Gdy tylko ktoś osiągnie spektakularny sukces w życiu politycznym, a szczególnie kryminalnym, to natychmiast sprawdzam, czy wydał wcześniej książkę. I zazwyczaj trafiam, ponieważ wydawanie książek to jedna z najmocniejszych poszlak, że mamy do czynienia z mitomanem i narcyzem. Tak też okazało się w przypadku Ryszarda Czarneckiego, który nie powstrzymał się przed opublikowaniem książki, jak kleptoman nie potrafi powstrzymać się przed okradzeniem sklepu.

Dzieło Czarneckiego z przesadną skromnością zatytułowane „Mój kraj, mój świat” wyszło już ładnych parę lat temu, ale za to w czasie, gdy nasz pieszczoch był posłem w Parlamencie Europejskim i musiał tę książkę pisać w przerwach między podróżami motorowerem z Jasła do Brukseli. Solidne to dzieło, z dużym portretem na okładce zmysłowo uśmiechniętego autora, poprzedzono bałwochwalczym wstępem Tomasza Sakiewicza. Wszak Czarnecki zapełniał łamy jego „Gazety Polskiej” oraz „Gazety Polskiej Codziennie”, a teksty z tych polskich gazet złożyły się na wybór „Mój kraj, mój świat”. Sakiewicz pisze, że „Pan Bóg docenia tych, którzy radują się jego największym dziełem – ludzkim życiem. A Ryszard wyraźnie pod tym względem Pana Boga docenia i z życia potrafi korzystać”. Święte słowa.

W odautorskim wstępie sam Czarnecki zachwala własną książkę, apeluje, by zachwycić się jego poczuciem humoru i skłonnością do sarkazmu, oburza się na ludzi działających wbrew interesom Rzeczypospolitej, przedstawia się jako wnikliwy analityk światowej polityki i nie uchyla się przed uznaniem siebie samego za jednostkę wybitną.

Te artykuły pisane były za poprzedniego reżimu Tuska, po katastrofie smoleńskiej, a przed powrotem PiS do władzy. Co znaczy, że Czarnecki był wówczas w prześladowanej opozycji i cierpiał pomiędzy Brukselą, Strasburgiem i Jasłem, pokonując zachodnie autostrady rozbitym kabrioletem i ciągnikiem siodłowym. Ludzie i środowiska, którzy działają wbrew interesom Rzeczypospolitej, nie mogą być bezkarni – pisze Czarnecki. I ma rację. Bo główny przekaz dzieła jest taki, że Czarnecki kocha Polskę do nieprzytomności, polska niepodległość i dobrostan Polaków to dla niego kwestie najważniejsze, a walka o polskie interesy w Brukseli jest sprawą nadrzędną.

Już jako kilkulatek był wielkim patriotą, pytał mamę, czy ludzie z innych krajów lubią Polaków, a mama wychowała go na dobrego syna tej skrwawionej ziemi. I ojciec, który miał potężną bibliotekę, i lektura Norwida, i księża, uczący młodego Ryszarda, co jest dobre, a co złe. Dzięki temu jako czternastolatek zaangażował się w obronę dzieci nienarodzonych, a w stanie wojennym szmuglował tony nielegalnej bibuły.

Ale co szczególnie kształtowało nastoletniego Ryśka? Oczywiście żołnierze wyklęci. Jako młodzieniec wyznawał kult Józefa Kurasia „Ognia”. Potem dowiedział się o „Łupaszce” oraz innych bohaterach antykomunistycznego podziemia i tak hartował się charakter Czarneckiego, jego siła woli i bohaterstwo. „My wszyscy z nich” – kończy felieton Czarnecki, przez co rozumiem, że czuje się dziedzicem niezłomnych partyzantów.

Jeśli myślicie, że Czarneckiemu zależało na sławie, pieniądzach, karierze, to się grubo mylicie. Jemu zawsze najbardziej zależało na Polsce. Jak już dorósł, to zajął się twardą walką o polski interes narodowy, o polskich górników, rolników, kibiców i księży, tych ostatnich prześladowanych jak za komuny, gdy robiły to ZOMO i SB. I o polski sport też walczył, bo sport mu bardzo leży na sercu. Nie trzeba dodawać, że w życiu kieruje się Czarnecki maksymą „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Czasami mu tylko tak po ludzku smutno, że Polska jest niszczona i rozkradana, że wrogowie Polski chodzący na niemieckiej smyczy ojczyzny nie tylko nie kochają, ale gotowi są ją sprzedać obcym.

Ludzie i środowiska, którzy działają wbrew interesom Rzeczypospolitej, nie mogą być bezkarni – pisze Czarnecki. I ma rację.

Pryncypialnie jest przeciwny „używaniu władzy dla interesów własnych, środowiskowych czy partyjnych” oraz „drenowaniu kieszeni polskiego podatnika”. Nieprzekupny walczy o interes społeczeństwa obywatelskiego. Prezes musiał mieć nie lada uciechę, czytając te teksty, jeśli je oczywiście czytał, a spodziewam się, że mógł czytać, bo to lepsze niż rodeo w telewizji. Kto nie lubi czytać, że jest jedyną nadzieją Polski, że tylko pod jego przewodnictwem patriotyczna partia może zwyciężyć? Kto by nie kochał czytać o sobie, że jest niezastąpiony? Kto by nie chciał dowiedzieć się, że każda krytyka w niego skierowana godzi w polską niepodległość? Kaczyński, czytając artykuły Czarneckiego, musiał tarzać się z uciechy po podłodze żoliborskiego domu albo dusić ze śmiechu w gabinecie na Nowogrodzkiej. A Sakiewicz, otwierając maila z kolejnym felietonem Czarneckiego, trząsł się w niepohamowanej radości, klepał po udach, walił dłonią w stół, aż zaniepokojeni dziennikarze „Gazety Polskiej” wpadali przerażeni do jego pokoju, czy aby z szefem wszystko w porządku.

Wszyscy ci niepokorni, niezłomni i wyklęci rżeli do rozpuku, czytając, jak Czarnecki walczy o polskie interesy w Europie, jak piętnuje zdradę narodową i służalczość wobec berlińskich salonów, jak kładzie się Rejtanem i rozdziera szaty niczym na obrazie Matejki: „Gdy dzisiaj niemała część naszych elit podkula ogon przed różnymi możnymi tego świata, patrzę na to z pogardą, bo ja jestem z dzielnego narodu, który nie kłaniał się ni kulom, ni okolicznościom. I który wydał słynną husarię, niepokonaną przez sto dwadzieścia pięć lat”. Tutaj i Kaczyński, i Sakiewicz musieli spaść z krzeseł.

Powiem szczerze, że nie czytałem nikogo, kto by tak bronił nie tylko prywatnych portfeli Polaków, ale i finansów Rzeczypospolitej. W tej optyce Czarnecki, wyciągając kasę od Brukseli za fikcyjne podróże, wyłącznie czynił sprawiedliwość i odbierał europejskim wyłudzaczom, co się należy Polakom. Człowiek, który piętnuje przewały finansowe w Europie i przewały w Polsce, w „kraju bezlitośnie łupionym przez neokolonialne działania międzynarodowych korporacji, a także obcych rządów” nie może być zły, prawda?

Kasa to wątek uparcie powracający w felietonach Czarneckiego. Jeśli akurat nie pisze o swej niezłomności w walce z brukselską hydrą i niemieckim monstrum, to pisze o tym, że ktoś chce nam zabrać pieniądze albo ktoś nie chce nam dać pieniędzy. Najwyraźniej pieniądze to zawsze była specjalność byłego europosła. Jako że w co drugim tekście demaskuje niemiecki rewizjonizm, żądzę podporządkowania Niemcom całej Europy, a przynajmniej Polski, to zastanawiam się, czy Czarnecki jadąc z Jasła do Brukseli, przejeżdżał przez Niemcy, czy też nakładał drogi przez Czechy, Austrię, Włochy i Francję, co by przy okazji dawało o wiele większą kilometrówkę? Bo owszem, jest tu o podróżach, choć niestety nie motorowerem ani ciągnikiem siodłowym, czego byśmy oczekiwali. Czarnecki bywał wszędzie – a to w Panamie, a to w USA, a to w Kostaryce, a to w Mołdawii, na Węgrzech oczywiście, ale i w Gruzji, gdzie dostał dwulitrową butelkę czaczy, czyli tamtejszego bimbru z wytłoczyn winogronowych, i pił ją za zdrowie Saakaszwilego. Był w Armenii i Azerbejdżanie, a zaraz potem w Madrycie i Amsterdamie. Jednak nic tu nie ma o Jaśle i ja tego nie rozumiem. Bo chyba Czarnecki nie wstydzi się, że bywał w tym podkarpackim mieście, nawet jeśli pod fikcyjnym adresem?

„Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie” – Czarnecki cytuje Romana Dmowskiego. Jakie czasy, taka endecja.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version