Zwiastuny rozstania zazwyczaj następują kolejno po sobie, czasem naprzemiennie. Im większe ich nasilenie, tym większe niebezpieczeństwo rozpadu związku. Co powoduje, że piękna i romantyczna historia, jaką miał być związek, przeradza się w smutną, często tragiczną opowieść?

Chociaż większość z nas marzy o związku na dobre i na złe, trwającym „dopóki śmierć nas nie rozłączy”, statystyki dość brutalnie zdejmują nam z oczu te różowe okulary. W Stanach np. prawdopodobieństwo, że pierwsze małżeństwo skończy się rozwodem w ciągu 40 lat, wynosi 67 proc., do połowy tych rozwodów dochodzi w pierwszych siedmiu latach małżeństwa. W Polsce sytuacja wygląda równie nieciekawie, w 2019 r. rozwód zakończył ponad 50 tys. małżeństw, w tym prawie 40 proc. o stażu 5-14 lat. Zapewne wskaźnik ten byłby większy, gdyby uwzględniał związki nieformalne.

Typową przesłanką do zakończenia związku jest niedocenianie wzajemnej relacji partnerów, dopóki nie jest już za późno. Tendencja ta jest silniejsza u mężczyzn. Często są zaskoczeni, gdy żony chcą rozwodu. Pytani, czy nie słyszeli wcześniej niezadowolenia z ich strony, odpowiadają, że owszem tak, jednak nie wiedzieli, że to na serio. Oczywiście, nie jest to równoznaczne z winą którejkolwiek ze stron.

Pojęcie „wina” w kontekście relacji powinno zniknąć z naszego słownika. Dużo lepiej zastąpić ją pojęciem odpowiedzialności partnerów za ich związek. Wina jest zbędnym balastem, który zamiast ratować, często prowadzi na dno. Szukanie winnego, chociaż wydaje się nieść ukojenie, na dłuższą metę niczego nie zmienia, nie przynosi żadnych konstruktywnych rozwiązań – i jak ją zdefiniować?

„Wszystko byłoby dobrze, gdyby on nie chodził tak często na ryby”, ale może gdyby ona nie naciskała na niego, to nie wychodziłby tak często? A może gdyby on nie wychodził tak często, to ona by tak nie naciskała na kontakt z nim? W dużym uproszczeniu – bardzo często między partnerami dochodzi właśnie do takich wymian – jedno się wycofuje, a drugie coraz bardziej napiera – cykl się nasila – jedno coraz bardziej napiera, drugie coraz bardziej się wycofuje. Dlatego uchwycenie „kto był pierwszy” (innymi słowy – kto zawinił) jest nie tylko niesprawiedliwe, ale po prostu niewykonalne. Pamiętajmy, że będąc w związku, reagujemy na siebie nie tylko w danej sytuacji (wściekam się, że nie wyjąłeś naczyń ze zmywarki), ale w kontekście naszych przeszłych wzajemnych doświadczeń (wściekam się, że po raz 20. nie wyjąłeś naczyń ze zmywarki). Dokładając bagaż, który ma dłuższą historię niż nasz związek (ojciec nigdy nie pomagał w domu, o co matka zawsze robiła mu awantury), otrzymujemy całą gamę czynników, które uniemożliwiają jednoznaczne wskazanie winnego.

Kluczowe dla budowania jakości relacji okazują się wzajemne wymiany partnerów, zarówno na poziomie werbalnym (rozmowa), jak i niewerbalnym (ton mówienia, mimika, gesty). Nie chodzi tylko o sposób, w jaki się porozumiewają w trakcie konfliktu, ale o to, jak budują relację między kłótniami. Badania psychologa Johna Gottmana i współpracowników, prowadzone od lat 70. na setkach par, pozwoliły wyróżnić cztery zwiastuny rozstania, które autor dość dosadnie nazwał Czterema Jeźdźcami Apokalipsy. Zazwyczaj następują one kolejno po sobie, chociaż czasem występują naprzemiennie, im większe ich nasilenie, tym większe niebezpieczeństwo rozpadu związku. Są to kolejno: krytyka, pogarda, postawa obronna i mur obojętności.

Krytyka oznacza pewien specyficzny rodzaj oskarżania partnera. Nie chodzi o to, by w związku nie mówić, co nam się nie podoba – wręcz przeciwnie, taki rodzaj otwartości jest cenny i buduje zaufanie i bliskość (poza tym nie da się mieszkać z kimś i nie znaleźć choć kilku powodów do narzekania na drugą osobę). Zatem mówmy otwarcie o tym, co nam przeszkadza – ale w zachowaniu partnera, a nie w nim samym. Odnoszenie się w naszym niezadowoleniu do osobowości partnera nie tylko wpłynie negatywnie na dalszy przebieg rozmowy – partner poczuje się zaatakowany i raczej nie będzie długo czekał z „odpłatą”, ale też zachwieje zaufaniem partnera do nas – chcemy czuć się w związku bezpiecznie, nie być oceniani, gdy z czegoś się nie wywiążemy albo popełnimy błąd.

Zilustrujmy to przykładem. Sytuacja 1 – ona mówi do niego: „Znów nie wyjąłeś naczyń ze zmywarki, jestem wściekła, bo to już trzeci raz w tym tygodniu”. Sytuacja 2 – ona mówi do niego: „Znowu nie wyjąłeś naczyń ze zmywarki, oczywiście, jak zwykle musiałam zrobić to sama, nigdy nie mogę na ciebie liczyć (tu można się rozwinąć, dodając np.: „Nic dziwnego, że jesteś taki leniwy, skoro mamusia wszystko robiła za ciebie”). W której sytuacji jest większa szansa na bardziej konstruktywny ciąg dalszy?

Drugim zwiastunem rozstania jest pogarda, postrzegana jako najbardziej raniąca z wszystkich czterech. Pogarda jest niczym trucizna. Osoba, która jej doświadcza, czuje, jakby budziła w partnerze odrazę – czy może być coś dalszego od miłości? Sarkazm, cynizm, wyśmiewanie się, złośliwe, upokarzające żarty sprawiają, że partnerzy stopniowo odsuwają się od siebie, chroniąc się przed kolejnymi zranieniami. Często może dochodzić też do eskalacji takich zachowań – gdzie wyrażanie pogardy jest wzajemne, prowadzi do bezradności i nienawiści, a stopniowo do coraz większego wycofania i obojętności.

Zwiastun trzeci: postawa obronna. Kiedy dochodzi do częstych konfliktów, partnerzy coraz mniej uznają swoje wzajemne argumenty, raczej przechodzą do kontrataku. Zaczyna się wzajemne przerzucanie piłeczki, oskarżanie i udowadnianie, że to partner ma problem. Partnerzy przestają się słuchać, szukają tylko kontrargumentów, żeby udowodnić, że to oni mają rację bądź że to partner jest nie w porządku. W takiej wymianie bardzo trudno o zatrzymanie się – bo nawet jeśli jedno spróbuje i na chwilę opuści gardę, to naraża się na atak ze strony partnera, który może nie zauważyć chwilowego zawieszenia broni i zaatakuje tak jak zwykle. Dlatego jest to spirala bardzo trudna do zatrzymania bez zewnętrznego wsparcia.

Ostatni zwiastun to mur obojętności – występuje w związkach, w których dochodzi do tylu raniących wymian, pełnych krytyki, pogardy, wzajemnego oskarżania, że jeden z partnerów przestaje słuchać. Jest niczym niewzruszony głaz, nie wydaje z siebie żadnego dźwięku lub wychodzi do innego pomieszczenia. Zazwyczaj mur ten rośnie latami, zatem większe ryzyko jego powstania dotyczy par z dłuższym stażem. Musi upłynąć nieco czasu, zanim negatywna, raniąca atmosfera stanie się na tyle bolesna, że ukrycie się za murem obojętności będzie uzasadnione. Partnerzy zaczynają żyć obok siebie, a narastające poczucie samotności jest dojmujące.

Warto rozważyć opisane czynniki w kontekście własnej relacji – w jaki sposób rozpoczynam kłótnię bądź jak reaguję na zarzuty ze strony partnera? Większość kłótni kończy się na tym samym poziomie emocjonalnym, na jakim się rozpoczyna, więc trudno dojść do porozumienia, jeśli rozpocznę dyskusję, będąc „dziko wściekła”. Warto zatem zatroszczyć się o siebie, jeśli chce się porozmawiać na jakiś trudny temat z partnerem – troszcząc się o siebie, troszczymy się też o niego i naszą relację.

Pamiętajmy, by łagodzić początki dyskusji. Zanim ją rozpoczniemy, zwróćmy uwagę na swoje ciało – czy jest napięte; jaki jest oddech – spokojny czy przyspieszony; jak określimy stopień natężenia swojej złości? Im więcej napięcia czujemy w ciele, im bardziej oddech jest przyspieszony, im więcej mamy w sobie złości w danym momencie, tym większe prawdopodobieństwo, że rozmowa szybko przerodzi się w wielką kłótnię. Bo gdy emocji jest za dużo – rozsądek się niejako „wyłącza”, nasze ciało reaguje dokładnie tak jak ciało naszych przodków w sytuacji zagrożenia i uruchamia tryb uciekaj albo walcz – obie strategie, chociaż fenomenalne w kontekście przetrwania, są niestety mało konstruktywne w sytuacji trudnej rozmowy.

Warto w tym miejscu wspomnieć o istnieniu zjawiska zwanego próbą ratowania dyskusji, czyli takich zachowań – naszych lub partnera – które mają na celu powstrzymanie eskalacji konfliktu, próbę jego załagodzenia lub zażegnania. Są rodzajem białej flagi wywieszonej przez jednego z partnerów. Większość z nas stosuje je dość intuicyjnie. To wszelkie działania, poważne i mniej poważne (związane np. z chęcią rozładowania napięcia przez rozśmieszenie partnera), które nie pozwalają, by negatywne emocje zalały nas całkowicie. Przykład: w czasie kłótni jeden z partnerów mówi: „Poczekaj, potrzebuję chwili, żeby się uspokoić” albo „No, przepraszam”. Kiedy partnerów łączy jeszcze przyjaźń, dość szybko wychwytują te sygnały i pozwalają także sobie złagodnieć.

Niestety w parach, w których dominują negatywne emocje, partnerzy są tak bardzo nimi zaabsorbowani, że łatwo te próby przeoczyć, zinterpretować w niewłaściwy sposób albo po prostu obśmiać: „Co, skończyły ci się argumenty?”. Tym łatwiej, jeśli lista wzajemnych zażaleń jest długa, a wspomnienie krzywd świeże i dużo łatwiej dostępne naszej pamięci niż to, co np. w partnerze lubimy.

Czy w takim razie to już koniec? Nie ma ratunku? Kiedy para decyduje się na terapię, zazwyczaj ma za sobą miesiące, jeśli nie lata prób ratowania związku i dopiero ich niepowodzenie każe sięgnąć po pomoc. Wielu terapeutów dość szybko pyta o wspomnienia z czasu, kiedy się poznali. Zachęca do rozważenia: Jaka jest historia waszego poznania? Skąd wiedziałeś, że to ona? Co cię w nim oczarowało? Kiedy po raz pierwszy pomyśleliście, że spośród milionów osób na całym świecie to właśnie ten, to właśnie ta?

Nawet najbardziej skonfliktowane pary myślą o tym czasie z rozrzewnieniem, bo przecież zazwyczaj jest to piękna, prawdziwa historia, której doświadczyły. Co się po drodze wydarzyło? A może jest sposób, by choć częściowo wróciło to, co było przecież prawdą o nas? Czy jest coś, co nadal jest prawdziwe? Może on nadal ją bawi? Może ona nadal go rozczula? Jak powiedział Gottman: „Jeszcze nie koniec, dopóki się nie skończyło”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version