Marta Nowak: Donald Tusk ogłosił, że będą w Polsce związki partnerskie. Cytuję: „Jeszcze tej zimy tak czy inaczej będziemy procedować projekt o związkach partnerskich. Niezależnie od tego, kto będzie go zgłaszał – czy grupa posłów, czy też rząd”.

Wiktoria Beczek: To pierwsza taka deklaracja Donalda Tuska. Co prawda kiedyś – już ponad 10 lat temu – mówił, że sam będzie głosował za ówczesnym, wąskim zresztą, projektem o związkach partnerskich. Ale to była osobista deklaracja pojedynczego posła, nie partyjna linia ogłaszana przez premiera. Teraz wreszcie coś się zmienia. Chociaż nie wiadomo, co konkretnie Platforma Obywatelska włoży do tej ustawy.

Zobacz wideo
Premier zapowiedział ustawę o związkach partnerskich. „Mówimy tu o tygodniach, a nie miesiącach”

W polskim Sejmie na przestrzeni ostatnich dwóch dekad pojawiały się już różne projekty o związkach partnerskich – żaden nie przeszedł, jak wiemy. Ostatnia była ustawa, którą zaproponowała Nowoczesna jeszcze przed wejściem w koalicję z Platformą. To był rok 2018, VIII kadencja Sejmu. Ten projekt był w jasny sposób gestem w stronę społeczności LGBT, odpowiadał na wiele problemów par, które nie mają dziś w Polsce prawa do małżeństwa. Od drobiazgów – np. ceremonia zawarcia związku partnerskiego miałaby przypominać ślub – do tego, że ustawa regulowała sprawy związane z dziećmi z danego związku. Z kolei w ostatniej kampanii wyborczej Koalicja Obywatelska promowała postulat związków partnerskich banerami z dziewczyną i chłopakiem. Pamiętam taki materiał: „Planujesz życie ze swoją dziewczyną, ale nie chcesz brać ślubu? Wprowadzimy legalne związki partnerskie”. I na zdjęciu zadowolony mężczyzna z brodą, który ślubu ze swoją dziewczyną nie planuje, ale na związek może się skusić.

Projekt Nowoczesnej był bardzo kompleksowy. Związek partnerski z tej ustawy byłby w zasadzie jak małżeństwo bez adopcji. Ale mam obawy – i będę je miała, dopóki nie przeczytam nowego projektu – że obecny rząd w tej sprawie usiądzie jednak okrakiem na płocie. Jedną nóżką będzie machać w stronę prawicy – „w tej ustawie jest tylko minimum praw, więc nie ma się co przejmować” – a drugą w naszą stronę, z hasłem „no co, przecież załatwiliśmy wam związki partnerskie”.

W Polsce pary jednopłciowe nie mają dziś żadnej możliwości sformalizowania związku – więc to naturalne, że w kontekście ustawy o związkach partnerskich mówi się o nich, a nie o parach hetero. Materiały KO z kampanii odbieram jako taką strategię: „nie chodzi nam tylko o to LGBT, którego tak nienawidzi PiS, tylko o wszystkich”. Ale nie kojarzę żadnego kraju, który najpierw wprowadziłby równość małżeńską, a dopiero potem związki partnerskie jako opcję light dla tych, którzy nie chcą brać ślubu. Na całym świecie związki to albo przystanek na drodze do równości małżeńskiej, albo docelowy substytut małżeństw dla osób LGBT. A przy okazji mogą z nich korzystać też pary różnopłciowe. 

I faktycznie korzystają. Tutaj świetnym przykładem jest Francja – tam związki partnerskie, tzw. PACS-y, wprowadzono już ćwierć wieku temu. Czyli to nie jest żadna nowinka, pomysł miał dużo czasu, żeby się przyjąć. Jednocześnie od dziesięciu lat jest tam równość małżeńska. Pary jednopłciowe mogą wziąć normalny ślub. I teraz tak: w roku 2022, ostatnim, dla którego mamy w tej chwili dane, wszystkich małżeństw we Francji zawarto 242 tys. A wszystkich związków partnerskich – 210 tys. Niewiele mniej. Tak wysoka liczba PACS-ów to nie żadna anomalia, tylko długoletni trend. Wniosek jest taki: mniej zobowiązujące związki partnerskie mogą być atrakcyjne także dla par, którym nikt nie zabrania wziąć ślubu.

No i teraz pytanie: dlaczego tak jest? Ja uważam, że to w jakimś stopniu wynika z balansu różnic między małżeństwem a związkiem partnerskim. Gdyby PACS bardzo mocno przypominał związek małżeński, pary może wolałyby po prostu wziąć ślub. A gdyby było odwrotnie, gdyby dawał bardzo niewiele praw, ludzie pewnie machnęliby na to ręką i żyli sobie razem bez żadnych formalności. Przed pytaniem o takie różnice teraz stanie nasz rząd. Wymyślić związki partnerskie to wyobrazić sobie zupełnie nowy twór, a potem ująć go w ramy prawne. No to w jakich aspektach – i w jakim stopniu – związki mogą się różnić od małżeństw?

W bardzo wielu. I bardzo mocno. Można nazwać coś „związki partnerskie”, a tak naprawdę napisać nowelizację ustawy o spółkach. Mówię o tym, bo PO naprawdę zrobiła kiedyś takie podejście do związków: to miało być zebranie do kupy wszystkich możliwych upoważnień notarialnych, jakich mogą sobie nawzajem udzielić dwie osoby.

Oczywiście gdyby teraz coś takiego zaproponowano, to byłoby bardzo niemądre – i politycznie, i z perspektywy osób zainteresowanych. Ja wiem, że mogę sobie z moją konkubiną podpisać różne upoważnienia. Ale takie dokumenty po pierwsze mogą zostać podważone, a po drugie nie obejmują wszystkiego. Gdyby moja partnerka zapisała mi w testamencie mieszkanie, w którym od lat wspólnie mieszkamy, to w razie jej śmierci musiałabym zapłacić 20 czy 30 proc. jego wartości w podatku od spadku. Tak samo w przypadku darowizny. Nie istnieje upoważnienie notarialne, które by mnie z tego podatku zwolniło. Nie płacić wielu tysięcy złotych za to, żeby dalej mieszkać w swoim domu: to powinno być święte prawo każdej osoby, a nie przywilej żony czy męża.

No właśnie: dziedziczenie w związkach partnerskich można prawnie potraktować jak dziedziczenie w małżeństwie, ale może też być zupełnie inaczej. We Francji osoba w związku partnerskim może po śmierci partnera mieszkać w jego mieszkaniu jeszcze rok – ale tylko rok – bez żadnych opłat. Albo można to rozwiązać tak: jeśli jesteś w testamencie partnera, masz pewne prawa, ale jeśli cię w nim nie ma – to nie masz, i nie przysługuje ci zachowek tak jak żonie czy mężowi.

Ta kwestia jest bardzo prosto rozwiązana w Australii. Tam w ogóle nie trzeba zawierać formalnego związku. Państwo patrzy na stan faktyczny: skoro dwie osoby prowadzą wspólne gospodarstwo domowe, to prowadzą i kropka. Jeśli ktoś jest zameldowany pod danym adresem, płaci tam podatki, rachunki, po prostu tam mieszka, to po śmierci partnera nie musi chodzić po urzędach czy sądach i udowadniać, że nie jest wielbłądem.

Kolejna kwestia: wspólność majątkowa. W małżeństwie mamy zasadę, że wszystko, co zarabiamy czy kupujemy w czasie związku, jest wspólne. I ustawodawca będzie musiał sobie odpowiedzieć na kolejne pytanie: czy ma być wspólność majątkowa także przy związkach partnerskich? Czy nie, żadnych takich, zachowujemy rozdzielność majątkową?

Co do spraw finansowych jest jeszcze wspólne rozliczanie podatków i na tym chyba zależy wielu osobom. A w kwestii rozdzielności majątkowej: gdyby na to spojrzeć bardzo pragmatycznie, to w pewnym sensie jest to przygotowanie do rozwodu po ludzku. Nie trzeba by było zawracać sędziom głowy sporami o podział majątku.

Zatrzymajmy się na chwilę przy tych rozstaniach. We Francji, żeby rozwiązać PACS, wystarczy, że partnerzy podpiszą oświadczenie i wyślą je listem poleconym do urzędu. Jeśli rozstać chce się tylko jedna strona, to też jest łatwe. Nie ma kilku rozpraw tak jak przy rozwodzie, nie ma orzekania o winie. Do wejścia w związek partnerski też nie trzeba obrączek, świadków, przemówień itd. Wystarczy podpisać oświadczenie i zarejestrować je w urzędzie albo iść do notariusza. Myślę, że prostota rozwiązywania i zawiązywania związków partnerskich to może być dla wielu osób duża zaleta. Ale wyobrażam też sobie, że część par jednopłciowych w Polsce chciałaby, żeby zawarcie związku jak najbardziej przypominało zawarcie małżeństwa.

Rozumiem zalety takiego rozwiązania i w jakiejś innej rzeczywistości może sama byłabym tym zainteresowana: przynosisz papier i gotowe, nie trzeba zawiadamiać całej rodziny, organizować wesela i tak dalej. A z drugiej strony zawarcie związku to jest bardzo ważny, symboliczny moment. I uczczenie go świętem, ceremonią, też jest symboliczne dla osób, które bardzo długo nie miały do tego prawa. Izabela Jaruga-Nowacka powiedziała kiedyś: „żeby z tą miłością nie trzeba było się chować”. Więc wolałabym, żeby to był urząd stanu cywilnego, uroczystość z urzędnikiem, a nie podpisanie umowy u notariusza czy wysłanie pisma pocztą. Przecież ceremonia zawarcia małżeństwa w urzędzie to nie jest jakaś skomplikowana procedura – cała sprawa trwa dwadzieścia minut, nie trzeba chodzić na nauki przedmałżeńskie jak w kościele.

A do tego dochodzi jeszcze praktyczny aspekt. Urzędy stanu cywilnego od dziesiątek lat udzielają ślubów, to jest ich rola – można by było po prostu zatrudnić w nich dodatkowe osoby, które „udzielałyby” związków partnerskich. Bo co by było, jeśli obowiązek rejestracji związków dodać na przykład notariuszom – taka opcja, jak mówiłam, pojawiała się już w debacie? Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to notarialna klauzula sumienia. Zawody prawnicze często uprawiają konserwatywne osoby. Wyobrażam sobie, że niektórzy notariusze zaczęliby deklarować: „ja u siebie nie będę rejestrował żadnych dwóch panów”.

Jest jeszcze jedna kluczowa sprawa dla wielu osób, które już żyją w rodzinach, ale nieformalnych: dzieci. Ustawa o związkach partnerskich może jakoś regulować kwestię rodzicielstwa i opieki.

W kraju, w którym tyle mówi się o rodzinie, bezpieczeństwo dzieci powinno chyba być na pierwszym miejscu. A są w Polsce dzieci, które żyją w rodzinach jednopłciowych – bo np. jedna z mam zaszła w ciążę dzięki in vitro albo po rozstaniu z ojcem dziecka stworzyła związek z kobietą – i państwo w ogóle o ich bezpieczeństwo nie dba. Jeśli dziecko straci swojego biologicznego rodzica, to ten drugi nie może go dalej wychowywać. W świetle prawa jest dla niego obcą osobą, więc dziecko może trafić do rodziny zastępczej. Dziś rodzice potrafią wymyślać naprawdę przedziwne konstrukcje, żeby jakkolwiek się zabezpieczyć przed taką sytuacją. Kolejna sprawa: jeśli dziecko pary jednopłciowej urodzi się poza Polską, to jest wielki problem z tym, żeby dostało polskie obywatelstwo. Bo trzeba by mu wpisać do papierów np. dwie matki. Urzędnicy robią wszystko, żeby się tym nie zajmować, a jeśli już się zgodzą wystawić paszport, to proszą, żeby tego za bardzo nie rozgłaszać, bo będzie problem, zrobi się z tego sprawa polityczna. Ustawa o związkach to jest dobry moment, żeby pozbyć się takich absurdów.

Nie spodziewam się, że w rządowym projekcie o związkach partnerskich będzie przewidziana możliwość adopcji. Ale w projekcie Nowoczesnej z 2018 r. było przysposobienie – i takie rozwiązanie już dużo by zmieniło. 

Tak, Nowoczesna rzeczywiście proponowała możliwość przysposobienia dziecka partnera w ramach związku partnerskiego. Był tam też inny ciekawy zapis: że w razie rozstania obie osoby muszą wcześniej zawrzeć pisemne porozumienie o władzy rodzicielskiej i o kontaktach z dzieckiem, które zaakceptuje też sąd. Czyli jeśli zakładasz rodzinę, to przyjmujesz na siebie odpowiedzialność – po rozstaniu ustalasz, co dalej z opieką, z kontaktami, z relacją z dziećmi, nie możesz zniknąć jak w nieformalnym związku. 

I to jest super. Przecież w ogóle – niezależnie od płci – jest coraz więcej patchworkowych rodzin. Często jest tak, że rodzice się rozstają i osoba, którą dziecko traktowało jak ojca czy matkę, po prostu znika z jego życia, bo nie jest biologicznym rodzicem.

Przez dziesięć lat życia dziecko mieszka z mamą i ojczymem, którego traktuje jak ojca, aż tu nagle koniec, nie ma taty.

Nawet jeśli rodzicom się nie podoba, że mają się dalej spotykać i mieć ze sobą kontakt, to jest po prostu ważne dla dobra dziecka. To ono musi tu stać na pierwszym miejscu. Takie porozumienie przy rozstaniu to świetny pomysł.

A wracając do tego – tajemniczego jeszcze – projektu, który zapowiedział Donald Tusk: jeśli to będzie projekt rządowy, a nie poselski, to odpowiedzialne będą za niego lewicowe ministerki. W Ministerstwie Rodziny mamy Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk, ministerką ds. równego traktowania jest Katarzyna Kotula. Zastanawiam się, na ile propozycje w projekcie będą – jak można by się po nich obu spodziewać – mocno progresywne w duchu, a na ile dostaniemy jednak zapisy skrojone pod konserwatywne skrzydło Platformy Obywatelskiej. Albo pod poparcie koalicjantów z Trzeciej Drogi.

Myślę, że w koalicji rządzącej może się odbyć ostre przeciąganie liny o to, co w projekcie uciąć, a co dodać. Dla ministerek z Lewicy to też, paradoksalnie, może być trudne na wielu poziomach. Nie mogą wyjść z byle jakim, wąskim projektem, bo one też mają swoich lewicowych wyborców, którzy powiedzą: z czym do ludzi?

Tak jak było z Barbarą Nowacką, kiedy przedstawiła pomysł na religię w szkołach: obcięcie katechezy do jednej lekcji w tygodniu. Od razu spadły na nią gromy, że dlaczego aż jedna, czemu nie może być zero.

No właśnie. Świetnie, gdyby projekt o związkach partnerskich wyszedł od rządu, to byłby symboliczny kierunek zmian. Ale myślę, że skończy raczej jako projekt poselski. I bardzo jestem ciekawa, czy taka ustawa zbierze wystarczająco dużo głosów, żeby przejść przez Sejm – pomijając już na razie to, że pewnie Andrzej Duda ją zawetuje. Jeśli Tusk nie zarządzi dyscypliny partyjnej, to na pewno w głosowaniu wyłamie się kilku posłów z PO. Nie liczyłabym też na Trzecią Drogę, która tak nie chciała np. wpisywać aborcji do umowy koalicyjnej.

Władysław Kosiniak-Kamysz bodaj w pierwszym wywiadzie radiowym po wyborach od razu oznajmił wielkim głosem, że w umowie koalicyjnej nie ma miejsca dla żadnych spraw światopoglądowych. Ale umowa to jedno, a konkretne projekty to drugie. Szymon Hołownia niedawno powiedział o związkach partnerskich, że chciałby taki projekt zobaczyć, że oczywiście nada mu bieg, i że – uwaga – sam za nim chętnie zagłosuje. Więcej: że ta sprawa już dawno powinna być załatwiona, świat się zmienia, a prawo musi to jakoś odzwierciedlać. Aż mi się przypomniało, jak David Cameron, konserwatywny przecież premier, wprowadzał w Wielkiej Brytanii równość małżeńską. Towarzyszyły temu argumenty w stylu: pragnienie zawarcia stałego, trwałego związku jest w gruncie rzeczy konserwatywne. Z tą różnicą, że równość małżeńska już się Hołowni akurat nie podoba. Związki partnerskie to najwidoczniej jego maksimum.

Podobna sytuacja jak z Wielką Brytanią za Camerona jest teraz w Grecji. Tam niedługo pod głosowanie ma trafić rządowa ustawa wprowadzająca równość małżeńską. Ponoć osobiście napisał ją premier, Kyriakos Mitsotakis, który nie reprezentuje żadnej lewicy, tylko Nową Demokrację, absolutnie konserwatywną, centroprawicową partię. I ten centroprawicowy premier Mitsotakis wysuwa bardzo podobne argumenty jak Cameron. Ale u polskich konserwatystów taki tok myślenia na razie się nie przebija.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version