„Shardlake” ma wszystko, czego oczekiwalibyśmy od kostiumowego kryminału. Tempo, klimat i ciało, które pozbawiono głowy. Takiej ekranizacji swoich powieści mógł sobie życzyć C.J. Sansom.

Pierwsza połowa XVI w., Anglia. Skonfliktowany z papiestwem król Henryk VIII Tudor podejmuje decyzję o schizmie i przejęciu kościelnego majątku. Na pierwszy ogień mają pójść klasztory – zasobne opactwa, których szkatuły wydatnie przysłużyłyby się angielskiej koronie. Do jednego z nich – św. Donata w Scarnsea w hrabstwie Sussex – wyrusza królewski przedstawiciel Robin Singleton, który ma znaleźć pretekst do zamknięcia zgromadzenia.

Niestety, niedane będzie mu wypełnić powierzonych obowiązków. W tym ukrytym na bagnach, zimnym, nieprzyjemnym klasztorze pada ofiarą morderstwa. W zakonnej infirmerii ktoś postanawia skrócić go o głowę. Śladów po zabójcy pozornie brak: nie ma ani podejrzanych, ani dowodów. Klasztor dalej opiera się królewskim zakusom.

Wiadomość o morderstwie doprowadza do szału Thomasa Cromwella.

Zaufany króla nie po to forsował w ostatnich latach kilka ustaw mających doprowadzić do rozłamu Anglii z Kościołem, aby teraz miało mu się oprzeć kilku zakonnych braciszków. W trybie natychmiastowym wzywa do siebie Matthew Shardlake’a – garbatego prawnika, obdarzonego nieprzeciętną inteligencją wyrzutka, któremu powierzy misję zbadania zabójstwa Singletona. Shardlake dostaje propozycję nie do odrzucenia – albo znajdzie mordercę i doprowadzi do zamknięcia św. Donata, albo trafi do zamkowych lochów i tamtejsi kaci naprostują mu garb przy użyciu maszyny do tortur.

Prawnik dostaje też przybocznego. John Barak – wyciągnięty z rynsztoka wychowanek Cromwella – ma pilnować Shardlake’a, ale być mu też ochroną. Tam, gdzie nie zadziała inteligencja słabowitego adwokata, tam mają pomóc urok pięknisia oraz jego umiejętność szermierki.

„Shardlake”, który tej wiosny zadebiutował na platformie Disney+, to ekranizacja serii popularnych na Wyspach kryminałów C.J. Sansoma. Tylko pierwsza część jego powieści, które osadzono w XVI-wiecznej Anglii Tudorów, sprzedała się w 4 mln egzemplarzy.

Przymiarki do ich sfilmowania trwały od lat – zanosiło się na to już na początku wieku. Niestety, ekranowy debiut trafił do widzów w smutnych okolicznościach. Dosłownie na tydzień przed premierą „Shardlake’a” rodzina popularnego pisarza poinformowała o jego śmierci. Agent pisarza scharakteryzował Sansoma jako człowieka, który „nienawidził wszelkiej niesprawiedliwości i żywił szczególną pogardę dla prześladowców”.

Być może dlatego szlachetny Matthew Shardlake to postać tak złożona i poniewierana. To w końcu człowiek, którego – ze względu na jego niepełnosprawność – mieszkańcy Londynu regularnie wytykają palcami. Musi sobie radzić inaczej niż możni i silni – sprytem, przebiegłością, grając na nosie większym i potężniejszym od siebie. Jednocześnie bierze w obronę słabszych, jest wyrozumiały, ale też zamknięty we własnym świecie, mówiący sam do siebie, kiedy innych nie ma w pobliżu.

Tym większa zasługa producentów serialu, że do roli zaangażowali Arthura Hughesa, brytyjskiego aktora, który urodził się z niepełnosprawnością. W wywiadzie dla „Guardiana” przyznał, że doskonale wie, jak to jest, kiedy ludzie na ulicy nieustannie się na ciebie gapią lub wskazują cię palcami. Wszystko to zresztą oddaje jedna z pierwszych scen, w której obserwujemy, jak Shardlake zaczyna dzień – wsuwa się w skórzany gorset, zapina haftowaną koszulę i mówi do lustra, że dopiero teraz jest gotowy, aby stawić czoła światu.

A ten jest – zarówno w powieściach Sansoma, jak i w serialu – paskudny. Chce tego czy nie, Shardlake wpada w sam środek rozgrywki, w której zabójstwo jest tylko pretekstem do politycznej rozprawy. Jego śledztwo ma być przecież pretekstem do ukarania opornych mnichów i zamknięcia klasztoru.

Jakby tego było mało, okazuje się, że cała intryga sięga głęboko i ma związek ze sprawą Anny Boleyn, ściętej małżonki króla Henryka. Garbaty prawnik musi więc dokonywać nie tylko wyborów politycznych, ale też etycznych. Decydować, czy zwycięży prawda, czy też reformatorski zapał oraz królewskie przekonanie. Niełatwy to wybór, szczególnie gdy jest się zamkniętym w klasztorze na odludziu, a życie tracą kolejne ofiary.

W tym kontekście „Shardlake” ma w sobie coś – z zachowaniem wszelkich proporcji – z „Imienia róży”. I tu, i tam mamy hermetyczny klasztor, i tu, i tam poznajemy wewnętrzne dynamiki rządzące zakonnym życiem, jego grzeszki i tajemnice. I tu, i tam panuje duszna atmosfera, którą potęgują kolejne zabójstwa i kłamstwa wzywanych na przesłuchania braciszków. Szybko okazuje się, że morderstwo to niejedyna zbrodnia. Przy okazji zgładzenia Singletona ze skarbca benedyktynów ginie święta relikwia (dłoń łotra ukrzyżowanego razem z Chrystusem), a klasztorny ekonom zdaje się handlować należącą do Kościoła ziemią.

Co z tego wyniknie? Tego oczywiście nie będziemy zdradzać. Dość powiedzieć, że „Shardlake” to solidnie zrobiony kostiumowy kryminał. Zręcznie wprowadzający interesujące historyczne wątki (kolejne śluby Henryka VIII, rozłam z papiestwem, wprowadzanie nowych porządków przez akolitów Cromwella), dobrze zagrany (w roli ambitnego królewskiego urzędnika Sean Bean), oddający należyty hołd serii stworzonej przez C.J. Sansoma. Nawet jeżeli czasami zbyt płytki czy irytujący górnolotnymi dialogami, to bardzo dynamiczny, zamknięty w czteroodcinkowej miniserii. Pozostaje sobie życzyć, aby Matthew Shardlake na ekrany jeszcze wrócił.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version