Pies żyje u naszego boku bezwarunkowo zarówno jako rozradowany szczeniak, jak i jako schorowany staruszek.

O nas samych, naszym człowieczeństwie świadczy to, czy jesteśmy w stanie równie bezwarunkowo stanąć przy nim w zdrowiu i chorobie, czy otoczymy naszego towarzysza odpowiednią opieką w jego ostatnich chwilach, a czasami to, czy jesteśmy w stanie pozwolić mu godnie, bez bólu i lęku odejść.

Gdy bierzemy czworonoga do domu, najczęściej szczeniaka, wyobrażamy sobie, że odtąd życie będzie nam urozmaicać rozbiegany, rozbawiony, czasami rozszczekany psiak, który gdy już trochę podrośnie i ustatkuje się, będzie godnym towarzyszem, czasami powiernikiem, kompanem spacerów i innych sytuacji życiowych. Naiwnie wyobrażamy sobie, że będzie z nami zawsze. Nie myślimy o jego życiu, o tym, że starzeje się tak samo jak my, ale jego czas, w stosunku do naszego, biegnie szybciej: zanim się obejrzymy, niepostrzeżenie u naszego boku drepcze staruszek.

Czas między szczeniakiem a staruszkiem ma różny wymiar, zawsze jednak okazuje się za krótki. Bo gdy już osiągniemy ten etap porozumienia, gdy wystarczy spojrzenie, delikatny gest, by odczytać w mgnieniu oka wzajemne intencje, okazuje się, że nasz towarzysz postrzał się tak bardzo, że drżymy o każdy dzień, by nie był ostatni.

Tylko wspólnie przebyta droga pozwala człowiekowi zrozumieć i zróżnicować potrzeby psa od szczenięctwa po starość, również wypracować wspólny język, opierający się na gestach, spojrzeniach, mowie ciała i słowach, a czasem zniuansowanym szczekaniu. Nie jest to dane od razu: to proces wypracowany przez miesiące i lata, dzięki ufności psa i zaufaniu człowieka, które wynika z dogłębnej znajomości i przewidywalności. To wspólne poznawanie, uczenie się siebie nawzajem, aż do pełnego zrozumienia, swoistego zjednoczenia, którego symbolicznym wyrazem może być spacer noga w nogę, w tym samym tempie i rytmie, jakby człowiek i pies powiązani byli niewidzialną smyczą.

Niestety, ten piękny moment najczęściej przychodzi, gdy pies ma już sporo za sobą, a jego czas zbliża się do kresu. To moment nieuchronnego rozstania. Pies starzeje się tak samo jak my i gdy wchodzi w ostatni okres swojego życia, zmagając się ze starością i chorobami, wymaga opieki takiej samej jak starszy człowiek. Odpowiedzialność i troska opiekuna poddawane są wówczas najwyższej próbie, w której zdajemy egzamin z człowieczeństwa. Dajemy świadectwo przyjaźni, miłości, oddania wobec stworzenia, które dotąd było częścią naszego życia, tak jak inni członkowie rodziny. O naszym człowieczeństwie świadczy to, czy otoczymy go odpowiednią opieką w jego ostatnich chwilach, a czasami to, czy jesteśmy w stanie podjąć tę jedyną, nieodwracalną decyzję i damy mu godnie, bez bólu i lęku odejść.

W tym sensie i z uwagi na miejsce psa w rodzinie powinniśmy przyjąć rolę opiekuna i przewodnika, a nie właściciela. Opiekuna, który otacza psa pieczą, biorąc pod uwagę jego harmonijny rozwój, i przewodnika, który jak nauczyciel prowadzi go przez jego życie. W terminie „opiekun” zawierają się troska i dbałość, w przeciwieństwie do tradycyjnie (ale też prawnie) używanego słowa „właściciel”, które może mieć charakter opresyjny i wiązać się z typem własności, w której na pierwszym miejscu stawia się podległość psa, a nie jego współistnienie z człowiekiem. Każdy świadomy opiekun psa dobrze wie, jakie zasady powinny obowiązywać, kiedy chcemy stworzyć psio-ludzką rodzinę powiązaną wspólnym psio-ludzkim życiem pod jednym dachem i w jednym stadzie. Odpowiedzialność za czworonoga nie oznacza absolutnego panowania nad nim, ale stworzenie warunków harmonijnego współistnienia, w którym uwzględnia się potrzeby psa i oczekiwania człowieka.

To kwestia stosunku człowieka do psa znajdującego się w jego „stadzie”. Jeżeli traktowany jest on jako członek rodziny, zajmuje w niej równie ważne miejsce jak wszyscy inni. Często słyszymy: „Pies to członek rodziny” i w tym wyrażeniu kryje się odpowiednie do naszych wyobrażeń traktowanie psa i jego dobrostan. Od odpowiedzialności człowieka zależy zatem to, czy „opieka” sprowadza się do pełnej miski i schronienia przed niepogodą, czy do rzeczywistej dbałości o psa z uwzględnieniem jego intelektualnego i fizycznego rozwoju, komfortu emocjonalnego i egzystencjalnego. Na to składa się czas wspólnej nudy i zabaw, spacerów, wypraw, przeplatany radością, czasami smutkiem. W tym wspólnym życiu pies czerpie bezpośrednią radość z chwili, a człowiek później uzupełnia ją o wspomnienia. To również kwestia wspólnych emocji. Bo przecież nie tylko my, również psy zmagają się z emocjami. Odczuwają radość i satysfakcję, smutek i przygnębienie, złość i zniecierpliwienie, ale uzewnętrzniają i rozładowują je na swój psi sposób, nie racjonalizując ich ani też nie sublimując. W swoich reakcjach są szczere i bezpośrednie.

Rzecz komplikuje się, gdy nasze stado obejmuje większą liczbę psów, z których każdy stanowi indywidualność o zróżnicowanym charakterze, potrzebach fizycznych i emocjonalnych. Nasze relacje zwielokrotniają się wraz z liczbą psich i ludzkich osób. Jakby jedno stado psio-ludzkie obejmowało dwa wewnętrzne: ludzkie i psie, potęgując skalę wyzwalanych emocji. Im więcej psów, tym bardziej ten podział się uwydatnia, a psy porządkują swoje stado według swoich reguł: ustanawiają własną hierarchię, są dla siebie przewodnikami i nauczycielami, opiekują się sobą w chorobie, ale też rywalizują ze sobą, kłócą się i obrażają. Ich więź jest równie silna i chociaż opiera się ona na innych zasadach, to od człowieka/opiekuna wymagają większej wrażliwości i czujności. Rzeczywiście, przebywanie grupy ludzi i grupy psów pod jednym dachem to skomplikowane psio-ludzkie relacje.

A kiedy nadchodzi ten dzień, zawsze nieunikniony, i musimy pożegnać się z czworonożnym przyjacielem, kończy się pewien etap naszego życia. Czas zatrzymuje się na chwilę, w której psiak wydaje swój ostatni oddech, a człowiek westchnienie bólu. Bo ból po stracie psa jest taki sam jak po stracie ludzkiego członka rodziny. Wobec tego odejścia stajemy bezradni, nieprzygotowani, niezależnie od tego, ile wysiłku włożyliśmy, by ten moment oddalić w czasie. Pozostają pustka, cisza, obroże, zabawki i kłęby sierści w zakamarkach domu, jak żywe wspomnienie niedawnej obecności. To traumatyczne przeżycie, które na zawsze w naszych wspomnieniach wypali obraz psa, który odtąd towarzyszyć będzie nam w innej, niematerialnej, niefizycznej postaci.

Pies odchodzi, my zostajemy. Sami albo z innym psem lub psami, które również przeżywają swoją stratę. Odejście jednego psa, opuszczenie przez niego dotąd poukładanego i stabilnego stada powoduje, że temu (lub tym), który został, zawalił się świat, dotąd poukładany i trwały, a w jego miejsce pojawia się niepewność, dezorientacja i cierpienie. Jeżeli tego nie dostrzeżemy, jeżeli zostawimy psa z jego traumą samego, skazujemy go (lub je) na ból i emocje podobne do tych, które i my odczuwamy. Obecność innych czworonogów nam pomaga, ale pozostałym zwierzakom to my musimy pomóc. My jesteśmy w stanie żal przepracować, psu musimy zapewnić komfort przeżycia jego żałoby, by pomóc mu odbudować świat i określić jego miejsce w tym nowym świecie i na nowo układanym stadzie. To również kwestia naszej odpowiedzialnej opieki nad powierzonym nam stworzeniem.

Prof. dr hab Beata Frydryczak — kulturoznawca, estetyk, kierownik Zakładu Studiów Kulturowych w Instytucie Kultury Europejskiej UAM w Gnieźnie. Autorka książki „Lusia. Sunia z jagodową kokardą na pupie”. Mieszka w Lednogórze z bernenką Klarą i kotką Tosią

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version