— Znam wiele osób z cechami DDA, które mówią: „Jak już przeżyłem swoje dzieciństwo, to wszystko dźwignę w życiu”. Ale też takie, które twierdzą: „Cały czas żyję przeszłością, nie jestem w stanie nic osiągnąć” — mówi psycholog i psychoterapeutka uzależnień Joanna Flis.

Joanna Flis: Koncentrujemy się na czynnikach ryzyka: pijący rodzic, przemoc, powtarzanie się niezdrowych wzorców, a nie doceniamy czynników ochronnych. To, jak mocno mamy rozwinięte cechy syndromu DDA, jak szybko udaje nam się w dorosłym życiu to zauważyć, zmienić i podjąć zdrowy styl funkcjonowania, zależy tak naprawdę od przypadkowych rzeczy. Pierwszym jest nasza osobowość, czyli w dużym stopniu cecha biologiczna. Są osoby, które wychowując się w domu z uzależnionymi rodzicami, mają odporność psychiczną, zrównoważony temperament, niski stopień lęków i jako dorośli potrzebują mniej wsparcia niż ci z mniejszą tolerancją na stres i podatni na lęki. Dlatego rodzeństwo wychowywane w tym samym domu może wyjść z niego poturbowane w różnym stopniu.

Drugim czynnikiem ochronnym jest grupa rówieśnicza albo inni dorośli. Zupełnie inaczej będzie funkcjonowało dziecko, które wychowuje się w domu alkoholowym, ale ma przyjaciół ze „zdrowym” domem, obserwuje bezpieczne relacje, dostało tam akceptację, wsparcie i zrozumienie. A inaczej dziecko, które miało toksycznych rodziców i żadnych wzorców na zewnątrz. Kluczowymi dorosłymi mogą być dziadkowie, sąsiad, nauczyciel, od którego ktoś usłyszał: jesteś mądry, odważny, możesz wiele osiągnąć.

– Te drobne różnice sprawiają, że niektórzy wychodzą z domu tak bardzo poturbowani, a dla innych te trudne doświadczenia stają się źródłem siły w dorosłym życiu.

Znam wiele osób z cechami DDA, które mówią: „Jak już przeżyłem swoje dzieciństwo, to wszystko dźwignę w życiu”. Ale też takie, które twierdzą: „Cały czas żyję przeszłością, nie jestem w stanie nic osiągnąć”.

– Ci, którzy wchodzą w życie z wysoką rezyliencją, czyli odpornością i elastycznością w dopasowywaniu się do zmian, mogą świetnie radzić sobie z zawirowaniami losu, jak pandemia, zmiana pracy, choroba. Mają głębokie przekonanie, że nie ma sytuacji bez wyjścia.

Polecam książkę „Supernormalsi” Meg Jay – prowadziła badania nad ludźmi, którzy mieli trudne dzieciństwo, i wykazywała, że z domów niezdrowo funkcjonujących równie często wychodzą ludzie wyposażeni w niezwykłe umiejętności. Większość osób z DDA świetnie potrafi rozpoznawać nastroje innych ludzi, bo od wczesnych lat przyglądały się rodzicom i przewidywały, co się może wydarzyć i jak się zachować, żeby sobie poradzić z tą sytuacją.

Żyjemy w świecie, który jest w nieustannym kryzysie, niepewności. I w takim świecie również dobrze radzą sobie ci, którzy nie mieli zbyt dobrego, ciepłego domu, którzy w dzieciństwie musieli się zmierzyć z jakąś trudnością, niedostatkiem, niedoborem.

– Nie wrzucajmy DDA do jednego worka, bo duża część z tych ludzi wychodzi z pakietem niezwykle pożądanych kompetencji społecznych. Kluczowa jest świadomość swego bagażu i praca, żeby przekuć te trudne doświadczenia w swoją moc.

Oczywiście bezpieczne dzieciństwo też nas wyposaża w bardzo potrzebne kompetencje, ale jeśli dziecko oswaja się ze strachem, zmiennością, nieprzewidywalnością, dla niektórych osób może być to źródło siły w dorosłości.

– Takie zaszufladkowanie się jako DDA to pułapka i unik. Oczywiście część osób musi przejść przez fazę żałoby po nieudanym dzieciństwie. To moment dotknięcia krzywdy, opłakania tego, zidentyfikowania się z innymi podobnymi ludźmi. I to jest naturalne i zdrowe, ale nie powinno trwać zbyt długo. Po półrocznej pracy w grupie terapeutycznej ludzie przestają się fascynować tym, co im się przytrafiło. Zadają pytanie: czego mi zabrakło w dzieciństwie, jak to wpływa na mnie jako dorosłą osobę, czego się muszę nauczyć, żeby być lepszym dorosłym?

– To dość duża grupa. W trudnych sytuacjach wyciągają „legitymację” DDA i mówią: „ja nie potrafię”. I to jest ta pułapka.

Z jednej strony to niewygodna pozycja, bo wspomnienia są traumatyczne. Ale też komfortowa, bo pozwala nie brać za siebie odpowiedzialności: rujnuję wszystkie moje związki, mam problemy z nałogami, nie umiem być odpowiedzialny, jestem źle zorganizowana, bo jestem DDA. I mogę tak w nieskończoność się usprawiedliwiać. I to jest kuszące.

Część ludzi syndromy DDA traktuje jak chorobę przewleką. A to nie jest to samo co cukrzyca czy alkoholizm. Istotą DDA jest to, że uczymy się w dzieciństwie sposobów przetrwania w niezdrowym środowisku. I gdy jesteśmy dorośli, sytuacja się zmieniła, dalej funkcjonujemy tak, jak nauczyliśmy się w dzieciństwie.

Trzeba sobie powiedzieć: mam biografię osoby, która żyła w rodzinie alkoholowej, ale to wcale nie oznacza, że jestem do końca życia DDA. Mogę zmienić mój styl funkcjonowania na taki, który jest zdrowszy.

– Mam mieszane uczucia. Te grupy internetowe są przydatne na początku, kiedy odkrywamy u siebie cechy DDA, mogą pomóc zbudować jakąś tożsamość i kierunek rozwoju. Są przestrzenią psychoedukacji. Potem jednak dobrze trafić na terapię, żeby wiedzieć, nad czym pracować, ale też w końcu usłyszeć: twoje cechy syndromu DDA już nie są aktywne. „Lecząc się” tylko poprzez uczestnictwo w tych społecznościach, do których wciąż docierają nowi DDA, ciągle tkwimy w tym stanie, jesteśmy zaabsorbowani nieustannym przerabianiem dramatycznych historii, jak w „Dniu świstaka”. Wydaje nam się, że jak wspólnie boli, to nas to zmieni na lepsze. A to nieprawda, to może utrwalać niepożądane schematy.

– W przypadku pierwszym obraz rodzica wiąże się bardzo często ze wstydem za niego, biedą, przemocą fizyczną. Nie ma wątpliwości, że coś złego się działo. W tym drugim często kłopotem jest najpierw dogrzebanie się do prawdziwego obrazu rodzica. Zobaczenie rozmiaru szkód pod warstwą luksusu: pieniędzy, zajęć dodatkowych, atrakcyjnych wyjazdów. Kiedy rodzic na rauszu przez cały tydzień zabawia się z nami na stoku w Alpach, długo może się wydawać, że wszystko jest w porządku.

W obu przypadkach problemem jest niedostępność emocjonalna rodziców. Dziecko z wysokofunkcjonującym rodzicem może wiele lat nie rozumieć, dlaczego jeszcze przed chwilą warczał, a zaraz ma świetny nastrój. Może oskarżać siebie i to może być destrukcyjne. W przypadku ewidentnych problemów z uzależnieniem dziecku łatwiej ocenić naturę tych zmian.

– Najsilniejsze są role, za które dzieci były nagradzane. Maskotka, która miała za zadanie dbać o dobry nastrój rodzica, w dorosłości będzie używała swego ciała, poczucia humoru, żeby bliskim sobie ludziom ciągle poprawiać nastrój. Wspólnik, który ratował uzależnionego rodzica z opresji, będzie się wiązał z osobami, którymi będzie się mógł opiekować. Bohater rodzinny, który wyręczał rodzica, zajmował się rodzeństwem, robił zakupy, sprzątał, gotował, jak założy własną rodzinę, stanie się wyrazistą głową rodziny, w pracy będzie brał na siebie za dużo odpowiedzialności i obowiązków… Mnie się wydaje, że najtrudniej ma kozioł ofiarny, który gromadził napięcia całej rodziny, szybko wchodził w konflikty z prawem, miał trudności w szkole, wpadał w „złe towarzystwo”. Takie dziecko już w dzieciństwie oswaja się z tożsamością tego złego. I w dorosłym życiu trudno mu usłyszeć pozytywną opinię na swój temat.

– Nie, bywa, że latami pozostają one uśpione i się „aktywują”, kiedy zaczynamy funkcjonować w jakimś zaburzonym środowisku. Np. ktoś, kto był w rodzinie alkoholowej bohaterem, zaczyna pracować jako kurator społeczny albo w firmie, gdzie jest dużo mobbingu. I zaczyna ratować innych, przeciwstawiać się.

– Wyzwalaczem cech DDA bywa miłość. Ktoś w dorosłym życiu, wśród znajomych, przyjaciół, w pracy nie wykazuje takich skłonności. Ale jak się zakocha, staje się zaborczy, kontrolujący, współzależny, przeżywa głęboki lęk przed utratą obiektu miłości. Para potrafi się dogadywać na poziomie chodzenia ze sobą: świetnie się ze sobą czują, mówią o uczuciach, marzeniach, potrzebach, nieźle się komunikują. Ale zakładają rodzinę, zaczynają ze sobą mieszkać i nagle odpalają się wszystkie schematy: on przestaje mówić o złości, tylko topi ją w alkoholu, sporcie, milczeniu. Ona z dnia na dzień staje się nieporadna albo kontrolująca. Bo ten repertuar w poważnym związku jest zupełnie inny niż w luźnym.

– Ci ludzie nie widzieli, co to znaczy być bezpieczną matką, żoną, ojcem, mężem, partnerem… I próbują dopasować swoje zachowania do często uproszczonych, stereotypowych, wyidealizowanych wyobrażeń na ten temat. Na przykład, że związek musi być idealny: nie będziemy się kłócić, o wszystkim możemy szczerze rozmawiać, staniemy się zaangażowanymi rodzicami. Ale to są jakieś dziecięce fantazje o tym, jak wygląda dorosłość. I zderzają się z rzeczywistością.

– Zauważają, że nie wystarczy chcieć. Że dobry związek nie zależy tylko od dobrej woli i że nawet w dobrym związku pojawiają się przeszkody. Dla wielu osób to też taki moment, kiedy zaczynają powtarzać jakieś zachowania rodziców, mimo że tego nie chcą. Inni widzą, że wkładają dużo wysiłku, a kolejne związki się rozpadają albo dzieci nie są tak wdzięczne, jak by chcieli. Często osoby z cechami DDA żyją fantazją, że jak się postarają, wszystko przepracują, to w końcu spełnią marzenie dziecięce o idealnej dorosłości, domu, którego nie mieli jako dzieci, że będą idealnymi rodzicami, których nie mieli. Ale domy idealne nie istnieją. To są iluzje, z którymi bardzo trudno się pożegnać.

– Budowanie życia w absolutnej opozycji do rodziców to kolejna pułapka! Oznacza, że moja historia jest ciągle punktem odniesienia do wszystkiego, co robię.

Przychodzi taki moment w rozwoju, kiedy „zdrowe” dziecko musi zobaczyć, że jego rodzic nie jest doskonały. W przypadku dziecka z rodziny alkoholowej to inny proces: ono ma tyle żalu do rodzica, że musi z czasem dostrzec w nim coś pozytywnego.

Osoby DDA widzą rzeczywistość czarno-biało: ktoś jest zły albo dobry, jestem wartościowy albo beznadziejny. I w terapii często pracujemy nad tym, żeby zobaczyć odcienie szarości. Bo były momenty, kiedy rodzic pił i był toksyczny, ale odkrywam też cechy pozytywne albo jakieś wspomnienie, które można pielęgnować.

– Uzależnienie jest chorobą zakłamania, ciągłego ukrywania skutków, rozmiarów choroby. Dom alkoholowy jest przepełniony kłamstwem, ale może się zaczynać niewinnie. Na przykład my wcale się z tatą nie kłócimy, po prostu głośno rozmawiamy. A kończy na grubych kłamstwach, bo „nikt nie może się dowiedzieć, że ojciec czy matka piją”. Ujawnienie tego jest występkiem przeciwko rodzinie.

– U DDA prawda jest zagrażająca albo relatywna. Najczęściej tacy ludzie uczą się w dzieciństwie, że prawda się nie opłaca, oznacza odtrącenie, ktoś może nas zawstydzić. Prawda w dorosłym życiu nie jest wartością, bo żeby nią była, trzeba mieć pozytywne doświadczenia z nią związane: że jest czymś, co nas może ochronić, zbliża do innych, że nawet najgorsza prawda skutkuje mniejszymi konsekwencjami niż najlepsze kłamstwo. Osoby z doświadczeniem DDA mają kompletnie inne doświadczenie. Często są nagradzane za mataczenie, ukrywanie różnych historii. I trzeba w dorosłym życiu sporej odwagi, żeby się na nowo z tą prawdą poukładać. Często bardziej atrakcyjny jest system półprawd, przemilczeń, wypracowany w pierwszych latach życia.

– Przyzwyczaili się do życia w takim stanie, jest on dużo bardziej naturalny, przyjemny nawet. Relaks, wyciszenie czy urlop są źródłem niepokoju, bo kiedy to napięcie znika, pojawiają się lęk, wspomnienia, którymi nie chcą się zajmować. Często osoby DDA nie znoszą czasu wolnego, mają problem z niedzielą, wakacjami, muszą ciągle coś robić: sprzątać kompulsywnie, pracować, wyznaczyć sobie kolejne cele.

– To zależy, czy syndrom DDA jest uświadomiony, jaki ślad w jej psychice zostawiły te doświadczenia, jaką pracę ma nad sobą wykonać. Jeżeli tak, to myślę, że to nie jest wielki problem. Ale jeżeli wiążemy się z kimś, kto nie jest tego świadomy i będzie próbował przenosić w dorosłą relację zachowania z dzieciństwa (brak bezpieczeństwa, zaufania, kontrolę, lęk przed byciem porzuconym, zaborczość), to osoba ze zdrowym repertuarem może bardzo szybko ucierpieć. Mogą się pojawić depresja, zaburzenia lękowe, będzie się czuła wyczerpana.

Wyobraźmy sobie, że osoba z cechami syndromu DDA stoi na linie zawieszonej nad przepaścią. Tkwi tam od 20 lat i ma wypracowaną technikę, żeby nie spaść. I zaprasza kogoś, kto kompletnie nie wie, jak się po niej poruszać. Teoretycznie osoba ze zdrowym typem osobowości dość szybko powinna rozpoznać toksyczne zachowania i wycofać się z takiej relacji. W praktyce to różnie bywa, bo miłość też swoje robi.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version