Państwowe spółki obejdą się smakiem. Zamiast drastycznych podwyżek cen prądu i gazu będą niewielkie zmiany w taryfach. Gaz i prąd na wolnym rynku tanieją.

Trwa walka z czasem – mówią w Urzędzie Regulacji Energetyki. Firmy energetyczne miały czas do 20 czerwca na złożenie wniosków taryfowych na drugie półrocze 2024 r. Lipiec się zaczął, a decyzji wciąż nie ma. I to nie jest zła informacja dla indywidualnych odbiorców energii. Wbrew kasandrycznym zapowiedziom drastycznych podwyżek regulowanych cen prądu i gazu nie będzie.

60 mld zł na początek. Tyle, jak ujawnił w ubiegłym tygodniu Maciej Bando, pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, ma wynieść pierwszy poważny wkład państwa w budowę elektrowni jądrowej. Pierwsza taka siłownia ma stanąć nad morzem, w gminie Choczewo. Trzy reaktory AP1000 dostarczy amerykańska firma Westinghouse, a elektrownię zbuduje inna amerykańska firma – Bechtel. Maciej Bando, w porozumieniu z Ministerstwem Finansów, tworzy projekt ustawy o dofinansowaniu państwowej spółki Polskie Elektrownie Jądrowe wspomnianą sumą 60 mld zł. To tyle, ile kosztuje rocznie program 800+. Polska będzie musiała te pieniądze pożyczyć, ale to niezbędne, żeby opóźniony o wiele lat program budowy elektrowni jądrowej przeszedł z etapu projektowego do wykonawczego.

Dzięki tym pieniądzom budowa ruszy, będzie można zamówić elementy reaktora, których produkcja zajmie najwięcej czasu. Ale też ułatwią one pożyczenie kolejnych środków na budowę.

Trzy reaktory w Choczewie o łącznej mocy 3 GW będą kosztować w sumie ok. 150 mld zł, nie licząc kosztów kredytu. Elementem tej układanki jest także uzgodnienie z Komisją Europejską zasad pomocy publicznej dla projektu jądrowego. Obejmie ona m.in. rządowe gwarancje kredytowe, wkład kapitałowy, a także coś w rodzaju gwarantowanej minimalnej ceny prądu, czyli mechanizmu, bez którego większość europejskich inwestycji energetycznych w ostatnich latach nie ruszyłaby z miejsca. Decyzja Komisji Europejskiej jest spodziewana w pierwszej połowie 2025 r.

Co najważniejsze, ceny energii elektrycznej z nadmorskiej siłowni jądrowej mają być umiarkowane. Wiadomo, że budowa takiej siłowni kosztuje wielokrotnie więcej niż węglowej czy gazowej, za to potem koszty eksploatacyjne są niewielkie, bo paliwo jądrowe w ostatecznym rozliczeniu jest znacznie tańsze niż węgiel czy gaz. I nie generuje wyziewów CO2. – Cena energii z atomu w projekcie jest konkurencyjna wobec cen na dzisiejszym rynku – mówił kilka dni temu Maciej Bando. A dziś ceny energii w Polsce nadal w dużej mierze uzależnione są od cen węgla, kosztów pracy i cen uprawnień do emisji CO2, czyli kar naliczanych przez państwo firmom emitującym do atmosfery dwutlenek węgla.

Media regularnie alarmują, że Polska ma najwyższe lub prawie najwyższe ceny energii na rynku hurtowym w całej UE. Tak było, ale w ostatnim czasie ceny istotnie spadły. Według Urzędu Regulacji Energetyki w pierwszym kwartale średnia cena wynosiła 597 zł za megawatogodzinę (MWh). To aż o 19 proc. mniej od średniej w ostatnim kwartale 2023 r. i ponad 30 proc. mniej niż na początku zeszłego roku. Ba, rok, półtora roku temu na Towarowej Giełdzie Energii notowania przejściowo znacząco przekraczały 1000 zł za 1 MWh, a rekord w wysokości 4813 zł za 1 MWh padł w październiku 2022 r. na rynku bilansującym (to niewielka część rynku energii, na której odbiorcy dokupują brakujące im ilości np. w szczycie dnia).

Te absurdalne wyceny były pokłosiem rosyjskiej napaści na Ukrainę i obaw, że odcięcie rosyjskich dostaw gazu doprowadzi do niedoborów prądu w Europie (co piąta megawatogodzina prądu wytwarzanego w UE pochodziła wtedy z gazu). Do energetycznej zapaści jednak nie doszło. Gaz do elektrowni popłynął z innych niż rosyjski kierunków, a jednocześnie z powodu gospodarczej flauty w największych unijnych gospodarkach popyt na energię, zamiast rosnąć, spadł. W Polsce zużycie prądu w 2023 r. zmalało o 4,3 proc.

Ceny na giełdach energii wracają z wolna do względnej normy, choć poziomy tak niskie jak przed wojną w Ukrainie są nadal nieosiągalne. Nie licząc oczywiście miliona polskich gospodarstw domowych, które korzystając z budżetowego wsparcia, zainwestowały w fotowoltaikę i dziś gwiżdżą na ceny prądu i zmiany w taryfach.

Żeby ochronić konsumentów przed skutkami giełdowego szaleństwa na początku 2022 r., ceny prądu zostały zamrożone i w tym stanie pozostają do dziś. Spółki energetyczne sprzedają gospodarstwom domowym prąd poniżej albo na granicy kosztów wytworzenia, ale w zamian dostają od państwa sowite rekompensaty. Państwo bowiem jest największym beneficjentem wzrostu cen energii.

Tylko w ubiegłym roku na sprzedaży uprawnień do emisji CO2 skarb państwa zarobił 5,5 mld euro. To prawie 25 mld zł. Dodatkowo w 2023 r. fiskus naliczył spółkom energetycznym aż 17,5 mld zł podatku od nadmiarowych zysków, wprowadzonego po wybuchu wojny w Ukrainie (z powodu wzrostu cen nośników energii wyniki finansowe firm handlujących ropą, prądem czy gazem wystrzeliły w górę). W sumie było to zatem ok. 42,5 mld zł. Rekompensaty dla firm energetycznych za zamrożenie cen energii wyniosły z kolei 29,3 mld zł.

Ceny na giełdach energii wracają z wolna do względnej normy, choć poziomy tak niskie jak przed wojną w Ukrainie są nadal nieosiągalne

Mrożenie cen energii miało się skończyć 1 lipca 2024 r. Od tego momentu konsumenci mieli zacząć płacić za prąd według bardziej rynkowych taryf Urzędu Regulacji Energetyki. Dziś gospodarstwo domowe zużywające do 2 MWh rocznie płaci nie więcej niż 509 zł brutto za 1 MWh. Powyżej tego limitu zużycia cena wynosi ponad 850 zł brutto. Zniesienie mrożenia cen oznaczałoby więc, że gospodarstwa domowe płaciłyby od lipca 850 zł za 1 MWh. Cena energii to mniej więcej połowa wysokości rachunku za prąd, reszta to opłaty stałe, dystrybucyjne i inne wymysły, ale i tak pełne urynkowienie cen mogłoby być bolesne dla domowych portfeli.

Tak się jednak nie stanie, ponieważ od 13 czerwca obowiązuje ustawa o bonie energetycznym, która poza przekazaniem z budżetu państwa 8 mld zł na dopłaty do rachunków za prąd dla najbiedniejszych rodzin zobligowała głównych dostawców energii do złożenia do 20 czerwca nowych wniosków taryfowych. – Wciąż trwa ich rozpatrywanie – mówiła pod koniec ubiegłego tygodnia rzeczniczka URE Magdalena Dąbrowska.

Nowe taryfy miałyby obowiązywać od 1 lipca i uwzględniać spadki cen nośników energii w ostatnich miesiącach. Dla gospodarstw domowych nie będzie to mieć jednak większego znaczenia, bo w ustawie o bonie energetycznym rząd ponownie zamroził ceny prądu dla odbiorców indywidualnych – na kolejne pół roku. Z tą różnicą, że cena w ramach obowiązującego limitu zużycia wyniesie nie 509, ale 621,6 zł brutto za 1 MWh. Dla przeciętnego gospodarstwa domowego oznacza to wzrost rachunku o 30-40 zł miesięcznie, choć ostateczny wzrost zależy też od innych zmiennych, takich jak opłaty dodatkowe, które stanowią zazwyczaj prawie połowę kwoty na fakturach wystawianych klientom indywidualnym.

Zagadką pozostaje natomiast to, co wydarzy się po 1 stycznia 2025 r. Czy rząd będzie musiał napisać kolejną ustawę przedłużającą mrożenie cen, czy też ceny na wolnym rynku spadną do poziomu akceptowalnego dla użytkowników indywidualnych? Wiadomo, że kłopot ze wzrostem cen energii elektrycznej byłby znacznie mniejszy, gdyby rząd PiS, ale i jego poprzednicy wykorzystali ostatnie dekady do przestawienia rodzimej energetyki na niższe emisje. – Tylko w ostatnich pięciu latach wpływy do budżetu państwa z tytułu sprzedaży uprawnień do emisji CO2 wyniosły ponad 90 mld zł. Znakomita część tych środków zamiast na wspieranie produkcji taniej, zielonej energii trafiła na finansowanie bieżących potrzeb budżetu – mówi Krzysztof Mrozek, ekspert ds. energetyki Polskiej Zielonej Sieci.

Szokujących podwyżek cen nie będzie także dla indywidualnych odbiorców gazu, co interesuje 3,4 mln gospodarstw domowych wykorzystujących to paliwo do ogrzewania. Na rynku gazu też doszło bowiem do znaczącej przeceny.

Wison New Energies to chiński potentat inżynieryjny, jedna z niewielu na świecie firm dostarczających sprzęt i specjalistów do budowy infrastruktury gazowej w sektorze LNG, czyli między innymi wykonawca kluczowych elementów terminali gazu skroplonego – to sprężony do celów transportowych gaz ziemny. Chińczycy ogłosili właśnie, że rezygnują z intratnych kontraktów w Rosji. Nie podali przyczyn, ale obawiają się sankcji nałożonych przez Zachód na rosyjski sektor energetyczny. Nad biznes w Rosji przedłożyli kontrakty w Europie. Także dlatego, że Rosja, choć jest uzależniona finansowo od handlu węglowodorami, które generują 1/3 dochodów budżetu państwa, to wydobywa ich coraz mniej. W Rosji brakuje paliwa, a wydobycie gazu przez Gazprom jest najniższe od 1989 r., czyli od założenia firmy! Gazprom i inne firmy, zamiast inwestować w nowe złoża czy gazociągi, muszą płacić specjalne daniny na rzecz armii.

Po gazowej szarży Rosji z 2021 i 2022 r., kiedy ograniczenia dostaw do Europy wywindowały ceny giełdowe gazu z okolic 20 do nawet 300 euro za 1 MWh, dziś nie ma już śladu. Owszem, ostatnio ceny lekko drgnęły w górę, bo na rynku znów zrobiło się nerwowo. Ale tylko dlatego, że Gazprom przegrał w Sztokholmie arbitraż ze swoim byłym biznesowym partnerem, niemiecką firmą Uniper, największym do niedawna odbiorcą rosyjskiego gazu w Europie i inwestorem w Nord Stream 1. Niemcy poskarżyli się na Rosjan za bezumowne wstrzymanie dostaw w 2022 r. i w połowie czerwca sąd przyznał Uniperowi okrągłe 13 mld euro odszkodowania. To jakieś 18 proc. ubiegłorocznych przychodów rosyjskiego koncernu. Wypłata takiej sumy oznaczałaby bankructwo.

Rosjanie oczywiście uznali, że nie będą honorować werdyktu. Szkopuł w tym, że w ramach kompensacji Uniper – zgodnie z europejskim prawem – może zająć teraz np. płatności, jakie za dostarczony wcześniej gaz zamierza wpłacić Gazpromowi austriacki koncern paliwowy OMV. A w kolejce do sądu arbitrażowego stoją inne koncerny, nie tylko niemieckie, bo przecież w ramach pokazu siły Gazprom odciął w 2022 r. od dostaw prawie całą Europę.

Nerwowość nie wynika z troski o losy Gazpromu – bo przyszłość putinowskiego koncernu i tak rysuje się marnie – ale z obaw, że po zajęciu pieniędzy od OMV

Rosjanie odetną od dostaw także Austrię, a nawet Węgry i Słowację, wprawiając w zakłopotanie Viktora Orbána i Roberta Fico.

Dodatkowo umowa na transfer gazu przez Ukrainę do tych krajów kończy się 31 grudnia bieżącego roku i Ukraina już zapowiedziała, że nie zamierza jej przedłużać.

Zostawmy jednak kłopoty finansowe reżimu Putina. Dziś za gaz na najważniejszej europejskiej giełdzie – holenderskiej TTF – płaci się 34 euro za 1 MWh, czyli o 32 proc. mniej niż rok temu. Nawet jeśli przez ten holenderski hub przepływa dziś znacznie mniej gazu niż przed wojną, to nadal pozostaje dla rynku punktem odniesienia. Na warszawskiej TGE ceny gazu w przeliczeniu na 1 MWh spadały w podobnym tempie. W tej sytuacji w osłupienie mogły wprawić klientów spółki PGNiG Obrót Detaliczny (OD) rozsyłane wiosną do odbiorców indywidualnych zapowiedzi podwyżek cen o 45-50 proc.

Zapowiedź wynikała z tego, że tylko do końca czerwca obowiązuje regulowana cena gazu ustalona jeszcze przez poprzedni rząd w ramach mrożenia cen w wysokości 200,17 zł za 1 MWh. Po wygaśnięciu zapisów o mrożeniu cenę regulowaną z automatu miała zastąpić cena taryfowa dostawcy referencyjnego, czyli PGNiG OD. Do końca czerwca wynosiła ona 291 zł za MWh. To oznaczałoby dla klientów podwyżki sięgające 45 proc. Tylko jak wytłumaczyć milionom odbiorców gazu, że cena tego paliwa na giełdach to 35 euro za 1 MWh, a państwowa spółka, która przecież część gazu wydobywa samodzielnie, liczy sobie zań dwa razy więcej (291 zł to przy dzisiejszym kursie 67 euro)?

Każdy inwestor, który z uwagą śledził fantastyczne wyniki finansowe grupy Orlen w ostatnich kwartałach, którymi Daniel Obajtek do dziś chlubi się w mediach, widział, że to nie efekt magicznych sztuczek pisowskiego Midasa, tylko efekt wchłonięcia przez Orlen spółki PGNiG. W IV kwartale 2023 r. grupa Orlen wypracowała 11,2 mld zł zysku EBITDA LIFO (zysk operacyjny przed amortyzacją i opodatkowaniem plus wycena zapasów). W tym EBITDA spółki PGNiG wynikająca z niskich cen zakupu gazu i rekordowych cen sprzedaży wyniosła 11 mld zł. Innymi słowy: państwowy moloch gazowy zarabiał na spadku cen surowca gigantyczne pieniądze.

Wróćmy do ustawy o bonie energetycznym. W ramach aktualizacji taryf do cen bieżących na rynkach także PGNiG OD zostało zobowiązane do złożenia do 20 czerwca do URE wniosku o nową taryfę. 27 czerwca, trzy dni przed upływającym terminem URE ogłosił nową stawkę dla PGNiG OD, 239 zł zamiast wcześniejszych 291 zł. Podwyżka zatem będzie ale o połowę niższa niż jeszcze niedawno się zapowiadało.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version