Zachód nie ma dla Azji Środkowej kuszącej alternatywy wobec Rosji, dlatego tamtejsi przywódcy – po początkowym ochłodzeniu kontaktów z Rosją zaraz po jej inwazji na Ukrainę – jak niepyszni wrócili pod skrzydła Kremla.

– Zazdroszczę wam położenia – powiedział do mnie Adil Dżaliłow, kazachski dziennikarz, założyciel portalu Factcheck.kz. – Jesteście w Europie, wasi sąsiedzi ciągną was w górę. Członkostwo w Unii zmusza do przestrzegania standardów, NATO gwarantuje bezpieczeństwo. A my? – zapytał dramatycznie.

Było lato 2022 r. Od pięciu miesięcy trwała inwazja Rosji na Ukrainę. W Ałmaty, dawnej stolicy i największym mieście Kazachstanu, już w kilka dni po agresji odbyła się antywojenna demonstracja. Prezydent Kasym-Żomart Tokajew wzywał do pokoju. Rozmawiał przez telefon z Putinem, ale też z Wołodymyrem Zełenskim. Kazachowie zbierali datki na pomoc Ukrainie. Przelewy opatrywali komentarzami: „Ukraińcy walczą także za naszą wolność” albo „Obyśmy nie byli następni”. W dużych miastach zorganizowano punkty, gdzie można było przynosić lekarstwa i inne potrzebne broniącym się Ukraińcom rzeczy. Dary transportowano nad Dniepr samolotami, których użyczyła kontrolowana przez państwo Air Astana. Rząd nie wspierał jawnie tych zbiórek, ale też ich nie utrudniał. Władze lokalne na kolejne demonstracje już nie chciały wydawać pozwolenia, ale przy pomniku Tarasa Szewczenki dumnie leżały świeże błękitno-żółte wiązanki, zapalano znicze.

Na obchody 9 maja prezydent Tokajew nie pojechał do Moskwy. U siebie też nie zorganizował głośnej parady, za co został potępiony przez znanego prokremlowskiego propagandzistę Tigrana Kieosajana, prywatnie męża Margerity Simonjan, szefowej stacji Russia Today. Za te obraźliwe dla Kazachstanu słowa kazachski parlament uznał Kieosajana za persona non grata. Kilka tygodni później w Petersburgu Tokajew, w obecności Władimira Putina, w wywiadzie udzielanym nie komu innemu, a właśnie Simonjan kategorycznie stwierdził, że Kazachstan nigdy nie uzna ani niepodległości Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych, ani przyłączenia ich do Rosji. Ponieważ, jak się wyraził, jest to sprzeczne z podstawową dla prawa międzynarodowego zasadą integralności terytorialnej państw.

Nigdy wcześniej Kazachstan nie odciął się tak wyraźnie od działań Rosji. Jego władze nie potępiły co prawda otwarcie rosyjskiej agresji, ale też jej nie usprawiedliwiały. Pozwoliły na działania tym obywatelom, którzy stali po stronie zaatakowanej Ukrainy, choć musiały wiedzieć, że co najmniej równie liczna część społeczeństwa wierzy w rosyjską wersję wydarzeń. Odpowiedzialnych za ten stan rzeczy bardzo popularnych w Kazachstanie rosyjskich mediów rząd nigdy nie miał odwagi ograniczyć, ale we własnych na wszelki wypadek sprawę wojny w Ukrainie starał się ignorować.

To był chyba jednak szczyt tego, na co Tokajew i jego ekipa mogli sobie pozwolić. Nawet bardzo krytyczny wobec władz kazachski niezależny politolog Dosym Satpajew, który argumentował, że sojusz z Rosją Kazachstanowi się nie opłaca, i wzywał Kazachstan do wystąpienia z Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, przyznał w rozmowie ze mną, że rząd w kwestii wojny w Ukrainie stąpa po grząskim gruncie.

– Wiele więcej niż polityka dwóch kroków w przód, a zaraz potem trzech kroków w tył, nie są w stanie zrobić – mówił.

Kazachstan bowiem bardzo zależy od Rosji. Ma z nią granicę liczącą ponad 7 tys. kilometrów, wielomilionową mniejszość rosyjską i sąsiadów, na których w razie konfliktu z Rosją trudno liczyć. Co prawda chiński przywódca we wrześniu 2022 r., w czasie wizyty w Kazachstanie, zadeklarował, że Pekin stanowczo sprzeciwia się wszelkim próbom ingerowania w sprawy wewnętrzne Kazachstanu, ale biorąc pod uwagę stanowisko Chin wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę, trudno to traktować jako coś więcej niż dyplomatyczną formułę grzecznościową.

To samo miał na myśli Dżaliłow, kiedy mówił, że zazdrości Polsce sąsiedztwa.

– Chiny nas przecież nie obronią, a nawet Turcja, która po prostu nie ma ani interesu, ani potencjału, żeby przeciwstawić się Rosji – stwierdził rzeczowo. W tej samej rozmowie tłumaczył mi, że choć oficjalnie władze Kazachstanu obiecują przestrzegać zachodnich sankcji nałożonych na Rosję, to w praktyce poszczególni urzędnicy zarabiają na ich łamaniu. Niedługo potem potwierdziły to statystyki handlu zagranicznego. W ciągu ostatnich dwóch lat zadziwiająco wzrósł import telefonów i innego sprzętu elektronicznego z Kazachstanu (i innych państwa Azji Środkowej) do Rosji.

Zapowiadana przez Tokajewa jeszcze w styczniu 2022 r., tuż po zamieszkach stłumionych zresztą przy pomocy rosyjskich wojsk przysłanych w ramach Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, demokratyzacja nie nastąpiła. Procesy osób zatrzymanych w czasie protestów budzą wątpliwości u obrońców praw człowieka. Nadal na celowniku władzy są niezależni dziennikarze i działacze. Jesienią 2023 r. Kazachstan przyjął ustawę o zagranicznych agentach analogiczną do tej obowiązującej w Rosji.

Podobną lub nawet większą niż Kazachstan ambiwalencję wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę pokazali jego sąsiedzi. Żaden z prezydentów nie potępił wojny, ale też żaden nie uznał zbuntowanych republik Donieckiej i Ługańskiej i ich przyłączenia do Rosji. W kwietniu 2022 r. uzbecki minister spraw zagranicznych Abdulaziz Kamilow oświadczył, że Uzbekistan uznaje niepodległość, suwerenność i nienaruszalność terytorialną Ukrainy, nie uznaje natomiast Ługańskiej i Donieckiej Republik Ludowych – i zaraz potem przestał być ministrem. Ale nie został potępiony, powierzono mu ważne stanowisko w uzbeckiej Radzie Bezpieczeństwa, do dziś jest członkiem Rady Ministrów.

Wygląda na to, że środkowoazjatyccy przywódcy szybko zorientowali się, że taka właśnie niejednoznaczna postawa, bez żadnych kategorycznych deklaracji, a jeśli – to łagodzonych znakami pojednawczymi wobec Rosji, najbardziej im się opłaca.

Gdy Zachód zajęty był potępianiem Rosji i pomaganiem Ukrainie, środkowoazjatyccy przywódcy nie próżnowali. Już w marcu 2022 r. w Turkmenistanie nastąpiła iście dynastyczna zmiana władzy. W całkowicie bezalternatywnych wyborach nowym prezydentem państwa został syn dotychczasowego – Serdar Berdymuhamedow.

Niedługo później w Uzbekistanie projekt nowej konstytucji wszedł pod obrady parlamentu. Zapowiadano, że zmiany w ustawie zasadniczej przyczynią się do budowy „Nowego Uzbekistanu” i polepszą sytuację obywateli. W rozdziale pierwszym zawarto na przykład stwierdzenie, że Uzbekistan jest krajem nie tylko niepodległym i demokratycznym, ale też świeckim i socjalnym państwem prawa, w dalszych rozdziałach znalazły się zapisy o tym, że państwo ma walczyć z bezrobociem i wspierać najuboższych. A także gwarantować równość obywateli wobec prawa, swobodę korzystania z internetu etc. Wprowadzono też paragrafy o tym, że tajemnica korespondencji jest chroniona sądowo i że nie można zmuszać ludzi do składania zeznań przeciwko sobie samym. Pojawiło się też wiele innych zapisów, które na ogół znajdują wyraz w aktach prawnych niższej wagi. Pojawił się też zakaz pracy przymusowej, która za prezydentury poprzednika Mirzijojewa, Islama Karimowa, była prawdziwą zmorą obywateli Uzbekistanu – tysiące ludzi każdego roku zaganiano do pracy przy zbiorach bawełny.

Nie akcentowano zaś specjalnie tego, że jeśli projekt poprawek wejdzie w życie, to dotychczasowe kadencje prezydenta się wyzerują i Mirzijojew będzie miał praktycznie zapewnione sprawowanie władzy przez kolejnych czternaście lat.

Dziwnym trafem projekt zreformowanej konstytucji nie zawierał zapisu o autonomii Republiki Karakałpackiej, który znajdował się w starej wersji. Wywołało to sprzeciw mieszkańców tej teoretycznie autonomicznej republiki. Pierwszego lipca w Nukusie zebrały się tłumy ludzi pokojowo protestujących przeciwko projektowanym poprawkom zniesienia autonomii. Służby porządkowe przystąpiły do brutalnego ich rozpędzania.

W całym regionie wyłączono internet (który przecież miał być powszechnie dostępny według projektowanej nowej, przyjaznej obywatelom konstytucji) oraz aresztowano kilkaset osób, w tym znanego miejscowego prawnika, blogera i aktywistę Dauletmurata Tażimuratowa. Mirzijojew odwiedził region i zapewnił, że skoro obywatele sobie nie życzą zmiany, to zapis o autonomii pozostanie utrzymany w mocy.

Karakałpacja przez wiele tygodni była praktycznie odcięta od świata, a jej mieszkańcy poddawani represjom. W styczniu 2023 r. Tadżimuratow został skazany na szesnaście lat więzienia. Uznano go winnym organizacji spisku, którego celem miało być obalenie porządku konstytucyjnego.

W kwietniu tegoż roku referendum z wynikiem ponad 90 proc. przyjęło nowy projekt konstytucji, a w lipcu odbyły się wybory prezydenckie, w których oczywiście wygrał Mirzijojew.

Od tego czasu nie przybyło ani mieszkań, ani miejsc pracy. Media w Uzbekistanie wciąż są represjonowane. Utrudniana jest też praca zagranicznych korespondentów w tym kraju. Aresztowano kilkoro niezależnych blogerów, osoby prześladowane są za wpisy na Facebooku. NGO wcale nie mają łatwiej niż wcześniej.

W kwietniu 2024 r. Ministerstwo Kultury kazało zamknąć trwający już w Taszkencie festiwal filmowy Artdokfest tuż przed pokazem filmu na temat wojny w Ukrainie zatytułowanego Front wschodni w reżyserii Rosjanina Witalija Manskiego (będącego na liście zagranicznych agentów w Rosji) i Ukraińca Jewhena Titarenko. W czasie festiwalu miał być też pokazany film o zniszczeniu Mariupola, a bilety z obu seansów miały być przeznaczane na pomoc Ukrainie.

Pierwsze miesiące wojny w Ukrainie skutecznie wykorzystał także prezydent Tadżykistanu. Spacyfikował cały region autonomicznego, podobnie teoretycznie jak Karakałpacja, Górskiego Badachszanu. Napięcie w regionie trwało już od listopada 2021 r. Wtedy podczas aresztowania zginął Gulbuddin Zijobekow, jeden z miejscowych młodych sportowców, osoba szanowana w społeczności lokalnej i lubiana. W stolicy regionu Chorogu zaczęły się protesty krwawo rozpędzone przez wojsko. Całą zimę Górski Badachszan był odcięty od internetu, który włączono jedynie na krótko z okazji Nou Ruz, perskiego nowego roku obchodzonego w czasie przesilenia wiosennego. Trwały aresztowania. Deportacja z Rosji, proces, a następnie ogłoszenie wyroków dwóch kolejnych pamirskich liderów, Czorszanbe Czorszanbijewa (dostał osiem i pół lat) i Amriddina Ałowatszojewa (osiemnaście lat więzienia) przelało czarę. Ludzie znów wyszli na ulice. Kiedy przyszła wiadomość, że do Chorogu władza centralna ściąga wojska, mieszkańcy położonego bliżej Duszanbe Wamaru postanowili zablokować drogę, żeby nie dopuścić do masakry. 18 maja 2022 r. posłuszne prezydentowi Rahmanowowi oddziały tadżyckiego specnazu urządziły w Wamarze rzeź, zabijając (według danych niezależnych dziennikarzy i obrońców pra człowieka) kilkadziesiąt osób.

Następnie nasiliły się aresztowania. Do więzienia trafiła między innymi uwielbiana w Pamirze dziennikarka Ulfatchonim Mamadszojewa. Oskarżono ją o próbę wywołania zbrojnego przewrotu. Następnie przysłane przez Dusznabe służby zastrzeliły kolejnego bohatera Pamiru Mamadbokira Mamadbokirowa. Zginął przed własnym domem. Od tego czasu tysiące Pamirczyków dotknęły prześladowania, wielu uciekło za granicę. Szacuje się, że około 20 procent mieszkańców opuściło region.

Przy aresztowaniach i deportacjach władze tadżyckie ściśle współpracowały z rosyjskimi służbami specjalnymi. Rosja jest miejscem, gdzie na stałe bądź okresowo pracują blisko dwa miliony (z dziesięciu milionów) obywateli Tadżykistanu. Wśród gastarbeiterów jest wielu Pamirczyków, bo ich region, latami zaniedbywany przez centrum, pozostaje narażony na wysokie bezrobocie i brak perspektyw.

Rozprawa z Pamirem była kolejnym etapem umacniania jedynowładztwa Rahmona. Rządzący od 1992 r. przywódca stopniowo monopolizuje kraj, eliminując swoich kolejnych przeciwników z czasów wojny domowej lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. W 2015 r. ostatecznie zakazał Islamskiej Partii Odrodzenia Tadżykistanu, powiązanej głównie z regionem Doliny Karateginy, na północnym wschodzie kraju, a w 2022 r. rozprawiał się z Pamirem, który nigdy nie potrafił pogodzić się z tym, że jego autonomia jest czysto iluzoryczna. Ponieważ uwaga świata skupiona była na zbrodniach rosyjskich w Ukrainie, mógł zrobić to praktycznie bez rozgłosu.

Wielu Pamirczyków uważa, że łagodne reakcje Tadżykistanu na doniesienia o tym, że Moskwa na siłę wciela jego obywateli do wojska walczącego w Ukrainie, jak również początkowy brak reakcji na karygodne potraktowanie zatrzymanych po zamachu na Crocus City Hall obywateli Tadżykistanu, wpuszczenie do kraju rosyjskich śledczych i zgoda na prowadzenie przez nich praktycznie eksterytorialnego dochodzenia, to cena, jaką ten kraj płaci Putinowi za współpracę przy ściganiu tadżyckich dysydentów. A także po prostu wyraz zależności od Rosji: ekonomicznej (tadżyccy migranci na rosyjskim rynku pracy, rosyjski gaz w Tadżykistanie), politycznej i militarnej (201 dywizja zmechanizowana stacjonująca od zakończenia radzieckiej interwencji w Afganistanie w bazie pod Duszanbe). Słaby protest szefa tadżyckiego MSZ Sirodżiddina Muhriddina wygłoszony dwa tygodnie po aresztowaniu i torturach domniemanych sprawców zamachu nic nie zmieni – co się miało stać, już się dokonało.

Nawet Kirgistan, do niedawna uważany za najbardziej liberalny i pluralistyczny kraj regionu, w ostatnich latach mocno skręcił w autorytarną stronę. Jego prezydent Sadyr Dżaparow, wytrwale budujący image trybuna ludowego i nacjonalisty, był chyba tym ze środkowoazjatyckich przywódców, który najmniej krytycznie odniósł się do rosyjskich działań w Ukrainie. Co prawda, na samym początku pełnoskalowej wojny jego kancelaria nie potwierdziła doniesień służb prasowych Kremla, jakoby „wyraził zrozumienie dla działań Rosji”. Dżaparow nigdy też jednak nie potępił rosyjskiej agresji. Demonstracje antywojenne, początkowo spontanicznie organizowane przez kirgiskich obywateli, zostały zakazane, a w zasadzie przeniesione w takie miejsce, że ich urządzanie przestało mieć sens.

Od lutego 2022 r. Dżaparow zrobił ogromne postępy w ograniczaniu wolności słowa w swoim kraju i zastraszaniu swoich przeciwników politycznych. Zaczęło się od blokowania stron Radia Azzattyk (kirgiskiej wersji Radia Wolna Europa) za to, że rzekomo nieobiektywnie informowało o kirgisko-tadżyckich starciach na granicy jesienią 2022 r. Rok później aresztowano trzydzieści osób – znane polityczki i polityków, a także lokalnych działaczy i działaczki, którzy krytykowali porozumienie graniczne z Uzbekistanem dotyczące okolic zalewu Kempir-Abad. Następnie zdominowany przez zwolenników Dżaparowa parlament odwołał rzeczniczkę praw człowieka Atyr Abdurahmatową, za to, że stawała w ich obronie, oraz odebrał niezależność Sądowi Konstytucyjnemu, likwidując ostateczność jego wyroków. Rozpoczęły się też prace nad dwiema ustawami: o mediach i o zagranicznych agentach. Ta ostatnia została uchwalona wiosną 2024 r. i na początku kwietnia podpisana przez prezydenta. Jej krytycy podkreślają, że była żywcem przepisana z tej obowiązującej w Rosji i że przyczyni się do osłabienia NGO i mediów. W tym wszystkim zastanawia też wyjątkowa spolegliwość Dżaparowa, który wygrał wybory prezydenckie na początku 2021 r., prowadząc kampanię wyłącznie po kirgisku i mówiąc na lewo i prawo o „kirgiskich wartościach i tradycjach” wobec języka rosyjskiego. Gdy w kwietniu 2024 r. przewodniczący parlamentu Nurlanbek Szakijew zaapelował o wsparcie państwa dla języka kirgiskiego, Dżaparow odpowiedział, że jest to prywatne zdanie tego polityka, i według niego język kirgiski nie jest w niczym zagrożony. Mało tego, obwieścił, że prosił Władimira Putina o to, żeby przysłał do Kirgistanu więcej nauczycieli języka rosyjskiego i wybudował w Kirgistanie dziewięć rosyjskojęzycznych szkół. Biorąc pod uwagę to, jak ważne jest dla Rosji utrzymanie pozycji języka rosyjskiego w jej byłych koloniach, gest Dżaparowa można rozpatrywać tylko jako podtrzymanie sojuszu z Moskwą i wiernopoddańczy hołd.

Azji Środkowej po 2022 r. nikt nie zaproponował sensownej alternatywy dla jej sojuszu z Rosją. Na przełomie lutego i marca 2023 r. wizytę w regionie – pierwszą od lat na tak wysokim szczeblu – złożył co prawda amerykański sekretarz stanu Antony Blinken, jednak niewiele z niej wynikło. Ten region nigdy nie był i nie jest priorytetem dla Zachodu, a dla lokalnych reżimów Zachód i Unia Europejska są atrakcyjne jako potencjalni inwestorzy i dostarczyciele technicznego know-how. Zachodnie standardy ustrojowe ich nie interesują, ponieważ ich wdrażanie równałoby się osłabieniu ich władzy i czerpanych z niej korzyści. Zainteresowanie miejscowych polityków przyjmowaniem ustaw o „zagranicznych agentach” jest wyraźnym przejawem tych obaw.

Niedługo po wizycie Blinkena na moskiewską paradę zwycięstwa w 2023 r. stawili się już w komplecie wszyscy przywódcy z Azji Środkowej. W kolejnych miesiącach nastąpił wysyp bilateralnych wizyt – albo Azjatów w Moskwie, albo Putnia u nich. Podpisano szereg nowych gospodarczych umów, w tym dotyczącą sprzedaży rosyjskiego gazu do Uzbekistanu. Obawy przed rosyjską dominacją okazały się słabsze niż te przed osłabieniem własnej władzy. A ofiarą tych zimnych kalkulacji, jak zwykle, stały się ambicje lokalnego społeczeństwa obywatelskiego.

W kwietniu Freedom House opublikował raport o stanie demokracji w krajach byłego Bloku Wschodniego. Podsumowanie ostatnich dwudziestu lat wypada bardzo niekorzystnie, więcej krajów spadło, niż przesunęło się w górę w tym rankingu. Najgorsze spadki, ale też i najgorsze wyniki w ogóle, zaliczyły kraje poradzieckiej Azji Środkowej i Rosja. Ta koincydencja nie jest oczywiście przypadkowa. I tu, i tam spadła zarówno niezależność mediów, jak i wymiaru sądownictwa, pogorszyły się standardy wyborcze i warunki funkcjonowania dla organizacji pozarządowych. Przykładowo Tadżykistan w 2005 r. otrzymał 2,21 pkt (gdzie 7 to ustrój idealnie demokratyczny, a 1 idealnie niedemokratyczny), a w 2024 osiągnął wynik 1,04 pkt. Kirgistan w 2005 r. miał 2,36 pkt, a w roku 2024 już tylko 1,64 pkt.

Tylko w Turkmenistanie już nic się nie pogorszyło, ponieważ ten kraj systematycznie od lat zajmuje jedno z ostatnich miejsc w rankingach prowadzonych przez Freedom House, konsekwentnie za poziom demokracji dostając jedynkę.

Raport wspomina o niebezpiecznym zjawisku współpracy między autokratycznymi reżimami. Wynika z tego, że autokratom łatwiej utrzymać władzę i wzmacniać swoje jedynowładztwo, kiedy w sąsiednich krajach także rządzą dyktatorzy.

– Putin i Rahmon są jak naczynia połączone – mówił mi pamirski aktywista Asliddin Szerzamonow. – Putin, atakując Ukrainę, dał wolną rękę wszystkim lokalnym autokratom.

Ci skwapliwie to wykorzystali. Nie jest to dobry znak na przyszłość dla regionu.

Ludwika Włodek jest reporterką i socjolożką. Kieruje specjalizacją Azja Środowa w Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Przemian w tym regionie dotyczy jej książka Wystarczy przejść przez rzekę (2014).

Tekst opublikowany w „Nowej Europie Wschodniej”. Tytuł i lead od redakcji „Newsweek Polska”. „New” można kupić tutaj.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version