W Polsce biegłym psychiatrą jest ten, kto się wpisał na listę. Wyobraża sobie pani, że jakiś prawnik po studiach myśli: „spróbuję!”i wpisuje się na listę np. sędziów albo prokuratorów? W naszej dziedzinie tak to właśnie wygląda – mówi dr Jerzy Pobocha, najsłynniejszy psychiatra sądowy.

Uroczy staruszek o przenikliwym spojrzeniu to postrach przestępców, których poczytalność podczas zbrodni wymaga doprecyzowania. Wielu myśli, że jak będą mówić wspak lub przypiszą winę demonom, zostaną uznani przez biegłych za szaleńców i unikną kary. Dr Jerzy Pobocha ma radar na symulantów, nieskończenie dużo energii do pracy i walki o zmiany w psychiatrii sądowej, która – jego zdaniem – jest w głębokiej zapaści.

Dr Jerzy Pobocha: Spędziłem 31 lat w oddziale psychiatrii sądowej Aresztu Śledczego w Szczecinie, okresowo także jako ordynator. Osadzeni wiedzieli, że jestem dla nich przyjemny i serdeczny, ale jak ktoś zacznie symulować, nie będę miał żadnych zahamowań, żeby to udowodnić w opinii. Badałem kilka lat temu Jakuba A., zabójcę dziewczynki z okolic Wrocławia, którego rodzina przeczytała moją książkę, napisaną z dziennikarką Ewą Ornacką. Tam był obszerny rozdział o symulantach. Krewni ostrzegli tego mężczyznę, żeby na mnie uważał. Na pierwszym spotkaniu z naszym zespołem wprost powiedział, że boi się doktora Pobochy.

– Pamiętam taką ordynarną symulację u mężczyzny, który w areszcie śledczym malował krzyże na prześcieradle i chował się pod łóżkiem. Udawał chorobę psychiczną, twierdził, że leży w trumnie. Inny podejrzany podczas badania stworzył własny język, były to rymujące się zlepki sylab. Musieliśmy mu powiedzieć, że chory psychicznie tak się nie zachowuje. I przestał. Zdemaskowany symulant najczęściej natychmiast kończy przedstawienie.

– Bo mu się to nie opłaca. Udawanie kogoś, kim się nie jest, pochłania mnóstwo energii.

– Skuteczne symulowanie choroby psychicznej w areszcie czy zakładzie karnym wiąże się z przywilejami. „Chory” trafia do szpitala, gdzie ma lepsze warunki, więcej swobody. Bywa, że podcinają sobie żyły, przedawkowują leki, wieszają się, żeby trafić na oddział szpitalny.

– Wiele osób, szczególnie tych oskarżonych o dokonanie najcięższych zbrodni, ma przekonanie, że choroba psychiczna będzie dla nich przepustką do wolności. Jeśli zespół biegłych psychiatrów i psychologów orzeknie, że sprawca w momencie popełniania przestępstwa był niepoczytalny, czyli nie miał możliwości rozpoznania znaczenia swojego czynu i pokierowania swoim zachowaniem, wtedy zamiast procesu i kary więzienia możliwe jest umorzenie postępowania i internacja w szpitalu psychiatrycznym. Jest izolowany tak długo, jak długo będzie chory: kilka miesięcy, kilka lat albo resztę życia, bo na leczenie pacjent trafia bezterminowo. Błędnie zdiagnozowany „chory” będzie latami próbował wydostać się ze szpitala i może to trwać dłużej niż kara pozbawienia wolności.

– Dla laika może to być zaskakujące. Raczej się nie zdarza, żeby psychiatra był świadkiem przestępstwa, które potem będzie przedmiotem jego badań. To jest specyfika psychiatrii sądowej, która opiniuje „wtedy” i „tam”, w odróżnieniu od psychiatrii klinicznej, której celem jest ocena stanu psychicznego „tu” i „teraz”. Biegły psychiatra, czyli tzw. psychiatra sądowy, odtwarza kondycję psychiczną sprawcy zbrodni na podstawie przebiegu zdarzenia, okoliczności przestępstwa, zeznań świadków.

– Podejrzany w procesie karnym może mówić, co chce, może też nie mówić nic. Ma prawo do prezentowania dowolnej linii obrony. Dla biegłych sądowych nie jest ważne to, co sprawca mówi o czynie, ale to, co czyn i jego okoliczności mówią o sprawcy. Sporządzając opinię, wskazuję na rolę i znaczenie dowodów zebranych w sprawie. Wykazuję, na ile ten człowiek planował, na ile przewidywał konsekwencje swoich działań, jak się zachowywał w trakcie, na ile mógł kontrolować swoje emocje, zapanować nad zachowaniem.

– Miałem sprawę, w której mężczyzna mocno ranił partnerkę, a potem jej krwią napisał na ścianie filozoficzny tekst. Na świadomość wskazywało idealne pismo ręczne, które nawet przy najmniejszych zaburzeniach psychicznych staje się rozchwiane, niespójne. Albo mąż zamachnął się na żonę siekierą w ciemnej bramie. Ale ostatecznie tylko ją drasnął. Jak pani myśli, jakie były moje wnioski?

– Oczywiście, bo w pełni kontrolował swoje działania. Okoliczności czynu pozwalają odtworzyć jego stan psychiczny. Gdy po zabójstwie sprawca zamyka mieszkanie, wyrzuca klucze, bierze kredyt i wyjeżdża z kraju, to znaczy, że planował, przewidywał konsekwencje swoich działań, chciał ich uniknąć. Nie ma tu mowy o niepoczytalności. Niestety, ok. 90 proc. biegłych powoływanych w Polsce do opiniowania w postępowaniach karnych nie przeprowadza podobnej analizy. Wydają opinie na podstawie tego, co podejrzany powie, czasem nawet nie studiując materiału dowodowego. To skandal.

– Dokładnie. Jeszcze kilkanaście lat temu stopień ograniczenia poczytalności zależał od ośrodka, do którego podejrzany trafił. Prokuratorzy w całym kraju wiedzieli, że jak zabójca pojedzie na badania do konkretnego szpitala, to „na wejściu” będzie miał ograniczoną poczytalność. Dziś błędne diagnozy wydawane są w całym kraju, nad opiniami ciąży fatum.

– Tak, fatum, które nazywa się paternalizm, czyli przenoszona z psychiatrii klinicznej zasada etyczna, że dobro pacjenta jest najwyższym prawem. W psychiatrii sądowej najważniejsze jest dobro społeczne, ale część biegłych o tym nie wie, stąd tzw. przediagnozowanie, z dobrego serca, życzliwości do pacjenta, którym podejrzany nie jest. Amerykanie mówią, że nie wolno oddawać całej władzy psychiatrom. A w Polsce co psychiatra napisze, to jest święte, bo nikt tego nie rozumie, więc nie wie też, jak to zweryfikować.

– Tu właśnie wychodzą różnice między psychiatrią sądową a kliniczną. W Polsce paradoksem jest to, że opinie może wydawać każdy psychiatra. Biegłym jest ten, kto się wpisał na listę. Wyobraża sobie pani, że jakiś prawnik po studiach myśli: „spróbuję!” i wpisuje się na listę np. sędziów albo prokuratorów, nie mając pojęcia o specyfice zawodu? W naszej dziedzinie tak to właśnie wygląda. Polski wymiar sprawiedliwości nie jest normalny. W innych krajach, np. na Litwie, trzeba przejść kursy i szkolenia, zdać egzaminy osobno z opiniowania w sprawach karnych, osobno w cywilnych, osobno w sprawach dzieci i młodzieży. Dopiero wtedy można wydawać opinie. Tam biegli są zatrudniani na etat.

– Towarzystwo założyłem z przyczyn technicznych, chodziło głównie o finanse. Wcześniej byłem przewodniczącym Sekcji Psychiatrii Sądowej Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Do PTPS zapisanych jest około 200 osób, ale na coroczne zjazdy przyjeżdża od 50 do 100 osób. Dyskutujemy, wymieniamy się doświadczeniem. Walczymy o wejście w życie ustawy o biegłych, która regulowałaby nasze prawa i obowiązki, zabezpieczała nasze interesy, również w kwestiach finansowych.

– Stawki biegłych są skandalicznie niskie, a wydawanie opinii sądowo-psychiatrycznych czasochłonne. Nasza praca wymaga przestudiowania materiału dowodowego, podróżowania na badania. Jest coraz więcej obserwacji sądowo-psychiatrycznych, których konieczność przeprowadzenia biegli zgłaszają. Mogliby ocenić kondycję psychiczną sprawcy po kilku spotkaniach, ale tego nie robią.

– Bo za opinię po obserwacji, która trwać może od czterech do ośmiu tygodni, po prostu więcej zarobią. Ale nawet wtedy nasza praca nie jest „opłacalna”. Mój rekord to była sprawa z Łodzi, w której akta miały ponad 15 tys. kart. Musieliśmy jeszcze z biegłymi jeździć tam ze Szczecina. Liczyliśmy potem, że praca nad tą opinią to był zarobek rzędu 5 zł za godzinę. Proszę to sobie porównać do zarobku z prywatnej praktyki. Dlaczego osoby, które kończyły uczelnie wyższe, mają się garnąć do wymiaru sprawiedliwości?

– Oczywiście. W latach 70., gdy zaczynałem pracę, w sprawach karnych opiniowali profesorowie, kierownicy klinik. To były doskonałe czasy dla psychiatrii sądowej. Jednak relatywnie wynagrodzenia malały, później zaczęły się prywatne praktyki, wspierane przez koncerny farmaceutyczne. Psychiatria sądowa nie rozwija się dziś w Polsce – w sensie naukowym – bo nie szuka specyficznych metod, które by pozwalały zobiektywizować i oprzeć na podstawach naukowych, a nie posługiwała się wyłącznie przypadkami z medycyny klinicznej. Polska psychiatria sądowa jest obecnie w zapaści.

– Droga pani, ja jestem na emeryturze od 19 lat, dopiero wtedy dostałem prawdziwego wiatru w żagle. To właśnie rok po przejściu na emeryturę założyłem Polskie Towarzystwo Psychiatrii Sądowej. Mam mnóstwo energii i wiele wyzwań przed sobą. Piszę właśnie podręcznik z psychiatrii sądowej dla prawników.

– Chciałbym, żeby biegły sądowy miał status funkcjonariusza publicznego. Taki status ma lekarz pogotowia, orzecznik z ZUS, a ekspert, który opiniuje w najcięższych sprawach karnych, nierzadko mający styczność z niebezpiecznymi zabójcami, nie ma takiego statusu. Nie chodzi mi tylko o ochronę podczas wykonywania funkcji, czyli np. w trakcie badania sprawcy, wtedy jesteśmy w ten sposób chronieni. Ale to nie daje poczucia bezpieczeństwa adekwatnego do podjętego trudu.

– Dla policji najważniejsze jest zatrzymanie sprawcy, dla prokuratora – zebranie dowodów wskazujących na winę konkretnej osoby. Ale nie zbiera się dowodów mających na celu umożliwienie oceny poczytalności. To nie jest to samo, co dokumentacja medyczna. Należy zebrać wszystko, co można i co należy. Ale żeby zbierać, trzeba wiedzieć, co się zbiera i po co. Jeżeli prawnik będzie wiedział, czego potem potrzeba psychiatrze, będzie łatwiej prowadzić postępowania, nie byłyby tak długotrwałe, jak są w tej chwili.

– Biegli są zbyt często powoływani w sprawach karnych. W Polsce wydaje się te opinie na wszelki wypadek, a nie dlatego, że jest taka potrzeba. Wydajemy na wymiar sprawiedliwości więcej, niż wynosi średnia w Unii na PKB brutto. Oznacza to, że dla polskiego obywatela jest to drogie, procedury są skomplikowane, a jednocześnie oszczędza się na biegłych, co nie jest żadną oszczędnością, bo kolejne złe opinie przedłużają postępowanie karne. W większości opinii, które trafiają później do akt sądowych, próżno się doszukać dobrze uargumentowanych wniosków.

– Przede wszystkim nie powołuje się biegłych bez potrzeby. Podoba mi się opiniowanie sądowo-psychiatryczne w Ameryce, bardzo mnie ich styl inspiruje. Potrafią punkt po punkcie wymienić, co wskazuje na to, że człowiek, który popełnił przestępstwo, wiedział, co robi. Ja też w swoich opiniach tak argumentuję wnioski. Za granicą nie odbierają zbyt pochopnie prawa do odpowiedzialności.

– W Niemczech uważa się, że nie można choremu psychicznie pochopnie odbierać prawa do odpowiedzialności karnej, a później także do powrotu do społeczeństwa. U nas zbyt często orzekana jest niepoczytalność, orzekana jest także zawsze w przypadku schizofrenii, choć w większości krajów takie osoby mogą być skazane za popełnione przestępstwa. Podobnie jest z tzw. niepoczytalnością wywołaną, dotyczy to głównie narkomanów. Osoby te są często świadome konsekwencji, jakie wywołać mogą u nich środki odurzające, a jednak je zażywają, dostają psychoz i dokonują zbrodni. W Polsce takie osoby są zwalniane z odpowiedzialności karnej.

– Z takich znanych współczesnych zabójców badałem na przykład Kajetana Poznańskiego, bibliotekarza, który w celach eksperymentalnych zamordował obcą kobietę. On także próbował symulować chorobę psychiczną, ale został skazany na dożywocie. A w latach 80. wydawałem opinię w sprawie Pawła Tuchlina, zabójcy dziewięciu kobiet z Pomorza, któremu milicja nadała kryptonim Skorpion. Mężczyzna ten został uznany przez mój zespół za poczytalnego i skazany na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok wykonano w 1987 r.

– Pomijając względy religijne, humanitarne, etyczne i tak dalej, jest jeszcze jeden argument przeciw: nie można wykluczyć pomyłek sądowych. W Ameryce odkręcane są dziś wyroki kary śmierci, bo okazuje się, że doszło do błędnego wytypowania sprawcy zbrodni. W dochodzeniu do prawdy pomocne są badania DNA, których kiedyś nie było.

– Mam poczucie, że wykonałem swoje zadanie dokładnie, nie było żadnych wątpliwości. Nie mam żadnych koszmarów.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version