem wysunąć współuzależnionych na pierwszy plan. Współuzależnienie, po angielsku codependency, w dosłownym tłumaczeniu oznacza współzależność, a nie współuzależnienie. To kolosalna, fundamentalna różnica. Woydyłło twierdzi, że polski termin mylnie sugeruje, że para ma wspólny problem z alkoholem, a tymczasem osoba współuzależniona ma problem z zależnością od pijącej osoby.
Współuzależnienie. „Droga Ewo, wszystko jest opanowane”
Współzależność jest oczywiście elementem każdego miłosnego związku czy w ogóle relacji, w której mamy wspólne cele. I nie ma w tym nic złego, pod warunkiem że w dojrzałej relacji każde z nas jest osobne i decydujemy się na tworzenie czegoś razem, mając cały czas świadomość swej odrębności. Taka komunikacja stawia partnerów na równi i jest zdrową współzależnością. Jeśli osoba, którą kocham, przeżywa coś trudnego, to chcę być blisko i jej towarzyszyć. Wspierać ją, ale nie wchodzić w jej buty i żyć za nią.
Jeśli bliska mi osoba mówi jak pijany bohater „Żółtego szalika” grany przez Janusza Gajosa: „Droga Ewo, wszystko jest opanowane”, to ją z tym opanowanym światem zostawiam, a nie jak osoba współuzależniona ten świat organizuję: „Jeżeli wszystko jest opanowane, to jedź do matki. […] Jedź teraz, zostaw to wszystko. To jest nieważne. Jedź teraz. Zamówię ci kierowcę. […] Jesteś cudowny, jak nie pijesz. […] Ja już kupiłam prezent dla twojej matki. Mam też coś dla twojego syna. Wszystko jest gotowe. Ty tylko jedź do matki. Ja wszędzie za ciebie pójdę. […] Ty wcale nie powinieneś pójść [na koktajl świąteczny z udziałowcami]. Pijesz już szósty dzień. Pójdziesz. Narozrabiasz. Stracisz kontrolę. Skończy się to świętami w szpitalu. Możesz sobie pozwolić na to, żeby tam nie iść. Niestety możesz sobie pozwolić na wszystko”.
Ewa wie wszystko o życiu uzależnionego: od kiedy pije, jaki ma rozkład dnia, co się wydarzy, gdy pójdzie na wieczorną imprezę. Organizuje za niego prezenty na święta i chce załatwić za niego wszystko, co się da. Żyje jego życiem. Zresztą w filmie ostatecznie to ona wraz z inną współuzależnioną zawiozą zalanego w trupa bohatera do matki na Wigilię. W ten sposób zapewnia pijącemu komfort picia, bo sprawia, że nie musi się on konfrontować z rzeczywistością i zawalonymi sprawami. Ma prezenty dla jego syna i matki. Ma też pewnie wiele innych spraw poukładanych. Ewy życiem jest jego życie. Ewa nie ma własnego. Gdy ktoś nie ma poczucia osobności, definiuje się przez pryzmat drugiego człowieka. W filmie nie ma o tym mowy, ale możemy z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że małą Ewunią nikt się nie zajmował, nie pytał jej o emocje i nie towarzyszył w trudnych chwilach. To raczej dziewczynka musiała zgadywać, jakie są warunki przynależności, i żeby przetrwać, skrupulatnie je wypełniała.
Dla dorosłej Ewy wciąż ważniejsze są potrzeby innych niż jej własne. Jakby nieważne było, z kim ona spędzi święta, bo w jej przeżywaniu świata ważne są święta partnera i jego matki. Ewa Woydyłło używa w tym kontekście terminu przerost empatii: „Gdy przestaję myśleć o swoich uczuciach, a zacznę czuwać, śledzić, nastawię sobie radary, żeby wyławiać. Bo bardziej się boję, że może coś [to, co może się wydarzyć] bywa zarzewiem jakiegoś wydarzenia, które źle się kończy. Ktoś jest na przykład obrażony. Albo trzaska drzwiami. Wychodzi. Jeśli to jest alkoholik, to wpada w jakiś eksces”.
Zdrowa empatia jest wtedy, gdy mogę ci towarzyszyć w trudnościach, ale równocześnie zachowuję integralność samej siebie, osobność, sprawczość. I nie wchodzę na twoje terytorium działania. To, co należy do ciebie, musisz zrobić sam. A nawet pamiętać o tym sam. Jeśli zawalisz, konsekwencje są częścią twojej strefy wpływów, nie mojej. Osoba niezintegrowana wewnętrznie, jak filmowa Ewa, zlana ze światem, nie jest w stanie udźwignąć nawet potencjalnych negatywnych scenariuszy. Czuje się odpowiedzialna za relacje alkoholika z matką i jego synem. Twierdzę, że współuzależniony jest każdy z nas, kto nie odrobił lekcji z osobności, kto z różnych powodów boi się stanąć sam na scenie i zobaczyć swoją osobność. Zobaczyć własną osobność to uświadomić sobie, że są we mnie także te emocje, których na przykład w dzieciństwie nie wolno mi było odczuwać. Osobność to zdolność wytrzymania dyskomfortu niewiedzy, bezradności czy bezsilności. Stanu zawieszenia. To metaforyczne stanie samemu na scenie w różnych, też niefajnych wydaniach: osoby zazdrosnej, wściekłej, smutnej.
Empatia i patologia. Jak zalewamy innych swoimi problemami
Różne są powody wejścia we współuzależnienie. Jako dziecko taka osoba mogła być zawstydzana albo pozostawiana samej sobie z doświadczeniami nie na jej miarę. Wszystkie te przyczyny łączy jednak pragnienie, żeby nie czuć tego stale obecnego dyskomfortu, dlatego bezpieczniej jest zaprosić na scenę INNEGO, zająć się JEGO pustką, problemami, zalać go sobą, oczekując też od niego określonej reakcji. Taka osoba tworzy sztukę, w której jest aktorką, a wydaje jej się, że także scenarzystką, reżyserką i producentką.
O tym, że to tylko iluzja kontroli, opowiem za chwilę. Zanim jednak zaproponuję wam, zwłaszcza czytelniczkom, jak konstruować własną narrację, będącą podstawą osobności, przyjrzyjmy się, najpierw teoretycznie, a potem w praktyce sublokatorstwu współuzależnionych, czyli temu, jak cudza narracja potrafi nas uwięzić, gdy nie wiemy i nie rozumiemy, jak działa.
Na czym dokładnie polega to zalewanie sobą? Gdy dzwonię do kogoś i opowiadam mu, że ten grant unijny to taka papierologia i że nie wiem, jak się do tego zabrać, bo boję się odpowiedzialności, a w ogóle to miałam tyle zrobić w weekend, a spałam całą sobotę i niedzielę, to zalewam go sobą. Chcę, żeby ta osoba stała się MNĄ i cierpiała MOJE katusze, bo gdzieś w moim życiu znowu wybiło szambo. Niekiedy nawet to prawdziwe: Ach, ta przydomowa oczyszczalnia. Daj spokój. Kto to widział, żeby tak blisko miasta kanalizacji nie było. I idące za tym oczekiwanie westchnienia w liczbie mnogiej nad cierpieniem w liczbie pojedynczej. Mogę jeszcze napomknąć o przecieku w pokoju ze szklanym sufitem, bo wtedy można dyskretnie się pochwalić, że ma się taki pokój. Gdy podświetli się w sobie coś fajnego, szansa na zlanie się z drugą osobą będzie jeszcze większa. I będzie można zasypywać drugą osobę hurtowo swoimi bolączkami, oczekując współczucia, troski, wspólnego narzekania. Bo wiesz, nie każdy ma szklany sufit… fajne pośladki… dobre auto.
Fragment książki „Zacznij mówić własnym głosem i odbuduj siebie” Małgorzaty Majewskiej wydanej przez wydawnictwo Rebis. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupićTUTAJ.