Nasze indywidualne doświadczenia, aspiracje oraz procesy wewnętrzne, przez które przechodzimy na różnych etapach życia, kształtują oczekiwania wobec innych i sposób wchodzenia w relacje. Dlatego nasze więzi przypominają rzeki – niektóre wysychają, inne stają się rwącymi nurtami, których siły nie sposób zatrzymać. Od czego to zależy?

Małżeństwo, przyjaźnie, więzi zawodowe – wszystkie relacje mogą wydawać się trwałe, dopóki nie zderzą się z nową wersją nas samych. Amerykańska publicystka Gail Sheehy w swojej bestsellerowej książce o przewidywalnych kryzysach dorosłości („Passages: Predictable Crises of Adult Life”) podkreśla, że zmiana tożsamości nie jest aktem jednorazowym – to proces, który trwa całe życie. Przez relacje definiujemy siebie, ale też pod ich wpływem się przeobrażamy.

W każdej dekadzie życia nasze potrzeby w relacjach się zmieniają. Dwudziestolatkowie próbują związków, które pomagają im określić siebie. Wchodzą w relacje pełne namiętności, ale i niepewności. To czas eksperymentowania, „przymierzania różnych ról”. Wiele znajomości jest wtedy przelotnych, zbudowanych na podobieństwie stylu życia, spontaniczności i nieustannym poszukiwaniu tożsamości. Związki przychodzą i odchodzą, a młodzi ludzie często przeżywają pierwsze prawdziwe straty emocjonalne. Te uczą ich, czym są rozczarowanie i samotność.

Gdy mamy ok. 30 lat, pragniemy już raczej stabilizacji. To okres dokonywania wyborów: czy angażujemy się głęboko, czy porzucamy zobowiązania. Niektórzy wybierają małżeństwo i rodzinę, inni skupiają się na karierze. To też moment, gdy pojawiają się pierwsze oznaki frustracji – czy podjęliśmy dobre decyzje, czy nasze relacje są autentyczne, czy też stanowią jedynie wyraz społecznych oczekiwań? Związki, które wydawały się wieczne, zaczynają się rozpadać, ponieważ partnerzy rozwijają się w różnych kierunkach. Przyjaźnie z czasów młodości, budowane na wspólnym buncie i spontaniczności, nagle tracą sens, gdy jedni zakładają rodziny, a inni wybierają niezależność.

W wieku czterdziestu kilku lat następuje kolejna faza refleksji. Ludzie zaczynają dostrzegać, że młodzieńcze marzenia niekoniecznie spełniły się w takiej formie, jakiej oczekiwali. Pojawia się świadomość przemijania, a co za tym idzie – nieuchronna konfrontacja z rzeczywistością. To czas wielkich przewartościowań w relacjach. Wiele małżeństw przechodzi poważne kryzysy – dzieci dorastają, a partnerzy uświadamiają sobie, że przez lata skupiali się na rodzinie, zapominając o własnych potrzebach. Często pojawia się „seksualna panika” – ludzie szukają nowych doznań, próbując zatrzymać młodość. Część z nich decyduje się na rozwód, inni odnawiają swoje relacje na nowych zasadach, ucząc się ponownie być ze sobą, tym razem jako dojrzali ludzie, nie tylko rodzice czy współlokatorzy. Ludzie szukają „świadków swojego życia” – osób nie tylko rozumiejących ich przeszłość, ale też gotowych towarzyszyć im w kolejnych etapach. Czterdziestolatkowie odkrywają iluzje, szukają nowych znaczeń. Wielu z nich przechodzi tzw. kryzys wieku średniego, zadając sobie pytania o znaczenie oraz cel egzystencji, poszukując nowych dróg rozwoju.

Około pięćdziesiątki gros ludzi zaczyna spoglądać wstecz – czy to, co osiągnęliśmy, było tego warte? Jakie relacje przetrwały? Ci, którzy czują się wypaleni zawodowo i emocjonalnie, zaczynają na nowo odkrywać siebie. Pojawiają się nowe relacje, oparte już nie na namiętności, lecz na głębokim zrozumieniu i wspólnej wizji przyszłości. To także czas, gdy rodzinne więzi nabierają nowego znaczenia – dzieci odchodzą z domu, a związki z nimi przechodzą transformację. Stosunki z partnerem ulegają odnowieniu albo obnażają swoją pustkę. Osoby nauczone przez lata pielęgnować relacje, czerpią z nich teraz największą satysfakcję. Zaczynają dostrzegać, że mniej liczy się to, kogo zatrzymaliśmy przy sobie, a bardziej – jak doświadczaliśmy więzi z innymi.

Z każdym etapem przychodzą nowe potrzeby, nowe pytania i nowe odpowiedzi, a także inne role. Rola zawodowa może determinować krąg znajomych i sposób spędzania wolnego czasu, a rola rodzica – skupienie na dziecku i partnerze. Nasze indywidualne doświadczenia, aspiracje oraz procesy wewnętrzne kształtują oczekiwania wobec innych i sposób wchodzenia w relacje. Musimy adaptować swoje związki do nowych okoliczności, co wiąże się z koniecznością ich głębokiej przemiany. Każda zmiana w nas pociąga za sobą zmianę w relacjach. Czasem oznacza to również konieczność pożegnania.

Problem pojawia się, gdy próbujemy na siłę zatrzymać to, co z natury rzeczy podlega przemianie. Chcielibyśmy, by miłość nigdy nie zmieniała kształtu, by przyjaźń zawsze była żywa, by ludzie, których pokochaliśmy, nie stawali się obcy. A jednak każda relacja podlega dynamice – ewoluuje lub umiera. Zdarza się, że próbujemy wskrzesić przeszłość, ale szybko odkrywamy, że nie ma już do niej powrotu. Nie dlatego, że przestaliśmy się kochać, ale dlatego, że jesteśmy kimś innym, niż byliśmy. I choć często to boli, jest też wyzwalające – pozwala nam na nowo kształtować siebie i swoje więzi.

Judith Viorst w słynnej książce „To, co musimy utracić” pisze o nieuniknionych pożegnaniach wpisanych w każdy etap naszego życia. Tracimy nie tylko dzieciństwo i młodzieńcze iluzje, ale też ludzi, których kochaliśmy, bo oni – tak samo jak my – się zmieniają. Ale czy naprawdę ich tracimy? Niegdyś żywa relacja nie znika całkowicie – zostaje w nas jako część naszej historii i tożsamości. Życie przebiega w cyklach, a każdy jego etap potrzebuje wokół nas ludzi. Przyjaciel, który był dla nas najważniejszy w młodości, może zniknąć, gdy nasze wartości się zmieniają. Człowiek, z którym latami dzieliliśmy życie, może nie rozwijać się w tym samym kierunku co my i stać się obcy. Może wyzwoliliśmy się też z dawnych dysfunkcyjnych schematów: obojętność i dystans partnera, kiedyś tak nas pociągające, dziś widzimy jako przeszkodę w budowaniu bliskości, na którą wreszcie jesteśmy gotowi.

Nie wszystkie relacje mogą się dostosować do nowych wersji nas samych. Czasem jedynym wyjściem jest stworzenie dystansu, jeśli więź, zamiast dawać siłę, krępuje nas i rani. Carl Gustav Jung, twórca psychologii głębi, pisał, że każda znacząca relacja niesie w sobie element cienia – to, czego nie chcemy dostrzec w sobie samych, ujawnia się w interakcjach z innymi. Niekiedy relacje kończą się nie dlatego, że ktoś nas zawiódł, ale dlatego, że nie możemy już dłużej udawać przed sobą, że jesteśmy kimś, kim byliśmy dawniej. Proces dojrzewania psychicznego domaga się transformacji – a ta oznacza czasem rozpad tego, co stare. Paradoksalnie jednak, niektóre rozstania są aktem miłości – uznaniem, że relacja była piękna, ale nie może już wzrastać.

Wiele osób myśli, że stabilne związki to te, które się nie zmieniają. Jednak relacja nie powinna być „muzeum wspomnień”, ale przestrzenią, w której obie osoby mogą się rozwijać. Amerykański psycholog Daniel Levinson w swojej książce o etapach ludzkiego życia („The Seasons of a Man’s Life”) pokazuje, że prawdziwie trwałe więzi to te, które potrafią się do tych etapów dostosować. Każda relacja musi przechodzić kryzysy, transformacje, czasem nawet momenty oddalenia, by potem na nowo odnaleźć wspólny rytm. Trwające dekady przyjaźnie rzadko są efektem ciągłej bliskości, raczej zdolności do odnajdywania się na nowo, pomimo zmian. Trwałe małżeństwa nie są wolne od kryzysów – to relacje, w których obie strony znalazły sposób, by rozwijać się razem, a nie „pomimo siebie”. Wiele związków przeżywa kryzysy, bo partnerzy próbują utrzymać dawną dynamikę, zamiast pozwolić na zmianę.

Amerykański neuropsycholog Rick Hanson, autor książki „Sztuka budowania dobrych relacji. Jak wyrażać swoje potrzeby, rozwiązywać konflikty i dbać o równowagę”, zwraca uwagę na potrzebę elastyczności. Zauważa, że wiele związków kończy się nie dlatego, że zabrakło miłości, ale dlatego, że zabrakło gotowości na zmianę. Trwałe relacje to te, w których osoby potrafią nieustannie dostosowywać się do siebie nawzajem. To wymaga otwartości, gotowości do rozmowy, a czasem także odwagi, by powiedzieć: „Potrzebuję czegoś innego niż kiedyś, ale nadal chcę, byśmy byli blisko”.

Stabilne więzi nie rodzą się z samej miłości czy podobieństwa, tworzy je świadome działanie. Jeśli chcemy mieć trwałe relacje, musimy o nie dbać w sposób widoczny i odczuwalny dla drugiej osoby.​ Dlatego tak ważne jest, by świadomie inwestować w drobne akty życzliwości budujące poczucie bezpieczeństwa. Wymaga to stałych wpłat: drobnych gestów czułości, uważnego słuchania, wyrażania wdzięczności.

Rick Hanson w „Sztuce budowania dobrych relacji” pokazuje, że więzi nie giną z braku uczuć, lecz z braku świadomej troski – tej codziennej, namacalnej, której efekty są odczuwalne przez drugą stronę. Wskazuje, że lojalność wobec siebie i autentyczność w relacji są fundamentem prawdziwej bliskości.

Relacja jest jak żywy organizm – potrzebuje regularnego odżywiania, przestrzeni do wzrastania i umiejętności dostosowywania się do zmiennych warunków życia.

Jeżeli nie będziemy jej pielęgnować, powoli wyczerpie się pod ciężarem niewypowiedzianych oczekiwań i zaniedbań. Ale jeśli przetrwa, może stać się źródłem naszej największej siły i spełnienia.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version