– Historia nowożytnego leczenia cukrzycy liczy zaledwie sto lat, bo dopiero od stu lat chorzy przeżywają diagnozę – zaczyna profesor Leszek Czupryniak, kierownik Kliniki Diabetologii i Chorób Wewnętrznych Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. – W dodatku wciąż nie wiemy, co jest jej przyczyną, choć umiemy utrzymać pacjentów przy życiu. Ale na kogo padnie, na tego bęc – dodaje.

Siedzimy w jego ciemnym gabinecie. Przyszłam tu, bo profesor od kilkudziesięciu lat, pewnie jako jedyny diabetolog w Polsce, zajmuje się historią cukrzycy, tłumaczy zagraniczne publikacje i wydaje polskie. I jednocześnie jest jedną z trudniej uchwytnych osób w kraju.

Najpierw próbuję się umówić na rozmowę mailowo. Gdy tygodniami nie mogę doczekać się odpowiedzi, zaczynam dzwonić. Po jakimś czasie sekretarka w gabinecie już na dźwięk mojego głosu w słuchawce nie kryje, że jest równie zniechęcona, jak ja. Profesor na zajęciach, na konferencji, gdzieś jest, ale nie tu, pobiegł, studenci przyszli, wyjechał. Po kilku tygodniach znam rozkład jego zajęć na pamięć. Gdy jedna z konferencji diabetologicznych, w której bierze udział, odbywa się w Warszawie, idę na nią tylko po to, by zdobyć numer jego komórki, którego sekretarka broni jak niepodległości. Zaczepiony profesor, gdy mówię mu, jak się nazywam, wykrzykuje: – A, to pani! To przez panią moja sekretarka chce mnie zabić! Czemu nie dzwoni pani na komórkę?

Na umówioną wreszcie rozmowę jadę do szpitala przy ulicy Żwirki i Wigury. Gabinet profesora wygląda inaczej niż typowy pokój lekarski, a zwiedziłam ich wiele w ciągu ostatnich kilku lat. Spodziewałam się wszędzie ustawionych książek, ale nie licznych proporczyków, figurek, trzydziestu kałamarzy ustawionych równiutko w rządku i sąsiadujących z nimi piór (profesor ćwiczy japońską kaligrafię). Biurko jest zagracone do granic możliwości. – Brakuje mi tylko wywrotki piasku i kobiety rodzącej – przyznaje, gdy zastanawiam się, gdzie położyć dyktafon. Gdy rozmawiamy, głośno cyka zegar, którego jeszcze nie zlokalizowałam.

– Diabetologia to jedna z najszerszych wąskich dziedzin. Mam przed sobą całe życie pacjenta. Czy pacjent się martwi, czy śpi, czy się kocha, czy wygrał w totka, czy mu ukradli samochód, to wszystko ma wpływ na jego poziom cukru – opowiada. – Znam pacjentów dwadzieścia–trzydzieści lat, 70 procent mojej wiedzy o cukrzycy pochodzi od nich, to oni mnie nauczyli. Człowiek, który żyje z cukrzycą, cały czas ma w tyle głowy myśli: „Co, jeśli zrobię to i to, czy mi nie spadnie cukier, a jeśli zjem to, to jak bardzo mi pójdzie do góry…”. Nie ma drugiej takiej choroby przewlekłej. W każdej innej bierze się leki i się o niej nie myśli, a tu trzeba być z nią cały czas, trzeba pamiętać o insulinie, o tym, że jedzenie podnosi cukier, sport obniża, i te trzy rzeczy muszą ze sobą grać. Nie ma też takiej drugiej choroby, w której pacjent miałby dziś tyle do powiedzenia.

Przyszłam zapytać profesora, jak działa insulina, a także, w jaki sposób lekarze nauczyli się rozpoznawać przypadłość, która sprawia, że ludzie gwałtownie chudną, mają wielomocz i szybko umierają po diagnozie. Dziś można wytłumaczyć cukrzycę typu 1 w kilku słowach. Mój syn mówi: „Nie działa mi trzustka, która produkuje insulinę, a bez insuliny nie mogę jeść”. Proste? Proste. Ale trochę do tego dochodzono – jakieś trzy i pół tysiąca lat odczytywania symptomów, szukania przyczyn i prób zrozumienia mechanizmu. Odkryto je w 1921 roku. Więc owszem, można powiedzieć, że historia leczenia cukrzycy ma zaledwie sto lat, bo dopiero od stu lat diabetycy przeżywają diagnozę – i to dosłownie. W styczniu 1922 roku podano pierwszą dawkę insuliny czternastoletniemu chłopcu. Przeżył. I żył przez kolejnych trzynaście lat, pokonało go zapalenie płuc na tle powikłania cukrzycowego (ale o tym później).

Profesorka diabetologii i prorektorka Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu Dorota Zozulińska-Ziółkiewicz nazywa insulinę eliksirem życia. Brzmi to może odrobinę pompatycznie, ale powiedzcie to tym wszystkim pacjentom, którzy codziennie podają sobie ten eliksir przed posiłkiem.

Jak tłumaczy mi profesor Czupryniak, insulina to jedyny hormon w ciele człowieka, bez którego nie można żyć. – Bo tylko dzięki niemu komórki spalają glukozę. To klucz, który otwiera komórki dla glukozy – mówi. I tłumaczy: – Sama insulina nie wchodzi do komórki, tylko łączy się z nią receptorem. Jeśli nie dochodzi do tego połączenia albo jeśli trzustka nie wydziela insuliny, i w związku z tym glukoza, czyli główne źródło energii, nie zostaje spalona, tylko wydalona z moczem, to spalany jest tłuszcz. A tłuszcz jest spalany do ketonów, zaś ketony są słabymi kwasami. I kiedy dochodzi do spalania tłuszczu, w organizmie rozwija się kwasica, czyli ostre zaburzenie metabolizmu, a tego już organizm nie umie sam wyrównać. Jeśli ten stan utrzymuje się dłużej, prowadzi do śpiączki, a ta do śmierci. Czy zjem więcej, czy mniej, każda komórka mojego organizmu wie, że ma stałą ilość prądu, czyli insuliny. Mogę zjeść cztery torty, a i tak będę mieć cały czas stabilny poziom cukru w organizmie, między 66 a 110 mg/dl. Co innego, gdy tej insuliny nie mam – tłumaczy profesor. – I teraz, dlaczego trzustka może przestać wytwarzać insulinę? Przestaje to robić w wyniku procesu autoagresji, samoistnego niszczenia komórek przez nasz organizm, co prowadzi do zniszczenia komórek beta znajdujących się w wyspach trzustkowych, odpowiedzialnych za produkcję insuliny. W dodatku, gdy dochodzi do diagnozy, to zwykle już 80–90 procent komórek beta jest zniszczonych. I najgorsze, że dotyczy to przede wszystkim dzieci, którym nie możemy przeszczepić trzustki, nie damy immunosupresji. Trudno się z tym pogodzić, ale od stu lat w leczeniu cukrzycy zostaje nam to samo: insulinoterapia, ruch, dieta – podsumowuje Czupryniak.

Można też o cukrzycy opowiedzieć tak, jak zrobił to profesor Michael Bliss w książce „Chwały wystarczy dla wszystkich”. Historia odkrycia insuliny: „Najbardziej oczywistym symptomem choroby jest niezdolność organizmu do spalania cukrów prostych uzyskanych z pożywienia. Glukoza nie przenika do komórek, lecz pozostaje we krwi. W warunkach fizjologicznych, dzięki pracy nerek, cukier jest usuwany z moczu wraz z innymi niezbędnymi produktami przemiany materii, ale u chorych na cukrzycę stężenie cukru we krwi jest zbyt wysokie. Glukoza dostaje się do moczu, którego ilość znacznie wzrasta, gdyż nerki starają się rozcieńczyć jego stężenie. Tak rozwijająca się utrata płynów w organizmie powoduje niepohamowane pragnienie, którego nie można zaspokoić. Niemożność uzyskania energii z węglowodanów powoduje wzrost zapotrzebowania na pożywienie, szczególnie węglowodany. Nadmierne wydalanie moczu (wielomocz, poliuria), nadmierne pragnienie (polidypsja) i nadmierne łaknienie (polifagia) są klasycznymi objawami cukrzycy. Często towarzyszy im zmęczenie i osłabienie, a ponadto dochodzi do szybkiej utraty masy ciała spowodowanej niedożywieniem” (przeł. Joanna Dyła, Maciej Urbański).

Cukrzyca jest z nami pewnie od zawsze, niemal wpisana w nasz genotyp. Pojawiała się rzadko, rozwijała gwałtownie i zabijała, porzucając wychudzone, wiecznie spragnione ciało. I bardzo długo budziła zmieszanie. No bo jak to, że człowiek mógł być otyły, wręcz spuchnięty, a miał cukrzycę, drugi zaś wychudzony, wyschnięty, wiecznie spragniony, i podobnie nazywano jego przypadłość? Jeden męczył się latami z kolejnymi powikłaniami, drugi umierał często zaraz po diagnozie. Przez wieki ta niejasność metod diagnostycznych, nieumiejętność rozróżnienia problemu sprawiły, że do dziś mylimy cukrzycę typu 1 (CT1) z tą typu drugiego. Statystycznie chorzy wrzucani są do jednego worka pod nazwą „cukrzyca” i tylko na podstawie wypisywanych recept na ratującą życie insulinę można oszacować liczbę osób z CT1 – w Polsce to 200–250 tysięcy chorych, z czego około 10–15 procent to dzieci. Dziś wiemy, że cukrzyca typu 1 nie ma nic wspólnego z „dwójką”, wiemy, że może rozwinąć się zarówno u niemowlaka, jak i osoby w jesieni życia. Ostatnio, jak opowiada profesor Czupryniak, na oddział przy ulicy Żwirki i Wigury trafiła pani w wieku siedemdziesięciu sześciu lat. Wiemy też, że zachorowanie na CT1 nie jest niczyją winą, że jest chorobą już nie śmiertelną, ale przewlekłą. Na kogo padnie, na tego bęc.

Fragment wywiadu opublikowanego w książce „Wielkie zmęczenie. Osobista historia cukrzycy” Katarzyny Kazimierowskiej wydanej nakładem wydawnictwa Krytyka Polityczna. Więcej o książce dowiesz się tutaj. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version