Coraz więcej Polaków wyprowadza się do Dubaju. Prowadzą bardzo komfortowe życie, ale wystarczy, że złamią jedno z przykazań szejka, a raj zamienia się w piekło. – Nie wolno mówić niczego złego o Dubaju. Oczywiście nikt nie kontroluje cały czas Facebooka czy Instagrama, ale kiedy jest jakaś konfliktowa sytuacja, policja przeszukuje media społecznościowe – mówi Marcin Margielewski, który przez wiele lat tam mieszkał.
Chcesz tu mieszkać? To trzymasz się zasad – mówią. W większości anonimowo, bo – jak tłumaczą – Dubaj to dla ekspatów pod wieloma względami bajka. Korzystają z przywilejów niedostępnych gdzie indziej i nie chcą ich stracić. O życiu tutaj opowiadają, że jest wygodne i bezpieczne. Świetne zarobki, a na dodatek nie trzeba płacić podatku dochodowego. Do tego zapierająca dech w piersiach architektura, palmy i morze: wszystko dokładnie tak jak na zdjęciach z Instagrama. Po prostu raj.
– Uwielbiam to, że przez cały rok świeci słońce – mówi Karolina. Jest make-up artystką, pracuje w jednej z najlepszych agencji na Bliskim Wschodzie. Czuje się tu bardzo bezpiecznie: nie musi się martwić, czy spokojnie wróci do domu nad ranem po imprezie ani czy zamknęła samochód. Inni opowiadają, że w kawiarni można iść do toalety i zostawić na stoliku laptopa czy designerską torebkę. Nikt ich nie ukradnie.
– W sylwestra pojechaliśmy na plażę oglądać fajerwerki. Ulice były zatłoczone, a nie widzieliśmy ani jednej pijanej osoby – dorzuca Mikołaj, filmowiec. Przyjechał pół roku temu razem z dziewczyną, oboje pracują w biurze turystycznym.
Dubaj
Foto: iStock
– Wszyscy są uśmiechnięci. Mam teorię, że to dlatego, że 90 proc. mieszkańców Dubaju stanowią cudzoziemcy, którzy są tu z własnego wyboru. Może to być podyktowane potrzebą wykarmienia licznej rodziny w Indiach czy Pakistanie albo chęcią zarobienia lepszych pieniędzy, ale wszyscy chcą tu być – tłumaczy Agnieszka, specjalistka ds. HR.
Mieszka z mężem i dwiema córkami w Dubaju półtora roku, poznała mnóstwo Polaków. Ktoś zaprosił ich na imprezę, a po tygodniu pojechali większą grupą na pustynię. Jeszcze później bawili się na wynajętej łodzi z setką Polaków. – Jest nas tu już kilkanaście tysięcy. Wszyscy myślą o Dubaju w kategorii przystanku w karierze. Mówią: przyjechaliśmy na rok, dwa, a jesteśmy już 10 lat – opowiada.
Dubaj może zachwycać futurystycznym wyglądem.
Foto: Alejandre D. Madalli, LLL/500pX Prime / Getty Images
Zasady szejka regulują życie w Dubaju
Ewa, przewodniczka i właścicielka biura turystycznego, mieszka tu od 16 lat. Pijemy kawę w największym centrum handlowym Dubai Mall, a ona opowiada, jak Dubaj z małej wioski rybackiej w ciągu kilkudziesięciu lat zmienił się w centrum biznesu, wielkich pieniędzy i luksusu.
– Wszystko zaczęło się od wizji szejka Rashida bin Saeeda Al Maktouma, ojca obecnego władcy, który wprawdzie skończył tylko szkołę koraniczną, ale miał otwarty umysł. W latach 60. pojechał do Nowego Jorku, stanął na szczycie Empire State Building i uznał, że właśnie czegoś takiego chce. Wszyscy wtedy myśleli, że to się nie uda, przecież Nowy Jork tyle lat się rozwijał, ludzie mają tam po co przyjeżdżać. A po co będą przyjeżdżać do Dubaju? Na to szejk: stworzymy takie miejsca, żeby przyjeżdżali – opowiada Ewa.
Pyta, czy widziałam na lotnisku osiem zasad obecnie panującego szejka Mohammeda, są wyświetlane w terminalu trzecim. – To pomaga zrozumieć fenomen tego miasta. Jedna z zasad brzmi: jesteśmy stolicą biznesu. Jak ekonomia Dubaju będzie miała się dobrze, to wszyscy mieszkańcy też. Wszyscy są tutaj mile widziani. Ale jak się komuś nie podoba tutejsze życie i miałby narzekać, może wyjechać. Na jego miejsce jest mnóstwo chętnych, by przeżyć dubajską przygodę – mówi.
– Wcale się nie dziwię ludziom, że są Dubajem zachwyceni. Ja też byłem. Dopóki tam mieszkasz, nie widzisz niczego, co psułoby ten rajski obraz – mówi Marcin Margielewski, dziennikarz i autor książek, w których opowiada, co kryje się za błyszczącą fasadą architektonicznych cudów wymyślonych przez szejków wizjonerów.
Zwraca uwagę, że o ile wcześniej Polacy wyjeżdżali na saksy w roli pracowników fizycznych, o tyle w Dubaju po raz pierwszy są zatrudniani jako wysokiej klasy specjaliści. – W firmie, w której kilka lat pracowałem, były widełki płacowe skorelowane z posiadanym paszportem. Europejski był wyceniany najwyżej – mówi.
Jak wygląda normalne życie w Dubaju?
Polacy z Dubaju chętnie zgadzają się na spotkanie, zapraszają do swoich domów na zamkniętych osiedlach oraz apartamentów z widokiem na Zatokę Perską. Opowiadają, że pracują w bankach, firmach konsultingowych, nieruchomościach oraz IT. Dzieci posyłają do brytyjskich szkół, w których rano zamiast pierwszego dzwonka rozbrzmiewa hymn Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
W wolnym czasie uprawiają jogę albo ćwiczą w przydomowych siłowniach. W rozrywkach można przebierać: skok ze spadochronu, łódka, wakeboarding i kitesurfing, jest wszystko. – Nawet całoroczny sztuczny stok. Płacąc za bilet, dostajesz sprzęt narciarski i strój – opowiada Mikołaj.
– Ale nasze życie nie przypomina serialu „Dubai Bling”, w którym przedstawione są wyłącznie luksusowe rezydencje, ekstrawaganckie przyjęcia i nieograniczone wydatki. To przede wszystkim praca i obowiązki. Nie jadamy kawioru na śniadanie, nie bywamy codziennie w ekskluzywnych restauracjach, a na co dzień nie chodzimy wyłącznie w szpilkach Diora – dodaje z uśmiechem Agata Michalska, agentka nieruchomości z agencji Edwards & Towers.
– Żyjemy tu normalnie – mówią inni. Owszem, codziennie widzą drapacze chmur jak z futurystycznej utopii, ale już najwyższy budynek świata, czyli liczącą 829 m wieżę Burj Khalifa, odwiedzają tylko wtedy, gdy mają gości z Polski. Oprowadzają ich po najważniejszych atrakcjach i sami czują się wtedy jak turyści. Oglądają sztuczną wyspę Jumeirah w kształcie palmy usypaną u wybrzeży Dubaju i zbudowany na niej luksusowy hotel Burj Al Arab w kształcie żaglowca. Wrażenie robi dubajskie metro: największe na świecie sterowane automatycznie, bez maszynistów. Wszystko tutaj ma rzucać na kolana, czasem kosztem zdrowego rozsądku i środowiska. Dlaczego? Bo szejk tak chciał.
Złoty shuk w Dubaju
Foto: Paula Bronstein / Getty Images
Kamery są wszędzie
Portrety kolejnych władców Dubaju wiszą wszędzie: przyjezdnych witają już na lotnisku, a mieszkańców czujnie obserwują ze ścian urzędów, galerii handlowych, hoteli, meczetów. Są na wiaduktach i billboardach. Przypominają, kto tu rządzi i jakie panują zasady.
Pierwsza z nich brzmi: aby tu mieszkać, trzeba mieć pracę. Jeśli ją stracisz, masz trzy miesiące, by znaleźć nową. W przeciwnym razie musisz wyjechać.
Kolejna zasada to „zero tolerancji dla alkoholu”. Pić można tylko w hotelach, barach i restauracjach, nigdy w miejscach publicznych, bo grozi za to wysoka grzywna, areszt, a nawet deportacja. To samo za jazdę po alkoholu.
– Przestrzeganie przepisów drogowych w Dubaju to konieczność, a nie wybór. System nadzoru jest wyjątkowo szczelny, a fotoradary rozmieszczone są co kilkaset metrów. W razie przekroczenia prędkości informacja o mandacie dociera w ciągu godziny SMS-em, a należność należy uregulować terminowo, bo w przeciwnym razie nie będzie można przedłużyć rejestracji samochodu na kolejny rok – tłumaczy Agata Michalska.
Kamery monitoringu są wszędzie, nawet w taksówkach i windach. To odstrasza od kradzieży równie skutecznie jak kara: trzy lata więzienia.
Marcin Margielewski uważa, że Dubaj jest pułapką dla ludzi z Zachodu. – Sprawia wrażenie bardzo liberalnego, ale jest nieprzewidywalny. Można trafić na konserwatywnego Emiratczyka, który zadenuncjuje, albo na nieprzejednanego policjanta, któremu nie spodoba się to, że o trzeciej nad ranem kontynuujemy zabawę trzy metry od klubu. Bo w klubie tańczyć można, ale na zewnątrz już nie – mówi.
Polacy znają te zasady. Ostrzegają swoje dzieci, że ich zachowanie ma wpływ na przyszłość całej rodziny. Jak zrobią coś zakazanego, to wylecą ze szkoły, a oni stracą pracę. I wszyscy będą musieli wyjechać.
Zakazane jest m.in. „rozpowszechnianie plotek i fałszywych wiadomości”. Kiedy w 2019 r. jedna z dwóch oficjalnych żon szejka uciekła z dziećmi do Wielkiej Brytanii, gazety w Dubaju o tym nie napisały. A księżniczka Haya z dnia na dzień zniknęła ze wszystkich plakatów.
Po co szukać dziury?
– Tutaj nie ma złych informacji. Ludzie nie giną w wypadkach samochodowych, mimo że na autostradach są wieczne korki. W mediach podają tylko, że szejk Mohammed stworzył fundusz na rzecz rozwoju nauki i sztucznej inteligencji albo że ktoś znalazł portfel z pieniędzmi i go oddał. Bardzo łatwo jest w to wszystko wierzyć. Skoro życie jest wygodne i bezpieczne, to po co szukać dziury w całym? Ludzie żyją swoim życiem i przymykają oko na różne rzeczy – tłumaczy Agnieszka, która pracuje zdalnie dla firmy w Polsce.
Pierwsze miesiące w Dubaju wspomina jako czas zachwytu: że dom z basenem otoczonym przez rozłożyste palmy, że piękna pogoda, słodkie mango i niewiarygodne widoki. – I wszystko ci dowożą na telefon. Zakupy, jedzenie z restauracji, wodę w baniakach. Można zamówić ostrzenie noży, naprawę rowerów, przeróbki krawieckie, obcinanie włosów, a nawet benzynę. Wystarczy zostawić otwarty wlew paliwa, pod dom przyjeżdża mobilna cysterna i na telefon przychodzi powiadomienie, że tankowanie zakończone – wylicza.
Później zaczęła zauważać rzeczy, które ją dziwiły. Pamięta, jak w kwietniu 2024 r. Emiraty nawiedziła największa od 70 lat ulewa. Kanalizacja nie dawała rady, ulice płynęły, a z nimi setki samochodów. Woda wdzierała się do domów.
– Mówiło się wtedy, że ta ulewa została wywołana przez tzw. zasiewanie chmur, czyli technikę zwiększania opadów, ale coś poszło nie tak. Oczywiście nikt tego oficjalnie nie potwierdził. A kiedy mieszkańcy zaczęli publikować w mediach społecznościowych zdjęcia zatopionych samochodów i zniszczonego dobytku, władze od razu przypomniały, że za rozpowszechnianie informacji, które godzą w dobre imię kraju, są surowe kary – opowiada Agnieszka.
Zalane ulice w Dubaju
Foto: iStock
Dubajska pułapka
– Nie wolno mówić niczego złego o Dubaju. Oczywiście nikt nie kontroluje cały czas Facebooka czy Instagrama, ale kiedy jest jakaś konfliktowa sytuacja, policja przeszukuje media społecznościowe. A napytać biedy można sobie choćby tak niewinną rzeczą jak polubienie postu o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, bo nie wolno wspierać organizacji charytatywnych, które nie są zarejestrowane w Dubaju – tłumaczy Marcin Margielewski.
Ale fasada lśni. W dubajską pułapkę wpadła nawet brytyjska sieć BBC, która trzy lata temu wyemitowała serial dokumentalny „Inside Dubai: Playground of the Rich”. Opowiadał on o bajkowym świecie niekończących się wakacji w pięciogwiazdkowych hotelach i klubach na plaży. I o boomie budowlanym, który zaczął się w 2002 r., kiedy szejk postanowił się uniezależnić od dochodów z wydobycia ropy naftowej i zezwolił obcokrajowcom na kupno nieruchomości.
– Coraz więcej moich klientów to Polacy, którzy chcą zainwestować poza Polską i zamiast Hiszpanii wybierają Dubaj. Za podobną kwotę można tu kupić bardziej atrakcyjne mieszkania, a stopa zwrotu z najmu sięga nawet 8 proc., podczas gdy w Polsce to zazwyczaj o połowę mniej – mówi Agata.
Przyjechała do Dubaju z mężem i trójką dzieci. Rzuciła świetną pracę w szwedzkim banku i dopiero co wybudowany dom pod Warszawą. Poznała Polkę pracującą w nieruchomościach i dostała pracę w jej agencji. Szybko zaczęła sprzedawać. Naprawdę lubi tu mieszkać, słońce skutecznie przegania chandrę. Brakuje jej tylko wiejskiego serka, ale znalazła podobny, niemiecki.
Nawet za pierogami nie trzeba już tęsknić, bo można je zamówić u mieszkających tu Polek. Robią też mielone i kapustę kiszoną. Jedyne, czego wszystkim naprawdę brakuje, to zieleń, bo w Dubaju nie ma parków. I jeszcze pór roku, bo tu jest tylko gorąca zima i piekielnie upalne lato.
Dubaj jak z innego świata
– Zobacz, teraz siedzimy sobie w moim ogrodzie z basenem, ale od maja do października chowałybyśmy się w domu, bo wtedy jest nieznośnie gorąco. W lipcu i sierpniu temperatura rośnie nawet do 45-50 stopni Celsjusza, powietrze aż dławi – mówi Agnieszka.
Zdaje sobie sprawę, że w tej strasznej pogodzie tysiące ludzi pracują na zewnątrz. Budowlańcy, ogrodnicy, ochroniarze tylko w najgorętszych godzinach mają przerwy, ale potem wracają i harują długo w noc przy świetle reflektorów. – Po mieście jeździ mnóstwo dostawców i kurierów na motorach, wszyscy zakryci od stóp do głów. Patrząc na nich, zastanawiam się, jak wytrzymują – wzdycha.
Zaraz po przyjeździe do Dubaju zaczęła zapisywać, co ją zaskoczyło. Na przykład to, że Arabowie patrzą z góry na imigrantów z Azji i Afryki, a ludzi z Europy i USA traktują przychylniej. „A przecież Dubaj funkcjonuje dzięki setkom tysięcy pakistańskich budowniczych, hinduskich taksówkarzy, filipińskich niań i etiopskich sprzątaczek” – notowała.
Albo zatrudnianie służby domowej, powszechne w tym feudalnym świecie, bo tanie. Gospodynie domowe, kucharze i ogrodnicy mieszkają zwykle u swoich „państwa” w maleńkim pokoiku, często bez okna. Ministerstwo pracy wprawdzie zapewnia, że przysługuje im jeden dzień wolny od pracy w tygodniu, 12 godzin odpoczynku oraz prawo do zatrzymania paszportu, ale nikt tego nie kontroluje. „Współczesne niewolnictwo, jak z innego świata” – pisała.
Coś tu nie gra
– W krajach Zatoki Perskiej wciąż obowiązuje system kafala. Niewykwalifikowani pracownicy muszą mieć sponsora, który jest za nich odpowiedzialny. Stwarza to ogromne pole do wyzysku – mówi Marcin Margielewski.
Główny bohater jego książki „Dubaj krwią zbudowany” to Polak, który przepracował w Zjednoczonych Emiratach Arabskich ponad 20 lat. On też wypowiada się anonimowo i nalegał, by spotykać się w Polsce. Bał się, że w Dubaju mogłyby zostać jakieś ślady ich kontaktów, a on nie chciałby zamienić swojego apartamentu na więzienną celę.
W książce Margielewski opowiada o miejscu, do którego nie docierają turyści. – To miasteczko wybudowane dla robotników. Jest tam meczet, market i nawet boisko do koszykówki. Ale to pozory, bo ci ludzie żyją w strasznych warunkach. Jedna łazienka przypada na kilkaset osób, gotują w kuchniach polowych, a do tego miasteczko jest zbudowane na dawnym cmentarzysku niedaleko krematorium i wysypiska śmieci. Szczytem arogancji jest jego nazwa: Sonapur, co w językach urdu i hindi, którymi posługuje się większość z tych ludzi, oznacza kraina złota. To upokarzające, bo oni często wyobrażają sobie, że jadą do krainy złota, do Dubaju. I to prawda, tylko że nie do końca zgodna z ich marzeniami. Pracują ponad siły, tracąc zdrowie, a czasem życie – mówi dziennikarz.
Pamięta moment, gdy do niego dotarło, że w rajskim obrazie coś nie gra. To było wtedy, gdy dowiedział się, że w jego firmie pracownica z Filipin straciła pieniądze, które chciała wysłać rodzinie. Nie zgłosiła ochronie, że ma przy sobie zaklejoną kopertę, więc jej te pieniądze zabrali. I to mimo że w kasie nie brakowało żadnej sumy. – My się wtedy składaliśmy, żeby jej pomóc, ale jeden z najbogatszych ludzi na Bliskim Wschodzie, do którego należała firma, odebrał jej te pieniądze. To było jak policzek – opowiada.
Wcześniej oczywiście wiedział, że robotnicy, którzy zbudowali te wszystkie cuda architektury, we własnych kwaterach nie mieli klimatyzacji. – Widziałem, jak w czasie upałów otwierali okna i stawiali przy nich wiatraki, które leniwie rozgarniały powietrze, ale nie chłodziły. Kompletnie mnie to nie obchodziło. I dlatego doskonale rozumiem ludzi, którzy cieszą się swoim życiem, zamiast skupiać się na tych, którym powodzi się gorzej – mówi.
Dubaj. Życie w złotej klatce
– Dobrze zarabiasz, fajnie mieszkasz, więc zamiast myśleć o trudnych sprawach, wolisz umówić się z ekspatami na kolejną imprezę – mówi Stefan, który jako jedyny przyznaje, że Dubaju nie polubił.
– Wszystko jest powierzchowne i kręci się dookoła kasy. Jak ktoś lubi spędzać czas w Dubai Mall i kręci go, że zobaczy wypasione maserati albo ferrari, to może się Dubajem ekscytować. Na mnie nie robiło to wrażenia – opowiada.
Dubaj
Foto: iStock
Podobały mu się jedynie ciepłe przez cały rok morze i pustynia, na której jest cisza, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczył. No i zarobki: trzy razy wyższe niż w Polsce. Pomyślał, że za takie pieniądze może się pomęczyć.
I rzeczywiście się męczył. – Wszystkie firmy doradczo-audytorskie działają pod szyldem lokalnych firm, tamtejsi partnerzy są współwłaścicielami. Obowiązują pewne korporacyjne standardy, ale rządzi lokalna kultura, a ona jest straszliwie hierarchiczna. Ja byłem na stanowisku senior managera, więc dosyć wysokim, ale jak ci partner mówi, że coś ma być tak, to nie zadajesz pytań, tylko robisz tak, jak on chce. Nawet gdy widzisz, że to bez sensu – opowiada Stefan. Uważa, że wiele sytuacji, jakich tam doświadczył, w Europie uznano by za mobbing.
Źle to znosił. – W pewnym momencie pół twarzy mi spuchło, nabawiłem się jakiejś alergii. Lekarz powiedział, że to mogło być na tle nerwowym. Pandemia zmusiła mnie do wyjazdu, ale dobrze się stało. Bo gdyby nie to, pewnie trzymałaby mnie tam kasa. Słyszałem o ludziach, którzy przyjechali na kilka lat, ale utknęli w tej złotej klatce – mówi.
Uważa, że Dubaj jest zbudowany na hipokryzji. – Oficjalnie obowiązuje tam szariat, ale to jest jeden z większych kurwidołków w regionie – twierdzi.
– Nie da się stworzyć turystycznego raju bez prostytucji. Oficjalnie jest tu bardzo surowo karana, ale na ulicach, w hotelach i internetowych agencjach pracuje mnóstwo dziewczyn, także z Polski. Są luksusowe panie do towarzystwa, ale także takie, które za 50 dirhamów obsługują tych biednych robotników z Sonapur – dodaje Marcin Margielewski.
Pod koniec marca zachodnie media informowały, że przy jednej z dróg znaleziono 20-letnią modelkę z Ukrainy ze złamanym kręgosłupem. Policja oświadczyła, że dziewczyna, która występowała w erotycznym serwisie OnlyFans, „spadła z wysokości” na placu budowy. Bliscy modelki twierdzą jednak, że została pobita. O tym też głośno się nie mówi.
Cała prawda o Dubaju
Kiedy pytam Polaków o plany powrotu do kraju, odpowiadają, że nie wiedzą. Bo skoro jest praca, dzieci chodzą do szkoły, to może lepiej jeszcze tu zostać?
– A potem się okazuje, że właściwie po co wyjeżdżać, kiedy dobrze się tutaj żyje. I w końcu decyzja zostaje podjęta, kiedy osiągasz wiek emerytalny lub tracisz pracę. Bo żeby tu żyć, oprócz wizy musisz mieć ubezpieczenie zdrowotne. A to jest wysoki koszt dla wielu – tłumaczy Ewa.
Marcin Margielewski już dawno skończył pracę w Dubaju, ale wciąż ma do tego miejsca olbrzymi sentyment. – Kiedy tu przyjeżdżam, staram się wyszukiwać miejsca, których jeszcze nie widziałem, bo wszystko buduje się szybko. Ale już nie mógłbym tam mieszkać. Często dostaję wiadomości od ludzi, którzy piszą, że szkaluję Dubaj. Absolutnie nie szkaluję. Nigdy w życiu nie powiedziałem i nie powiem, że należy go bojkotować. To fantastyczne miejsce i naprawdę warto tam pojechać. Ale wydaje mi się, że warto znać całą prawdę o Dubaju, a nie tylko tę, która się objawia w okolicach Burj Khalifa – tłumaczy.
Codziennie wieczorem, kiedy wracam do hotelu, widzę bezimiennych bohaterów jego książek. Siedzą zmęczeni na krawężnikach chodników, czekając, aż przyjadą po nich autobusy i zawiozą do Sonapur.
