Kłamstwa, manipulacje, agresja, brak szacunku. Przed tym wszystkim powinniśmy w związkach uciekać. Tymczasem niektórzy wyłącznie do takich osób lgną, tylko takie uważając za atrakcyjne i ciekawe. Nic dziwnego, że narażają się na zranienie i cierpienie. Dlaczego tak się dzieje? Czy da się ten schemat odwrócić?
Najpierw był Wiktor, elokwentny i przystojny, uzależniony od marihuany. Poznali się na studiach. Miłość od pierwszego wejrzenia. Wiktor zarywał wszystkie egzaminy, prawie nie bywał na uczelni, a Maria (obecnie 33-letnia) bez przerwy wyciągała go z opresji. Wierzyła, że nauczy go w końcu odpowiedzialności. Omal nie wyleciała razem z nim z roku, gdy wyszło na jaw, że pisała mu prace zaliczeniowe. Wiktor znienacka wyemigrował do Norwegii, przestał się odzywać, więc związek naturalnie się zakończył. Długo po nim płakała.
„Prawdziwa miłość przenosi góry”
Potem był Marcin, który uwielbiał wszystkie kobiety, a nie tylko Marię. Choć wierzyła, że ich miłość „wyleczy go z innych kobiet”. Owszem, potrafił być dla niej czarujący, czuły, miły, ale jednocześnie adorował dwie inne. O czym Maria dowiedziała się dopiero wtedy, gdy skontaktowały się z nią przez Instagram. Szkoda, bo szykowali się do ślubu z Marcinem.
Teraz Marii najbardziej na świecie podoba się team leader w firmie. Ten sam, który miał wezwanie na komisję dyscyplinarną z powodu molestowania seksualnego podwładnych. Sprawę uciszono. Nikt nie wie, że Maria od kilku tygodni umawia się z team leaderem. Ona nazywa to randkami, on widuje się z nią na seks. Oczywiście, przeszkadza jej, że team leader ma żonę. On wprawdzie przekonuje, że zakochał się w Marii i za jakiś czas spróbuje być właśnie z nią. Na razie jednak nie może odejść od żony, bo „wzięli wspólnie kredyt na mieszkanie, aż na 25 lat”. Przyjaciółki błagają Marię, aby jak najszybciej przerwała tę relację i zaczęła randkować z kimś, kto nie ma ani nałogów, ani żony. I kto nie jest chodzącą „czerwoną flagą”. – Ale mnie się podobają tylko tacy, z problemami – kwaśno rzuca Maria. – Poza tym wierzę, że prawdziwa miłość przenosi góry, więc ze wszystkim sobie poradzimy. Jeśli związek nie wychodzi, to nie przez nałogi czy inne problemy. Najwyraźniej to nie jest miłość.
Zrani i skrzywdzi
„Czy naprawdę nie widziałaś w niej/w nim czerwonych flag?”. „Myślałam/em, że to karnawał”, głosi jeden z popularnych memów. Inny przedstawia zdjęcie kilkunastu krwiście czerwonych flag na masztach. Podpis głosi: „Nie wiem, o jaki kraj tu chodzi… Wiem, że randkuję z ludźmi stamtąd”. Jest jeszcze obrazek z Leninem, przemawiającym na wiecu pełnym ludzi, trzymających flagi w kolorze czerwonym. Komentarz brzmi: „Kiedy spotykasz się z tą laską 11/10 i zaczynasz mieć wątpliwości”.
W sieci memy i żarty na temat partnerów typu „chodzące red flags” są jednymi z najpopularniejszych. Termin „red flags” oznacza bardzo wyraźne sygnały ostrzegawcze i alarmowe, które wskazywać mają potencjalne problemy w relacjach. To cechy lub zachowania konkretnej osoby, od których najlepiej uciekać gdzie pieprz rośnie. Po to, aby nie zostać zranionym, oszukanym, skrzywdzonym. Aby nie cierpieć. Kłamstwa, manipulacje, agresja, brak szacunku, niezdrowa zazdrość, zawiść, przemoc czy izolowanie nas od bliskich.
Red flags to wszystkie te osoby, które nie rokują, ściemniają, manipulują, mają nałogi. Tacy partnerzy czy partnerki teoretycznie nie powinni nas interesować, od takich należałoby uciekać… A jednak wiele osób chce randkować, a potem wybiera do związku właśnie ich. Dlaczego?
Dr Ewa Zielony— Koryczan, psycholożka i terapeutka, wyjaśnia, że powodów może być co najmniej kilka. – Ale kluczowa jest świadomość, bo rzeczywiście sporo osób jest zupełnie nieświadomych tego, że owe schematy powiela. Nie wyciągają wniosków, że być może coś już na etapie wyboru powinno wzbudzić niepokój, wątpliwości. A taki schemat wyboru wynikać może choćby z przeżytych doświadczeń i z relacji, które absolutnie zdrowe nie były. Możemy więc mieć tendencję do poszukiwania ponownie partnera, z którym już mieliśmy do czynienia, jeśli chodzi o schemat.
A dlaczego? – Bo jest to coś znanego, co być może nas zrani, ale z drugiej strony ułatwi nam funkcjonowanie. To przecież coś, czego jakoś już doświadczyliśmy. Zdrowa relacja wydaje się być nudna, bo nie wiemy, jak to jest być ze wspierającym, dobrym partnerem, który nie krzywdzi.
Doceniam, że jesteś
Psycholożka spotyka często w gabinecie osoby, które są świadome wchodzenia w takie schematy związkowe. Czują, że coś jest nie tak, ale mają przekonanie, że… nie zasługują na więcej. Cechuje ich zwykle niskie poczucie własnej wartości, mierzą się z licznymi kompleksami.
– W takich osobach pojawia się forma wdzięczności: „Doceniam, że ktoś w ogóle chce ze mną być”. Zdarza się, że chcemy trudnych partnerów uleczyć, uratować. „Może nie rokujesz, ale ja ci pokażę, jak wygląda związek”– opowiada dr Ewa Zielony— Koryczan.
Sylwia (41 l.) już rozumie, że nie powinna zakładać rodziny z Piotrem. Wychowała się w domu alkoholowym, pił głównie ojciec, a matka wpadała raz na rok w ciąg, który trwał kilka tygodni. Rodzice niemal codziennie się kłócili, bo alkohol uruchamiał ich agresywną stronę. Na kacu albo „na głodzie” byli rozdrażnieni. Sylwia i jej trzech braci wiedzieli, że nie wolno o nic matki z ojcem pytać, aby ich nie rozjuszyć. Często byli głodni, lodówka świeciła pustkami. Najstarszy brat robił czasem kanapki, a potem już Sylwia dbała o rodzeństwo, przejęła funkcję matki. Kiedy miała dwadzieścia lat, poznała Piotra, starszego o dekadę. Wydawał się ostoją bezpieczeństwa i cierpliwości. Po kilku miesiącach zaszła z nim w ciążę.
Kiedy razem zamieszkali, okazało się, że Piotr pije codziennie. Świetnie się maskował. Prosiła, aby przestał lub robił przerwy, a on wpadał w złość. Dawki alkoholu były coraz większe. Efekt? Dwójka ich dzieci wychowała się w domu alkoholowym. Sylwia jest współuzależniona, bo choć prawie nie pije, wciąż trwa w tym bagnie. Piotr już nie ma takiej formy jak kiedyś, pije do odcięcia. Nie robi takich awantur jak rodzice Sylwii, ale traci kolejne prace, bo nie wstaje na czas, przepija rodzinne pieniądze. Sylwia boi się odejść. Że sobie nie poradzi, że dzieci będą bez ojca. Już nie wierzy, że Piotr się zmieni.
Marzyła o bezpiecznym domu, jakiego nigdy nie miała. Dziś wyznaje, że dwadzieścia lat temu była zbyt naiwna. Lekceważyła sygnały ostrzegawcze: wiele razy pytała Piotra, czy pił alkohol, bo wyczuwała specyficzny zapach. Zaprzeczał, kłamał w żywe oczy, zresztą do dziś potrafi się wyprzeć, że pije, choć trzyma butelkę whisky lub piwa przy sofie… Sylwia ma żal do babci, która powtarzała: „Dziecko, prawdziwa miłość wyleczy wszystko”. Alkoholizmu jej męża nie wyleczyła, choć Sylwia nadal go kocha.
Łobuz kocha najbardziej
Nieraz osoby przekonują siebie i całe otoczenie: „Tak, tym razem się uda, bo on/ona jest ze mną”. Dr Ewa Zielony— Koryczan zna wiele takich historii.
„Kult miłości romantycznej jest w naszej kulturze równie rozpowszechniony, co niedorzeczny”, mówił kilka lat temu w wywiadzie dla Newsweeka prof. Bogdan Wojciszke, psycholog, autor słynnej książki „Psychologia miłości”. Ten romantyczny mit trzyma się w naszej szerokości geograficznej znakomicie. Od lat chętnie prezentowany w sztuce i literaturze, zakłada, że miłość wszelkie trudności pokona, że razem „damy radę”, a poza tym „wszystko będzie dobrze” i będziemy „żyć długo i szczęśliwie”. Nic dziwnego, że Polacy to romantycy; zdecydowana większość dorosłych Polaków do 69. roku życia, mających partnera/kę, wierzy, że można mieć jeden związek na całe życie (83%). Tak dowodzą najnowsze badania z raportu „Anatomia relacji. O związkach twarzą w twarz”, wykonane przez Instytut Pollster na zlecenie Gedeon Richter.
Religia, która ma potężny wpływ na wychowanie pokoleń, podtrzymuje ten mit. Na polskich ślubach powszechne jest Czytanie z Pierwszego Listu św. Pawła Apostoła do Koryntian: „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. (…) Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma”.
Nie pomaga popkultura. W sieci znajdziemy mnóstwo haseł, że „kobiety kochają/wolą bad boy’ów/chuliganów”; tacy mężczyźni stają się bohaterami komedii romantycznych i dramatów. Wystarczy wymienić sagę filmową „Zmierzch”, adaptację kultowej powieści Stephanie Meyer. Główna bohaterka, nieśmiała nastolatka, zakochuje się w tajemniczym koledze, który okazuje się być wampirem. Popularne są tezy, że „łobuz kocha bardziej”. Ba, można kupić nawet koszulki i kubki z hasłem, że „łobuz kocha NAJbardziej”.
– Mam wrażenie, że to bardzo szkodliwy stereotyp, w którym wyłącznie łobuz zapewni superfajny związek, bo będzie i romantycznie, i dynamicznie, i będzie się dużo działo. No niekoniecznie – kwituje dr Ewa Zielony— Koryczan. – Możemy znaleźć zdrowo funkcjonującego partnera, który też nam pewne przeżycia zapewni, a i my możemy je sobie zafundować. Oby nie byłyby to destrukcyjne zachowania, które wyniszczają.
Nudna stabilizacja
– Potrzebuję w związku ekscytacji, adrenaliny, szaleństwa. Nic na to nie poradzę. Tylko tacy partnerzy mnie kręcą – wyznaje Olga (29 l.). Obecnie spotyka się z Mateuszem, który, mimo że ich relacja trwa już cztery lata, nie zadeklarował się. Czasem nazywa ją koleżanką, czasem przyjaciółką, a czasem swoją dziewczyną, zależnie od nastroju. Raz po raz gdzieś znika, wyłącza telefon, wtedy Olga szaleje z niepokoju, bo trwa to dwie, trzy doby.
Potem Mateusz zjawia się z wielkimi bukietami, wysyła mejlem w ramach przeprosin bilety lotnicze (w ten sposób byli na Malcie, w Rzymie i w Maladze). Kiedy się kłócą, on często rzuca przedmiotami. Niedawno wybił szybę otwartą dłonią; musiał szybko jechać na pogotowie, aby zszyć krwawiącą ranę. Ona czuje, że to nie jest partner, który rokuje, który zapewni jej bezpieczny związek. Podświadomie chce uciekać, ale coś ją przy Mateuszu trzyma. Te momenty, kiedy on znika, a potem zjawia się z powrotem albo godzenie się w łóżku po awanturach, to zapewnia jej duże emocje (choć także stres). – Sytuacja z Mateuszem mnie spala i jednocześnie totalnie ekscytuje. Nie chcę być z nikim innym, ale czuję się wykończona naszym związkiem, choć on nazywa mnie czasem koleżanką – kwituje Olga.
– Bycie z kimś takim może być uzależniające, pociągające. I faktycznie pojawia się silny kontrast, kiedy potem wchodzimy w relację z partnerem, który nie wzbudza skrajnych przeżyć, odczuć. Już nie musimy żyć w stanie gotowości, niepewności. W takiej sytuacji warto byłoby zastanowić się, dlaczego ja czuję się dobrze w huśtawce emocjonalnej, w ciągłym stanie pobudzenia, w niewiedzy, co się wydarzy? Można też pomyśleć o wsparciu terapeutycznym – podpowiada dr Ewa Zielony— Koryczan. – Ale nie próbujmy przekonywać samych siebie, że każda zdrowa relacja musi być nudna i przewidywalna. Nie szukajmy stymulacji i ekscytacji w związkach pełnych przemocy czy nierównego traktowania. Próba rozwiązania może polegać na tym, że zaczniemy kierować się ku takim aktywnościom czy przeżyciom, które są konstruktywne i pobudzające – dodaje. To mogą być choćby niezwykłe pasje czy dyscypliny sportowe, czy świat sztuki, czy podróże.
Pech
– Ja to mam pecha! Przyciągam same wspaniałe i… zajęte kobiety. Jedna mnie zwodziła rok, aż przypadkiem okazało się, że ma męża. Jak często nagle znikała, czułem, że coś ukrywa, ale podobało mi się, że nie jest namolna i wpatrzona. Zerwałem z nią, gdy wściekły mąż zadzwonił z pogróżkami. Ale w życiu miłosnym lubię gonić króliczka – przyznaje Adam (38 l.). Chciałby założyć rodzinę, mieć fajny związek. Matka utwierdza go w przekonaniu, że „ma do kobiet pecha”.
Od pewnego czasu Adam jest na aplikacji randkowej. Kiedy dochodzi do spotkania z którąś z kobiet, zawsze coś jest nie tak. Jedna okazała się nałogową oszustką (kłamała na temat pochodzenia, zawodu, pasji, wykształcenia, wieku, zamieszkania). Inna okazała się kolejną mężatką, która chce się tylko rozerwać. Czy rzeczywiście Adama ma pecha, czy i dlaczego przyciąga partnerki, które powinny trzymać w rękach czerwone flagi?
– Myślę, że o pechu możemy mówić w sytuacji, kiedy trafiły nam się ze dwie takie relacje, ale raczej już nie więcej – przyznaje dr Ewa Zielony— Koryczan. Czasami pewne osoby nieświadomie „przyciągają” niezdrowych emocjonalnie partnerów, bo oni posiadają znajomy zestaw cech.
– Podświadomie dążymy do znalezienia osoby, która pewne schematy będzie powielała. I tutaj kluczowa staje się refleksja. Warto się zatrzymać, zastanowić nad selekcją partnerów. Jeśli to nie wyjdzie, nadal będziemy tłumaczyć swoje romantyczne wybory czynnikami zewnętrznymi: pechem albo teorią, że „wszyscy faceci/wszystkie kobiety są źli/złe” – twierdzi psycholożka.
W gabinecie nieraz słyszy, że „wszyscy inni mają szczęście i znajdują wspaniałych partnerów/partnerki, a ja zawsze przyciągam osobę, która jest…”. I tutaj padają różne określenia negatywnych zachowań: agresywna, uzależniona itd. Zaprzecza stereotypowemu przekonaniu, że tylko kobiety mają przekonanie o braku szczęścia w wyborze partnera.
– Zjawisko może dotyczyć mężczyzn, którzy przychodzą z przekonaniem, że mają pecha w związkach, wybierając dysfunkcyjne osoby. Nie jest więc to kwestia płci, tylko schematów, którymi się kierujemy – podkreśla dr Ewa Zielony— Koryczan. Opowiada o tym, że nie wszyscy chcą i potrafią wziąć na siebie odpowiedzialność za własne wybory. Warto zastanowić się, czy rzeczywiście przyszłego ojca dzieci należy szukać o czwartej nad ranem przy barze?
Punkt wyjścia
Co zrobić, jeśli odkrywamy u siebie schemat, że szukamy „red flags”? – Przełomowym momentem jest już ta refleksja. Wtedy mamy właściwy punkt wyjścia do pracy. Warto przyjrzeć się, czym kieruję się przy wyborze partnera. Wyłapać to, co się powtarza. Może nałogi, może nadpobudliwość drugiej strony? Najkrócej: najpierw refleksja, przyjrzenie się temu, co mi nie służy, a potem konfrontacja. Kogo ja szukam? Ojca moich dzieci czy partnera – wspólnika, a może kompana do wypadów za miasto albo do imprezowania? – podpowiada dr Ewa Zielony— Koryczan.