27 lutego 2016 r. atmosfera w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie była gęsta. Prokuratorzy, choćby najbardziej zajęci własnymi śledztwami, wyglądali na korytarz, wypatrując słynnego mordercy – Kajetana Poznańskiego.

Takie poruszenie wśród śledczych zdarza się niezwykle rzadko, można je zaobserwować, gdy w gmachu prokuratury przesłuchiwany jest ktoś znany – jakiś aktor, piosenkarka, popularny sportowiec. W blokach startowych czekał także mecenas Tadeusz Wolfowicz, adwokat wielkiej klasy i jeszcze większej skuteczności. O pomoc w zadbaniu o procesową sytuację Kajetana poprosił Wolfowicza ojciec podejrzanego. Wierzył, że mądry i doświadczony prawnik wesprze młodego Poznańskiego w sytuacji, która zdawała się nie mieć żadnego dobrego wyjścia. To zresztą standardowa procedura. Jak podejrzany, będąc już w areszcie, miałby sobie szukać dobrego obrońcy? Pełnomocnika werbuje ten, kto ma dostęp do internetu, telefonu i pieniędzy, czyli przebywający na wolności. Dla osób, którym nie ma kto pośredniczyć w znalezieniu prawnika, jest coś takiego jak „dyżur adwokacki” i całą dobę, niemal od ręki, znajdzie się ktoś, kto pomoże.

Kajetana doprowadził uzbrojony policyjny konwój. Przed budynkiem przy ul. Chocimskiej 28 w Warszawie roiło się od paparazzich. Internet niemal natychmiast obiegły zdjęcia ekstremalnie szczupłego mężczyzny w damskiej kurtce i kasku na głowie. Ręce i nogi miał skute. Wyglądał absurdalnie. Gdy dotarł na trzecie piętro „okręgówki”, zdjęto z niego kajdany i ochraniacz na głowę, który miał mu zapewnić bezpieczeństwo, gdyby wpadł w kolejną furię. Poznański natychmiast powiedział, że adwokata od ojca nie przyjmie. Tadeusz Wolfowicz nie miał nawet możliwości zaprezentowania się Kajetanowi i przedstawienia wizji potencjalnej obrony. Bibliotekarz powiedział, że sam będzie siebie reprezentował na przesłuchaniu i nie chce obrońcy. Ten pozorny szczegół będzie się później przez lata ciągnął za oskarżycielem publicznym jako rzekoma próba ograniczenia podejrzanemu konstytucyjnego prawa do obrony.

Przesłuchanie rozpoczęło się o godzinie 10.33. Kajetana Poznańskiego przesłuchiwali prokurator Magdalena Kołodziej i tymczasowo wspierający ją w śledztwie prokurator Jakub Romelczyk. Również rodzina zamordowanej Katarzyny zatrudniła prawnika, który działał w interesie bliskich. A on był sam. Na późniejszym etapie postępowania będzie tłumaczył, że nie chciał robić finansowych problemów rodzinie.

Śledczy postawili Poznańskiemu dwa zarzuty – zabójstwa Katarzyny oraz zaatakowania funkcjonariusza policji, konwojującego go z Malty do Polski. Mężczyzna się przyznał. Przesłuchanie było nagrywane, by nikt później nie zarzucił śledczym, że nie poinformowali podejrzanego o jego prawach albo go straszyli. Chcieli udokumentować, że Poznański miał pełną swobodę wypowiedzi. Jego matka była wówczas prokuratorem delegowanym do nieistniejącej dziś Prokuratury Generalnej, najwyższej jednostki prokuratury. – Wprost na nas nie wpływała, ale czuliśmy presję związaną z tą okolicznością. To było bardzo niekomfortowe – mówił mi w wywiadzie nagranym zimą 2024 r. dla Gazeta.pl prokurator Romelczyk.

– Widziałam, że mam przed sobą osobę inteligentną, dążącą do perfekcjonizmu. Wiedziałam, że przesłuchanie będzie trudne. Zaczął bardzo aktorsko, poprosił o chwilę ciszy, trwała kilka minut – tak prokurator Kołodziej zapamiętała moment tuż przed tym, gdy Kajetan Poznański opisał szczegółowo swoją życiową filozofię i wieloletnie fiksacje, które pchnęły go do zbrodni.

– Od kiedy pamiętam, moje życie społeczne w Polsce normalnie się toczyło. Ale zawsze miałem problemy z równowagą. Gdzieś zawsze balansowałem w taki sposób, że nie miałem żadnych problemów sądowych, żadnej sprawy w aktach. Udawało mi się to utrzymywać, ale było we mnie dużo lęku, niekontrolowanych emocji; z jednej strony potrzeby wyżycia się, z drugiej – samokontroli. Dwa zupełnie przeciwstawne bieguny. Chciałem się pozbyć wszystkich ludzkich słabości. Czułem, że one mnie upokarzają – wyjaśniał Poznański. Najbardziej czuł się upokorzony „sentymentalizmem wobec kobiet”. – Zbytkowanie sobie w jedzeniu, w przyjemnościach, bardzo małe wymagania wobec samego siebie… A mi chodziło o to, żebym miał większe ambicje niż moje możliwości: sportowe, fizyczne i intelektualne. Lubiłem się dobrze skatować w sporcie, to mnie oczyszczało. Bez tego tracę logikę, zdolność chłodnego rozumowania – kontynuował wywód.

Śledczy słuchali go w milczeniu. Dali mu na wypowiedź tyle czasu, ile potrzebował, i widać było, że on z tego korzysta. Prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu zetknął się z ludźmi, którzy – czy chcieli, czy nie – przysiedli się do jego historii. Mógł wyrazić przemyślenia, które latami w nim dojrzewały. Nadać temu odpowiednią wagę i ton. Delektował się słowami, choć zostawił mnie z nieodpartym wrażeniem, że tych słów mu brakowało, by opowiedzieć siebie właściwie. Robił długie pauzy, momentami się krzywił albo zachowywał, jakby rozmawiał z kimś we własnej głowie. Trwała wewnętrzna konsultacja o tym, co może powiedzieć, a czego nie.

– Byłem zawieszony pomiędzy wygórowanymi wymaganiami własnej natury a jakąś potrzebą wyluzowania się. Z jednej strony presja, z drugiej strony przyjemności, bez których nie ma przecież życia. Czułem się jak w klatce, miotało mną. Wreszcie parę lat temu poczułem się zupełnie zagubiony. Stwierdziłem, że jest tylko jedna droga do tego, by maksymalnie sprostać swoim wymaganiom i przerwać to rozdwojenie, tę schizofrenię. Zacząłem po kolei odrzucać od siebie swoje słabości – opisywał Poznański. Realizował, jak sam określił, absurdalne wyzwania fizyczne. – Głodówka, sport, dłuższe wyprawy do lasu. Wszystko po to, żeby wyrzec się tych słabości – dodał. Podzielił się z prokuratorami wspomnieniami ekstremalnych głodówek, ciężkiej fizycznej pracy w budowlance, sportowych wyczynów, by „utrzymać głowę w ryzach”.

Kajetan już po kilku minutach wywodu doszedł do swoich problemów z płcią przeciwną. – Miałem problemy z kobietami. Który mężczyzna ich nie ma? – pytał, uśmiechając się do śledczych, szukając potwierdzenia swojej tezy. Kobiety określił jako „taki element cywilizacji, przez który wdarło się wiele słabości”. – To jest dobrze pokazane w „Iliadzie”. Dwie armie nastawione naprzeciwko siebie w boju. Jedna zwyciężała, a kobiety były brankami. Ich rola była absolutnie podległa. Dlatego tamte społeczeństwa były inne – filozofował.

Poznański mówił, że czuł narastającą frustrację. Działania, które miały uczynić go wyzwolonym człowiekiem, tylko nasilały jego natrętne myśli i potęgowały dziwaczne pragnienia. Słabością, której nie mógł znieść, były więzy rodzinne. Opowiedział o tym, jak stłukł własnego ojca pasem. – Przypomniałem sobie wtedy coś, o czym wiedziałem wcześniej: że parę razy dostałem mocno pasem za młodu. To nie była może jakaś trauma, ale pewnej nocy przypomniałem sobie uczucia, jakie to wywołało. Tę nienawiść wobec ojca. Uznałem, że muszę przeżyć to jeszcze raz teraz, gdy jesteśmy równiejsi – tłumaczył. Pojechał do Poznania, by wymierzyć ojcu sprawiedliwość, ale ulga nie przyszła. A ludzie jeszcze bardziej mu przeszkadzali. Chciał, żeby wszyscy dali mu spokój. Czuł się osaczony, gdy jego współlokatorzy jakkolwiek ingerowali w jego życie albo nie stosowali się do narzuconych przez niego ustaleń. Podejrzewał, że gdyby nie musiał tak często obcować z ludźmi, to „nie musiałby nikogo zabijać”.

– Miałem problem z tym, że jest obecny drugi człowiek, zagrażający mojemu terytorium. To narastało. Doprowadziło do myśli, że muszę kogoś zabić. Nie było odwrotu. To był kolejny etap wewnętrznej ewolucji – wyznał podczas przesłuchania. Mówił o tym chłodno, bez emocji. Przed zabójstwem rozważał, by kupić bilet lotniczy w jedną stronę i „stąd odejść”, ale słyszał w głowie „drugi głos”, który podpowiadał: „zabij…”. – Nie mogłem stchórzyć. Zaszyłbym się w jakimś zakątku świata i może by mi było dobrze, ale nie do końca. Miałbym świadomość, że nie zrobiłem czegoś, co zrobić należało. Dlatego musiałem sobie znaleźć pierwszą ofiarę, kogoś, na kim będzie można zobaczyć, jak TO się robi – tłumaczył.

Kajetan Poznański chętnie i szczegółowo opisał proces, który doprowadził go do spotkania z Katarzyną. Jednak to nie ona miała być „pierwszą”. Myślał o zamordowaniu Damiana, niewielkiej postury studenta, z którym dzielił mieszkanie w bloku przy Potockiej. Określił to jako „wygodną opcję”, bo nie trzeba szukać ani dojeżdżać. Bał się wpadki, choć – czego dowodzą podejmowane przez niego działania – daleki był od jej uniknięcia.

– W dzisiejszych czasach trudno o zbrodnię doskonałą. Mogę sobie tylko wyobrazić, ile jest kamer w tym mieście, ile jest ludzi, którzy patrzą, a tym bardziej wypatrzą twarz ciemniejszą niż pozostałe – kontynuował, nawiązując do swojej niezbyt słowiańskiej aparycji.

*

Kajetan siedział na wprost prokurator Magdaleny Kołodziej przez ponad dwie godziny. Wpatrywał się w nią czasem w ciszy, jakby uwodził wzrokiem. Innym razem jak postać z amerykańskiego serialu, mówił nagle do kamery, do potencjalnego odbiorcy, łamiąc tzw. czwartą ścianę. Uśmiechał się tajemniczo.

Kajetan: „Robiłem tylko to, co musiałem robić, jak rzeźnik”

– Konieczność zabicia narastała, była coraz bardziej nagląca. Ale współlokator wyjechał, a drugi, który został, był dużo większy i silniejszy. Niezbyt dobry cel jak na pierwszy raz. Uznałem wtedy, że znajdę lektorkę językową, wiedziałem, że nie będę głupi na tym polu – podkreślał. Czemu tak go obchodziło, żeby osoba, której odbierze życie, w ostatniej minucie pomyślała o nim dobrze, podziwiała jego erudycję i intelekt? Bał się, że mógłby na zawsze pozostać w momencie, w którym ofiara zwymyśla go albo zrani narcystyczne potrzeby? Nie wyjaśnił. Twierdził, że Katarzyna była ofiarą zupełnie przypadkową. Trudno mi jednak uwierzyć w ten losowy wybór kobiety, która była w podobnym wieku, miała podobne zainteresowania, studiowała podobne kierunki, chodziła nawet do tej samej biblioteki, co on. Kajetan zapewniał, że na portalu e-korepetycje.pl wytypował Kasię, bo nie miała zdjęcia profilowego. Nie chciał jej sobie wyobrażać, seksualizować aktu, którego zamierzał z jej udziałem dokonać. A może bał się, że jak zobaczy jej drobną buzię i roześmiane oczy, to obudzi się w nim współczucie? Mógłby wtedy nie być w stanie odebrać jej życia. A miał być w tej sytuacji bogiem, a bóg nie ma sentymentów.

Opisał śledczym, jak obserwował blok, w którym mieszkała. Doskonale pamiętał moment, w którym dostał się w końcu do mieszkania i pozbawił ją życia jednym ciosem zadanym „o tu” – powiedział, wskazując na szyję.

– Skąd pomysł na cios w tętnicę? – pytał pełnomocnik rodziny ofiary.

– Z wyobraźni – odparł Kajetan. – Nie zależało mi na cierpieniu ofiary. To nie sprawiało mi przyjemności. Robiłem tylko to, co musiałem robić, jak rzeźnik. Nie brałem pod uwagę użycia broni palnej. Poderżnięcie komuś gardła to coś odpowiednio bezpośredniego. Było trochę szarpaniny, więc pogłębiłem nacięcie. Nie chodziło mi o to, żeby to trwało – zapewniał, choć dla rodziny pokrzywdzonej cierpieniem było każde wypowiedziane przez niego słowo.

Poznański powiedział śledczym, że przygotowywał się do zabójstwa od strony praktycznej. Nie sprawdzał nigdzie, jak i gdzie należy ugodzić ofiarę, by sprawnie odebrać jej życie. Wyznał jednak, że w celu sprawdzenia się zabił wcześniej kurę – przywiózł ją do domu w klatce dla kota – i żółwia, którego złapał i upiekł podczas wyprawy do Grecji. Oba te stworzenia zjadł.

– Jestem przekonany, że człowiek zasługuje, by być potraktowany jak świnia, którą zarzyna na obiad. Jeśli się nie wierzy w Boga, ludzkie życie nie jest więcej warte niż świni czy komara. Czemu wylewamy łzy akurat nad człowiekiem? Jaka jest substancjonalna różnica pomiędzy panią a świnią, którą dobijamy, by zjeść? – zapytał Magdalenę Kołodziej. Nie odpowiedziała, on zresztą na odpowiedź nie czekał. Mówił dalej. Udając smutek, wymamrotał: „Ojej, biedna Kasia nie żyje…”.

– Gdzie tu jest sprawiedliwość? Ja chciałem się tej słabości pozbyć, tego przekonania, że ludzkie życie jest więcej warte niż świni czy komara. Chciałem pozbyć się tej iluzji, chciałem ją zjeść. Oczywiście nie całą, tylko kawałek, tak jak jemy cielęcinę. Nie przystąpiłem do spożywania ofiary, bo wszystko się posypało – oświadczył. Prokuratorzy wiedzieli, że fascynacje Kajetana Poznańskiego krążyły wokół sadyzmu, kanibalizmu i ogólnie pojętej zbrodni. Ale wyznanie wprost, do kamery, że po zabójstwie chciał potraktować ofiarę jak kawałek mięsa od rzeźnika, zmroziło wszystkich zgromadzonych w ciasnym gabinecie Magdaleny Kołodziej. Pytany później doprecyzował, że zamierzał zrobić sobie ucztę z nerki albo wątroby. – To są zdrowe podroby. One są silne, mają dużo pracy do wykonania, tak samo serce czy mózg – dodał. Poznański sam powiedział śledczym, że Hannibal Lecter nie był jego motywacją do zbrodni, ale „inspiracją w jakimś stopniu na pewno”. Wyjaśnił również, że maszynkę do mielenia mięsa kupił właśnie „z myślą o zabójstwie”.

Prokurator Kołodziej dowiedziała się tego dnia, jaki był plan Poznańskiego.

– Miałem taką myśl, by przetransportować ją do mojego mieszkania i tam już spokojnie wszystko kontynuować. Ale dość mocno wymknęło się to spod kontroli. To nie była panika – bronił się, jakby bał się, że śledczy odbiorą go jako nieudolnego, rozkojarzonego afektem. Kajetan twierdził, że przyniósł ze sobą do mieszkania Katarzyny dwa noże i piłę do metalu, klasyczny brzeszczot, który radzi sobie z cięciem najtwardszych materii. Testował ją, piłując kość zwierzęcą, którą – jak twierdził – znalazł w lesie. Nowy sprzęt miał mu posłużyć do ćwiartowania zwłok.

– Chciałem podzielić ofiarę na pół i podzielić transport na dwa razy. No… ale to było głupie – przyznał. – Nie wziąłem pod uwagę, ile krwi się wyleje z tego ciała. Liczyłem, że w mieszkaniu będzie wanna i przekroję ją w wannie. Ale był prysznic i to oczywiście zatkany – mówił z ironicznym uśmieszkiem, jakby to było zabawne, że ofiara nie przygotowała mieszkania pod jego wizytę. Poznański tłumaczył, że musiał działać szybko, bo Katarzyna informowała go wcześniej, że po godzinie 12 jest umówiona. Nie wiedział, czy ktoś ma przyjść do niej, czy ona się gdzieś wybierała. Nie zdążył zapytać, ale czuł presję czasu. – Ktoś by jej szukał, pukałby do drzwi albo wezwał policję. W całej tej gmatwaninie stwierdziłem, że ją wyniosę – oznajmił. Kajetan nazywał się w tej historii „rzeźnikiem”. Mówił, że po zjedzeniu wybranej części ciała chciał resztę pociąć na kawałki i spalić w Kampinosie. Prokuratorzy, podobnie jak profilerki z Komendy Stołecznej Policji, chcieli się dowiedzieć, dlaczego Kajetan pozbawił ofiarę głowy. Nijak się to miało do „dzielenia na pół”. Nie była to także część ciała, którą chciał konsumować. Wyjaśnienie odarło medialny mit o żądnym krwi zabójcy, który dekapituje dla przyjemności.

– Obciąłem głowę ze względów praktycznych. Głowa nieco waży. Potem był już potok niezręczności… – przyznał. Zabójstwa dokonał w korytarzu, a głowę obciął w sypialni jej współlokatora. Według niego od początku, już od momentu opuszczenia mieszkania Katarzyny, wszyscy przyglądali mu się podejrzliwie. Był przekonany, że taksówkarz, w którego pojeździe zaczęła sączyć się krew z jednej z toreb, wiedział o dokonanej zbrodni. – On mi rzucił takie spojrzenie, mógł wiedzieć, co jest grane. Jak wchodziłem do klatki schodowej, minąłem sąsiadkę. Ona się chyba nie zorientowała, ale to nie polepszyło mojej sytuacji. Wiedziałem, że w każdej chwili mogę usłyszeć koguta nadjeżdżającej policji. Dlatego ucieczka… ale przed ucieczką pomyślałem, że może uda się to wszystko spalić – wyjaśnił.

Plan ucieczki miał szansę się ziścić. Właściwie Poznańskiego dzieliło zaledwie kilka kroków ucieczki do miejsc, z których polski wymiar sprawiedliwości nigdy by go nie ściągnął. – Chciałem uciec na pustynię do Tunezji albo Libii. Od dłuższego czasu uprawiałem coś na kształt survivalu. Chciałem znaleźć miejsce, gdzie znajdę spokój – tłumaczył.

– Pomysł zabójstwa zawsze gdzieś był ze mną, gdzieś z tyłu głowy. Ale tak na poważnie zacząłem myśleć na miesiąc, dwa przed zabójstwem. Ta moja psychologiczna potrzeba zaczęła przybierać wtedy szaty determinacji – oznajmił. Prokurator dopytywał, czy wyjazd do Grecji, o którym z taką pasją opowiadał każdemu, kto chciał słuchać, miał jakiś związek ze wspomnianą determinacją. – Ten wyjazd miał związek z moją zbrodnią od strony psychologicznej. Był związany z moim galimatiasem w głowie – twierdził.

– Czy pan żałuje tego, co zrobił ? – zapytała prokurator Magdalena Kołodziej. To pytanie zadaje się każdemu sprawcy zbrodni, dając mu tym samym szansę na wyrażenie potencjalnej skruchy, która jest potem tzw. okolicznością łagodzącą, gdy sprawa trafi do sądu.

– A jak pani myśli, pani prokurator? Nie, nie żałuję – odpowiedział natychmiast.

– A czy realizacja tego planu przyniosła panu satysfakcję albo ulgę? – dopytywał adwokat rodziny pokrzywdzonej.

– To się musiało wydarzyć. Żadne z wymienionych uczuć tu nie trafia. Może było trochę ulgi, trochę satysfakcji, ale było tych uczuć więcej. Jakakolwiek frywolna myśl byłaby niestosowna – przekonywał z filozoficznym zacięciem.

– Czy gdyby nie został pan schwytany, to planował pan dalszezabójstwa?

– Gdybym został tutaj, w Warszawie, gdyby wszystko się powiodło… To byłoby bardzo możliwe, że musiałbym dokonać drugiego takiego aktu. Jakbym mieszkał za granicą, na południu, to ja bym już nigdy nie zabił – stwierdził.

Osiem lat później, gdy rozmawiałam z prokurator Kołodziej, jej wrażenia dotyczące tamtego przesłuchania były wciąż żywe. – Cały czas przypomina mi się ten właśnie moment. On tak naprawdę nigdy nie wyraził skruchy – zauważyła.

Dwie godziny później Poznański był już w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa, gdzie sędzia Marek Tyszkiewicz rozpoznawał wniosek prokuratury i utrzymanie oraz przedłużenie tymczasowego aresztowania, które w związku z listem gończym umożliwiało zatrzymanie Kajetana na zaledwie 14 dni. Podejrzany nie był już tak wylewny, jak podczas przesłuchania w prokuraturze. Twierdził, że protokół został sporządzony niedbale i nie oddaje sensu jego wypowiedzi. Czy zdziwił się, gdy przeczytał swoje myśli przelane na papier i pozbawione teatralnej otoczki, jaką można zaobserwować na filmie? Czy zaskoczyło go, jak płasko i momentami idiotycznie brzmią jego wywody? Czy nie mógł uwierzyć, że te pseudofilozoficzne bzdury wyszły z jego ust? W sądzie domagał się udziału adwokata w czynnościach. Przydzielono mu z urzędu mec. Magdalenę Otwinowską. Sąd powiadomił prawniczkę mailem 29 lutego 2016 r., że została obrońcą najsłynniejszego przestępcy w kraju. Podjęła wyzwanie. Kilka dni później zapoznała się już z materiałem, który prokuratura zebrała na Poznańskiego, i oczekiwała widzenia z „Hannibalem”. Na naprawę błędów wylewnego bibliotekarza było już jednak za późno.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version