Obraz Damiana Kocura „Pod wulkanem” otworzył Festiwal Filmowy w Gdyni i jest polskim kandydatem do Oscara. Moja pierwsza reakcja po obejrzeniu: świetnie zagrany, wspaniałe zdjęcia, ale nic nie czuję.

Po kilku godzinach nieoczywista opowieść o wojnie zaczęła się we mnie rozpuszczać. Uświadomiła mi, w jakim emocjonalnym zamrożeniu tkwię. Jak bardzo muszę się opancerzyć, żeby każdego dnia przetrwać napór obrazów wojny, nieszczęść, teraz powodzi. Film daje wgląd w nasze prywatne lęki i uwikłania. Sytuacja życia w cieniu katastrofy wypycha na powierzchnię napięcia w relacjach z najbliższymi, samotność wśród ludzi żyjących z nami, a tak naprawdę obok nas.

Powódź sprawia, że film „Pod wulkanem” staje się dramatycznie aktualny. Kogo ratować w pierwszej kolejności?

Damian Kocur głęboko kopie w uczuciach. Potrafi to robić. Pokazał to w swoim debiutanckim filmie „Chleb i sól”. Nagrodzona w ubiegłym roku na festiwalu w Wenecji opowieść o dwójce braci, z których jeden robi muzyczną karierę, a drugi utknął w małym miasteczku, zachwycała świeżością. Kocur przekłada doświadczenie dokumentalisty na język fabuły. Zatrudnia naturszczyków, cierpliwie przygląda się ich twarzom, reakcjom, emocjom. Czas w jego filmach płynie wolno, jakby reżyser chciał powiedzieć: zatrzymaj się. Przyjrzyj się sobie. Najtrudniej zmierzyć się z doświadczeniem egzystencjalnej samotności. Próbujemy od niej uciec, tłumiąc ją pod biegiem wydarzeń zwanych życiem. Ale ona jest, wychodzi i szarpie bohaterów „Pod wulkanem”. Tytuł nie ma nic wspólnego ze słynną książką.

Jest luty 2022 r. Ukraińska para z dwójką dzieci spędza ostatni dzień wakacji all inclusive na Tenerifie. Słońce, palmy, beztroska. Pełne plaże i restauracje. Ale coś nieuchwytnego wisi w powietrzu. Jakiś rodzaj trudnego do zdefiniowania napięcia. Ciemnoskóry plażowy handlarz, wszyscy ich znamy z naszych wakacji, próbujący sprzedać turystom pamiątki, zlewa się bohaterom z innymi imigrantami. Nie ma własnej twarzy ani historii. Ot, jeden z wielu, którzy próbują się utrzymać na powierzchni. W telewizji migawki pokazujące łodzie wypełnione migrantami są opowieścią o losie innych. Nie przecinają się z życiem Nastii, Romana i jego dzieci z poprzedniego związku. Jeszcze są po stronie uprzywilejowanych. Kiedy docierają na lotnisko, okazuje się, że Rosja zaatakowała Ukrainę. Nie mogą wrócić. Właściciel hotelu oferuje im darmowy pokój. W jednej chwili wakacyjny raj zmienia się w pułapkę. Nie widzimy wojny, czujemy ją przez skórę bohaterów. W rolach głównych wspaniała ukraińska aktorka Anastasiia Karpienko i Roman Lutskyi, aktor z teatru w Iwano-Frankiwsku, który grał w „Hamlecie” w reż. Mai Kleczewskiej. Sofia Berezovska i Fedor Pugachov w roli nastoletniej córki i synka nie ustępują dorosłym. Reżyser, tak jak w poprzednim filmie, zachowuje prawdziwe imiona odtwórców głównych ról.

Akcja biegnie torem emocji, a nie wydarzeń. Kamera przygląda się bohaterom jakby przypadkiem. Reżyser jest z wykształcenia operatorem. Nastoletnia Sofia chciałaby się poczuć beztrosko jak hiszpańscy rówieśnicy. Ale zaprzyjaźnia się z czarnoskórym imigrantem. Kiedy chce się z nim pożegnać, okazuje się, że przeniesiono go do innego obozu. Rozbawieni rosyjscy turyści wywołują u Nastii furię. Gdy zaczyna na nich krzyczeć, ktoś zwraca jej uwagę, że nie jest w restauracji sama. Poczucie wyobcowanie narasta. Cudzy ból jest jak migawka w wiadomościach, którą turyści łapią kątem oka, ale nie chcą się na niej zatrzymać. Rodzina, chcąc choć na chwilę odciąć się od wojny, rusza na wyprawę w głąb wyspy. Wycieczka staje się kolejną pułapką. Gubią drogę. Synek nie ma siły dalej iść. Rozładowują im się komórki. Uruchamia się lęk. Jak poradziliby sobie w ogarniętej wojną Ukrainie? Czy umieliby ochronić dzieci? Wzajemnie zarzucają sobie brak odpowiedzialności. Cały czas ciąży nad nimi pytanie, co dalej? Zostać w bezpiecznym miejscu czy wracać i walczyć? Wraz z decyzją przychodzi uspokojenie.

W social mediach lawina komentarzy. Dlaczego Polskę na Oscarach reprezentuje film, w którym bohaterowie mówią po ukraińsku?

Tak jakby język miał jakiekolwiek znaczenie w obliczu wojny czy kataklizmu. Moment dzieli nas od utraty wszystkiego. Wojna wybucha i miażdży. Wielka woda zmywa domy i ludzi, nie zważając na granicę i narodowości. Powódź sprawia, że film „Pod wulkanem” staje się dramatycznie aktualny. Kogo ratować w pierwszej kolejności? Ryzykować życie ludzi, żeby ratować zwierzęta? Nieść pomoc tym, którzy nie chcieli się ewakuować, narażając tym samym życie niosącym pomoc? To historie, które słyszymy każdego dnia. Życie pod wulkanem to nasza codzienność. Innej nie będzie.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version