Europa przetrwa drugą kadencję Trumpa, szczególnie jeśli potrwa krócej niż cztery lata. Za to już z przetrwaniem ewentualnej prezydentury J.D. Vance’a może być dużo gorzej. Czas, aby polski rząd odpowiedział na pięć fundamentalnych pytań.

Trump i jego ludzie kreują kilka kryzysów dziennie, ale trzeci miesiąc jego prezydentury zaczął się od serii nieprawdopodobnych wręcz wpadek. Wysłannik Trumpa do Moskwy Steve Witkoff skompromitował się, m.in. chwaląc Putina („Nie uważam Putina za złego faceta”, „jest superinteligentny”, „uprzejmy” „szczery”). Wiceprezydent J.D. Vance w bezceremonialny sposób obraził Danię („nie jest dobrym sojusznikiem”), której żołnierze walczyli i ginęli u boku Amerykanów w Afganistanie, powtórzył groźby swego szefa o aneksji Grenlandii i prowokacyjnie wysłał na wyspę swoją żonę.

W końcu wyszło na jaw, że najwyższe osoby w państwie odpowiedzialne za bezpieczeństwo Ameryki i świata (z Vancem włącznie) dzieliły się na Signalu supertajnymi planami ataku na jemeńskich Hutich. Świat o tym się dowiedział tylko dlatego, że doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Waltz przypadkowo dołączył do grupy redaktora naczelnego „The Alantic”. Donald Trump pytany o ten skandaliczny wyciek supertajnych informacji udawał, że nic o tym nie wie i zmienił temat, krytykując magazyn, który aferę ujawnił: „Nie jestem wielkim fanem „The Atlantic”, to magazyn, który wypada z biznesu”. A wszystko to dzieje się w cieniu rozmów pokojowych pomiędzy USA i Rosją oraz USA i Ukrainą, w których Trump odgrywa rolę bezstronnego „peacemakera”.

Witkoff miał i tak wiele szczęścia, gdyż jego niekompetencję (w wywiadzie nie potrafił wymienić nazw wszystkich obwodów Ukrainy, które chce anektować Rosja) i otwarcie prorosyjskie stanowisko (powoływał się na rosyjskie pseudoreferenda przeprowadzone na terytoriach okupowanych w 2023 r.) przykryła afera z Signalem. Amerykański deweloper i partner Trumpa do gry w golfa (najpewniej dlatego stał się jego specjalnym wysłannikiem) nie tylko okazał się stronniczym negocjatorem, ale skompromitował Amerykę, mocarstwo słynące z najskuteczniejszej dyplomacji na świecie. Postawę człowieka Trumpa skomentował bodaj najcelniej na platformie X Yaroslav Trofimov, dziennikarz „Wall Street Journal”: „Jedyną różnicą między poglądami Steve’a Witkoffa i Władimira Putina na wojnę w Ukrainie jest to, że Putin zna nazwy wszystkich pięciu ukraińskich regionów, które chce zachować”.

W obronie wysłannika Trumpa stanął J.D. Vance: „Steve Witkoff to świetny facet, który wykonuje niesamowitą robotę. Ludzie, którzy go krytykują, są wściekli, że odnosi sukcesy tam, gdzie oni przez 40 lat ponosili porażki. Okazuje się, że duża część dyplomacji sprowadza się do prostej umiejętności: nie bądź idiotą” – napisał na platformie „X”. Ta tyrada byłaby może nawet i śmieszna (choć Kissinger przewraca się w grobie), gdyby w gruncie rzeczy nie chodziło o przyszłość Ukrainy. Ci, którzy łudzili się, że Trump ma jakiś cudowny plan za zakończenie wojny, powinni jak najszybciej przejrzeć na oczy. W tym szaleństwie nie ma żadnej metody. Prezydentowi USA chodzi nie tyle o zakończenie wojny, ile o reset relacji z Rosją. Wyczuwa, że na tym może zarobić zarówno on osobiście, jak i jego zwolennicy z kręgów amerykańskiego biznesu.

To jednak nie słowa Witkoffa, ale wypowiedzi i poglądy J.D. Vance powinny niepokoić nas najbardziej. Z fascynującej wymiany zdań na Signalu na temat ataku w Jemenie jedno zdanie wiceprezydenta USA wywołuje ciarki na plecach: „Po prostu nie podoba mi się, że znowu ratujemy Europę”. O tym, że autor „Elegii dla bidoków” nie znosi Europy, wiemy już od czasu jego tyrady na konferencji bezpieczeństwa w Monachium. Teraz dowiedzieliśmy się, że drugi człowiek w USA ma szczególną awersję do „ratowania” Europejczyków. Ile w takim razie warte są amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa? Nietrudno sobie wyobrazić co powiedzieliby Witkoff i Vance, gdyby Rosja w „obronie rosyjskojęzycznych mieszkańców” Estonii zajęła Narwę i zorganizowała tam „referendum”…

Kiedy dwa tygodnie temu zapytałem szefa polskiego MSZ czy rząd nie zamierza zrewidować swej strategii bezpieczeństwa ze względu na prorosyjską woltę administracji Trumpa, Sikorski odpowiedział, że wszystko zostaje po staremu. „Pierwszym jej filarem jest nadal transatlantyckie NATO, a drugim Unia Europejska. Nie chcemy wybierać między mamą a tatą”. Rozumiem, że w tak trudnym momencie historii tak wytrawny dyplomata, jak Sikorski nie mógł powiedzieć nic innego. Tym bardziej że prowadzi zakulisową grę w Waszyngtonie o to, by amerykańscy żołnierze pozostali w Polsce. Uważam jednak, że rząd, którego jest filarem, powinien zacząć przygotowywać się na najgorszy z możliwych scenariuszy.

Na początek trzeba odpowiedzieć sobie na pięć fundamentalnych pytań:

Po pierwsze: czy w sytuacji, kiedy Stany Zjednoczone kwestionują swe zaangażowanie w Europie, głównym fundamentem bezpieczeństwa Polski powinien być nadal Artykuł V Traktatu Północnoatlantyckiego?

Po drugie: co zrobimy, kiedy Donald Trump wycofa część amerykańskich żołnierzy z Europy w tym z Krajów Bałtyckich, ale zostawi amerykański kontyngent w Polsce. Będziemy udawać, że nic się nie stało, żeby Amerykanie zostali u nas jak najdłużej?

Po trzecie: jak zachowa się Polska, kiedy USA zdecydują się zająć Grenlandię? Staniemy po stronie Danii czy umyjemy ręce w myśl zasady „nie będziemy umierali za Gdańsk”’?

Po czwarte: jak zachowają się polskie firmy, kiedy USA zniosą choćby częściowo sankcje wobec Rosji? Czy nie będą próbowały obchodzić europejskich sankcji, bo skoro Ameryka daje przykład…?

Po piąte: co zrobi Polska, gdy USA wycofają parasol atomowy znad europejskich sojuszników NATO? Wraz z sojusznikami z UE rozpoczniemy program, który doprowadził do budowy polskiej broni atomowej? Zwrócimy się do Francji i Wielkiej Brytanii o uruchomienie europejskiej wersji programu „nuclear sharing”?

Stawiając te pytania, chciałbym wywołać debatę na temat przyszłości polskich relacji ze Stanami Zjednoczonymi. Nie oczekuję, że rząd odpowie na nie publicznie, zważywszy na delikatność sytuacji międzynarodowej. Uważam jednak, że czas najwyższy przestać powtarzać bezrefleksyjnie mantrę o Ameryce jako gwarancie bezpieczeństwa Polski. W połowie lutego po spotkaniu z sekretarzem obrony USA Petem Hegsethem szef MON Władysława Kosiniaka-Kamysz powiedział, że „sojusz polsko-amerykański nigdy nie był tak silny jak teraz”. Sekretarz obrony odpowiedział również miłym bon motem: „łączy nas niezrównana więź, wiemy, że na Polskę można liczyć”. Po tym, co się stało, chciałbym wierzyć, że możemy liczyć na USA, ale kiedy szef Pentagonu mówi, iż „całkowicie podziela nienawiść [J.D. Vance’a – red.] do pasożytnictwa Europy” to mam zaczynam mieć poważne wątpliwości.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version