Historia inwigilacji lidera koalicjantów PiS z Dolnego Śląska pokazuje, do czego służby potrzebne były poprzedniej władzy – nie tylko do niszczenia politycznych przeciwników, ale i do szantażowania koalicjantów i ochrony szemranych interesów.

Przedstawione przez dziennikarzy Onetu i TVN wyniki dziennikarskiego śledztwa pokazują również, jak mocno przez osiem lat rządów PiS przesunęliśmy się na Wschód. Jest w tej historii wiele skojarzeń z mafijnymi układami w stylu rosyjsko-kaukaskim. Z ta jedyną różnicą, że obyło się bez ofiar i rozlewu krwi. Jeszcze.

Nielegalna, bo bez zgody sądu i prokuratury, pozbawiona podstaw inwigilacja przez funkcjonariuszy ABW prezydenta miasta, a zarazem lidera regionalnego, koalicyjnego ugrupowania (Bezpartyjni Samorządowcy). Inwigilacja o skali, o jakiej dotychczas nie słyszeliśmy w Polsce. Nie tylko trwające całą dobę śledzenie, podglądanie, podsłuchiwanie czy ściąganie danych z nośników elektronicznych, ale nawet wchodzenie do domu, także podczas snu domowników. W tle miliardowe interesy na intratnych zamówieniach publicznych, wojna o biznesowo-polityczne wpływy i mnóstwo kompromatów, których zbieranie prawdopodobnie przyniosło efekt, bo główny cel rozpracowania – czyli w języku służb figurant – prezydent Lubina Robert Raczyński zrezygnował ze startu w ostatnich wyborach parlamentarnych dwa dni przed ich terminem.

Spiętrzenie działań, zastosowanych środków robi wrażenie, momentami piorunujące. Po to, by mieć – jak piszą autorzy materiału – „trzymanie” na prominentnego polityka, który doskonale wiedział, o co idzie gra. Przynajmniej takie można wysnuć wnioski z opublikowanego materiału. „Ta koalicja z PiS to jak randka z modliszką. Wiesz, modliszka jest z pozoru spokojna i niegroźna, ale gdy już cię uwiedzie, może cię dosłownie pochłonąć. Ta randka z modliszką jest dla nas konieczna, żeby nabić sobie kabzę. Może nie podoba mi się, jak PiS działa i co reprezentuje, ale wiem, że muszę grać ich grę, żeby mieć jakiś wpływ i zarobić trochę grosza” – te słowa miał wypowiedzieć prezydent Lubina w jednej z rozmów ze swoim zaufanym człowiekiem. Cynizm w postaci krystalicznej bije również z innych wypowiedzi tego ostatniego. „Wykorzystajmy ten mocny wir, który płynie w pisuarach jako nasze tajemne źródło siły […] musimy być pragmatyczni. Jeśli PiS stworzy warunki, żeby zaje*** trochę publicznych pieniędzy, a wiemy już teraz, że zarobi ich na potęgę, to musimy czerpać”. Dla jasności – tym źródłem pieniędzy, a zarazem przyczyną lokalnej wojenki były interesy śmieciowe, w które zaangażowani mieli być nie tylko samorządowcy, ale przede wszystkim ludzie PiS. Onet i TVN piszą o najbliższych współpracownikach byłego premiera Mateusza Morawieckiego, czyli byłym szefie jego gabinetu Krzysztofie Kubowie i szefie kancelarii premiera, obecnym pośle PiS Michale Dworczyku, o którym – jak można przeczytać – lokalni mówili: „Michał Ośmiorniczyk”. Obaj mieli roztaczać parasol ochronny nad interesami śmieciowymi na Dolnym Śląsku prowadzonymi przez zaprzyjaźnione firmy. Co robiły w tym wszystkim służby? Bynajmniej nie chroniły interesów państwa, być może nawet nie chroniły interesów PiS jako partii, tylko polityczno-biznesowej koterii skupionej wokół wpływowych działaczy partii rządzącej, chcących wykosić konkurencję.

Wiele wskazuje na to, że rozgrywka miała więcej poziomów. W materiale przywoływany rządzony przez pisowskiego „wszystko mogę” Daniela Obajtka Orlen, który również miał mieć plany związane z biznesem śmieciowym. Pojawiają się również inne wątki „polityczno-śmieciowe”, wykraczające poza PiS i Bezpartyjnych Samorządowców, które mają być rozwinięte w kolejnych publikacjach.

W przypadku Orlenu chodzi o budowę w Lubinie dużej spalarni śmieci, konkurencyjnej wobec innych, lokalnych podmiotów. W tym kontekście rola służb jawi się jak działanie mafijnej grupy zastraszającej i rozbijającej konkurencję, by otworzyć pole na prowadzenie interesów własnych lub stojącej za nią politycznej oligarchii. Strach więc pomyśleć, co by się stało, gdyby PiS utrzymał władzę w kraju. Ile publicznych pieniędzy zostałoby wówczas jeszcze „zaje***ych”? Ilu znalazłoby się takich, którzy chcieliby „czerpać” i „zarobić trochę grosza” wykorzystując „mocny wir w pisuarach”?

PiS zaczął swoje rządy w 2015 r. od demontażu służb i wprowadzeniu do nich swoich ludzi, w rodzaju kapitana Marcina P., który kierował operacją wymierzoną w prezydenta Raczyńskiego. Partia Kaczyńskiego pod wodzą duetu Kamiński-Wąsik, z pomocą Antoniego Macierewicza zrobiła to pod pretekstem ich uzdrowienia, rzekomo upartyjnionych za wcześniejszych rządów, czy nawet podległym rosyjskim wpływom. Widać dziś wyraźnie, że to była jedynie zasłona dymna lub – mówiąc bardziej adekwatnym językiem – operacja osłonowa dla przekształcenia służb demokratycznego państwa w zbrojne ramię zorganizowanej grupy przestępczej kryjącej się za fasadą partii politycznej. Po co? „Kasa, kasa, kasa” – mówił mi niedawno jeden z ważnych niegdyś oficerów służb. Jego słowa w kontekście afery z Lubina brzmią uderzająco prawdziwie. Władza i pieniądze, a dalej choćby potop – coraz wyraźniej widać, że takie motto przyświecało poprzedniej władzy i jej akolitom. O tych ostatnich nie wolno zapominać, bo jeśli Raczyński rzeczywiście dzięki koalicji z PiS „nabił sobie kabzę”, to powinny być to jego ostatnie dni w służbie publicznej, z perspektywą na kolejne, ale spędzone w miejscu odosobnienia.

Stwierdzenie, że zarówno ta sprawa, jak i jej podobne, których jest więcej, musi zostać wyjaśniona, a odpowiedzialni za nadużycia powinni ponieść konsekwencje, jest truizmem.

Wyzwaniem i najważniejszym zadaniem jest jak najszybsza odbudowa w pełni niezależnych politycznie, silnych, demokratycznych służb specjalnych, które razem z prokuraturą i sądami będą stanowić osłonę dla społeczeństwa przed tymi, którzy chcą z nas zrobić bezwolną i milczącą masę. I oczyszczenie polityki z aferzystów. Ale to już zadanie wspólne: służb państwa, a także nas – obywateli i wyborców.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version