Prywatną korespondencję Polaków kontrolowano aż do połowy 1989 r. Listy służyły zarówno do namierzania opozycji, jak i analizy nastrojów społecznych. Dzięki pracowitości cenzorów, którzy czytali miliony listów wysyłanych w stanie wojennym, możemy się dowiedzieć, co naprawdę myśleli ludzie. Ci, którzy popierali reżim, i ci, którzy wychodzili na ulice.
13 grudnia 1981 wywołał szok. Przerażenie budziły jeżdżące po ulicach czołgi, aresztowania, a także wizja, że przywódców Solidarności zabiją bądź wywiozą do Rosji. Gdy się okazało, że wokół koksowników grzeją się nasi żołnierze, a nie przebrani w polskie mundury Rosjanie, przyszło uspokojenie, ale także złość.
List wysłany 14 lutego z miejscowości Siemień koło Parczewa: „To wina tego stanu wojennego, inaczej mówiąc narodowej zagłady. Czegośmy się doczekali, toż to o mało z nóg nas nie zwaliło. Słyszę też ludzkie opowieści na ten temat. Ludzie szaleli, płakali. Ale to wszystko nic w porównaniu do tych, co nocą wyciągali z ciepłych łóżek i słyszeli płacz małych dzieci. Myślę, iż Bóg im tego nigdy nie wybaczy, by Polak Polaka bił i więził. […] Słyszałam niejedną wypowiedź, szczególnie okropne przekleństwa na ZOMO i milicję”.
Pani Irena, mieszkanka Białej Podlaskiej, komentowała w telegramie wysłanym do Lublina: „Niech żyje słodka niewola na gruzach zburzonej wolności”.
Stan wojenny w listach
13 grudnia 1980 r., na rok przed wprowadzeniem stanu wojennego, płk Ryszard Wójcicki, dyrektor Biura „W”, agendy MSW wyspecjalizowanej w cenzurowaniu i analizowaniu prywatnej korespondencji, zwrócił się do przełożonych o powołanie siedmiu nowych wojewódzkich urzędów cenzury.
Argumentował to przewidywaną możliwością wprowadzenia stanu wojennego. Do prośby się przychylono. Dzięki temu aparat PRL był przygotowany do przeglądania milionów listów, telegramów i przesyłek własnych obywateli. Zbadaliśmy zawartość tajnych akta Głównego Urzędu Cenzury z pierwszych miesięcy stanu wojennego.
Po gierkowskiej reformie administracyjnej Biuro „W” funkcjonowało w formie wydziałów w 38 województwach. Później, w okresie stanu wojennego, zostało przekształcone w Główny Urząd Cenzury.
Liczba przechwytywanej i czytanej korespondencji zmieniała się w zależności od okresu. W 1959 r. „opracowano wyrywkowo” około pięciu milionów krajowych i zagranicznych przesyłek (paczek, listów, telegramów), z czego przeczytano ponad cztery miliony.
To nic w porównaniu z okresem stanu wojennego, kiedy to w samej Warszawie w ciągu tygodnia (od 24 do 31 stycznia 1982 r.) przez ręce funkcjonariuszy GUC przeszło blisko dziewięć milionów przesyłek zagranicznych, z czego ocenzurowano 3,5 miliona. Wojewódzkie urzędy cenzury, zajmujące się korespondencją krajową, odebrały w tym czasie blisko dziewięć milionów listów, z czego przeczytano ponad milion!
Po co kontrolowano listy w stanie wojennym?
Prywatną korespondencję Polaków kontrolowano aż do połowy 1989 r. Po co?
Po pierwsze, listy służyły do namierzania działalności opozycyjnej, przestępczej oraz szpiegowskiej, kontroli Kościoła, wychwytywania wrogich (zwłaszcza napływających z zagranicy) druków: ulotek, czasopism, książek.
Po drugie, do analizy nastrojów społecznych. Z uznanych za interesujące cenzorzy wypisywali fragmenty, które zbierano potem w poprzedzonych komentarzem: „Doniesieniach specjalnych” bądź „Informacjach”. Te „Doniesienia” lądowały na biurkach kierownictwa resortu i nie tylko. Na początku stanu wojennego raporty cenzury dostawał gen. Wojciech Jaruzelski i sekretarz KC Marian Milewski.
Z listów przepisywano zwykle opinie negatywne bądź informacje neutralne – np. o kolejkach. Obraz rzeczywistości, wyłaniający się z raportów, był więc przesadnie czarny. W PRL ludzie nie tylko przecież psioczyli, stojąc po wołowe z kością, ale także przeżywali radości: zakup pralki, udane wakacje, przesyłali sobie życzenia urodzinowe.
Dzięki pracowitości cenzorów dostajemy wyniki sondażu opartego na potężnej próbie. Jego unikatowość polega również tym, że prawdopodobnie większość informacji Biura „W” (zawsze nosiły nagłówek: „Tajne spec. znaczenia”) zniszczono. Z początków stanu wojennego udało się odnaleźć jedynie raporty wojewódzkich urzędów cenzury z Białej Podlaskiej i Wałbrzycha.
Był jeszcze trzeci powód istnienia tak rozbudowanej struktury zatrudniającej setki funkcjonariuszy: cenzura miała – jak podsumowywał działalność Wojewódzkiego Urzędu Cenzury w Białej Podlaskiej jego szef kpt. Tadeusz Banasiak – siłę „oddziaływania psychologicznego”, służyła „kontrolowaniu sfery ludzkiego myślenia”.
Gdy oceniono, że czyjaś korespondencja może się przydać w celach operacyjnych bądź procesowych, zatrzymywano ją. Podobnie robiono np. z listami do Lecha Wałęsy czy zawierającymi szczególnie wrogie komentarze.
Dlatego, zwłaszcza w pierwszych miesiącach stanu wojennego, Polacy ograniczali wymianę myśli do prostych komunikatów. Jak stwierdzał kapitan Banasiak: „Unika się zwrotów, sformułowań czy tekstów mogących stanowić podstawę do dokonania skreśleń, bądź konfiskaty przesyłki”.
Zdarzało się jednak, że nadawcy przelewali na papier to, co rzeczywiście myślą. Wiesiek, żołnierz z jednostki wojskowej z siedzibą w Białej Podlaskiej, w styczniu 1982 r. pisał:
„Bardzo mi żal tych, którzy zajmują się cenzurą listów. Musi to być dla nich upokarzające, czytać o sprawach osobistych, intymnych ludzi […]. To jest tak, jakby komuś zaglądać w duszę. To prawda, że ludzie zdają sobie sprawę z tego, iż ich list może być cenzurowany, lecz w przypadku, gdy łączność telefoniczna szwankuje, a także gdy tyle rodzin jest porozdzielanych, trudno dusić w sobie wszystkie myśli i uczucia”.
Strach w stanie wojennym
Stan wojenny zwiększył dystans między zwolennikami i przeciwnikami reżimu, postawił mur, który wydawał się ówczesnym obserwatorom nie do pokonania. „Na pohybel czerwonemu” – wznoszono toasty w sylwestra, który wówczas obchodzono wyłącznie w domach. Powszechnym określeniem na rządzących stał się zaimek „oni”. Pan Jan z Terespola chciał wieszać:
„Co do nas, to jesteśmy zdrowi cieleśnie, ale duchowo ciężko przeżywam, słuchając i patrząc na ten bandycki ustrój prowadzony przez skurwysyna bandytę Jaruzelskiego. Ale mam nadzieję, że doczeka zapłaty i założą mu na szyję medal z drutu kolczastego. Bom już kartkę na mięso i masło odebrał, bo mam 74 ary ziemi, tak że na stare lata nie mam prawa posmarować masłem kawałka chleba. Ale mam nadzieję, że te ciężkie czasy wytrzymam, ale on skona”.
Także druga strona pod wpływem klimatu strachu uległa radykalizacji. Pan Eugeniusz pisał do syna w wojsku: „Sytuacja w kraju nie jest najlepsza. Jak widzisz ten Wałęsa okazał się tym, za kogo go miałem. Od razu on mi się wydał fałszywy i teraz masz dowody. Jeśli słyszałeś jego wypowiedzi z Radomia, prowadził kraj do zguby. Na co on liczył. Rząd ma armię i naokoło sojuszników, których jest pełno, a ich garstka i na co oni liczą. Jak przyjdzie co do czego, to on Wałęsa karku nie nastawi, sukin*** tylko zwieje za granicę, a niewinni ludzie będą ginąć – bodaj ci z Solidarności nie istnieli. Najważniejszy jest pokój”.
Nastroje społeczne były zapalne, a pamięć akcji partyzantek miejskich z Hiszpanii, Irlandii, Niemiec i Włoch świeża. We Wrocławiu i w Warszawie idee akcji terrorystycznych przeciw reżimowi jednoczyły niewielkie grupki młodzieży. Marian z jednostki wojskowej nr 1658 (Elbląg), chciał iść do lasu:
„Zrobiło się dosyć niewesoło w tej naszej zafajdanej Polsce. Kto wie, czy niedługo [nie] trzeba będzie wyjść na ulicę, ale kogo tu bić. Wiesz, najchętniej to bym bił jedną i drugą stronę, trochę wyrżnął i swój reżim wprowadził. Wkurwia mnie już ta cała gra polityczna. Tak trochę to jestem po stronie Solidarności, ale czy oni mają właśnie rację, to też nie wiem. Najlepiej byłoby jaką partyzantkę stworzyć i na Turbacz wypieprzyć”. Wysłanie tego listu nie było szczęśliwym pomysłem Mariana. SB zaczęła rozpracowywać jego kontakty i przyglądać się rodzinie. List przekazano do prokuratury garnizonowej w Elblągu.
Fakt, że nie doszło wówczas w Polsce do rozlewu krwi, to zasługa założycieli KOR, Jacka Kuronia i Józefa Rybickiego, dowódcy Kedywu AK Okręg Warszawa, którzy postanowili, że walka z władzą ma polegać na drukowaniu gazet i książek, nie zaś na podkładaniu bomb.
Ich stanowisko podzielała większość pozostających na wolności działaczy Solidarności, udało się więc storpedować pomysły akcji terrorystycznych. Przykład śmiertelnego postrzelenia sierżanta milicji obywatelskiej Zdzisława Korosa przez grupkę licealistów warszawskich 18 lutego 1982 r. pokazuje realność tego zagrożenia.
Klimat strachu potęgował nieufność, osłabiał więzy międzyludzkie. Strach osłabił skłonności do zachowań nonkonformistycznych rozbudzone w latach 1980-1981. Dlatego m.in. podziemnej Solidarności nie udało się przeprowadzić ogólnopolskiego strajku powszechnego. W 1982 r. w wielu miastach po brutalnym stłumieniu przez milicję demonstracji 3 maja i 31 sierpnia ludzie przestali być skłonni do manifestowania poglądów na ulicy. Rodzice pisali do córki studentki: „Małgosiu, podobno w Lublinie znowu były rozruchy. Pamiętaj, nie mieszaj się do niczego, nie daj się nikomu namówić, kieruj się własnym rozsądkiem. Celem naszym i Twoim związanym z Twoją osobą jest ukończenie studiów”.
Poczucie zagrożenia zwiększało akceptację narzuconej przez reżim wizji konfliktu. W sondażu, jaki OBOP przeprowadził w lutym 1982 r., 69 proc. ankietowanych uznało wprowadzenie stanu wojennego za usprawiedliwione, a 20 proc. – za nieusprawiedliwione. W kolejnych badaniach – na co wskazywał prof. Antoni Sułek – parę milionów osób przestało się przyznawać, że przed 13 grudnia należało do związku.
Poparcie dla stanu wojennego
Część Polaków przyjęła wprowadzenie stanu wojennego z ulgą, że zakończyła się niepewność związana ze strajkami i pytaniem: wejdą, nie wejdą? Niektórzy ujawniali poglądy autorytarne: respekt dla władzy, idealizację porządku, wrogość do „awanturników”. Oto list z Parczewa: „Mnie stan wojenny nie przeraził, nawet odetchnęłam z ulgą, bo patrząc na te strajki, pijaństwa, chuligaństwo i nieróbstwo wyczerpana byłam nerwowo do ostatnich granic. My po 23-ej nie spacerujemy, to nam godziny milicyjne nie przeszkadzają, a w nocy jest cisza nie jak przedtem o 2 czy 3 w nocy pod domami pijackie awantury”.
W podobnym duchu pisał Jan z Terespola: „Jestem pełen uznania dla WRON i jej przewodniczącego generała armii. Wprowadził on tak oczekiwany przez wszystkich ład i porządek. Koniec anarchistom i wrogom socjalizmu”.
Inaczej odczytywała rzeczywistość część młodzieży. Stan wojenny stworzył pokolenie o etosie nastawionym na bunt. Student z Gdańska pisał o wydarzeniach 3 maja 1982 r.: „A ile panienek było na pochodzie (tym drugim oczywiście), mówię ci. W ogóle to nie wyobrażałem sobie, że pozwolą na taką manifestację i pochód. Wyobraź sobie kilkudziesięciotysięczny tłum, który skandując maszeruje przez całe miasto, aż pod mieszkanie Wałęsy. Jeżeli podobnie było w całym kraju – to już niedługo”. Ta przesyłka została skonfiskowana. Nadawcą zainteresowany został Departament III SB (zajmował się działalnością antypaństwową).
Młodzież manifestowała swą odrębność. Poszukiwała. Licealista: „Kilka dni temu widziałem list z »nie ocenzurowane«. Świat przekręcony do góry nogami. »Kolumbów« przeczytałem. Szkoda, że nie jestem Kolumbem przerażonym odwiedzinami gestapo. Gdybym był starszy i należał do Solidarności, to…”.
Schronieniem dla opozycji stał się Kościół: tu jawnie brzmiał głos protestu, organizowano spotkania, rozdzielano dary nadsyłane z Zachodu. Kościół przeżył wówczas swój najlepszy czas. Wzrosło uczestnictwo w obrzędach religijnych i ortodoksja. Jakiś ksiądz z zadowoleniem oceniał: „Na pewno zapytałbyś o cenę obecnej sytuacji – uważam, że jest bardzo dobra i taka, jaka być powinna. Polska jest teraz w »Szpitalu« Maryi. Ona sama jak najlepszy chirurg dokonuje operacji oczyszczenia ran. Jak długo potrwa operacja – zależy »personelu pomocniczego«, czyli od ludzi modlących się i czyniących pokutę za naród. Zwycięstwo Maryi już się dokonuje”.
Początek 1982 r. przyniósł gwałtowne zubożenie Polaków. Pierwszego lutego czekał ich największy w dziejach PRL jednorazowy wzrost cen: żywności o 241 proc., opału i energii o 171 procent. 28 lutego wprowadzono kartki na mięso i wędliny. W stanie wojennym bezpośrednie represje (aresztowania, zwolnienia z pracy) dotknęły relatywnie niewielką część społeczeństwa, jednak wszyscy odczuli jarzmo podwyżki.
List emeryta z Wałbrzycha: „Rząd chyba oszalał, bo wszędzie ceny na wszystko, co tylko jest, podniesiono na 250 proc. do 400 proc. nawet i wyżej. A nasza renta pozostała nadal 4800 zł na dwóch chorych ludzi. Teraz w takim stanie co my możemy sobie kupić. Jak mam lubić i popierać nasz rząd, który mnie najzwyczajniej każe umierać z głodu i nędzy”.
List z Białej Podlaskiej do Gdańska: „Stało się to, czego od dawna z niepokojem wszyscy oczekiwaliśmy. Nadeszły ciężkie czasy. Ceny są niesamowicie wysokie. Nie wiem, jak będziemy żyć. Przyjdzie głodować w 1982, a może i w następnych latach. […] Znowu oczekujemy na pomoc z zagranicy”.
„Rób zapas w chlebie”
Pojawiły się głosy paniki: „Poza tem rób zapas w chlebie. Wszystkie pieniądze wkładaj w chleb i susz. Zaraz będzie chleb na kartki lub przednówek, że wcale nie kupisz. […] To był wyjątkowy rok urodzaju. Urodziło się dosłownie wszystko, a teraz będzie rok nieurodzaju. Nawozy wszystkie sprzedali za granicę. […] Upadek socjalizmu idzie wielkimi krokami”.
Po kilku latach strach i lęk zaczęły opadać. Powodów było kilka. Po pierwsze, władze komunistyczne nie użyły najbardziej drastycznych metod, posługiwały się reżimy wojskowe w Ameryce Południowej: nie mordowały masowo ludzi, nie porywały dzieci, nie torturowały.
Druga kwestia: Polska nie doświadczyła „bratniej pomocy”, a zagrożenie interwencją w drugiej połowie lat 80. wyraźnie się zmniejszyło. Ponadto po wprowadzeniu stanu wojennego nie nastąpiła masowa emigracja elit, jak wcześniej na Węgrzech i w Czechosłowacji, a Polacy nie czuli się opuszczeni – mieli swego papieża.
Trzecia kwestia to wchodzenie w dorosłe życie w drugiej połowie lat 80. kolejnego pokolenia młodzieży, odczuwającego brak perspektyw życiowych w kraju pogrążonym w głębokim kryzysie.
Wreszcie ostatnia sprawa to oswajanie się ze strachem. Milicyjna pałka i trzymająca ją w ręku władza zaczynały być po prostu śmieszne. Strach rozładowywano dowcipem, o milicjantach krążyło mnóstwo żartów, nazywano ich smerfami. Ludzie biorący udział w starciach z nimi odczuwali jak zabawę. Wszystko razem u obserwatorów wywoływało poczucie groteski. Mówią o tym listy z Warszawy z maja 1988 r.: „1 Maj – sto tysięcy gliniarzy na ulicach, ludzie klną i plują na wszystko, ulotki się sypią – sielanka na całego! Jeszcze jedna podwyżka i cały ustrój zacznie się sypać… Przed telefonem do Ciebie byłem na Starówce – nie było zakątka nieobstawionego niebieskimi. Zastanawiam się, kto tu się boi?”.
Na zanikający klimat strachu zwrócił uwagę tzw. zespół trzech, w którego skład wchodzili Stanisław Ciosek, gen. Władysław Pożoga i Jerzy Urban, przygotowujący diagnozy społeczne dla Wojciecha Jaruzelskiego. We wrześniu 1987 r. pisali: „Zmniejsza się stopniowo lęk przed wchodzeniem w konflikt z władzą”. Dwa lata później zmienił się już nie tylko klimat.