Aby przejąć kontrolę nad Grenlandią, Donald Trump wcale nie musi dokonywać inwazji – wystarczy, że pod jakimś pretekstem wyśle więcej żołnierzy do bazy Pituffik. Niektórzy eksperci uważają wręcz, że Grenlandia już jest de facto okupowana przez USA. Niezależnie od tego groźby Trumpa już mają wielki wpływ na Grenlandczyków.

Kalaallit Nunaat (czyli ziemia Grenlandczyków) – tak nazywa się w rdzennym języku największa wyspa świata, terytorium autonomiczne Królestwa Danii. O wpływ na nią rywalizują USA i Chiny. Grenlandzcy Inuici są spokojnym ludem, nie ma tu tradycji organizowania demonstracji politycznych. A jednak w sobotę 15 marca pod konsulatem amerykańskim w Nuuk zebrało się 3 tys. gniewnych ludzi. Grenlandia liczy ledwie 56 tys. mieszkańców, Trump swymi żądaniami i groźbami sprowokował największą demonstrację w historii kraju.

Ludzie w różnym wieku, całe rodziny z małymi dziećmi w wózkach, wszyscy przyszli, by zaprotestować przeciwko amerykańskim planom aneksji wyspy. Centrum Nuuk zrobiło się biało-czerwone od grenlandzkich flag z charakterystycznym motywem arktycznego słońca do połowy zatopionego w oceanie. Protestujący wznosili antyamerykańskie okrzyki, śpiewali ludowe pieśni, wymachiwali transparentami z hasłami: „Chcemy być sobą!”, „Jankesi do domu!”, „Nie jesteśmy na sprzedaż!”. – Nasza autonomia i wolność nigdy nie będą przedmiotem debaty – mówił po demonstracji duńskiej telewizji DR Jens-Frederik Nielsen, lider partii Demokraatit (Demokraci), która kilka dni wcześniej niespodziewanie wygrała wybory parlamentarne. – Nie ma najmniejszej szansy, że będę rozmawiał z Trumpem o tym, by Grenlandia stała się częścią USA – zarzekał się przyszły premier.

Obsesja Trumpa na punkcie Grenlandii sięga czasów jego pierwszej kadencji. O kupnie wyspy chciał rozmawiać z duńskim rządem już w 2019 r., ale jego ofertę odrzuciła premier Mette Frederiksen. Szefowa rządu w Kopenhadze nie zmieniła w tej sprawie zdania, więc teraz prezydent USA zmienił prośby na groźby. Od kilku tygodni powtarza, że posiadanie Grenlandii jest „absolutną koniecznością”, zasugerował nawet, że nie zawahałby się użyć siły militarnej, aby osiągnąć ten cel. – Potrzebujemy Grenlandii ze względu na bezpieczeństwo narodowe. W ten czy inny sposób ją zdobędziemy – mówił podczas niedawnego przemówienia przed Kongresem.

Kroplą, która przelała czarę goryczy, było to, co zrobił 48 godzin po grenlandzkich wyborach, siedząc u boku Marka Ruttego. – Myślę, że dojdzie do przyłączenia Grenlandii, a sekretarz generalny NATO może w tym być bardzo pomocny – powiedział, wskazując na Holendra. Rutte był wyraźnie zakłopotany, odparł, że to, czy Grenlandia będzie amerykańska, czy nie, to nie jest jego sprawa. Zastrzegł, że „nie chciałby w to wciągać NATO”.

Polityka Trumpa wobec wyspy zjednoczyła wszystkie partie, które weszły do 31-osobowego parlamentu. „Nie akceptujemy powtarzających się wypowiedzi [prezydenta USA – red.] o przejęciu Grenlandii (…). Uważamy takie zachowanie za niedopuszczalne wobec przyjaciół i sprzymierzeńców z sojuszu obronnego” – napisali we wspólnym oświadczeniu liderzy pięciu ugrupowań parlamentarnych.

Kiedy minister obrony Danii Troels Lund Poulsen gratulował Jensowi-Frederikowi Nielsenowi zwycięstwa wyborczego, przestrzegł go, że rząd, na czele którego stanie, znajdzie się pod ogromną presją administracji Trumpa. 33-letni lider Demokratów, notabene wielokrotny mistrz Grenlandii w badmintonie, zachowuje zimną krew. Z miejsca rozpoczął rozmowy w sprawie utworzenia koalicji, a kwestię przeciwstawienia się amerykańskiej presji traktuje równie priorytetowo jak suwerenność. Mimo młodego wieku Nielsen ma spore doświadczenie polityczne. Pięć lat temu był krótko ministrem pracy i zasobów mineralnych.

– Demokraci są postrzegani jako partia reformatorska. To najbardziej przyjazne biznesowi i najmniej nacjonalistyczne ugrupowanie na Grenlandii. Cztery lata temu sprzeciwiali się wprowadzeniu zakazu eksploracji złóż uranu o zawartości przewyższającej 100 części na milion – tłumaczy mi zajmujący się od lat Grenlandią Tomasz Brańka z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Problem polega na tym, że zakaz wydobycia uranu oznacza ogromne utrudnienia w pozyskiwaniu metali ziem rzadkich, bo złoża eksploruje ta sama kopalnia. Australijska firma Energy Transition Minerals (ETM), która ma licencje na grenlandzkie złoża Kvanefjeld, tuż po wyborach zaapelowała do władz o zmianę przepisów dotyczących wydobycia uranu. Szacuje się, że w tym miejscu znajdują się drugie co do wielkości złoża metali ziem rzadkich na świecie. Brańka uważa, że to, czy zakaz zostanie zniesiony, zależy od tego, z kim będą współrządzić Demokraci. – Ustawa zakazująca wydobycia uranu przeszła zaledwie jednym głosem – dodaje ekspert. Sprawa się komplikuje, bo kilka dni temu lider Demokratów oświadczył, że jego partia nie zamierza uruchomić kopalni w Kvanefjeld.

Perspektywa stałych dochodów ze sprzedaży surowców mineralnych od lat podsyca grenlandzkie marzenie o niepodległości. Rozwój przemysłu wydobywczego wywołuje jednak kontrowersje, bo surowy klimat i brak infrastruktury sprawiają, że eksploatacja złóż jest trudna i kosztowna. Co więcej, rdzenni mieszkańcy byli dotąd niechętni rozwojowi branży wydobywczej, obawiając się negatywnych skutków dla środowiska naturalnego. Zwolennicy rozwoju kopalnictwa argumentują, że z rybołówstwa, które stanowi dziś 90 proc. gospodarki kraju, nie da się opłacić niepodległości, nie mówiąc już o utrzymaniu modelu państwa opiekuńczego, finansowanego dziś z subsydiów budżetowych z Danii. Tymczasem ponad połowa z 84 proc. zwolenników niepodległości uważa, że ceną suwerenności nie może być obniżenie standardów życia.

Dania przekazuje rocznie wyspiarzom 3,9 mld koron duńskich, czyli równowartość 522 mln euro, co stanowi ponad połowę budżetu wyspy i ok. 20 proc. PKB. Te transfery są kluczowym argumentem Kopenhagi na rzecz utrzymania status quo. Szybkie przecięcie finansowej pępowiny jest niemożliwe, co odsuwa w czasie perspektywę secesji. Dla Duńczyków kontrola nad Grenlandią to przepustka do klubu światowych mocarstw, a także głos w Radzie Arktycznej, która współdecyduje o tym, jak wyglądać będzie ta część świata kluczowa dla rozwoju globalnego handlu. Wyspa jest strategicznie położona pomiędzy Ameryką Północną a Europą. Wzdłuż wybrzeży Grenlandii biegną trzy perspektywiczne ze względu na zmiany klimatu trasy morskie – Przejście Północno-Zachodnie, Transpolarna Droga Morska i rosyjska Północna Droga Morska.

Lądolód zajmuje nieco ponad 80 proc. liczącego 2 mln km kw. terytorium wyspy. Ocieplenie klimatu otwiera nowe możliwości wydobycia surowców mineralnych, choć do tego potrzebne są ogromne inwestycje w infrastrukturę. Gra idzie o wielką stawkę. W wolnej od lodu części wyspy znajduje się ok. 30 proc. światowych złóż metali ziem rzadkich niezbędnych do produkcji elektroniki, nowoczesnego uzbrojenia, pojazdów i turbin elektrycznych. Szacuje się, że złoża te są 2 tys. razy większe niż obecne potrzeby całej UE. Oprócz tego pod grenlandzką ziemią spoczywa 12,1 tys. ton tytanu, 11,5 tys. ton fosforu, a także złoża innych ważnych surowców – niobu, tantalu, wanadu, grafitu i platynowców. Licencje na wydobycie minerałów w największych złożach wykupiły australijskie firmy, ale w tych przedsięwzięciach uczestniczą też firmy z Chin. To budziło niepokój Amerykanów jeszcze przed drugą kadencją Trumpa. W 2016 r. chińska firma próbowała kupić nieczynną bazę duńskiej marynarki wojennej Grønnedal.

Choć wszystkie partie reprezentowane w parlamencie są za niepodległością, każda rozumie ją inaczej. Negocjacje koalicyjne dotyczyć będą tego, gdzie szukać inwestorów (w UE, USA, Chinach?), czy i na jakich warunkach wznowić wydobycie uranu oraz metali ziem rzadkich, w jakim tempie przejmować od Duńczyków kompetencje pozostające w gestii Kopenhagi, m.in. dotyczące polityki zagranicznej, bezpieczeństwa i polityki monetarnej? – Demokraci mogą współrządzić albo z partiami, które dotąd sprawowały władzę, albo z najbardziej przychylnym Amerykanom Naleraq (Punkt Orientacyjny), który jednak musiałby nieco zmienić program. Wyraźnie widać, że politycy tej partii już zaczęli łagodzić swoją retorykę. Mówią np., że drogą do pełnej niezależności może być wolne stowarzyszenie z Danią i że niepodległości nie da się osiągnąć jutro – tłumaczy Brańka.

Przyznaje, że wynik niedawnych wyborów był zaskakujący. – Demokraci odnieśli niezwykłe zwycięstwo – uzyskując 30 proc. głosów, potroili swój wynik z 2021 r. Kolejnym zaskoczeniem było to, że opowiadająca się za szybką niepodległością Naleraq osiągnęła niezły wynik, ale wyborów nie wygrała, co pokazuje, że dla społeczeństwa bezpieczeństwo socjalne jest ważniejsze niż szybka niepodległość – mówi Brańka. I dodaje, że nowy rząd będzie musiał opracować szczegółowy plan dochodzenia do niepodległości, określający, na ile lat zostałby rozłożony proces przejmowania kompetencji od Danii i w jakim tempie zmniejszałyby się duńskie subsydia budżetowe.

– Grenlandczycy wydają się dziś bardziej zjednoczeni i utwierdzeni w przekonaniu, że Trump jest zagrożeniem dla ich ojczyzny, a Dania, nawet jeśli musi przepracować swą dawną kolonialną rolę, postrzegana jest jako lepszy partner na drodze do niepodległości niż USA – tłumaczy mi Ulrik Pram Gad z Duńskiego Instytutu Studiów Międzynarodowych (DIIS) w Kopenhadze. – Jednak nowy rząd w Nuuk nie będzie się spieszył z niepodległością. Nie wykluczałbym, że władze w Kopenhadze ostatecznie zgodzą się na porozumienie, na mocy którego Grenlandia stanie się formalnie suwerennym państwem, ale pozostanie stowarzyszona z Danią.

Mimo niedawnej decyzji o zwiększeniu o 1,5 mld dol. wydatków na bezpieczeństwo wyspy Dania nie jest w stanie jej obronić. Co więcej, Grenlandia ma strategiczne znaczenie dla NATO, a w sojuszu pierwsze skrzypce grają USA. Stąd śledzić można poczynania Rosji i Chin w Arktyce i – gdyby było to konieczne – przerzucić do Europy kanadyjskie i amerykańskie siły. Stąd można też monitorować i ewentualnie zwalczać rosyjskie atomowe okręty podwodne, które muszą przepłynąć przez korytarz morski pomiędzy Islandią a Grenlandią, żeby przedostać się na północny Atlantyk.

Właśnie ze względu na strategiczne położenie na Grenlandii w bazie Pituffik stacjonuje kilkuset żołnierzy z sił powietrznych i kosmicznych armii Stanów Zjednoczonych. Baza jest newralgicznym elementem amerykańskiego systemu wczesnego ostrzegania przed pociskami balistycznymi. Potężne radary monitorują przestrzeń powietrzną w poszukiwaniu oznak ataku z terytorium Rosji czy Chin. W czasach zimnej wojny w tej bazie – nazywała się wtedy Thule – Amerykanie przechowywali 600 wyposażonych w głowice atomowe pocisków Minuteman. W latach 60. XX w. zgodnie z ówczesną doktryną obronną nad terytorium Grenlandii cały czas latały wyposażone w ładunki nuklearne bombowce B-52. Praktykę tę zakończono w 1968 r. po katastrofie jednego z nich. Na szczęście nie doszło do kataklizmu, ale z czterech znajdujących się na pokładzie samolotu nieuzbrojonych bomb termojądrowych znaleziono tylko trzy.

Aby przejąć kontrolę nad Grenlandią, Trump wcale nie musi dokonywać inwazji – wystarczy, że pod jakimś pretekstem wyśle więcej żołnierzy do Pituffik. Peter Viggo Jakobsen z Duńskiej Królewskiej Akademii Wojskowej w Kopenhadze twierdzi wręcz, że Grenlandia już jest de facto okupowana przez USA. „Cała ta debata o presji wojskowej jest absurdalna, Amerykanie już sprawują kontrolę wojskową nad Grenlandią. Umowa dotycząca Pituffik upoważnia ich do robienia tam wszystkiego, co im się podoba” – mówił cytowany przez hiszpański dziennik „El Mundo”.

Na mocy ustawy z 2009 r. warunkiem niepodległości Grenlandii jest pozytywny wynik referendum w tej kwestii. Ulrik Pram Gad z DIIS przypomina, że przed wyborami dyskutowano o dwóch różnych referendach. – Jest to mało prawdopodobne, ale plany nowego rządu dotyczące procesu niepodległościowego mogą zostać poddane pod referendum konsultacyjne, które mogłoby zostać ogłoszone w ciągu kilku lat. Jakiekolwiek wiążące referendum niepodległościowe może nastąpić dopiero po negocjacjach z Danią w sprawie warunków suwerenności. W najlepszym z możliwych scenariuszy, zakładającym szeroko zakrojoną duńską hojność po uzyskaniu niepodległości, taki plebiscyt mógłby się odbyć w ciągu 4-5 lat, ale bardziej prawdopodobny wydaje się okres 10-20 lat – uważa Ulrik Pram Gad. Szacuje, że trzeba 20-30 lat, aby Grenlandia mogła rozwinąć swoją gospodarkę tak, aby móc sama sfinansować dobrobyt na poziomie akceptowalnym dla grenlandzkiego elektoratu. Ale jeśli Dania zgodzi się kontynuować dotacje, niepodległość może nadejść wcześniej.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version