Po boomie na panele fotowoltaiczne i pompy ciepła przyjdzie czas na magazyny energii. Rosnące ceny prądu przyspieszą rozkwit tej technologii.

Off-grid to idea niezależności energetycznej w skali mikro. Oznacza połączenie produkcji prądu na własne potrzeby z możliwością magazynowania jego nadwyżek, co pozwala na uzyskanie pełnej energetycznej niezależności. W praktyce całkowite odcięcie się od sieci elektroenergetycznej jest nieco ryzykowne, w naszym klimacie w szczególności, ale pokusa osiągnięcia autonomii wzrasta wraz z wysokością rachunków za prąd.

Magazynowanie energii tylko pozornie brzmi jak pieśń przyszłości. Baterie wielokrotnego ładowania mamy już przecież w autach elektrycznych, telefonach, smartwatchach, tabletach czy notebookach. Upowszechnienie technologii magazynowania energii na potrzeby całego domu, a nie tylko pojedynczych urządzeń, jest już tylko kwestią czasu. A ściślej – pieniędzy.

Bytom, dzielnica Szombierki. Na ponurych pokopalnianych terenach firma energetyczna Tauron zbudowała wiosną mikrosieć energetyczną. Instalacja składa się z kilku wiatraków o pionowej osi, ponad 300 paneli fotowoltaicznych i zasilanego gazem generatora prądu. Całość spina magazyn energii. Mikrosieć Tauronu zaopatruje na razie w prąd tylko 54 położone po sąsiedzku gospodarstwa domowe, ale wydajność instalacji pozwalałaby obsługiwać nawet czterokrotnie większą liczbę. To pilotaż, który ma sprawdzić, czy projekt sprawdzi się w warunkach komercyjnych. Państwowa spółka planuje bowiem budowę podobnych instalacji skrojonych do potrzeb samorządów czy wspólnot mieszkaniowych.

Magazyn energii dostarczyła do Szombierek podwarszawska spółka Stay On, która zajmuje się integrowaniem różnych technologii przechowywania energii. Na świecie zdecydowanie najpopularniejszą metodą są wodne elektrownie szczytowo-pompowe, w których gromadzi się obecnie aż 99 proc. zapasów energii elektrycznej. W skali mikro najpopularniejszym sposobem na zachowanie energii są solary, czyli podobne nieco do baterii fotowoltaicznych zbiorniki z cieczą, służące do ogrzewania wody użytkowej w gospodarstwach domowych. Ale magazyny energii w nowoczesnym wydaniu to przede wszystkim baterie litowo-jonowe. Te mają jednak swoje ograniczenia: stosunkowo energochłonny recykling i ograniczoną do mniej więcej 10 tys. liczbę cykli ładowania. – Dlatego zestawy baterii litowo-jonowych łączymy w układy hybrydowe z wanadowymi akumulatorami przepływowymi – mówi Paweł Grabowski, prezes Stay On i wiceszef Polskiego Stowarzyszenia Magazynowania Energii. Te drugie wytrzymują do 20 tys. ładowań i dają się stosunkowo łatwo recyklingować.

Znane ze smartfonów czy samochodów elektrycznych baterie litowo-jonowe są na razie podstawowym sposobem akumulowania energii elektrycznej. Technologia ta wciąż jest bezkonkurencyjna cenowo, biorąc pod uwagę liczbę cykli ładowań. Co niekoniecznie oznacza, że jest tania.

Niewielki magazyn o pojemności 10 KWh, który wystarcza do magazynowania energii zużywanej przez przeciętnej wielkości gospodarstwo domowe od wiosny do jesieni, kosztuje 20-25 tys. zł. Z pełnym oprzyrządowaniem niezbędnym do podłączenia do instalacji fotowoltaicznej i do sieci elektroenergetycznej nawet dwa razy więcej. To dużo, dlatego na zachodzie Europy w finansowaniu zakupu uczestniczy państwo, w Niemczech dotacje wynoszą w zależności od landu od 30 do 50 proc. W Polsce też można postarać się o dotację, ale kwoty są niewielkie (dofinansowanie na instalację fotowoltaiczną wynosi do 4 tys. zł, a jeśli dołożymy do niej magazyn, to rośnie do 5 tys. zł). Stąd pomimo imponującej liczby, sięgającej 800 tys., zainstalowanych w Polsce domowych zestawów fotowoltaicznych magazyny energii wciąż stanowią rzadkość. Na razie.

Marcin Mizgalski prowadzący na Facebooku grupę Moja Elektrownia PV i jeden z ekoaktywistów, którzy kilkanaście lat temu forsowali w Sejmie ustawę o odnawialnych źródłach energii (OZE), swój pierwszy magazyn energii kupił siedem lat temu. Baterię wymontowaną z uszkodzonego nissana leafa, jednego z pierwszych produkowanych na większą skalę elektryków, zintegrował z domową instalacją fotowoltaiczną. Taki zestaw ogranicza rachunki za prąd i pozwala w dużej mierze na osiągnięcie energetycznej niezależności.

Akumulator z nissana wkrótce zastąpi znacznie bardziej pojemna bateria z rozbitego bmw i3, kosztował ułamek ceny nowego magazynu energii. – Akumulatory z wycofywanych z ruchu samochodów elektrycznych to przyszłość – przekonuje Marcin Mizgalski.

Z fabryk motoryzacyjnych wyjechało do tej pory 20 milionów samochodów elektrycznych, ale ta liczba będzie rosnąć. Prognozy na 2023 rok mówią o produkcji rzędu 7 mln. Jako że średni czas użytkowania samochodu w rozwiniętych gospodarkach wynosi około 10 lat (bo co roku co najmniej kilka procent aut jest wycofywanych z powodu uszkodzeń wypadkowych), na rynek wtórny będą wkrótce trafiać setki tysięcy, a potem miliony używanych akumulatorów litowo-jonowych. Jest więcej niż prawdopodobne, że równolegle z rynkiem nowych magazynów energii wyrośnie drugi, tych pochodzących z samochodów, które w domach dostaną drugie życie. O ile nie pojawią się bariery regulacyjne. Albo biurokratyczne. Albo jedne i drugie.

Pan Mirosław, klient wspomnianej firmy Tauron, poinformował niedawno swojego dostawcę prądu, że do domowej instalacji fotowoltaicznej o mocy 9,8 kilowatów (KW) podłączył akumulator o pojemności 10 kilowatogodzin (KWh). Pracownicy Taurona w odpowiedzi wysłali mu pismo, że skoro moc jego instalacji wzrosła z 9,8 do 19,8 KW, nie mogą mu przedłużyć korzystnych warunków umowy, bo te przysługują jedynie niewielkim instalacjom PV o mocy do 10 KW. Pracownicy Taurona pomylili kilowaty z kilowatogodzinami. To tak jakby sprzedawca warzyw maliny wziął za gruszki.

Dlatego liczne grono posiadaczy przydomowych paneli fotowoltaicznych, którzy dołączają do nich magazyn energii, nie informują o tym dostawców prądu. Dla świętego spokoju.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version