5 mln dol. wypłaci rząd USA za informację, która pomoże ująć Yulana Adonaya Archagę Cariasa. Szef gangu MS-13 w Hondurasie od trzech lat dominuje na liście 10 przestępców najpilniej poszukiwanych przez FBI.

Rano 13 lutego 2020 r. odsiadujący wysoki wyrok Carias miał się stawić na sądowym przesłuchaniu w El Progreso, miasteczku położonym 28 km od San Pedro Sula – drugim co do wielkości mieście Hondurasu i stolicy jego gospodarczego zagłębia, czyli departamentu Cortés. Przepisy wymagają, by kryminalistów tej rangi przewozić helikopterem, jednak nie wiedzieć czemu szef jednego z najgroźniejszych gangów świata pojechał furgonetką. Praktycznie bez obstawy. Urzędnicy „zapomnieli” powiadomić o transporcie odpowiednie służby. Carias wszedł do sądu, tuż za nim dwie grupy żandarmów. Jedni eskortowali aresztanta skutego kajdankami, drudzy – okrytego standardową peleryną z kapturem maskującą tożsamość. Kajdanki okazały się niezapięte, peleryna służyła do ukrycia dodatkowej broni. Przebrani w mundury gangsterzy otworzyli ogień z karabinów maszynowych, osłaniając Cariasowi drogę ucieczki. Zginęło czterech strażników i jeden bandyta. Herszt przepadł jak kamień w wodę.

Wbrew enuncjacjom Donalda Trumpa MS-13 to nie banda nielegalnych imigrantów, którzy „tną nożami młode piękne dziewczyny, żeby przed śmiercią czuły rozdzierający ból”. Pierwsze struktury powstały cztery dekady temu w Los Angeles. Młodzi przybysze z szarpanego wojną domową Salwadoru słuchali heavy metalu, odurzali się, wąchając klej, i często dostawali wycisk od młodzieżowych gangów – meksykańskich, azjatyckich, afroamerykańskich. By się bronić, utworzyli własny, dołączyli Gwatemalczycy i Honduranie. Wielu ojców założycieli wyznawało satanizm, dlatego insygnia czy tatuaże nadal cechuje adekwatna symbolika, m.in. diable rogi.

Po zakończeniu wojny w 1992 r. władze USA zaczęły wyłapywać oraz deportować gangsterów do rodzinnych krajów, gdzie nieudolność i korupcja stróżów prawa ułatwiały werbowanie nowych członków, podbój terenów łowieckich. Zresztą interesy kryminalistów w mundurach i bez nich wzajemnie się przenikały, podobnie jak relacje personalne. Przywódcą MS-13 w Salwadorze został Ernesto Deras – były podoficer rządowych sił specjalnych wyszkolony przez Zielone Berety (komandosi armii lądowej USA).

Nazwa jest skrótem oznaczającym La Mara (ulica w San Salvadorze) Salvatrucha („jadowite mrówki” – określenie Frontu Wyzwolenia Narodowego im. Farabunda Martíego) plus M (mara – gang, zapisane jako 13. litera alfabetu). Banda chuliganów wyewoluowała w klasyczną organizację przestępczą, która liczy 30-50 tys. członków poddanych rytualnej inicjacji i zaprzysiężonych. Działa na terenie USA (10 tys. osób), Kanady, Meksyku, Salwadoru, Gwatemali i właśnie Hondurasu. W Salwadorze stała się największym pracodawcą zatrudniającym ok. 60 tys. ludzi. Jej macki sięgają Australii, Egiptu, Ekwadoru, Francji, Hiszpanii, Kolumbii, Korei, Kuby, Peru.

Kiedy wojna na północy dobiegała końca, 10-letni Carias uciekł z domu, gdzie przymierał głodem. Nazywał się wówczas Alexander Mendoza. Przez minione 30 lat używał wielu fałszywych nazwisk, ale w środowisku przestępczym nieodmiennie występuje pod ksywą Prosiaczek. Włóczył się po ulicach San Pedro Sula. Wraz z innymi dzieciakami kradł mieszkańcom bogatych dzielnic portfele, zegarki, biżuterię. Zysk szedł na jedzenie, słodycze i najmocniejszy z dostępnych biedocie narkotyków – rozpuszczalnik nitro.

Minął rok, pewnej nocy chłopiec schronił się przed deszczem w opuszczonym fabrycznym magazynie. Nim minęła północ, halę wypełnili pijacy, bezdomni, nieletni przestępcy. Uwagę zwracała grupka elegancko ubranych młodzieńców, którzy rozmawiali dziwnym slangiem, nosili pepegi Nike Cortez i palili marihuanę. Należeli do komórki MS-13 zwanej Leeward Locos Salvatrucha. Prym wodził niejaki Indio, który dostrzegł wrodzoną inteligencję i uliczny spryt „Prosiaczka”. Wziął go pod swoje skrzydła.

Indio urodził się w San Pedro Sula, podczas wojny wyjechał przez Meksyk do Los Angeles. Tam zbratał się z Salwadorczykami. Wrócił jako emisariusz gangu, organizował pierwsze struktury na terenie rodzinnego miasta, podjął praktyki w zakładzie rusznikarskim Armería López. Firma wciąż działa. Na czerwonej ścianie siedziby widnieje reklamowe graffiti: starszy mężczyzna pada ugodzony kulą, z jego rewolweru dobiegają dźwięki „klik.. klik…”, broń uśmiechniętego młodzieńca robi „bum!”, bo nabył ją u niezawodnego Lópeza.

Początki były trudne. Stworzenie sprawnie działającego systemu wymuszania haraczy zajęło dekadę. Początkowo Indio i jego ludzie parali się detaliczną sprzedażą narkotyków, morderstwami na zlecenie, porwaniami, rabunkami. Dochody osiągali niewielkie, w przerwach między akcjami herszt uczył „Prosiaczka”, jak czyścić broń, konserwować, dorabiać części zapasowe. Przy majsterkowaniu snuł opowieści o pionierskich latach gangsterki, wypadach na metalowe koncerty, podłożu konfliktu między MS-13 a panlatynoskim Barrio 18 (poszło o dziewczynę), bandyckim honorze, za który warto oddać życie.

W 1993 r. konflikt przeniósł się z Los Angeles do San Pedro Sula. Przybywało członków osiemnastki (dieciocheros), padły pierwsze strzały, zginął Sored z Leeward Locos. Odpowiedź nastąpiła błyskawicznie – członkowie MS-13 zastrzelili Pirato, prominentnego oficera Barrio 18. Krwawe porachunki ciągną się do dziś.

Zaprzysiężeni gangsterzy z USA werbowali dzieci ulicy, ale również uczniów Liceo Morazánico przy Primera Calle. Sztab gangu znajdował się dwie przecznice dalej na Tercera Calle w samym centrum miasta. Indio zyskał status ojca chrzestnego, szefa szefów. Jego młodociani podopieczni w chwilach wolnych od gangsterki uganiali się za licealistkami.

„Chodziło się flirtować – wspominał „Prosiaczek” w wywiadzie dla portalu InSight Crime. – Na laleczki. Zbieraliśmy się przy winklu i obczajaliśmy, czy jest jakieś rwanie. Dziewczyny miały superzabawę. Wychodziły z budy prosto na imprezę. Taki jeden Noise, emesiak z sitwy Normandie, przynosił boomboxa i odstawiał breakdance. Nauczył się w Kalifornii. Czasem nawet rapował. Stawialiśmy laskom colę w sklepiku Salsita Picante, zaraz obok był salon gier z flipperami”.

Niestety, osiemnastka rosła w siłę. W połowie lat 90. gangi toczyły już regularną wojnę o terytoria i wpływy. Spacery po Trzeciej groziły emesiakom odstrzeleniem. Na dziewczyny nie starczało czasu. Nastolatkowie przedwcześnie dorastali. Wiosną 1997 r. zginął Indio. Nie poległ w bitwie, dieciocheros wpakowali mu kilkanaście kul, kiedy stał na drabinie i wkręcał żarówkę. Po pogrzebie „Prosiaczek” zdecydował się przejść inicjację, by pomścić mentora jako pełnoprawny trzynastak. „Wykonanie wyroku przypomina zdobycie gola – tłumaczył. – A gole liczą się tylko, kiedy grasz drużynowo”.

Drużyna była wówczas luźnym stowarzyszeniem wspomnianych sitw, łączących się w struktury poziome, wszyscy liderzy mieli równe prawa, każdy dysponował jednym głosem przy demokratycznym podejmowaniu decyzji. Momentem przełomowym stał się pożar starego więzienia w San Pedro Sula 17 maja 2004 r. Spłonęło żywcem 107 członków MS-13. Tragedia utrwaliła grupową solidarność i poczucie wspólnoty podlane martyrologią oraz nienawiścią do władz, bo kryminaliści święcie wierzą, że podpalenia dokonano na polecenie rządu.

Prezydent Ricardo Maduro wygrał wybory dzięki obietnicom rozbicia gangów. Skierował do walki armię, przeforsował ustawę przewidującą za samą przynależność do organizacji przestępczej 30 lat więzienia. Obywatelskie szwadrony śmierci złożone z byłych policjantów i wojskowych, za cichym przyzwoleniem organów ścigania, dokonywały egzekucji podejrzanych na własną rękę. Oficjalnie przyczyną pożaru była awaria instalacji elektrycznej, ale wątpliwości pozostały, a żywią je nie tylko bandyci, lecz także spora część praworządnych obywateli.

Stawienie czoła rządowym represjom wymagało zwarcia szeregów, ekspansji terytorialnej, a zarazem zmiany modelu biznesowego, bo kluczem do przetrwania były pieniądze. Gang wszedł w wymuszenia, wkrótce pobierał haracze od wszystkich działających na obszarze departamentu Cortés i okolicach: firm transportowych, dystrybutorów żywności, hurtowników, supermarketów. Jednak zasadniczym źródłem dochodów stały się śmieci.

Kiedy chuligańska banda ewoluuje w szajkę przestępczą, a ta staje się mafią, siła fizyczna i okrucieństwo liderów tracą znaczenie. Liczy się intelekt. „Prosiaczek” ma zaledwie 1,65 m wzrostu, waży 70 kg, ale sprytem, siłą woli, rozmachem wizji przebijał innych hersztów sitw. Pod jego kierownictwem MS-13 przejął kontrolę nad otaczającymi metropolię wysypiskami. A konkretnie – nielegalnym recyklingiem odpadów.

Zasady są proste. Wywozem śmieci zajmują się przedsiębiorstwa powiązane finansowo z prominentnymi urzędnikami czy wręcz będące ich własnością. Na przykład komunalne wysypisko San Pedro Sula obsługuje firma Sulambiente, należąca częściowo do Nasry’ego Asfury – eksburmistrza stołecznej Tegucigalpy, który rządził tam dwie kadencje (2014-2022). A trzy lata temu, mimo zarzutów korupcyjnych, reprezentując prawicową Partido Nacional, niemal pokonał kandydatkę lewicy na prezydenta.

Firmy takie podpisują z władzami lukratywne kontrakty przewidujące zbieranie, wywózkę, recykling i utylizację odpadów, po czym zrzucają wszystko na kupę. Hałdy przeczesują nędzarze, alkoholicy, niepełnosprawni, przewlekle chorzy, sieroty. Segregują metal, szkło, plastik, papier, sobie zatrzymują ubrania i resztki żywności, o które walczą ze stadami zdziczałych psów, sępami i rojami owadów.

Tu właśnie do akcji wkracza MS-13. Gang przejął rolę pośrednika w handlu surowcami wtórnymi. Nadzoruje wysypiska, płaci zbieraczom za towar, po czym odsprzedaje z zyskiem (kilkudziesięciu tysięcy dolarów dziennie) przedsiębiorstwom recyklingowym, jak Invema. Firmy gospodarujące odpadami winny je sortować samodzielnie, lecz układ z kryminalistami bardziej im się opłaca. Znaczy bardziej niż straty z tytułu wylatujących w powietrze śmieciarek, podpalanych magazynów, napaści na pracowników.

Gang nie ma konkurencji. Zbieracz, który próbowałby uzyskać lepszą cenę gdzie indziej, ponosi bolesne konsekwencje. Jeśli siniaki nie przemówią mu do rozumu, następnym razem bandyci odrąbują rękę maczetą. Sulambiente podpisała pierwszy kontrakt z San Pedro Sula w 2001 r. Miała stworzyć nowoczesne, podziemne składowisko odpadów i prowadzić recykling. Nie kiwnęła palcem, a mimo to 13 lat później zawarła kolejną umowę obowiązującą do 2028 r.

„Prosiaczek” po przejęciu władzy zakazał wymuszania haraczy od mieszkańców i drobnych przedsiębiorców na terytorium gangu. Potrafił im zapewnić ochronę przed zwykłymi rzezimieszkami, której nie gwarantowała policja. W zamian zyskał lojalność, nawet swoisty mir, jak włoscy ojcowie chrzestni ubiegłowiecznej Ameryki. Zabezpieczone tyły umożliwiły MS-13 rozwinięcie skrzydeł. Podczas wymierzonej w gang operacji Lawina dziewięć lat temu siły rządowe skonfiskowały kilkadziesiąt karabinów maszynowych, materiały wybuchowe, chemikalia potrzebne do masowej produkcji syntetycznych narkotyków, 575 tys. dol. w gotówce i 220 tys. spoczywające na kontach bankowych.

Dokumenty wskazywały, że gangsterzy prowadzą setki firm: pralni, salonów samochodowych, barów, przedsiębiorstw transportowych, korporacji taksówkarskich, nawet klinik i szpitali. Przynosiły one legalne zyski, a równocześnie służyły do prania pieniędzy pochodzących z przedsięwzięć nielegalnych. Szef stworzył także sieć pośredników działających poza wszelkimi podejrzeniami – sklepikarzy, drobnych przedsiębiorców, którzy przepuszczają przez swoje konta brudne pieniądze, by nie narazić się MS-13.

Gang dysponuje oddziałami zabójców wyszkolonych nie gorzej niż zawodowi komandosi, umiejących zabijać każdym rodzajem broni, strzałem z karabinu snajperskiego czy złowieszczą, budzącą największy postrach i niejako symboliczną dla trzynastki maczetą. Z drugiej strony Carias wyszukuje młodych zdolnych i łoży na kształcenie własnych prawników, księgowych, specjalistów od zarządzania. Połączone z torturami egzekucje osiemnastaków lubi podobno nadzorować osobiście, sycić zapiekłą nienawiść wobec morderców Indio.

Amerykańskie służby specjalne wzięły „Prosiaczka” na celownik, gdy okazało się, że współpracuje z Kolumbijczykami przy produkcji i przerzucie do USA zabójczych opioidów. Po ucieczce z więzienia zapadł się pod ziemię, ale nadal rządzi żelazną ręką i mnoży zyski. Jeśli agenci FBI, DEA, ICE i kilku innych prowadzących wojnę z narkotykami służb kiedykolwiek go schwytają, w nowojorskim sądzie federalnym czeka akt oskarżenia z zarzutami m.in. kierowania zorganizowaną grupą przestępczą, korupcji, prania brudnych pieniędzy, przemytu zakazanych substancji odurzających i używania broni do celów sprzecznych z prawem. Innymi słowy: dożywocie w więzieniu, z którego nie da się uciec.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version