Na portach społecznościowych, na których śledzi ją już 9 mln fanów, pokazuje sielskie życie tradycyjnej, amerykańskiej żony. Samodzielnie piecze chleb, doi krowy i pierze. Wiele osób jej zazdrości, choć to, co robi Hannah Neeleman dalekie jest od stylu życia house wife rodem z lat 50 ubiegłego wieku.

Influencerka Hannah Neeleman odpadła z konkursu piękności dla mężatek Mrs. World, lecz gładko przełknęła porażkę. Na portalach społecznościowych ma 9 mln fanów i zarabia krocie, pokazując sielskie życie tradycyjnej żony. Coraz więcej osób wytyka jej kłamstwo.

33-latka reprezentowała USA podczas finału Mrs. World w Las Vegas jako laureatka konkursu na najpiękniejszą amerykańską mężatkę (Mrs. American – nie mylić z Mrs. America).

Wcześniej walczyła o tytuły najbardziej atrakcyjnej nowojorczanki i mieszkanki Dakoty Południowej, a zdobyła koronę królowej piękności Utah. Do zmagań w mieście grzechu przystąpiła dziesięć dni po urodzeniu ósmego dziecka – dziewczynki Flory Jo. Niemowlę wzięła ze sobą, karmiła piersią, przewijała. Również w garderobie, przed wejściem na estradę. – Mała nałykała się trochę lakieru do włosów. – żartowała Hannah w rozmowie z reporterką „New York Times’a”. – Poza tym była zachwycona.

Dlaczego najbardziej prestiżowy dziennik USA poświęcił uczestniczce Mrs. World sążnisty tekst bogato ilustrowany fotografiami? Bo należy ona do najbardziej wpływowych influencerek Instagramu i TikToka. Ukończyła wydział baletu czołowej artystycznej uczelni świata, czyli nowojorskiej Juilliard School. W sieci występuje pod marką Ballerina Farm, zamieszczając zdjęcia i filmy, które ukazują sielskie życie na tytułowej farmie 50 km od Salt Lake City. W 2021 r. miała 200 tys. obserwujących, dziś ich liczba przekracza 9 mln. Nie mogą się napatrzeć, jak Hannah doi krowę Tulipan czy piecze chleb na domowym zakwasie w staroświeckim piecyku o imieniu Agnieszka. Czasem pojawia się mąż Daniel, by z wilczym apetytem spałaszować, a następnie wychwalać każdą potrawę, którą przyrządzi była baletnica.

Żona nie kryguje się na kulinarnego geniusza. Gra rolę zwykłej gospodyni domowej. „Och, gdybyście mogli poczuć ten cudowny zapach, który wypełnia teraz cały dom!” – komentowała ironicznie niedawne przypalenie ziemniaków. Dodajmy, że gorliwie wyznaje mormonizm. Już Lew Tołstoj pisał, że nie ma religii bardziej amerykańskiej, ale jej popularność rośnie na całym świecie. W USA mieszka obecnie tylko 6,6 mln z 16,6 mln wyznawców. Utah wciąż ma największą populację (2,13 mln), po pół miliona mormonów osiedliło się w Arizonie i Idaho. Jeśli chodzi o inne kraje, prowadzą Meksyk (1,5 mln), Brazylia (1,43 mln) i Filipiny (0,8 mln). Polskie kongregacje skupiają 2 tys. wiernych.

Imponujące wskaźniki to skutek działalności misyjnej. Każdy mężczyzna między 18 a 26 rokiem życia musi poświęcić na krzewienie wiary dwa lata, kobieta – 18 miesięcy. Misjonarze wyróżniają się schludnością. Panów obowiązuje garnitur, biała koszula i krawat, panie – garsonka lub sukienka. W 140 krajach działa 5,1 tys. ośrodków badania rodziny, które zbierają dane genealogiczne. Prorok Joseph Smith nie mógł przeboleć, że jego brat Alvin zmarł, nim napoił duszę ze źródła łaski. Wprowadzono zatem sakrament chrztu pośmiertnego.

Mormoni ochrzcili zaocznie miliony ludzi, m.in. Krzysztofa Kolumba, wszystkich prezydentów USA, Buddę, Dżyngis Chana, Joannę d’Arc, Adolfa Hitlera, Mahatmę Gandhiego, Józefa Stalina, Groucho Marxa, Elvisa Presleya, książną Dianę, Franka Sinatrę, Jana Pawła II. Gdy wzięli się za ofiary Holokaustu (poczynając od Anne Frank), zaprotestowały organizacje żydowskie. Ostatecznie liderzy obu wyznań doszli do porozumienia: LDS udziela sakramentu jedynie osobom, które były krewnymi współczesnych wyznawców.

Wedle doktryny Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty to trzy różne osoby. Ten pierwszy był kiedyś człowiekiem, ma żonę – Niebiańską Matkę, która poza Jezusem urodziła Lucyfera. Ziemia jest jednym z miliardów podobnych sobie światów, a ludzie – dziećmi Boga w sensie dosłownym. Jezus pokłócił się z Lucyferem, zmienił jego sojuszników w demony, natomiast Ziemian, którzy podważyli słuszność decyzji, ukarał czarnym kolorem skóry i wykluczył z Kościoła. Rasistowskie restrykcje zniósł w 1978 r. Duch Święty. Nawiedził Radę Dwunastu, zstępując z nieba w postaci niewidzialnej, lecz namacalnej.

Nad wyborem partnera trzeba się dobrze zastanowić, bo związek trwa wiecznie. Wskutek zbawienia mężowie zostają bogami, żony – boginkami, każda para dostaje własny świat i zaludnia go, obcując fizycznie. Mniej zasłużeni mormoni przedzierzgają się w pozbawione genitaliów anioły, zostaje im tylko wyśpiewywanie chwały Bożej. Hannah i Daniel pilnie przestrzegają wymogu zaludniania naszej planety, by otrzymać kiedyś własną, lecz to dopiero początek drogi ku zbawieniu, która jest stroma, kręta i ciernista. Seks tylko po ślubie, zero używek, także tytoniu, kawy i herbaty, za zdradę małżeńską – potępienie. Tak jak za nieprzestrzeganie 10 przykazań, jeśli nie odpokutujemy grzechów. Przy czym piekło nie oznacza kotłów ze smołą, lecz najniższą pozycję w hierarchii zmarłych.

Wyznanie wiejskiej baleriny nie budzi specjalnych kontrowersji, bo Ameryka ma więcej religii niż Francja serów, zatem cudzych wierzeń czepiają się tylko fanatycy. Problem stanowi rola tradycyjnej pani domu, czyli – jak złośliwie powiadają kobiety wyzwolone – tradwife. Hannah, nie tylko lansuje model życia określany za cesarza Wilhelma „Kinder, Küche, Kirche”, ale również ignoruje zasady sprawiedliwości społecznej! Za pogodną fasadą kryje się wyzysk najemnych pracowników farmy. A ciężko pracujące, samotne matki czują się urażone bukoliczną utopią w stylu „Domku na prerii”. Chociaż trudno orzec, czy rzeczywiście, bo krytycy Neeleman nie przytaczają żadnych danych.

W dodatku krówki influencerka zarówno doi, jak i zjada. Korzystający z jej wpływów FedEx sponsorował wideo, w którym Hannah przed wakacjami śle na Hawaje mięso własnej produkcji, by uchronić bliskich przed spożywaniem konserwantów i sztucznych barwników. Nigdzie natomiast nie spotkałem się z zarzutem, który pierwszy ciśnie się na usta. Mianowicie, że balerina nabija fanki i fanów w butelkę. Mielona wołowina kosztuje u niej 24 dol. za kilogram (w sklepie 7-10 dol.), zestaw do nastawiania zakwasu – 89 dol., mydło – 22 dol., obrus lniano-bawełniany o wyglądzie dużej ścierki – 54 dol., czajnik emaliowany – 59 dol., cztery weki (puste) – 39 dol., tyle samo co sześć świeczek. Ceny bez kosztów wysyłki. Oczywiście, jeśli ktoś lubi przepłacać, ma do tego święte, kapitalistyczne prawo.

Wśród rzeczonych fanek znajdziemy hollywoodzkie gwiazdy, m.in. Jennifer Garner i Hilary Duff. Postrzegają idolkę jako kobietę niezależną, rzutką, pracowitą, która sama wybrała najbardziej pasujący jej styl życia. Nie gloryfikuje przestarzałej konwencji żony usługującej mężowi, po prostu lubi prowadzić dom i gospodarstwo. Wkłada gumiaki, zakasuje rękawy, łapie widły, przerzuca siano, piecze chleb, karmiąc piersią niemowlę, a potem awansuje do półfinałów światowego konkursu piękności. Choć to też nie do końca prawda. Tata Daniela stworzył od podstaw pięć tanich linii lotniczych, w tym potężne JetBlue Aiways, zarobił pół mld dol., i gdyby nie on, farma raczej by nie powstała. A Hannah dzieliłaby los innych emerytowanych baletnic drugiego planu.

Wybory najurodziwszych panien, mężatek, seniorek, transkobiet budzą sprzeciw nie tylko feministek. Zdaniem psychologów utrwalają subkulturę licealnych podziałów na nerds (kujonów), geeks (syfiarzy) oraz władających kafeteriami ciź i ciach (princesses & jocks), o której robi się głośno za każdym razem, gdy kolejny młody frustrat zastrzeli kilkunastu rówieśników. A ostatnio również wskutek samobójstw spowodowanych szczuciem za mankamenty wyglądu w mediach społecznościowych.

Jak pisze Judith Warner w książce o wychowaniu dzieci ery internetowej „Przestali się do mnie odzywać” („And Then They Stopped Talking to Me”): „Najbardziej cenimy zewnętrzne oznaki sukcesu, lekceważąc wartości duchowe. W okresie szkolnym psychika dopiero się kształtuje. Narzucając dziecku zawyżone standardy, uczymy ignorowania czy wręcz deptania potrzeb bliźnich, odbieramy poczucie przynależności do grupy, umiejętność budowania głębszych więzi emocjonalnych.”

Argumenty lewicowych aktywistek znamy. Wybory „missek” uprzedmiotawiają, upokarzają, ośmieszają kobiety. Wprowadzenie pytań pozwalających oceniać – prócz urody – także charakter kandydatek to pic na wodę. Kogo obchodzi, jak osiemnastolatka rozwiązałaby kryzys na Bliskim Wschodzie i dlaczego najbardziej nurtuje ją kwestia zaprowadzenia ogólnoświatowego pokoju. Zresztą odpowiedzi muszą spełniać standardy narzucane przez jury, więc dziewczęta, które być może miałyby coś sensownego do powiedzenia, recytują komunały przyprawiające o ból zębów. Czyli, owszem, dają się ośmieszać.

Konkursy to niezwykle lukratywny interes, o czym świadczy przykład Donalda Trumpa, który w tej branży, o dziwo, nie zbankrutował. W 1996 r. kupił Miss Universe Inc. (organizujący także zmagania Miss USA i Miss Teen USA). Często bywał za kulisami, doradzał dziewczętom. Nawet widziane pierwszy raz w życiu ośmielał, zachęcał, całując na powitanie w usta. „Boże, co za oblech!” – mówiła reporterom „New York Timesa” 22-letnia Miss Utah Temple Taggart.

„Kazali nam szybko włożyć kostiumy kąpielowe, ponaglając, że zaraz przyjdzie pan Trump” – pisze w autobiografii „Still Standing” Miss Kalifornii z 2009 r. Carrie Prejean. „Stałyśmy w szeregu, a on robił inspekcję bardziej szczegółową niż generał na paradzie. Mierzył każdą wzrokiem, po czym dzielił nas na >>laski<< i >>pasztety<<. Te drugie, łykające łzy, odsyłał do kąta”. Na marginesie: w roku 2013 konkurs zawiódł pana Trumpa do Moskwy, gdzie nawiązał biznesowe kontakty z oligarchami Putina i zakochał się w rosyjskim dyktatorze. Skutki zadurzenia odczuwamy nadal: szef Izby Reprezentantów Mike Johnson na polecenie lidera Partii Republikańskiej skutecznie blokuje pomoc dla Ukrainy.

Czasy się zmieniły. Żaden organizator zawodów nie ośmieliłby się obecnie molestować uczestniczek, jak czynił były przywódca wolnego świata. Jednak główną rolę wciąż odgrywa ciało, a nie dusza. Niewiele młodych dziewczyn ma tyle sprytu i doświadczenia, by – wzorem Neeleman – wykorzystać wysokie miejsce w konkursie czy nawet koronę do autopromocji. Po imprezie w Las Vegas TikTok oraz Instagram rozgrzały się do czerwoności od komentarzy na temat występu wiejskiej baletnicy.

Przeważały wypowiedzi negatywne, zwłaszcza wydziwiania jak mogła zabrać tam dziesięciodniowe niemowlę. Które, co gorsza – zgodnie z formułą życia prostego i naturalnego – urodziła w wannie bez asysty lekarza oraz jakichkolwiek medykamentów. W obronie influencerki stanęła dobrze znana użytkowniczkom portali społecznościowych ginekolożka Christine Sterling.

„Nie ma jedynie słusznej metody radzenia sobie po porodzie” – pisała na Instagramie. „Hannah wcale nie zawiesza poprzeczki zbyt wysoko. To my przypisujemy jej stawianie innym matkom nierealistycznych wymogów. Tymczasem każda kobieta ma wyłączne prawo decydowania o sobie”. Sama Neeleman znalazła na siewców hejtu niezawodny sposób. Złośliwe wpisy kompletnie ignoruje. Od czterech lat na żaden nie odpowiedziała ani nie dała do zrozumienia, że czuje się skrzywdzona. Z uśmiechem robi swoje, wiedząc, że obojętność jest dla zawistników najboleśniejsza.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version