Kontrakt podpisano w poniedziałek podczas spotkania szefa MON Władysława Kosiniak-Kamysza z ministrem obrony Szwecji Palem Jonsonem. Podano jedyne ogólne informacje. Mowa o kilku tysiącach granatnikach Carl-Gustaf M4 i kilkuset tysiącach sztuk amunicji do nich. W oficjalnym komunikacie polski MON nie podał informacji o wartości kontraktu. Zrobił to dopiero producent broni, szwedzki koncern SAAB, a następnego dnia polska Agencja Uzbrojenia. Mowa o sześciu i pół miliardach złotych brutto. Dostawy mają mieć miejsce w latach 2024-27.

W komunikacie Szwedów jest dodatkowo zagadkowe stwierdzenie, że spodziewają się, iż kontrakt wejdzie w życie z końcem drugiego kwartału tego roku, „pod warunkiem spełnienia pewnych warunków zewnętrznych”. Można spekulować, że chodzi o pozyskanie przez Polskę pieniędzy na realizację zamówienia poprzez zadłużenie się.

Szwedzki król wraca w innej formie

Sześć tysięcy sztuk tego rodzaju broni to bardzo duża liczba w skali nie tylko Wojska Polskiego, lecz także świata. Dla porównania całe wojska lądowe USA mają w planach pozyskanie 2460 sztuk, przy czym według najnowszych dokumentów budżetowych ta liczba może zostać ograniczona do nieco ponad tysiąca sztuk. Podobne ilości na swoje potrzeby zamawia Korpus Piechoty Morskiej USA. Oznacza to, że po kupieniu „kilku tysięcy sztuk” polskie wojsko będzie z dużym prawdopodobieństwem jednym z największych, jeśli nie największym użytkownikiem tej szwedzkiej broni.

Nowe granatniki mają trafić na najniższy poziom pododdziałów Wojsk Lądowych, do poszczególnych drużyn piechoty zmechanizowanej i zmotoryzowanej. Zastąpią tam przede wszystkim wiekowe radzieckie granatniki przeciwpancerne RPG-7, zwane czasem potocznie „rurą” albo „RG rurą” (od słów „ręczny granatnik” i kształtu broni, która jest w praktyce rurą). Potrzeba takiej wymiany była oczywistością od lat 90. XX wieku, a w ostatnich latach była już szczególnie paląca z powodu braku zakupów nowej amunicji. Zdolność polskiej piechoty do skutecznego ostrzeliwania wrogich pojazdów opancerzonych lub bunkrów, budynków i grup wrogich żołnierzy była i ciągle jest bardzo ograniczona. Kilka tysięcy szwedzkich granatników diametralnie to zmieni.

Carl-Gustaf M4 to bezsprzecznie nowoczesna i groźna broń, choć sięgająca korzeniami lat 40. Jej nazwa to efekt tego, że początkowo produkowano ją w państwowej fabryce potocznie nazywaną „fabryką zbrojeniową miasta Karola Gustawa” w mieście Eskilstuna, które otrzymało prawa miejskie za panowania króla Karola X Gustawa. Tego odpowiedzialnego między innymi za potop szwedzki, który zrujnował I Rzeczpospolitą w XVIII wieku i istotnie przyczynił się do jej ostatecznego rozbioru. Ironia dziejów.

Działo na ramię do wielu zadań

Dzisiejszy Carl-Gustaf M4 to czwarta wersja działa bezodrzutowego kalibru 84 mm, przyjętego na uzbrojenie szwedzkiej armii w 1948 roku. W dużym uproszczeniu to rura o długości niecałego metra, która służy do wystrzeliwania granatów napędzanych małymi silnikami rakietowymi. Ponieważ wylatują one z rury, to odrzut działający na strzelca jest bardzo mały (choć bezpośrednio za nim powstaje potencjalnie nawet śmiertelnie niebezpieczny strumień gazów wylotowych). Dlatego broń tego rodzaju nazywa się zamiennie działem bezodrzutowym i granatnikiem. Dzięki takiemu rozwiązaniu broń trzymana przez jednego człowieka może wystrzeliwać granaty ważące kilka kilogramów na odległość nawet kilometra, co oznacza znaczną siłę ognia. Szwedzi oferują szeroką gamę rodzajów amunicji. Różne granaty służą do atakowania pojazdów opancerzonych (najcięższych pancerzy czołgowych raczej nie przebije, ale wszystko poniżej już tak), umocnień, bunkrów, budynków i ludzi na odsłoniętych pozycjach. Do tego są oświetlające czy stawiające zasłonę dymną. Wielozadaniowość to mocna strona szwedzkiej broni.

Nie jest jednak sprzętem idealnym. Główny problem to masa. W starszych wersjach Carl-Gustaf ważył od kilkunastu do 10 kilogramów. Dopiero w najnowszej wersji M4 dzięki zastosowaniu nowych materiałów udało się zejść do 6,6 kilograma (podobna masa co stareńkie RPG-7), co istotnie przyczyniło się do wzrostu zainteresowania tą bronią i między innymi dużych zakupów dla wojska USA. Masa pozostaje jednak problemem, bo trzeba jeszcze nosić amunicję, a mowa o granatach ważących po kilka kilogramów. Wszystko razem składa się na znaczne obciążenie dla drużyny piechoty i ograniczenie korzyści wynikających z wielorazowości broni oraz szerokiej gamy amunicji. W praktyce trudno bowiem nosić znaczny jej zapas.

Głównie z tego powodu od lat wśród polskich specjalistów trwała dyskusja, czy nie lepiej byłoby zabrać broń w rodzaju RPG-7 czy Carl-Gustaf z poziomu siedmioosobowej drużyny, ukształtowanej dekady temu przy okazji wprowadzania do wojsk Układu Warszawskiego bojowych wozów piechoty BWP-1. Do obsługi granatnika jest w niej wyznaczonych dwoje ludzi, celowniczy i pomocnik. Postulowano zabranie im ciężkiej broni i przeniesienie jej do składu oddzielnej drużyny wsparcia, a w zamian danie kilku sztuk lżejszych jednorazowych granatników uniwersalnych bez wyznaczania dedykowanej obsługi. Dałoby to większą elastyczność. Zakup znacznej liczby szwedzkich granatników oznacza jednak, że wygrała koncepcja zostawienia drużyny taką, jaka jest.

Ważne wzmocnienie wojska, ale kosztem polskiej gospodarki

Zakup Carl-Gustaf M4 w takich ilościach i to jeszcze ze znacznym zapasem amunicji trudno ocenić inaczej niż pozytywnie z perspektywy potencjału polskiego wojska. Na dodatek mowa o trzyletnim okresie realizacji tak dużego zamówienia. Jest jednak jedno poważne „ale”, tak jak przy wielu zakupach MON w ostatnich latach przyśpieszonych zbrojeń. Chodzi o brak jakichkolwiek korzyści dla polskiego przemysłu zbrojeniowego i produkcji amunicji w kraju. W komunikatach MON i SAAB nie ma słowa o obu tych kwestiach. W tym kontekście znamienny jest wydany tego samego dnia komunikat szwedzkiego koncernu o rozpoczęciu budowy fabryki granatników i amunicji do nich w Indiach. Będzie pierwszą poza Szwecją, ale pozostanie w pełni własnością szwedzkiej firmy. Produkowana tam broń ma trafiać też na eksport, czyli być może też Polski.

Indyjska armia od dekad używa granatników Carl-Gustaf starszych wersji i SAAB stara się o kontrakt na ich wymianę na najnowszą wersję. Indie mają natomiast politykę zmuszania zagranicznych dostawców do produkcji broni dla ich armii u nich w kraju. Często przekłada się to na wyższe koszty, opóźnienia i problemy z jakością, ale pomimo tego Nowe Delhi jest zdeterminowane trzymać się takiego rozwiązania w celu uzyskania korzyści gospodarczych. SAAB dotychczas twardo opiera się naciskom na podzielenie się technologią i produkcją swoich granatników, więc indyjska fabryka będzie w pełni ich własnością, na co uzyskali specjalną zgodę rządu Indii. Nawet Amerykanie importują tę szwedzką broń, choć w zdecydowanej większości zamówień zagranicznego sprzętu wojskowego zmuszają kontrahentów do produkcji w USA. W Polsce w ogóle nie ma tego rodzaju polityki. Wręcz przeciwnie, wojsko i MON aktualnie pozostają w, delikatnie rzecz ujmując, trudnych relacjach z państwowym przemysłem zbrojeniowym.

Bardziej dziwić może brak poruszenia tematu produkcji amunicji, przynajmniej jednego czy dwóch podstawowych wariantów. Mowa o kilkuset tysiącach pocisków, z których każdy kosztuje co najmniej kilkaset dolarów. Co więcej, zamówione w takich ilościach granatniki Carl-Gustaf M4 pozostaną na uzbrojeniu polskiego wojska na wiele dekad, co oznacza, że potrzeby w zakresie amunicji nie ograniczą się do tych wstępnych kilkuset tysięcy. Dodatkowo w przypadku broni tak masowej istotne znaczenie ma zdolność do samodzielnego zapewnienia zaopatrzenia w nią na wypadek wojny. Konieczność zwiększenia potencjału polskiego przemysłu do produkcji amunicji jest odmieniana przez wszystkie przypadki od początku wojny w Ukrainie. Dopiero co w wywiadzie z końca lutego dla „Dziennika Gazety Prawnej” mówił to sam minister Kosiniak-Kamysz, choć w kontekście amunicji większych kalibrów dla artylerii. W praktyce widać jednak, że ta dla przyszłej podstawowej i masowej broni wsparcia nie jest według MON oraz wojska istotna i może być w pełni importowana ze Szwecji.

Nie wspominając już o systemowej słabości państwa polskiego, jeśli chodzi o badania i rozwój. O konieczności wymiany RPG-7 wiadomo od dekad. Nie jest to broń z kategorii kosmicznie skomplikowanych. Nie uznano jednak za stosowne spróbować stworzyć następcy w Polsce, w ramach programu współfinansowanego przez państwo i na podstawie wymagań przygotowanych przez wojsko. Prowadzono jedynie latami dialogi techniczne, z których nie wynikało nic konkretnego. Finalnie jest zamówienie ze Szwecji za miliardy.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version