Pisząc o tłumaczkach literatury rosyjskiej na język polski, czuje się, jakbym stąpała po polu minowym. Każde nieodpowiednio użyte słowo może wywołać konflikt.

K., tłumaczka z ukraińskiego i rosyjskiego oraz wieloletnia współpracowniczka polskich fundacji działających w Ukrainie, mówi, że czas na debatę o rosyjskiej kulturze przyjdzie po 10 latach od zakończenia „rosyjskiej rzezi”. Na razie trzeba ją „zabetonować”. To fakt, bo współczesna Rosja – topiąca we krwi „bratnią Ukrainę” – to niewdzięczny przedmiot badań. Ale badać ją trzeba, ponieważ od stanu wiedzy na jej temat zależy m.in. polskie bezpieczeństwo. W zgłębianiu wiedzy o kraju nad Wołgą, o jego polityce, gospodarce, społeczeństwie i oczywiście kulturze – nieoceniona pozostaje literatura.

Czy bylibyśmy w stanie zrozumieć biedne lata 90., przemiany społeczno-polityczne dekadę później, rewanżyzm Władimira Putina, tęsknoty imperialne współczesnych Rosjan i Rosjanek oraz kondycję tamtejszej opozycji, gdyby nie pisarstwo polityczne m.in. Walerija Paniuszkina, Michaiła Zygara, Siergieja Lebiediewa? Ich książki – w dużej mierze przetłumaczone na język polski – objaśniają zawiłe procesy.

Weźmy choćby Gazprom, czyli państwowego giganta, który szantażuje Europę Wschodnią cenami gazu. Paniuszkin i Zygar udowodnili, że Gazprom jest „nową rosyjską bronią”. Ich książkę czyta się jednym tchem. Napisana jest jak dobry kryminał. Czy nasza wiedza o współczesnej historii Rosji (tej najtragiczniejszej, bo dotyczącej represji XX w.) nie byłaby o wiele uboższa, gdyby nie pisarstwo Nikity Pietrowa? To jedna z najważniejszych postaci „Memoriału” – prowadził (kiedy było to jeszcze możliwe) kwerendy w rosyjskich archiwach. Jego książki opisują dzieje radzieckiego terroru. Co ważne, historyk badał kwestie dotyczące Polski – pisał o zbrodniarzach wykonujących egzekucje w Katyniu, o obławie augustowskiej (rozbicie polskiej partyzantki przez NKWD). Jest autorem monumentalnej biografii Iwana Sierowa, dowódcy masakry w obozie w Starobielsku w 1940 r., a w 1945 r. odpowiedzialnego za aresztowanie 16 przywódców Polski Podziemnej.

I czy moglibyśmy zrozumieć istotę procesów społecznych, gdyby nie książki Swietłany Aleksijewicz. Jej „Czasy second hand” są m.in. wielkim studium postaw imperialnych i goryczy po upadku Związku Radzieckiego. Dodajmy, że Aleksijewicz pisze tylko po rosyjsku.

Agnieszka Sowińska, tłumaczka literatury rosyjskiej, mówi, że polski rynek książki od czasu inwazji Rosji na Ukrainę jest – ujmując rzecz eufemistycznie – raczej niechętny literaturze rosyjskiej.

– Trudno się dziwić, sama przez wiele miesięcy od ataku Rosji na Ukrainę nie byłam w stanie pracować nad przekładem literackim. Straciłam poczucie sensu. Wrócił, dopiero gdy wraz z grupą początkujących tłumaczy na seminarium translatologicznym organizowanym w Centrum Mieroszewskiego, które prowadziłam wraz z tłumaczką literatury polskiej na rosyjski Poliną Kozerenko, pracowaliśmy nad przekładami tekstów publikowanych przez ROAR (Russian Oppositional Art Review). Dopiero wtedy mogłam skończyć przekład „Drabiny Jakowa” Ludmiły Ulickiej — przyznaje Sowińska.

Przed wybuchem wojny w Ukrainie ukazywało się u nas bardzo dużo książek przetłumaczonych z rosyjskiego. Była to literatura piękna (dawna i współczesna), książki historyczne, publicystyka polityczna, literatura rozrywkowa (np. kryminały). Książki pozwalały poznawać nie tylko Rosję, ale także Białoruś i Ukrainę, bo w języku rosyjskim piszą też przecież przedstawiciele innych narodowości byłego Związku Radzieckiego.

O tym, jak silnymi więzami literatura powiązana jest z polityką, przekonała się Małgorzata Buchalik, tłumaczka m.in. z rosyjskiego, ukraińskiego i białoruskiego. Na koncie Buchalik są m.in. przekłady takich gwiazd jak Wiktor Jerofiejew, Wiktor Pielewin, Borys Akunin, ale też białoruskiego pisarza Artura Klinaua. Przed rozmową ze mną Buchalik zastrzega: — To delikatny i trudny temat.

W przeddzień rosyjskiej inwazji na Ukrainę ukazał się jej przekład „Wyspa Sachalin. Notatki z podróży” autorstwa Antona Czechowa. Książka jest wstrząsającym opisem prawzoru Gułagu. Tłumaczka umieściła w mediach społecznościowych wpis na temat skończonej pracy. Szybko pojawiły się pod nim komentarze: „Nie czas tłumaczyć rosyjską literaturę”, Buchalik została nazwana nawet „ruską onucą”.

Innym razem tłumaczka wdała się w – wydawałoby się – niewinną polemikę z ukraińskim pisarzem. Ten w końcu napisał: „Czego się spodziewać po osobie, która tłumaczyła Pielewina?”. Buchalik: – To był trudny czas, ludziom puszczały nerwy, a ja z racji tego, że zajmuję się tłumaczeniem literatury rosyjskiej, stałam się ni mniej, ni więcej workiem treningowym. To doświadczenie sprawiło, że wycofałam się z dyskusji w mediach społecznościowych.

W lutym 2022 r., kiedy na Ukrainę spadały rosyjskie rakiety, Buchalik była w trakcie tłumaczenia Anny Kareniny Lwa Tołstoja — pisarza pacyfisty, postulującego, by „zła nie przezwyciężać siłą”. Stwierdziła, że panująca atmosfera nie pozwala wydać tej książki i rozwiązała kontrakt z wydawnictwem. Poniosła duże straty finansowe, ponieważ nie wzięła zaliczki na poczet przekładu. Przez ostatnie dwa lata zarabiała jako tłumaczka ukraińskich uchodźców w Irlandii, gdzie na stałe mieszka.

Katarzyna Syska, wykładowczyni uniwersytecka i publicystka, przełożyła (wraz z Justyną Prus-Wojciechowską) m.in. książki wspomnianego Nikity Pietrowa. Latem 2022 r., czyli kilka miesięcy po wybuchu wojny w Ukrainie złożyła wydawnictwu propozycję przekładu książek Aleksandra Etkinda, rosyjskiego kulturoznawcy i historyka. Teksty zawierają krytyczną ocenę imperialnych ambicji Rosji i jej polityki historycznej. Wydawnictwo odmówiło. W odpowiedzi Syska usłyszała, że „obecnie na rynku książki nie ma miejsca na rosyjską literaturę”.

Należy zaznaczyć, że niedawno – nakładem Krytyki Politycznej – ukazała się książka Etkinda pt. „Rosja kontra nowoczesność”, ale w przekładzie nie z rosyjskiego, lecz angielskiego. Syska podkreśla, że jest to pewna prawidłowość. Wielu rosyjskich kulturologów i analityków jeszcze przed wybuchem wojny wydawało książki (praktycznie równocześnie) na dwóch rynkach – rosyjskim (po rosyjsku) i zachodnim (po angielsku). Obecnie wielu z nich przeniosło się na Zachód i publikuje już tylko po angielsku. W Polsce funkcjonują jako „zachodni” specjaliści od Europy Wschodniej. Co znamienne, wielu polskich dziennikarzy używa angielskiej transkrypcji ich imion i nazwisk. Dlatego Aleksander Etkind jest Alexandrem Etkindem. Obecnie Syska – podobnie jak inni tłumacze i tłumaczki z rosyjskiego – otrzymuje zlecenia na tłumaczenie tekstów autorów i autorek ukraińskich napisanych po rosyjsku.

Agnieszka Sowińska podkreśla, że rynek polski zachowuje się zupełnie inaczej od zachodnich, na których rosyjscy autorzy o jednoznacznym antywojennym stanowisku, którzy opuścili Rosję w ramach protestu przeciwko wojnie, są wydawani, nagradzani, honorowani grantami, pomagającymi im utrzymać się na emigracji. Zapraszani są na spotkania autorskie i festiwale.

W Polsce rosyjskojęzyczne książki wciąż się ukazują, choć jest to niewielki odsetek w stosunku do tego, co ukazywało się przed 24 lutego 2022 r. Od pełnoskalowej inwazji wydania książek rosyjskich można byłoby policzyć na palcach. Co się zmieniło? Wydawcy przed decyzją o zakupie praw sprawdzają dokładnie poglądy autorów. Książki, nawet jeśli zostaną opublikowane, nie mogą liczyć na liczne recenzje. Ci zaś, którzy odważyli się o nich pisać, spotykają się z potępieniem w mediach społecznościowych.

Eksperci i ekspertki zajmujący się Europą Wschodnią, by zgłębiać swoją wiedzę, potrzebują różnych gatunków książek na temat Rosji i innych republik poradzieckich. Czy potrzebują ich Polacy i Polki? Niezmiennie deklarują, że jedną z ich ulubionych lektur pozostaje „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa, co potwierdza zainteresowanie, jakim cieszył się przekład tego dzieła z 2016 r. Dokonali go Leokadiia Grzegor, Igor i Aneta Przebindowie. Tłumaczenie stało się pretekstem do dyskusji o aktualności książki i kondycji współczesnej Rosji.

Zresztą wiele pozycji tłumaczonych z języka rosyjskiego okazywało się w Polsce bestsellerami (np. wymienionego wyżej Akunina). „Drabinę Jakowa” Ludmiły Ulickiej mistrzowsko przełożyła Agnieszka Sowińska. To historia rodzinny Jakowów, ale zarazem opowieść o historii Rosji. Liczy ponad siedemset stron, ale nie sposób się od niej oderwać.

Literatura, by istnieć, potrzebuje instytucjonalnego wsparcia, np. państwowych grantów. W promocję i przekłady literatury Europy Wschodniej (w tym Rosji) wiele wysiłku wkładają organizacje pozarządowe, ich nakładem ukazują się dzieła fundamentalne, choć także niszowe. Bez woli politycznej nie mają szans na zaistnienie. A przecież rosyjscy pisarze i pisarki wydawani w Polsce sami są ofiarami reżimu Putina i potępiają to, co dziś dzieje się w Rosji. Ulicka żyje od 2022 r. na emigracji, w ojczyźnie jej książki nie mają szans się ukazać. Poza Rosją mieszkają też lubiani przez Polaków Wiktor Jerofiejew, czy Siergiej Lebiediew.

W debacie na temat literatury rosyjskiej pojawia się w Polsce zawsze Zachar Prilepin. Nie przekładamy już jego książek i dobrze. Na długo przed wybuchem wojny był jednym z najbardziej kontrowersyjnych rosyjskich pisarzy. Krytycy literaccy (nad Wisłą i na Zachodzie) twierdzili jednak, że jest on twórcą utalentowanym i dawali temu wyraz: jego książki nagradzano, a on sam był zapraszany na międzynarodowe imprezy literackie.

Trudno zliczyć jego wolty polityczne. Współpracował z niezależną prasą (redagował nawet lokalny oddział „Nowoj Gaziety”), był zagorzałym krytykiem Putina i sygnatariuszem listu „Putin musi odejść”. Być może dlatego fakt jego uczestnictwa w dwóch wojnach czeczeńskich i przynależność do partii narodowo-bolszewickiej tłumaczono „chuligaństwem”, „artystyczną prowokacją”. Po aneksji Krymu i rozpoczęciu wojny we wschodniej Ukrainie Prilepin jednoznacznie opowiedział się po stronie separatystów, współfinansował nawet jeden z prorosyjskich batalionów w Donbasie. Stał się typowym „raszystą”. Po wybuchu pełnozakresowej wojny w Ukrainie pisarz (na szczęście) nie ma już wstępu na literackie salony w Polsce.

Czy przez zamykanie się na rosyjską literaturę coś nam umyka? Zapytałam o to tłumaczki.

Syska rozumie „przesunięcie akcentów”, które sprawia, że wydaje się więcej pozycji białoruskich i ukraińskich kosztem rosyjskich. Uważa jednak, że tłumaczenie literatury rosyjskiej pozwala nam w sposób pogłębiony zrozumieć przemiany dokonujące się w tamtejszym społeczeństwie, a bez tego nie będziemy w stanie zrozumieć, co doprowadziło do rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

Agnieszka Sowińska: – Każdy powinien rozstrzygnąć we własnym sumieniu, czy czyta, wydaje, tłumaczy i pisze o rosyjskich autorach. Nigdy nie uważałam, że literatura rosyjska jest największą na świecie, o żadnej zresztą tak nie myślę. Uważam jednak, że zamknięcie się na nią pozbawia nas dostępu do innej – nie zachodniocentrycznej – wrażliwości, a także wejścia w ten świat głębiej niż tylko emocjonalne powtarzanie sztampowych klisz i stereotypów na temat Rosjan czy Rosji. Ja wciąż uparcie będę ją czytać i tłumaczyć, nawet jeśli tylko do szuflady.

Kilkanaście lat temu, podczas debaty w rosyjskim Centrum Carnegie prof. Lidia Szewcowa, zapytana przez zagranicznych dziennikarzy, co zrobić, by zrozumieć współczesną Rosję, odparła: — Na pewno jeszcze raz przeczytać klasykę rosyjskiej literatury.

Klasyka – wraz z upływem czasu – wymagać będzie odświeżenia języka, czyli po prostu nowych przekładów.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version