Niektórzy uważają, że przyjemność w seksie to zaproszenie do rozwiązłości, orgii. Wiele systemów religijnych od lat przy niej „majstruje”. Jej poszukiwania są podejrzane! — mówi dr Robert Kowalczyk, seksuolog i psychoterapeuta z Instytutu Splot w Warszawie.
„Newsweek”: W seksuologii dokonał się przełom. Dzięki pojawieniu się Deklaracji Przyjemności Seksualnej oficjalnie uznajemy przyjemność za najważniejszą w zdrowiu seksualnym. Wcześniej była ignorowana?
Dr Robert Kowalczyk: Moim zdaniem wartość hedonistyczna nadal jest często deprecjonowana, przede wszystkim w kontekście praw kobiet.
Dlaczego?
— To m.in. efekt wpływu religii, w tym katolickiej, na kulturę i wychowanie. Nie tylko w Polsce. Przecież wiele systemów religijnych od setek lat „majstruje” przy przyjemności seksualnej. Ona „powinna” być przypisana tylko określonemu miejscu i czasowi. Nie można jej indywidualnej poszukiwać, tego typu działania są z gruntu podejrzane! Przyjemność seksualna to ogromna siła, która jest w stanie wszczynać rewolucję. Jej przeciwieństwem jest z kolei dyskomfort, również potężna energia… Niektórzy nadal uważają, że przyjemność w seksie to bezpośrednie zaproszenie do rozwiązłości i orgii na ulicach.
Przyjemność w seksie jako upadek wartości?
— Przez setki lat dyskusja i sama przyjemność bezsprzecznie istniały. Jednak nie mówiono o niej jako o wartości, która należy budować. Nigdy nie była wartością samą w sobie. Przecież nawet masturbacja, która prowadzi do przyjemności cielesnej, długo uznawana była za coś niemoralnego, wręcz chorego. I wciąż tak się dzieje, w niektórych środowiskach… Na marginesie, w XIX w. nawet walc traktowano jako przejaw braku moralności. Ten rodzaj uciechy cielesnej nie przystawał porządnym obywatelom. Idąc tym tropem, wszystko, co zmysłowe i związane z przyjemnością, wydaje się niewłaściwe dla wielu grup społecznych. Dlatego Deklarację Przyjemności Seksualnej, opracowaną przez Światowe Towarzystwo Zdrowia Seksualnego, uważam za dokument rewolucyjny w perspektywie społecznej. Byłem obecny na kongresie, na którym została przyjęta. Pracowałem w zespole analizującym jej zapisy.
Jak ten dokument zmienia podejście do przyjemności w seksie?
— Wcześniej dominował model: „Brak chorób i niedomagań równa się zdrowie seksualne”. A teraz podkreślana jest przyjemność, co między innymi przejawia się w promowanej definicji zdrowia seksualnego. Ważna staje się realizacja potencjału seksualnego. Światowe Towarzystwo Zdrowia Seksualnego uznało, że trzeba Deklarację promować, upowszechniać ją, omawiać w mediach i z pacjentami w gabinetach.
Z perspektywy zachodniego społeczeństwa wydaje się to oczywiste.
— Ale spójrzmy na przyjemność seksualną szerzej, globalnie. W patriarchalnych społeczeństwach i środowiskach także w Polsce przyjemność nie tylko jest spychana, dewaluowana, ale często nawet nie kwestionuje się stanu, że jej nie ma. W mojej opinii przyjemność seksualna łączy się też z prawami kobiet. Trudno uwierzyć, ale tzw. obowiązek małżeński wcale nie zniknął w XXI w. Przejawia się w postawach, relacjach, pod płaszczykiem przekonań, na przykład: „Rozkosz kobieca jako przejaw aktywnej postawy partnera”, „Kobieca przyjemność nie występuje w sposób autonomiczny” i tak dalej.
Seks jako obowiązek małżeński to przemoc.
— Przypominam, że patrzę z perspektywy gabinetu w prywatnej klinice, w stolicy dużego kraju, należącego do Unii Europejskiej. Przychodzi para małżeńska: wykształceni, majętni, na wysokich stanowiskach. Słyszę, że on domaga się seksu regularnie; kiedy czasem żona odmawia, on tego nie rozumie. „Co mam robić, żebyś chciała uprawiać ze mną seks zawsze wtedy, kiedy ja chcę?”— dopytuje. Ten mężczyzna uważa, że żona nie powinna nigdy odmawiać seksu. To dla niego coś zaskakującego. Ona jest jego żoną! To jedyny argument. Kiedy wprowadzam podczas sesji wątek zadbania o przyjemność kobiety, mąż mówi: „To ona wtedy już wcale nie będzie chciała seksu”. Czyli w jego opinii zbudowanie jej przyjemności seksualnej przyniesie problemy. A potem jeszcze kobieta mówi: „Ale ja nawet nie znam swoich potrzeb, bo uprawiam seks na żądanie. A jak odmawiam, mąż robi mi wykład”.
Pacjenci często narzekają na brak przyjemności w seksie?
— Owszem. Jest to doświadczenie… typowe. Najczęściej przychodzi pacjent lub pacjentka i mówią: „Panie doktorze, w moim związku zniknęło pożądanie”. Dla mnie jako seksuologa to znak, że dzieje się coś, co powoduje, że oni nie chcą powtarzać czynności, która kiedyś była, mogła być dla nich przyjemna. Bo jeśli ona przynosi satysfakcję, chcemy jej przecież nadal.
Spotkaliśmy się na ten wywiad w kawiarni. Zakładam, że ludzie, którzy tu przychodzą, też lubią kawę. Jasne, kawa nie zawsze jest tak samo intensywna, aromatyczna. Raz się pije słabszą, raz mocniejszą, ale z reguły się pija, jeśli się lubi. Podobnie jest z seksem. I kiedy się o niego nie dba, on zanika. Dość powszechne jest przekonanie, że nad przyjemnością seksualną się nie pracuje. Że ona powinna się po prostu wydarzać i koniec. A jeśli znika, niektóre osoby wolą znaleźć kogoś nowego, kto im tę przyjemność znowu ofiaruje. Tyle że to działa tylko na chwilę…
Jakie mity krążą nad przyjemnością seksualną?
— Jeden z nich to ten, że można ją w jakiś sposób wytrenować, a nawet jej się nauczyć. Okazuje się, że pacjenci nie zawsze wiedzą też o tym, że przyjemność wymaga zaangażowania obu stron. Jeśli seks staje się „małżeńskim obowiązkiem”, automatycznie przestaje być przyjemnością. Zdarzyło się, że pacjent, który przyszedł na terapię z partnerką, odmawiającą mu seksu, zagroził: „Jak nie zjem wkrótce obiadu w domu, to zjem na mieście”. To szantaż.
Co jeszcze? Bywa, że ktoś się obawia dać sobie przyzwolenie na przyjemność, na rozkosz. Woli ją kontrolować, bo nie chce, aby przerodziła się w ekstazę, która pozbawia go tej kontroli i może zostać negatywnie oceniona.
Najczęstsze przekłamanie na temat przyjemności seksualnej?
— Niezmiennie to, że przyjemność kobieca jest mniej ważna od męskiej. Co ciekawe, ten mit powtarzają często i kobiety, i mężczyźni. Nadal spotykam w gabinecie wykształcone, świadome kobiety, które powtarzają pseudo prawdy w stylu: „Mężczyznę trzyma się w związku seksem”. Czyli, chcąc nie chcąc, uważają, że po prostu czasem trzeba iść do łóżka. Często z lęku przed odrzuceniem, z obaw przed samotnością rezygnują ze swojej przyjemności!
A męska przyjemność?
— Uznawana jest za coś oczywistego. Najczęściej bywa bezpośrednio łączona z orgazmem, wytryskiem. Petting czy gra wstępna są odbierane często przez samych mężczyzn jako „droga do przyjemności”, a nie jej istota. To ich zdaniem tylko dodatki… Dopiero orgazm uważają za pełnoprawną przyjemność. „Przyjemność jest kobieca, a orgazm męski”. Z tego typu przekonań, które słyszę od pacjentów, bierze się sporo nieporozumień w relacjach. Tak jak choćby to przekonanie, że kobiecy seks jest gorszy, mniej istotny.
Niektórzy mężczyźni przybierają postawę w stylu: „Jej orgazm świadczy o mnie”. Przyjemność partnerki jest dla nich szalenie istotna, niekiedy najważniejsza. Wiele zależy jednak tutaj od ich motywacji.
To znaczy?
— Ważne jest, czy chodzi im rzeczywiście o partnerkę, czy jednak chcą się przejrzeć w jej orgazmie jak w lustrze? Udowodnić przede wszystkim sobie, że są top-kochankami? Do gabinetu przychodzą również mężczyźni z zaburzeniami albo brakiem erekcji. Martwią się, że nie są w stanie dać partnerce lub partnerowi oczekiwanej przyjemności. Jedna z pacjentek powiedziała mi ostatnio: „To dobrze, że mój facet ma zaburzenia erekcji. Wreszcie daje mi przyjemność na różne inne sposoby. Dużo bardziej się stara”. A zatem ten mężczyzna dopiero na poczuciu winy buduje fantazyjny seks z partnerką…
Jakie jeszcze problemy odsuwają nas od przyjemności w łóżku?
— Brak dialogu, brak odpowiedniej komunikacji. Niby wszyscy wiedzą, że przyjemność jest istotna, ale… co z tym dalej zrobić? Niedawno w „Sex audycji”, którą współprowadzę w każdą niedzielę w TOK FM, mieliśmy telefon od słuchacza: powiedział, że każda próba zakomunikowania drugiej stronie informacji zwrotnej na temat stosunku seksualnego jest traktowana jako zagrożenie, atak. Teraz boi się cokolwiek powiedzieć, aby nie było łez, awantur.
Spora grupa osób, które spotkałem w gabinecie, na pytanie: „Jak ci było?” odpowiada: „OK”, choć wcale tak nie uważają. Wolą jednak nie wchodzić w szczegóły. Po to, aby mieć spokój i uniknąć ewentualnej kłótni.
To niełatwe tematy.
— Rozmowa o przyjemności w seksie lub jej braku często dotyka wielu obszarów: poprzednich związków, kobiecości, męskości, poczucia własnej wartości, kompleksów, przemijania, porównywania siebie lub drugiej strony z innymi. „Jestem za stara, już ci nie wystarczam?”, „Czyli twój eks bardziej cię zadowalał niż ja?”, „Jak się nie podoba, to wymień mnie na nowszy model”, itd.
Efektem kłótni o seks bywają rozstania, rozwody.
— Łatwiej więc powiedzieć: „Tak, było OK”. I mieć nadzieję, że kiedyś się poprawi. Albo: „Niech już będzie tak, jak jest, byle nie gorzej”. W sumie mogłoby być lepiej, ale po co psuć sobie nastrój?
Dlatego radzę, aby jednak odważyć się na to pytanie w związku, lecz nie poprzestać na nim. Zamiast brnąć w oskarżenia czy porównania, lepiej poprosić: „A możesz mi opisać, proszę, czego doświadczyłaś/eś teraz w naszym seksie? I ja też ci opowiem, jeśli chcesz…” Obserwuję pewien znany schemat: jeśli para zbyt długo nie konfrontuje się ze sobą i każdy powtarza: „Tak, tak, było mi dobrze”, choć nie zawsze tak uważa, to po jakimś czasie przestają uprawiać seks. Albo jedna strona go unika, albo obie. A potem rozstają się lub lądują w gabinecie seksuologa.
Kompletny brak rozmów o seksie to częsty problem polskich par.
— Kiedy do mnie trafiają, czasem chce pracować już tylko jedna strona, a druga przyszła, bo tamta ją uprosiła albo tak wypada. „Co mam zrobić, żeby ci było przyjemnie?”, dopytuje nerwowo on. „Ale ja już nic nie chcę”, odpowiada zrezygnowana ona. Kiedy ktoś jest emocjonalnie poza związkiem, trudno odbudować cokolwiek. Bywa, że jedna strona bardzo chce przeżywać przyjemność seksualną, ale zdecydowanie z kimś innym.
Jedna z kobiet powiedziała raz, podczas terapii, przy swoim mężu, że „seks z nim jest obrzydliwy i już sobie nawet tego nie wyobraża”. Jak dalej rozmawiać o ich wspólnej przyjemności…?
Cóż, definicja przyjemności seksualnej też nieco odstrasza: „podstawowa wartość hedonistyczna, będąca wrażeniem zmysłowym o charakterze indywidualnym”. A prościej?
— Wolę skupić się na tym, że przyjemność jest pozytywnym doświadczeniem, dla każdego definiowanym w inny sposób. Dla jednej osoby będzie to doświadczenie dominacji w łóżku, a dla innej przeciwnie, bycie podległą czy podległym. Ktoś wybierze głaskanie, a ktoś namiętny pocałunek. A jeszcze inny pissing (oddanie moczu w trakcie seksu — przyp. red.). Choć bazą wspólną dla wszystkich jest odczuwanie, wynikające z przepływu neuroprzekaźników, z wydzielaniem hormonów oraz stymulacji określonych obszarów w ciele, to nie ma jednej drogi do przyjemności, którą jasno definiujemy w seksuologii.
Co istotne, jest też grupa bardzo świadomych, otwartych osób. Spotykam je w gabinecie. Dopytują, co robić, aby jej czy jemu było przyjemnie w seksie. Takie pytania, które zakładają równość w związku, zdarzają się coraz częściej.
Czytaj więcej: Tajemnice kobiecego orgazmu. Dzięki naukowcom wiemy, co można włożyć między bajki