Wolności akceptowanej przez obie strony nigdy nie jest za dużo. Za dużo może być za to wolności wymuszonej, do której jedna ze stron ma się dostosować – mówi Zofia Milska-Wrzosińska, psychoterapeutka.

Zofia Milska-Wrzosińska: Związek zawsze oznacza stratę pewnej części swojej wolności. Dla niektórych par to oczywiste, dla innych – niespodzianka.

Każdy musi rozwiązać dylemat związany z pogodzeniem przeciwstawnych wartości. Z jednej strony autonomii, albo inaczej wolności, a z drugiej bliskości, czyli zależności. To, jak rozwiążemy ten problem, zależy w dużej mierze od typu więzi, jakie oferują nam najbliżsi w dzieciństwie. W idealnej sytuacji dziecko ma prawo do eksperymentowania, ale w granicach swojego bezpieczeństwa. Np. ucząc się chodzić, może się wywracać, ale jak dojdzie do groźnej sytuacji, rodzice są obok, by je złapać. Może jednak to wyglądać zgoła inaczej. Oczywiście nie jesteśmy całkowicie zdeterminowani naszą dziecięcą przeszłością, ona daje nam pewne ramy, czasem fortunne, a czasem wymagające przekroczenia.

Bo człowiek wciąż uczy się o sobie, ile wolności może potrzebować i ile bezpieczeństwa jest gotów dla niej poświęcić. Ale i odwrotnie – ile wolności jest gotów poświęcić dla bezpieczeństwa i bliskości.

– Są pary, w których jedna osoba podporządkuje się całkowicie drugiej, tyle że ta czuje się po jakimś czasie znużona nieustanną zgodą, brakuje jej ekscytacji i zaczyna szukać na zewnątrz. Kalkulacja, że oddamy naszą wolność za gwarancję bliskości i więzi do końca życia, bywa chybiona. Ale są też takie osoby, dla których rezygnacja choćby z odrobiny wolności jawi się jako zagrożenie. I tu przypomnę przeszło 30-letni, ale wspaniale to pokazujący film „Serce jak lód”, w którym prześliczna skrzypaczka zostaje odepchnięta przez lutnika granego przez Daniela Auteuila.

– Wyobraźmy sobie mężczyznę, który jako singiel uprawiał seks, kiedy potrzebował, a potrzebował często, bo traktował to jako regulację napięcia. Umawiał się z kobietami albo korzystał z seksu wirtualnego… Zakochuje się, wiąże i co się dzieje z jego wolnością do seksu? Jego partnerka nie chce dokładnie wtedy, kiedy on, mówi: nie jestem dmuchaną lalą ani eskortką. Czy temu mężczyźnie dzieje się krzywda? Alexis de Tocqueville powiedział, że wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego.

– Trudno powiedzieć, w jakim momencie naruszamy wolność drugiego człowieka. Wyjątkiem jest przemoc, skrajna nielojalność, ale poza tym trudno sformułować reguły, że zdrowo jest dawać sobie tyle wolności, ale więcej już nie.

Czasami można przeczytać zalecenia, tyle że niezbyt konsekwentne: należy mieć wspólne konto albo właśnie przeciwnie, mieć jedno wspólne towarzystwo albo nie ograniczać sobie wzajemnie doboru przyjaciół… Nie ma tu uniwersalnych reguł. Czasem przyjaciele stają się źrodłem przykrości, np. kiedy świadkiem zdrady był przyjaciel męża.

– No tak, ale przecież on nie umawiał się z tą kobietą, że będzie lojalnie donosił o tym, co jego przyjaciel robi z inną panią. Para doszła jakoś do ładu, przetrwali, ale dla żony sam fakt obecności tego przyjaciela jest upokarzający. Przypomina zdradę.

– Ma prawo walczyć i wyobrażam sobie, że zdradzający mąż uznałby: „Dobrze, jeżeli dla ciebie to jest takie bolesne, mogę się z nim nie widywać”. Ale to absolutnie nie znaczy, że to jego powinność. Albo ona chodzi na warsztaty tanga dwa razy w tygodniu i późno wraca. A on mówi: „Nie chcę, żebyś dwa wieczory spędzała beze mnie, z obcymi ludźmi, z którymi nigdy nawet mnie nie poznałaś”.

– To, do czego ktoś ma prawo w parze, wynika z tego, na co ci ludzie wprost (albo nie) się umawiają. Dlatego nie możemy powiedzieć z góry: każda kobieta ma prawo do dwóch wyjść tygodniowo. Zależy, z jakimi wyobrażeniami ludzie weszli w związek i co ustalili.

Są związki, które by sobie na żadną rozłąkę, nawet na jeden wieczór, nie pozwoliły. To są pary symbiotyczne. Tyle że na ogół z symbiozy jedno się w jakimś momencie wycofuje, a drugie się jej kurczowo trzyma.

– To kwestia nieustannie negocjowana, choć rzadko w formie werbalnej, a nawet świadomej. Zaczyna się od wspólnego zamieszkania. Gdy jesteśmy w tej samej przestrzeni fizycznej, to już tracimy część swojej autonomii. Ona lubi porządek. On ma do tego luźniejszy stosunek. Rozmawiają o tym i on mówi: „Skoro to tobie na tym zależy, to sprzątaj codziennie sama, bo mnie to nie przeszkadza”. Trudno jednoznacznie określić, czyja wolność jest tu naruszona.

– Pojawienie się dziecka oznacza gigantyczną utratę wolności i negocjowanie jej na nowo. Nie możemy się wyspać, dysponować swoim czasem, zrezygnować bez powodu z pracy, bo przecież mamy kogoś na utrzymaniu. Pojawia się banalne pytanie: kto będzie wstawał do dziecka w nocy? Miałam parę z dwójką malutkich dzieci. To kobieta zaproponowała konsultację, bo powiedziała, że już jest tak zmęczona, że dłużej nie wytrzyma. Cały dzień się zajmuje dziećmi, a w nocy, gdy prosi partnera, by chociaż przewinął synka, słyszy: „Zarabiam na całą rodzinę, muszę się wyspać”. Kto ma wolność decydowania o tym, ile druga osoba śpi?

A potem dyskusja: posłać do przedszkola francuskiego, które jest na drugim końcu miasta, czy państwowego, obok domu. Kiedy wiązali się ze sobą, nie przewidywali, że wystąpią takie różnice zdań. Ale w tym momencie dla każdego z nich taka decyzja może być utratą własnej wolności decydowania o przyszłości swojego dziecka. Wolność każdej z osób zmniejsza się znacznie w rodzinach patchworkowych.

– Jeżeli wiążą się dwie osoby, to muszą uwzględnić w swoim życiu teściów, rodzeństwo partnera, przyjaciół z boiska czy ze studiów… Załóżmy, że nasz mąż ma jakąś przyjaciółkę, która chciała kiedyś się z nim związać, a może nawet i teraz nie całkiem zrezygnowała. Możemy powiedzieć: „Ona na ciebie leci, nie chcę jej w naszym życiu”. Ale kiedy się spotykają osoby, które mają dzieci z poprzednich związków, to za nimi idą też ich byli partnerzy, których już nie można wyeliminować tak łatwo. Oni mają swoje plany, metody wychowania, które musimy uwzględnić. Jakie mam prawo wychowywać dziecko partnera, które pojawia się u nas raz na jakiś czas? Czy mogę egzekwować od niego zachowania, które obowiązują w naszym domu, jeśli u drugiego rodzica nie obowiązują? Na przykład pan uważa, że 15-latek nie powinien palić marihuany i tak pan uczy swoje dzieci. A tymczasem córka pana partnerki, dziewczynka o rok starsza, spokojnie zapala trawkę, bo w swoim domu ma na to pozwolenie. To może dotyczyć sprzątania, jedzenia, sposobów spędzania czasu, korzystania z telefonu…

– Wyjście dzieci. Kiedy ich nie ma, para może odkryć, że ma dużo wolności, ale brakuje więzi. Jeżeli ludzie budują swój świat wokół jakiegoś jednego obszaru i on znika, to zaczyna się kłopot. Ze wspólnym życiem pary jest jak z oszczędnościami: nie warto inwestować wszystkich funduszy w jeden obszar, to zbyt ryzykowne.

– Różnice są coraz mniejsze. 25 lat temu częściej mężczyzna czuł się nękany rozmaitymi oczekiwaniami, które w jego przekonaniu zabierały mu jego wolność: nie może z kumplami iść na piwo, ryby, pojechać na deskę, bo ona chce być ciągle z nim. Kobiety częściej zgłaszały poczucie opuszczenia: jego nie ma, jest mało dostępny, niekomunikatywny. Dzisiaj coraz częściej to mężczyźni mówią: „Nigdy nie ma jej w domu, przez jej studia podyplomowe spędzam całe weekendy sam z dziećmi”.

– Niekoniecznie jest tak, że jak ktoś wyrastał w określonej rodzinie, to chciałby ten model powtórzyć w dorosłym życiu. Ważniejszy jest poziom bezpieczeństwa, który się wynosi z domu. Jeżeli ktoś się wychował w rodzinie, gdzie mama i tata nie prowadzili bujnego życia towarzyskiego, spędzali ze sobą dużo czasu, ale też mieli czas i uwagę dla dziecka, które nie czuło się opuszczone, to ono wchodzi w dorosłość z dużym poczuciem stabilności. I jeżeli jego partnerzy będą chcieli np. prowadzić dom otwarty, nie odczuje tego jako czegoś zagrażającego.

– Tak. Ktoś może powiedzieć: „Realizuję swoje pasje, nie można mi tego zakazać”. Trzeba się przyjrzeć, czy to jest wolność ku czemuś, co jest dla mnie ważne, czy dążenie do wolności od związku.

– Jakby przyszła do mnie taka para, badałabym inne obszary: jak spędzają czas poza wakacjami, czy dużo pracują, również po powrocie do domu, czy mają udane życie seksualne, kiedy się poznali. Dopiero wtedy można powiedzieć, czy taki model jest zagrażający dla związku.

Jak się poznają młodzi ludzie, mają ochotę się dzielić wzajemnie swoim życiem. I to parze dobrze robi, bo każde z nich coś wnosi. On świetnie jeździ na nartach, ona nie próbowała, ale ma ochotę się nauczyć, co nie oznacza, że będzie czuła tę pasję tak samo namiętnie jak on. Jednak robią coś wspólnie. Jeżeli na początku związku jedno coś kocha, a drugie odczuwa wobec tego żywą niechęć, to zastanawiałabym się, jak się ta relacja ułoży.

Inaczej ma się sytuacja, jak się poznaje para 40-latków. Ona kocha surfing, on się boi wody, ma problemy z kolanami… I mogę zrozumieć, że nie ma ochoty jej towarzyszyć akurat w tym. Nie mniej ważne od wolności w związku jest to, co robimy razem.

– Badania naukowe dowodzą, że jakość związku nie zależy od tego, jakie się miało dzieciństwo czy majątek, ale jak wiele rzeczy robi się razem. I nie chodzi tylko o seks. On jest ważny, ale niewystarczający. Czy ma się wspólnych przyjaciół, pasje. Miałam parę, którą cementowała wspólna pasja kolekcjonerska. Im więcej para wytworzyła wspólnych obszarów, tym lepiej. Ale z drugiej strony cały czas trzeba pamiętać, że jak wszystko robi się razem, to stajemy się parą symbiotyczną, która dość szybko przestaje być dla siebie atrakcyjna, ludzie są sobie potrzebni, ale nie podniecający. Życie pary to chodzenie po tej cienkiej linie.

– Nie jest gwarantem udanego związku. Jak się z kimś wiążemy, to również po to, żeby robić coś wspólnie. Jeżeli koncentrujemy się na tym, żeby robić samemu różne rzeczy, to nie zostaje energii, czasu czy zaangażowania, żeby budować coś wspólnego. I wtedy mamy bardzo dużo wolności, ale brakuje więzi.

– Osoby z wysokim poziomem lęku sądzą, że są nieatrakcyjne, więc będą bardziej skłonne odbierać drugiemu wolność, bo nie czują, że mają wystarczająco silną pozycję. Mogą robić to nieświadomie, opowiadać, jak bardzo przeżywają rozłąkę. Ale poczucie niskiej wartości może zablokować walkę o swoją wolność. Powiedzmy, że on zajmuje się budowaniem dróg i często wyjeżdża. Ona, niepewna siebie, nie mówi, jak bardzo to przeżywa, zamiast tego za każdym razem przeprowadza się do siostry, bo nie może spać sama. Nie odbiera mu wolności, raczej się spala w nadmiernej czujności, czy aby ta druga strona jakoś źle z tej wolności nie korzysta.

– Często słyszę w gabinecie, że dotyka to par, które przyjechały z mniejszych ośrodków do dużego miasta i tam zaczynają pracować. Nikogo nie znają, są zdane na siebie. Kobieta wyobraża sobie, że jej mężczyzna będzie jednocześnie przyjacielem, kochankiem, matką, ojcem jej dzieci, a nawet jej ojcem, dobrym kompanem do zabawy… Mężczyzna analogicznie. A przecież nikt nie zastąpi drugiej osobie całego świata. I jeżeli nie dadzą sobie więcej wolności, pozostaną samotni i sklejeni, kontrolujący, przytrzymujący jedno drugiego.

Przeciwieństwem są ludzie żyjący w iluzji, że można być z drugim człowiekiem, a wolność mieć dokładnie taką samą jak przedtem, że związek tylko mi coś da, a niczego nie odbierze. Choćby praktyczne decyzje, np. finansowe, wymagają uwzględnienia perspektywy drugiej strony.

– Spór może dotyczyć każdej kwoty, są osoby, dla których koszulka za 30 zł jest problemem. Wolność w związku nie podlega racjonalnemu mierzeniu, do jakiego poziomu ona jest, a od jakiego już jej nie ma. Negocjacje nigdy się nie kończą, począwszy od tego, jak się ładuje naczynia do zmywarki, po kwestię: uprawiamy seks, stosując metody antykoncepcyjne (bo jedna strona jest bardzo wierząca) czy nie.

– W dzisiejszych czasach nie ma już swatów, którzy dbają o to, żeby partnerzy wywodzili się z podobnych środowisk, a więc mieli zbliżony zestaw wartości i bagaż doświadczeń. Ludzie spotykają się w różnych miejscach, do tego dochodzą media społecznościowe i aplikacje randkowe, w efekcie mamy dużo większe zróżnicowania w parach pod względem doboru majątkowego, kulturowego, poglądów politycznych… I z tymi różnicami trzeba się zmierzyć, a one dotyczą też wyobrażenia wolności w związku.

– Terapia par jest stosunkowo młodą dziedziną, w Polsce ma jakieś 40 lat. Kiedyś typowe zgłoszenie to były: zdrada, wycofanie i zamknięcie się na kontakt z drugą stroną. Teraz często pojawiają się pary, które mają dylemat w rodzaju: mieć dziecko czy nie, chrzcimy czy nie, zarabiamy w korporacji czy podróżujemy z plecakami po świecie. Coraz więcej jest różnic wynikających z tego, że wiążą się ze sobą ludzie z różnych światów.

– Zdarza się, że ktoś informuje partnerkę: „Jestem ofiarą patologii rodzinnej, w mojej rodzinie po wódce działy się rzeczy straszne i dlatego zależy mi, żebyśmy nie pili, w domu nie ma prawa pojawić się alkohol. Musisz to uszanować”. A tymczasem ona wywodzi się z domu, gdzie nie było takiego problemu, za to do obiadu piło się kieliszek dobrego wina.

Albo na początku związku był seks, ale po jakimś czasie ona się wycofała i odmawia. Broni się: „Miałam trudne doświadczenia w dzieciństwie, nie ukrywałam tego, wróciły wspomnienia, musisz uszanować, że nie chcę mieć teraz seksu, pracuję nad tym na terapii. Może kiedyś to się zmieni”. W obu przypadkach partnerzy mają jakiś swój problem do rozwiązania i szachują nim drugą stronę. Zasadniczy przekaz jest taki: jeżeli mnie kochasz, to się dostosujesz, bo mam trudność.

– Tak, ale trzeba pamiętać, że strona zmuszana do czegoś w imię trudności partnera zaczyna gromadzić coraz więcej złości. Weźmy najprostszy przykład z kieliszkiem wina. Dla wielu to normalny atrybut kolacji w restauracji i mają z tego zrezygnować, bo ktoś nie jest w stanie zapanować nad swoimi wspomnieniami? To niech nad tym pracuje, a nie odmawia prawa innym. Wymuszone ograniczenie wolności generuje złość i żal, który nie musi się od razu ujawniać, ale odkłada się w człowieku.

– W oddalenie, agresję, obojętność, wycofanie, chłód. Najgorzej, kiedy nie wolno wyrazić złości, bo jest to identyfikowane jako nieczułość na cierpienie. Związek nie przetrwa tego, że w jednej stronie odkłada się złość i poczucie wymuszonego podporządkowania. Prędzej czy później to oznacza rozpad.

– Autorem tych słów jest mój kolega Andrzej Wiśniewski, niestety już nieżyjący wybitny terapeuta. Ja bym powiedziała: wolności akceptowanej przez obie strony nigdy nie jest za dużo. Za dużo może być za to wolności wymuszonej, do której jedna ze stron ma się dostosować.

– Pokazała to pandemia. Skazani na siebie na małej przestrzeni mieliśmy mniej wolności i ta wymuszona bliskość skutkowała większą liczbą zgłoszeń przemocy, a także par na terapii na granicy rozpadu. Ograniczenie wolności swojej i bliskich jest bardzo ryzykowne, za to płaci się wysoką cenę.

Zofia Milska-Wrzosińska jest psychologiem, psychoterapeutką, współzałożycielką Laboratorium Psychoedukacji.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version