— W największym lęku żyje klasa średnia, która się dorobiła i może to stracić. Po pierwsze, majątek. Po drugie, styl życia, do którego się przyzwyczaiła. Jest troszkę rozpieszczona, mniej odporna na wyzwania — mówi prof. Katarzyna Popiołek, psycholog społeczny, wykłada na Uniwersytecie SWPS w Katowicach.
„Newsweek”: Czy Polacy boją się wojny?
Prof. Katarzyna Popiołek*: – Tak i mają swoje powody. W 2022 r. dla większości z nas zawalił się świat, który znaliśmy, oparty na pokoju i stabilności. Wydawało się nam, że Europa jest po II wojnie światowej na tyle mądra, że wypracowała model pokojowego współistnienia. Przeżyliśmy szok, bo wojna wybuchła tuż za naszą granicą i to wywołało paniczny lęk. Nikt nie był na coś takiego przygotowany. Rzuciliśmy się na pomoc Ukraińcom i wydaje mi się, że to działanie pozwoliło nam bardzo osłabić nasz własny lęk. W momencie, kiedy człowiek jest aktywny i coś próbuje robić w tak okropnej sytuacji, działa na rzecz dobra, pomaga ludziom jeszcze bardziej zagrożonym, zyskuje poczucie, że jest silny, ma jakąś kontrolę nad życiem.
Potem nastąpił okres adaptacji do sytuacji, czyli pewien rodzaj stabilizacji w niepokoju. Okazało się, że wojna w Ukrainie, mimo że dzieje się tuż obok nas, nie zmienia wiele w naszym życiu. Poza tym poczuliśmy, że staliśmy się silną wspólnotą Zachodu, że nawzajem się wspieramy, mamy NATO, Joe Bidena i mimo że wojna będzie długa, doprowadzi do naszego zwycięstwa.
Teraz ten lęk wrócił.
– I również jest bardzo uzasadniony. Przeciętny człowieka myślał, że skoro cały świat pomoże Ukrainie, to damy radę Rosji, temu kolosowi na glinianych nogach. Tymczasem po dwóch latach to się nie dzieje. Zdaliśmy sobie sprawę, że Ukraina może przegrać, a wsparcie dla niej już nie jest tak silne. W związku z tym narastają obawy i myśli: jak ja się zachowam, jeśli konflikt rozleje się też na Polskę?
Każdy z nas reaguje inaczej?
– Ale wyróżniłabym trzy grupy ludzi. Pierwsza to pokolenie, które urodziło się albo podczas II wojny światowej, albo w okresie powojennym i zostało wychowane przez rodziców, którzy sami przeszli piekło: potworną biedę, przemoc, niepokój o życie, lecz okrzepli w tych trudnościach, mając świadomość, że dali radę, przeżyli, przetrwali. Powojenne wyże były więc socjalizowane w przekonaniu, że życie jest co prawda trudne, bywa ciężkie, ale nie warto użalać się nad sobą. Po prostu trzeba iść do przodu. Kiedy powojenna młodzież przeżywala lęki, niepokoje, nie szukała pomocy u psychiatrów, psychologów, nie załamywała też rąk. Uczyła się na co dzień radzenia sobie ze stresem wiedząc, że tak trzeba. Ludziom też było bliżej do siebie niż teraz. To pokolenie, wychowane na „Kamieniach na szaniec”, przekonane, że Polska jest wartością, a walka o nią jest oczywistością, nigdy nie myślało o masowej emigracji. Ono przyzwyczaiło się do trudów, przeszło wiele zmian społecznych, zdaje sobie sprawę, że gdyby nastąpił wojenny kataklizm, to oni zostaną: gdzie będę jechał, co tam będę robił, tu jest moje miejsce. Jednocześnie jednak swoje dzieci, czyli już dorosłe osoby, a zwłaszcza wnuki, chętnie by wysłali za granicę, żeby nie przechodziły tego piekła. Dzieci wszak generalnie nie nadają się do życia w takich warunkach, ich w czasie wojny nie powinno być.
Druga grupa?
– Klasa średnia, obywatele świata, którzy znają języki, podróżują od lat, nie są przywiązani do Polski, wszędzie czują się u siebie. Skorzystali na transformacji, udowodnili podczas niej swoją sprawczość. W okresie dojrzałego, okrzepłego kapitalizmu doskonale sprawdzili się w międzynarodowych korporacjach, prowadzeniu swoich biznesów. Mają duże zasoby, które wymagają ochrony. Oni myślą o ucieczce jak najdalej. Pozostaje tylko kwestia kiedy? To ludzie nawykli do wysokiego komfortu i nie wyobrażają sobie innego życia. Ta grupa jest w panice.
Bo może wszystko stracić?
– Tak, klasa średnia po 1989 r. dorobiła się czegoś swoją ciężką pracą. To ludzie, którzy latami koncentrowali się na zdobywaniu dóbr materialnych, budowaniu swojego prestiżu. Często pracowali morderczo, długo i mocno, żeby podnieść swój standard życia, co wiązało się ze znaczącymi kosztami rodzinnymi, utratą kontaktu z dziećmi, współmałżonkami. Polskie bogacenie się było okupione dużymi niematerialnymi kosztami.
Dzisiaj ci ludzie umieją korzystać z komfortu, który zdobyli. I ten komfort daje im poczucie dobrostanu. Ale to grupa, która przez lata ciężko pracując, nie miała czasu zastanawiać się głębiej nad swoim życiem, była w pędzie. Teraz kiedy już mogłaby trochę zwolnić, być może zajrzeć w siebie, sprawdzić, czego chce, trafia na nieoczekiwaną przeszkodę. Destabilizacja wywołana wojną w Ukrainie przedłuża się i nie widać jej końca, narastają inne konflikty międzynarodowe. Osoby, które przez ostatnie lata skupiały się tylko na stanie posiadania, lokując w tym, co mają, sens życia i jego cel, zagrożone są teraz bolesną utratą statusu zdobytego tą drogą. Ci, którzy byli bardziej skoncentrowani na „być”, stawiali na rozwój wewnętrznej wolności, budowanie własnej filozofii życiowej, poszerzanie horyzontów, tworzenie dobrych relacji z innymi i nie przywiązywali się do luksusu, mają zasoby mniej zagrożone utratą. Wojna im tego nie odbierze
Zagrożeni szukają wsparcia?
– Ta grupa namiętnie uczęszcza na psychoterapię, a terapeutów traktuje bardzo usługowo, jako tych, którzy za pieniądze pomagają znaleźć rozwiązanie każdej sytuacji. Mają przekonanie, że psychoterapeuta pomoże, wesprze, rozświetli, podsunie sens życia. Tymczasem, jak uczył Erich Fromm: sens to zadanie dla każdego z nas. Indywidualne. To ja muszę znaleźć sens tego, co robię, po co żyję. Nikt tej pracy nie może wykonać za mnie. Tymczasem dzisiejsza klasa średnia, jako pilni uczniowie konsumpcjonizmu, chcieliby często, żeby ktoś im ten sens, jak lekarstwo, przepisał, by brak nie psuł komfortu. Będzie drogo? Trudno, zapłacą, stać ich. Ale nie są gotowi na wewnętrzną pracę.
Jestem wściekła, gdy słyszę: poszukuję prawdziwego siebie. Kurczę, szukanie siebie to nie jest archeologia. To nie jest kopanie w ziemi, w której coś się nagle cudem znajdzie, ale wytrwałe kreowanie siebie, budowanie pewnej strategii życiowej: na czym mi naprawdę zależy, o co mi naprawdę chodzi, czego będę przestrzegał, nie dlatego, że ktoś mi każe, tylko dlatego, że chcę, a także nieustanne doskonalenie relacji, dbanie o więzi.
Tymczasem oni nie mieli zbyt wiele czasu na taką pracę, bo poświęcali się czemuś innemu. Byli skierowani na zewnątrz: zarabianie, konsumowanie, kupowanie. Widzimy więc wokół wielu ludzi sukcesu, którzy mimo tego są bardzo nieszczęśliwi i samotni, rozchwiani, zapełniający te braki nadmiarem bodźców.
Pieniądze nie dają poczucia bezpieczeństwa?
– Już nie. Klasa średnia przez lata żyła w przekonaniu, że pieniądze — a zwłaszcza ich zdobywanie — dają szczęście i poczucie bezpieczeństwa. Pieniądze oczywiście bardzo się przydają w przypadku wojny, ułatwiają albo nawet ratują życie, co wiemy z historii. Ale wojna to wielka loteria, totalna utrata kontroli nad sytuacją, do której jesteśmy przyzwyczajeni. A dobrostan, jaki zbudowali, sprawił, że są mniej odporni na przeciwności, niewygodę, niedogodności fizyczne, niepewność.
Co klasa średnia robi z tym lękiem?
– Przekuwa na działania: gdzie kupić dom, gdzie wyjechać, jakie wybrać miejsce, czy to jeszcze ma być Europa, czy już Azja? Teraz ludzie zastanawiają się nad decyzjami, które mogą mieć konsekwencje dla ich życia. A właściwie nikt nie ma pełnych danych. Czy potrafi pan powiedzieć, gdzie na pewno będzie spokojnie? A do tego fajny klimat, słońce, dobra temperatura?
Widać, że decyzje o majątku, oszczędnościach spinają klasę średnią. Niosą niepokój, bo trzeba zrobić to sprawnie, dobrze, zręcznie, żeby nie popełnić błędu. No i widać wielki lęk o dzieci, które w tej warstwie często traktuje się jak inwestycję i można się nimi pochwalić, kiedy odnoszą sukcesy. One mają być kontynuatorami fortun, a chowane często w cieplarnianych warunkach nie są gotowe na ponoszenie trudów.
Co z trzecią grupą?
– To ci, którzy nie mają środków na wyjazd, ale też nie posiadają majątków, które musieliby zabezpieczyć. Są zagubieni, zaskoczeni, że pokój w tej części Europy się załamał, ale nie panikują, poszukują jak zwykle w codziennym, niełatwym życiu racjonalnych rozwiązań, które pozwalają się uspokoić. Pytają teraz o schrony w okolicy, robią zapasy, interesują się obroną terytorialną. Wiedzą, że nie mogą za bardzo liczyć na państwo, liczą na siebie, próbują się łączyć w grupy wsparcia. Mówią sobie: co prawda mamy dwie Polski, ale w sumie to jeden kraj, w obliczu zagrożenia myślą o nim jak o ojczyźnie.
Oni ścierają się na co dzień z trudami, oporem materii, są jakoś zahartowani życiem. Mają nadzieję, że dadzą sobie radę, nie mają wyboru.
Co ta grupa traci?
– To ludzie, którzy mają poczucie niedostatku, niedosytu, niedoboru, ale mieli nadzieję, że sytuacja się poprawia, może być lepiej. No i teraz po stratach poniesionych na skutek inflacji i obecnie istniejącym zagrożeniu wojną, czują, że tracą szansę na lepszą zmianę. Może być dużo gorzej. Ta utrata szans na coś lepszego jest bardzo bolesna.
Kto się boi najmniej?
– Najbogatsi mają tyle pieniędzy, że sobie dadzą radę. Mają już domy za granicą, prywatne samoloty, szybko znajdą się w bezpiecznym miejscu. Ale to bardzo nieliczna grupka. Zasadniczo mniej lęku czują ci, którzy budowali swoją hierarchię wartości na rodzinie, relacjach, wolności wewnętrznej.
W największym lęku żyje klasa średnia, która się dorobiła i może to stracić. Po pierwsze, majątek. Po drugie, styl życia, do którego się przyzwyczaiła. Jest troszkę rozpieszczona, mniej odporna na wyzwania.
Czy odzywają się teraz w ludziach lęki historyczne?
– Każdy w historii rodzinnej ma opowieści, jak jego bliscy przeżywali kataklizmy historyczne i jakie sposoby były stosowane, żeby zminimalizować straty. W mojej rodzinie na przykład zachowały się takie wspomnienia, że gdy wojna wybuchła, w nagłych sytuacjach nikt nie zachował się racjonalnie. Babcia, gdy miała 10 minut na opuszczenie domu, szukała tortownicy.
Czego?
— To taka foremka do ciasta. Ojciec wziął aparat fotograficzny, jakby to był najbardziej potrzebny przedmiot w danej chwili, stryj drugi tom czytanej książki. Tylko matka małego dziecka spakowała ciuchy dziecięce. Wszyscy byli w takim szoku, że zostawili w domu bardzo cenne rzeczy. Mówię o tym przykładzie nie jako wzorcu do naśladowania, ale właśnie rodzinnej, powtarzanej od lat przestrodze, że trzeba zachować się całkowicie inaczej. Takie doświadczenie może się przydać po to, by zastanowić się wcześniej nad tym, co nam naprawdę potrzebne. Słyszałam, że w jednej ze szkół, dzieci z Ukrainy zostały poproszone o zrobienie pozostałym uczniom czegoś w rodzaju szkolenia, jak spakować się w kilkanaście minut, co zabrać, jak wybrać najważniejsze rzeczy i pewien pakunek mieć zawsze pod ręką. Bardzo spodobał mi się ten pomysł, bo on daje konkretne umiejętności w takich trudnych sytuacjach, których zaistnienia nie możemy wykluczyć. Pozwala zachować poczucie pewnej kontroli.
*Prof. Katarzyna Popiołek — psycholog społeczny, wykłada na Uniwersytecie SWPS w Katowicach. Wiele uwagi poświęca zachowaniom człowieka w sytuacjach kryzysowych. Organizatorka spotkań naukowych pod hasłem „Kryzysy, katastrofy, kataklizmy”.