W codziennym życiu pary doświadczają konfliktów, które mogą nakręcać destrukcyjne cykle komunikacji. Prowadząc swoistą grę „To nie ja, to ty”, partnerzy nawzajem obwiniają się i krytykują, co sprawia, że stopniowo oddalają się od siebie i pogłębiają urazy. Jak odwrócić bieg tej gry?

Wyobraźmy sobie planszę do gry. Na środku znajduje się pole startowe, a na nim dwa pionki reprezentujące partnerów. W grze mamy trzy główne kategorie komunikatów: obwiniam, krytykuję, oskarżam. Zamiast kostki jako bodźca do wykonania ruchu używamy sytuacji z życia codziennego. Gra rozpoczyna się, gdy jedno z partnerów poczuje silną emocjonalną reakcję w odpowiedzi na zachowanie drugiego partnera. Każdy negatywny komunikat powoduje, że pionki przesuwają się o jedno pole do tyłu, w przeciwnych kierunkach, oddalając partnerów od siebie.

Weźmy np. sytuację, w której partnerka może być zirytowana, że partner nie pomaga w obowiązkach domowych i mówi: „Zawsze zostawiasz bałagan i nigdy mi nie pomagasz, mam już tego dość!”. To komunikat z kategorii obwiniam, więc pionek partnerki przesuwa się o jedno pole do tyłu. Partner odpowiada: „A ty? Zawsze musisz mieć wszystko pod kontrolą, jakbyś była moją szefową, a nie partnerką!”. To komunikat z kategorii krytykuję, więc pionek partnera przesuwa się o jedno pole w przeciwnym kierunku. Partnerzy oddalają się od siebie.

W kolejnej rundzie partner irytuje się, że partnerka długo się szykuje: „Czy ty zawsze musisz się tak długo szykować? Przez ciebie znowu się spóźnimy, a przecież wiesz, jak ja tego nienawidzę!”. To przykład

komunikatu z kategorii obwiniam. Pionek partnera przesuwa się o jedno pole do tyłu. Partnerka odpowiada: „Może gdybyś podlał kwiaty, jak cię prosiłam już trzy razy w tym tygodniu, tobym była gotowa na czas, ale oczywiście na ciebie nigdy nie można liczyć!”. To kolejny komunikat z kategorii oskarżam, więc pionek partnerki przesuwa się o jedno pole do tyłu. Partnerzy znowu oddalają się od siebie o kilka pól.

Czy to możliwe, że osoby, które są ze sobą w związku i jeszcze nie tak dawno deklarowały, że nie mogą bez siebie żyć, teraz naprawdę chcą się od siebie oddalać? Bo na pierwszy rzut oka można by odnieść wrażenie, że celem tej gry jest doprowadzenie do rozstania. I jeśliby tak było, to zapewne wystarczy kontynuować ten rodzaj wymiany, za każdym razem nieco podkręcając bolesne komunikaty. Badania przeprowadzone przez amerykańskiego psychologa Johna Gottmana potwierdzają skuteczność tej strategii. Nawet jeśli nie nastąpi formalne rozstanie, to na pewno związek będzie postrzegany jako coraz mniej bezpieczny i niesatysfakcjonujący, a sam partner w najlepszym przypadku jako nieczuły, w najgorszym jednak jako wróg numer jeden.

Pary, które zbyt często mają tego typu interakcje, dają się niejako zamknąć w negatywnym wzorcu, którego bardzo szybko uczą się oczekiwać. Niczym ważki w locie stają się czujni na wszelkie sygnały, że oto znowu nadlatuje kolejne oskarżenie lub krytyka. Często reagują szybciej, niż sytuacja tego wymaga. Wzmożona czujność i przewidywanie ciosu powodują, że partnerzy są w niemal ciągłym napięciu. W takich warunkach nie mogą czuć się zrelaksowani w swoim towarzystwie, zwierzać się sobie ze swoich problemów, trudności czy nawet marzeń. Kiedy partnerzy dają się porwać tej szatańskiej grze tylko okazjonalnie, i jednak normą pozostaje nawiązywanie kontaktu, wówczas – kiedy ochłoną – potrafią wyciągnąć do siebie rękę. Czasem sami potrafią dostrzec, jak bardzo się nawzajem poranili, i przeprosić. Czasem są zdolni zobaczyć kłótnię z dystansu i nawet pośmiać się z tego, co sobie powiedzieli. Kiedy jednak normą staje się wzorzec „To nie ja, to ty”, powstaje potężna pętla przyczynowo-skutkowa i partnerzy z każdą kolejną wymianą czują się coraz bardziej niezrozumiani, samotni i nieszczęśliwi.

Zapędzeni w kozi róg, w poczuciu niesprawiedliwego potraktowania, partnerom bardzo trudno jest widzieć swoje wymiany jako całą sekwencję bolesnych komunikatów, które oboje sobie wysłali, wzajemnie na siebie wpływając. Każdy z nich, przekonany o swojej racji, mógłby godzinami rozprawiać o tym, jaki jego partner jest okropny. Często zresztą pary, które dały się złapać w tę okropną pętlę, potrafią opowiadać swoim „zaufanym ludziom”, że ich partner to nieczuły egoista, na koniec dodając, że gdyby nie dzieci, to już by dawno się rozstali. Niestety, bliskie nam osoby, które słyszą, jaka spotyka nas „krzywda”, będą nas tylko utwierdzać w przekonaniu, że wina za całe zło leży po stronie partnera. Wskazana byłaby tu powściągliwość i świadomość, że w tej historii są dwie osoby, które silnie na siebie oddziałują i też wspólnie grają w tę grę. Poza sytuacjami związanymi jednoznacznie z przemocą utwierdzanie kogokolwiek w jego poczuciu krzywdy raczej nie posłuży parze w rozwiązaniu ich trudności.

Ale załóżmy, że jednak celem tej gry nie jest rozstanie. A może nawet wręcz przeciwnie. Gdybyśmy założyli, że ten okropny cykl wzajemnych ataków jest tak naprawdę wyrazem rozpaczy z powodu uporczywego poczucia bycia rozłączonym z partnerem, aktem desperacji, wołaniem o uwagę i potwierdzenie bycia ważnym?

Czy w tym (pozornie) nielogicznym zachowaniu jest jakaś logika?

Pierwszy sygnał tego wzorca reakcji jest taki, że czujemy się nieszczęśliwi lub niepewni z naszym partnerem i nagle tracimy poczucie gruntu pod nogami. Brakuje nam emocjonalnego bezpieczeństwa. Kiedy jesteśmy zaniepokojeni, chwytamy się każdej możliwości, która może sprawić, że je odzyskamy. Możemy to robić poprzez krytyczne mówienie o partnerze, ukazywanie go w złym świetle. Możemy reagować gniewem lub atakować prewencyjnie. Atakując lub krytykując, chronimy się przed odczuwaniem bólu związanego z naszą niepewnością i lękiem. Takie zachowanie jest formą samoobrony, która ma na celu zminimalizowanie emocjonalnego cierpienia. To mechanizm znany nam wszystkim jako „najlepszą obroną jest atak”. Skupiając się na wadach partnera, unikamy konfrontacji z własnymi błędami i niedoskonałościami. W ten sposób możemy odwrócić uwagę od swoich problemów i odpowiedzialności, co jest łatwiejsze niż introspekcja i praca nad sobą. Dodatkowo często te zachowania są wzmacniane przez społeczne i kulturowe wzorce, które uczą nas, że konflikty należy rozwiązywać poprzez wytykanie winy. Tak jakby w kłótni chodziło o to, by wygrać, a nie żeby się czegoś dowiedzieć i lepiej rozumieć partnera. W wielu przypadkach jest to sposób, który obserwowaliśmy w relacjach naszych rodziców lub w mediach i który przyjmujemy jako „normalny” sposób radzenia sobie z problemami w związku.

Złość, gniew i wszelkie pochodne są uczuciami, które dają nam poczucie siły, sprawczości i wpływu. Emocjonalnie dużo bezpieczniej jest się wściekać na partnera, niż wyznać mu, że boimy się, że już nie jesteśmy dla niego ważni. Pokazywanie swoich obaw i potrzeb w relacji z partnerem nieuchronnie wystawia nas na potencjalne zranienie, odsłania naszą zależność i bardzo delikatną część. A jeśli oberwiemy w takie miejsce, to będzie naprawdę bolało. Logiczne wydaje się więc, że bardzo dokładnie sprawdzamy, czy są warunki ku temu, by pokazać nasze czułe miejsca. Niewątpliwie, żeby ryzykować odsłonięcie się, trzeba czuć się bezpiecznie z partnerem. Bardzo trudno jednak pokazać swoje pragnienia lub lęki, kiedy związek przypomina pole bitwy i życie w okopach.

Jak zatem mogłaby wyglądać ta rozgrywka, gdybyśmy chcieli, żeby partnerzy zbliżyli się do siebie?

Ona: „Czuję się bardzo przytłoczona, kiedy widzę, że znowu zostawiłeś po sobie bałagan w kuchni. Wtedy sobie myślę, że tobie w ogóle nie zależy na tym, jak wygląda nasz dom, i stamtąd już blisko mi do konkluzji, że tobie na mnie nie zależy, czuję się wtedy przestraszona i zaczynam na ciebie krzyczeć”. Pionek do przodu, w kierunku partnera.

On: „Nie miałem pojęcia, że to ma dla ciebie takie znaczenie. Przykro mi, że wtedy myślisz, że nie jesteś dla mnie ważna. Teraz lepiej rozumiem, dlaczego się tak denerwujesz”. Pionek do przodu o jedno pole, w kierunku partnerki.

On: „Czuję się zestresowany i niespokojny, kiedy się spóźniamy. A jak widzę, że ty wcale się nie spieszysz, to czuję się ignorowany i nieważny. Jakbyś mi mówiła »twoje potrzeby nie są dla mnie ważne, gościu«. Moje myśli wtedy zaczynają się nakręcać, że jestem nie dość dobry, że nie zasługuję na to, by ktoś uwzględniał moje potrzeby, szybko zaczynam czuć wściekłość i wtedy cię atakuję”. Pionek o jedno pole w kierunku partnerki.

Ona: „Ojej, nigdy bym nie pomyślała, że przez moje szykowanie się możesz poczuć się dla mnie nieważny. To dla mnie bardzo ważne, że mi o tym mówisz, bo to zupełnie zmienia to, jak się czuję, kiedy mnie popędzasz. Teraz rozumiem, że czujesz się ignorowany przeze mnie”. Pionek do przodu o jedno pole w kierunku partnera.

Oczywiście, bądźmy realistami. Po latach grania w „To nie ja, to ty” będzie bardzo trudno przeprowadzić inną wymianę. A nawet jeśli jednemu z partnerów się to uda, to drugi może widzieć w tym jakiś podstęp. To nie znaczy, że nie warto próbować inaczej ze sobą rozmawiać. Wręcz przeciwnie, wzajemne ataki trzeba zatrzymywać, ale będzie to wymagało wytrwałości i wielu powtórzeń. Jeśli jednak taka wymiana ku bliskości na razie wydaje się odległą galaktyką, to przy następnym nalocie krytyki, zanim odpowie się tym samym, najlepiej zadać sobie pytanie: „Gdyby była jedna jedyna rzecz prawdziwa w tej krytyce, to co by to było?”. Może faktycznie zostawiłem bałagan? Może faktycznie się nie spieszyłam? Czasem powiedzenie „masz rację” potrafi zmienić bieg historii.

Matylda Porębska — psycholożka, certyfikowana psychoterapeutka Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, prowadzi terapię par i terapię indywidualną w Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie. Od wielu lat prowadzi też stacjonarne warsztaty dla par. Jest autorką gier psychologicznych wspierających budowanie bliskości w związkach. Obecnie wydała dwie gry: „Otwarcie” i „Razem”

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version