Zdaje się, że odkryłem największą słabość Jarosława Kaczyńskiego. Coś, co jeśli nawet nie doprowadzi do upadku prezesa, to na pewno się do niego przyczyni. I to już niedługo.

Przyznaję się do kapitulacji, planowałem ten tekst zacząć od zacytowania kilku laudacji na cześć Kaczyńskiego, lecz nie doceniłem skali zjawiska. Po ośmiu latach, w czasie których nagradzanie szefa PiS przez usłużne media i fundacje tytułami Człowieka Roku/Człowieka Wolności przekładało się na szczodrość spółek skarbu państwa, panegiryków i taniego lizusostwa, jest tak dużo, że ramy tej rubryki by tego nie wytrzymały.

Ograniczę się zatem do dwóch jakże różnych przykładów. Oba są pyszne, oba pokazują zjawisko, o którym chcę opowiedzieć.

„To chyba jedyny polski lider, który ma pogląd na wszystko, od polityki zagranicznej po edukację. W jego ujęciu Polska to nie tylko garść haseł, to realna treść” – mówił w 2018 r. Piotr Zaremba, gdy tygodnik „Sieci” nagradzał Kaczyńskiego tytułem Człowieka Roku i w sumie należy docenić powściągliwość zarówno mówcy, jak i kapituły – wtedy, pod koniec pierwszej kadencji rządów PiS, nikogo nie zdziwiłoby, gdyby „Sieci” wybrały Kaczyńskiego Człowiekiem Wszech Czasów i Człowiekiem Wszech Wag.

„Wygraliśmy wybory – to też trzeba powiedzieć wprost. (…) Co to pokazuje? Że mamy genialnego przywódcę Jarosława Kaczyńskiego, że Jarosław Kaczyński jest absolutnie genialnym strategiem i jest niekwestionowanym liderem prawicy” – to z kolei Łukasz Mejza, zapowiadający powstanie rządu PiS po wygranych (podkreślmy) wyborach w 2023 r.

Oba te cytaty doskonale pokazują, że prezes został sam. Nie ma wokół niego nikogo, z kim mógłby porozmawiać, kto mógłby mu powiedzieć: „robisz błąd”.

Od blisko roku Kaczyński wybiera kandydata na prezydenta, od kilku miesięcy robi to publicznie. A to powie, że stworzył zespół zajmujący się selekcją, by potem sobie zaprzeczyć, mówiąc, że lista jest tylko w jego głowie, a to zacznie wymieniać pożądane przymioty faworyta (młody, wysoki, okazały ma być), a to publicznie unicestwi tego czy innego idola/idolkę elektoratu (Szydło nie, bo jest kobietą, Morawiecki nie, bo „jest obciążony pełnieniem funkcji premiera”, Błaszczak nie, bo PiS straciło władzę i „jego ekspozycja medialna bardzo osłabła” itd.), a to okaże się – w końcu – że prezes toczy poprzednią wojnę, mówiąc, że „ma nadzieję, że wybór naszego kandydata będzie równie zaskakujący jak w 2014 r.”.

Świetnie się bawię, obserwując, jak prezes wybiera kandydata na prezydenta. Trup ściele się tak gęsto, że trudno się zorientować, kto padł, bo był faktycznie zły, a kto został ustrzelony, bo komuś na tym zależało

Nie trzeba mieć przecież pamięci słonia, by wiedzieć, że częścią opowieści o sukcesie Andrzeja Dudy jest także podszyta pychą koszmarnej kampanii Bronisława Komorowskiego, któremu tylko przejechanie po pijaku ciężarnej zakonnicy na pasach miało odebrać zwycięstwo w I turze. Emocja społeczna, która wówczas domagała się zmiany i sprzyjała Pawłowi Kukizowi, a następnie kandydatowi PiS, dziś jest zupełnie gdzie indziej.

Świetnie się bawię, obserwując prezesa, ale jest to frajda z oglądania prostego filmu akcji. Taki późny „Rambo”, w którym główny bohater pojawia się tu i tam, on kogoś zastrzeli, jemu kogoś zastrzelą, zasadniczo trup ściele się tak gęsto, że trudno się zorientować, kto padł dlatego, że faktycznie był zły, a kto został ustrzelony, bo komuś na tym zależało.

Nie ma bowiem przypadku w tym, że jeśli w przestrzeni medialnej pojawi się nazwisko szefa IPN Karola Nawrockiego, okazuje się, że na ringu sparował on z niejakim „Wielkim Bu”. A „Wielki Bu” to były gangster skazany za porwanie. I nie ma też przypadku w tym, że uchodzący za prezesowa wunderwaffe Witold Bańka (kierujący Światową Agencją Antydopingową) publicznie daje Kaczyńskiemu kosza.

To wszystko wygląda – i nie jest najmocniejsze słowo, jakiego można użyć – niepoważnie. Wskazuje na to, że nie stoi za tym żaden namysł, żaden plan, żadne dane. Nie wiem, czy rozwiązaniem byłyby prawybory, ale wiem, że mamy rok 2024 r., a największa polska partia opozycyjna wystawi kandydata na prezydenta na podstawie widzimisię prezesa. Wierząc w jego geniusz, nieomylność czy „magic touch”, jakby powiedzieli w korporacji.

Był taki moment wiosną, kiedy jednym z kandydatów na kandydata pojawiającym się w mediach był Kacper Płażyński. Ale kiedy Onet ujawnił podsłuchy z gabinetu Daniela Obajtka, w których prezes Orlenu rozpaczał, że „chłop jest za bardzo uczciwy, przeraźliwie uczciwy”, Płażyński kandydatem być przestał. Ciekawe dlaczego?

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version